Wszystko, co kocham – ankiety Liberté! :)

Leszek Jażdżewski

Za bardzo jestem Polakiem i romantykiem, żeby godzić się z czyimkolwiek dyktatem: czy to bolszewików przebranych za żołnierzy wyklętych, czy ciotek rewolucji w modnych kawiarniach. 

Co dziś oznacza bycie liberałem?

Myśleć na własny rachunek. To wychodzi sporo drożej niż intelektualne all-inclusive. W pakiecie są promocje, pozornie duży wybór, ale i tak kończysz w tych samych kiepskich dekoracjach w równie kiepskim co zwykle towarzystwie.  Liberałom obce są zachowania stadne. W erze social media ciągłe oburzanie się jest w modzie. Liberał nie wyje i nie wygraża, nie pcha się – to kwestia tyleż smaku co zasad. Tłum z zasady racji mieć nie może, bo, jak pisał nieoceniony Terry Pratchett, „Iloraz inteligencji tłumu jest równy IQ najgłupszego jego przedstawiciela podzielonemu przez liczbę uczestników”. 

Co liberał może wnieść do wspólnoty?

Zdrowy sceptycyzm i delikatny dystans. Chłodną głowę, bez której wspólnota zdana jest na emocjonalne rozedrganie. Szacunek – jeśli szanujesz sam siebie, nie możesz nie szanować innych. Odwrócenie tej reguły najprościej tłumaczy zwolenników ideologii, którzy wolne jednostki ustawialiby w równe szeregi. Wspólnota dla liberała jest czymś ambiwalentnym. Wolałby móc ją sobie wybrać, a to wspólnota wybrała, czy raczej ukształtowała jego. Miał dużo szczęścia, jeśli mógł w toku inkulturacji odkryć i przyswoić ideę wolności. To, że zakiełkowała ona i wzrosła w społeczeństwach niewolnych jest, dla racjonalnego liberała, nieustającym, jeśli nie jedynym, źródłem optymizmu. Liberał zrobi wszystko, żeby powstrzymać rękę sąsiada podkładającą ogień pod stodołę. Ręka nie zadrży mu, gdy przyjdzie mu bronić przed przemocą lub hańbą własnej wspólnoty. Wspólnoty ludzi wolnych. 

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Autonomii myślenia i działania. Nie mam najmniejszej potrzeby rządzić innymi, ale staję na barykadzie, kiedy czuję, że ktoś próbuje rządzić mną. Ktoś, komu tego prawa nie przyznałem sam, kto narusza powszechnie przyjęte zasady ograniczonej władzy, rości sobie prawo do narzucania mnie i pozostałym swoich obmierzłych zasad, czy raczej ich braku. Za bardzo jestem Polakiem i romantykiem, żeby godzić się z czyimkolwiek dyktatem: czy to bolszewików przebranych za żołnierzy wyklętych, czy ciotek rewolucji w modnych kawiarniach. 

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

Wolność myśli. Ten orwellowski potworek zmaterializował się dziś w świecie, w którym niemal nic nie ginie. W którym jeden czuje się strażnikiem moralności drugiego, w obozie bez drutów kolczastych, bo wszyscy pilnują wszystkich. Foucault by tego nie wymyślił. Skoro każdy czuje, że ma prawo do swojego oburzenia i do bycia urażonym, do tego by pilnować „przekazu”, niczym w jakiejś podrzędnej politycznej partyjce, wówczas wszelka komunikacja skazana jest na postępującą degradację, zamienia się w rytuał wspólnego rzucania kamieniami w klatkę przeciwnika. 

Social media cofają nas do ery przednowoczesnej, w której światem rządziły tajemnicze bóstwa, od których wyroków nie było odwołania, których nie można było poznać rozumem, a jedynie składać hołdy, z nadzieją na przebłaganie. Historia zatoczyła koło i znajdujemy się w wiekach ciemnych – wirtualnych, które w narastającym tempie przejmują tak zwany real. Liberałowi pozostaje walczyć i mieć nadzieję. Na Oświecenie. 

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała?

Liberałowie są ciekawi, bo pasje, tak jak osobowości i przemyślenia, mają indywidualne. Są jak koty, z jednego gatunku, ale nie tworzący jednorodnego stada. Nie wchodząc zanadto w prywatność (ważną dla każdego liberała nie-ekshibicjonisty), cenię sobie intelektualne fascynacje i przyjaźnie. Długie rozmowy, odkrywanie nowej, podobnej, a jakże innej, osoby w jej pasjach i przemyśleniach niezmiennie dostarcza dreszczu emocji, z którym niczego nie da się porównać. 

Wiele z tych znajomości zawieranych jest w podróżach, bez wykupionych biletów, bez znajomości celu ani drogi, która nieraz wiedzie przez zaświaty i krainy wyobrażone. Tak wygląda odkrywanie nowej wspaniałej książki, czy powrót do przerwanej rozmowy z zakurzonym przyjacielem sprzed lat. Peregrynacje przez cudzą wyobraźnię bywają równie, jeśli nie bardziej, fascynujące, niż banalne rozmowy, na które skazuje nas rutyna codzienności. 

„Podróżować, podróżować, jest bosko”*  

*Maanam, Boskie Buenos 

Piotr Beniuszys

Nie wolno się poddawać. Czyni tak wielu Liberałów Tylko z Nazwy (LiTzN), którzy uznają, że socjaldemokracja jest „nowym liberalizmem”. 

Co dziś oznacza bycie liberałem?

Liberalizm w użyciu praktycznym jest dwustronną transakcją wiązaną. Liberał to człowiek, który zobowiązuje się nie dyktować innym ludziom, jak mają żyć. Ale też szerzej: nie naciskać, nie ewangelizować, nie potępiać, nie poniżać, nie wartościować. Jeśli nie potrafi tego uniknąć – a tak bywa, bo jesteśmy zwykłymi ludźmi – to najlepiej się życiem innych nie interesować. Dodatkowo – bo liberalizm, jak mówił Ortega y Gasset, jest najszlachetniejszym wołaniem, jakie kiedykolwiek rozległo się na tym padole, a więc nie może popaść w minimalizm negatywizmu – jest tutaj powinność, aby wolny wybór drugiego bronić przed trzecim. Zwłaszcza jeśli ten trzeci jest od drugiego silniejszy, a tym bardziej jeśli jest on wpływową grupą, Kościołem, rządem lub korporacją. 

To jedna strona transakcji. Drugą jest to, że liberał ma prawo oczekiwać wzajemności. Czyli, aby także nikt nie starał się mu dyktować, jak ma żyć. Być liberałem oznacza bronić się przed absurdem państwowej legislacji, presją społeczną, dyktatem przestarzałych norm i postaw. Nie popadać w radykalizm rewolucji, ale ciągle napędzać ruch w kierunku zmiany społecznej. Obalać szkodliwe autorytety, ale bronić pozycji rozumu i wiedzy w starciu z emocjami i prymitywizmem.

Co liberał może wnieść coś do wspólnoty?

Nie ma czegoś takiego jak „wspólnota”. Ale oczywiście tylko w sensie obiektywnym. W zakresie ludzkich, subiektywnych odczuć i postaw, wspólnota jest realną potrzebą. Liberałowie powinni wnosić w życie ludzi wokół nich pogląd, który może być wspólny dla liberałów i znacznej części nie-liberałów: jednostka ludzka jest najwyższą wartością i podmiotem wszystkich działań. Godność człowieka jest nienaruszalna i każdemu człowiekowi należy się nieodwoływalny szacunek. W ujęciu liberalnym wyrazem tego szacunku jest wizja człowieka, jako istoty wolnej. Liberał broni wolności także nie-liberałów przed innymi nie-liberałami z szacunku dla człowieka. Nie-liberałowie, szanując człowieka, który od nich się różni, mogą z kolei wnosić inne cenne wartości do tzw. wspólnoty.

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Najwyżej stawiam wolność słowa, gdyż w gruncie rzeczy jest fundamentem większości liberalnych wolności. Nieme indywiduum nie jest w stanie obronić żadnej ze swoich wolności. Nie jest także w stanie z żadnej korzystać. Bez obywatelskiej podmiotowości i siły własnego głosu, wolność przedsiębiorcy, wiernego/ateisty, jednostki pragnącej kształtować niestandardowo swój styl życia, jest wolnością na ruchomych piaskach. Strach przed karą za „nieprawomyślne słowo” paraliżuje 99% z nas.

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

W Polsce zagrożona jest każda wolność: konserwatyzm nieprzerwanie chce kontrolować nasz styl życia, zmiany ustrojowe zagrażają wolności politycznej, a presja na media – wolności słowa. Jednak – jeśli spojrzeć szerzej, zarówno na Polskę, jak i na świat zachodni – to najbardziej zagrożona jest obecnie wolność gospodarcza. Od kryzysu 2008 roku skuteczna okazała się narracja zniechęcająca do wolnego rynku i konkurencji. Wyrosłe w tej rzeczywistości pokolenia domagają się opieki państwa. Tak samo, jak nie boją się groźby utraty prywatności, którą niosą ich smartfony i aplikacje, tak nie boją się ryzyka związanego z omnipotencją rozbudowanego rządu.

Nie wolno się poddawać. Czyni tak wielu Liberałów Tylko z Nazwy (LiTzN), którzy uznają, że socjaldemokracja jest „nowym liberalizmem”. Zamiast tego należy nieustannie, pokazując przykłady z historii, przestrzegać przed tym, dokąd prowadzi odrzucenie indywidualizmu, formułowanie celów kolektywistycznych i poddanie aktywności ludzi narzuconym „planom” i „programom” rządu. Cena, jaką się płaci za opiekę państwa, bywa niesłychanie wysoka.

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała?

Pod każdym względem należę do uprzywilejowanej w Polsce większości. Jestem białym mężczyzną, heteroseksualnym ojcem wielodzietnej rodziny, ochrzczonym katolikiem z „konkordatowym” ślubem, pochodzącym z inteligenckiego, lekarskiego domu, pełnosprawnym człowiekiem, wychowanym w obrębie polskiego kodu kulturowego.

Traktuję to jako zobowiązanie, aby stawać po stronie praw wszystkich mniejszości oraz ludzi nieuprzywilejowanych w polskiej rzeczywistości. Moją pasją jest bronić praw ludzi o innym kolorze skóry; praw kobiet do wyboru i decydowania o własnej drodze życia, tak w jego intymnej, jak i zawodowej i publicznej sferze; walczyć słowem o równouprawnienie osób LGBT+ w postaci małżeństwa dla wszystkich; bronić wolności religijnej, pielęgnować życie religii mniejszościowych w Polsce i chronić je przed dominacją katolicyzmu, opowiadać się za równością wyznań oraz osób bezwyznaniowych w sferze publicznej, której gwarantem może być tylko całkowity rozdział Kościołów od laickiego państwa; wspierać najskuteczniejsze metody ułatwiania awansu społecznego osób mających trudny start w postaci dostępu do bezpłatnej edukacji, a także innych programów rozwojowych dla młodych absolwentów; popierać poszerzanie pomocy osobom z każdym rodzajem niepełnosprawności aż do maksymalnie możliwego ograniczenia/eliminacji jej skutków; być adwokatem otwarcia Polski na przybyszy z innych państw i kręgów kulturowych, promować idee tolerancji wobec ludzi innych narodów, ras, religii, kolorów skóry i tradycji; bezwzględnie zwalczać każdy przejaw antysemityzmu.

Olga Łabendowicz

Współczesny liberał to ktoś, kto walczy ze zmianami klimatu – zarówno w wymiarze kolektywnym, społecznym, jak i indywidualnym, wprowadzając we własnym życiu szereg zmian, które pozwolą spowolnić globalne procesy, które już zostały zapoczątkowane.

Co dziś oznacza bycie liberałem?

Bycie liberałem we współczesnym świecie oznacza konieczność stosowania kompleksowego podejścia do rzeczywistości i dbanie o to, byśmy jako ludzkość stawali się najlepszą wersją siebie. W praktyce sprowadza się to do kultywacji już sprawdzonych wartości, takich jak wolność, równość, odpowiedzialność, walka o społeczeństwo otwarte, rządy prawa i wolny rynek. Jednak nie możemy dłużej myśleć o tych kwestiach w sposób, w jaki robiliśmy to do tej pory. To już nie wystarcza.

W dobie kryzysu klimatycznego i rosnących napięć społeczno-politycznych musimy pójść o krok dalej i rozszerzyć dotychczasowe definicje tych kluczowych dla liberałów pojęć, by móc adekwatnie reagować na bieżące wydarzenia i potrzeby. Dlatego też współczesny liberał to ktoś, kto walczy ze zmianami klimatu – zarówno w wymiarze kolektywnym, społecznym, jak i indywidualnym, wprowadzając we własnym życiu szereg zmian, które pozwolą spowolnić globalne procesy, które już zostały zapoczątkowane. Nasze codzienne wybory konsumenckie, decyzje żywieniowe, aktywizm i faktyczne zaangażowanie, wszystko to wywiera przynajmniej pośredni wpływ na nasz świat. Liberałowie mają zaś szczególny obowiązek stanowić dobry przykład praktyk, które przestają być pustymi słowami, deklaracjami, a stają się rzeczywistością. 

Liberał to zatem osoba o poczuciu bezwzględnej i kompleksowej odpowiedzialności, w przeciwieństwie do tej o charakterze wybiórczym, skupionym wyłącznie na świecie idei. Liberalizm winien stać się zatem praktycznym stylem życia, a nie tylko orbitowaniem wokół wartości o charakterze uniwersalnym i fundamentalnym – co winno zaś dziać się równorzędnie i z uważnością na wszystkich poziomach.  

Co liberał może wnieść coś do wspólnoty?

Tym, co liberałowie wnoszą do wspólnoty są przede wszystkim empatia i odpowiedzialność. Na drugiego człowieka patrzymy bowiem nie przez pryzmat naszych własnych oczekiwań, narzucając utarte i wyłącznie powszechnie akceptowalne klisze, lecz niejako przez soczewkę otwartości i akceptacji. Do codzienności podchodzimy z poczuciem odpowiedzialności za samych siebie i całe społeczeństwo, dążąc do tego, by świat stawał się lepszym – nie tyko w obliczu kryzysu, lecz także w chwilach względnego spokoju. 

Dodatkowo, jako że liberalizm oparty jest na rozsądku i wiedzy, jako liberałowie potrafimy wskazać obszary, które wymagają szczególnej uwagi i troski. Dlatego też zdajemy sobie sprawę, na czym powinniśmy się skupić jako wspólnota, jakie elementy państwowości wymagają naprawy, czy też gdzie jeszcze wiele nam brakuje w zakresie walki o lepsze jutro, by kolejne pokolenia miały szansę na dobre życie. Jest to możliwe właśnie dzięki temu, że opieramy swoje poglądy na faktach i dobrych praktykach, w przeciwieństwie do populistycznych i pozornie atrakcyjnych wizji promowanych przez osoby wyznające inny system wartości. Dlatego też naszym obowiązkiem, jako liberałów, jest sprawienie, by nasz głos był słyszalny i inspirował kolejne jednostki i grupy. Tylko w ten sposób możemy wspólnie zbudować świat, o jaki zabiegamy.

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Katalog wolności osobistych, których ochrona jest dla mnie niezwykle ważna jest szeroki. Jednak obecnie, w tym momencie dziejów, kluczowym prawem każdego człowieka, o które każdy powinien walczyć, jest bez wątpienia prawo do zdrowia i życia – w warunkach, które nie grożą pogorszeniem ich jakości. A jak wiemy z raportów o stanie czystości powietrza i tempie postępowania zmian klimatycznych, władze niektórych państw zdają się wciąć spychać poszanowanie tej nadrzędnej wolności na boczny tor. Dzieję się tak albo z obawy o niepopularność wdrażania bardziej wymagających środków i kroków, mających na celu zadbanie o jakość środowiska (co mogło by się przełożyć na spadek popularności wśród wyborców); bądź też w efekcie czystego lekceważenia kwestii, które dotyczą dosłownie każdej żywej istoty na naszej planecie.

Już sam fakt, iż Konstytucja RP przewiduje możliwość ograniczenia praw i wolności obywatela w sytuacji, gdy jego działania zagrażają środowisku lub stanowi zdrowia innych osób (art. 31 ust. 3) wskazuje na to, jak niepodważalna jest ta wolność. Dlatego też nie tylko jako liberałowie, ale przede wszystkim jako obywatele mamy obowiązek walczyć o przestrzeganie prawa do zdrowia i życia. Nie możemy pozwolić by krótkowzroczność lub ignorancja liderów przełożyła się na pogorszenie się bytu naszego i przyszłych pokoleń – jeśli te mają mieć jakiekolwiek szanse.

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

W Polsce borykamy się obecnie z całą gamą poważnych zagrożeń. Oprócz tych wynikających z braku poszanowania prawa do zdrowia i życia, które winno być niepodważalne, z trwogą obserwuję działania lokalnych władz, które wprowadzają na swoim obszarze tzw. „strefy wolne od LGBT”. Ze zgrozą przeglądam zapytania od znajomych z zagranicy, dopytujących „co się u nas dzieje?”; z zażenowaniem próbuję tłumaczyć, w jaki sposób tak krzywdzący i niezgodny z konstytucją pomysł znajduje obecnie odzwierciedlenie w rzeczywistości polskich miast i wsi. 

Jako osoby świadome i odpowiedzialne za nasze społeczeństwo nie możemy wyrażać zgody na tak bezczelne sprzeniewierzenie wartości inkluzywności i otwartości, za którymi stoimy. Musimy wyrazić otwarty sprzeciw ku tego typu praktykom i edukować młode pokolenia w duchu otwartości i zrozumienia. Tylko na tych wartościach możemy budować świat, w którym czyjaś orientacja seksualna, religia, czy system przekonań (gdyż dotychczasowe uchwały mogą stanowić zaledwie pretekst do wdrażania kolejnych wykluczających projektów…) będą sprawą dotyczącą tylko samych zainteresowanych. Nie może być przyzwolenia na tworzenie stref, w których ktoś nie jest mile widziany. W efekcie, nie tylko osobom bezpośrednio pokrzywdzonym robi się w tym kraju po prostu niewygodnie. 

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała?

Podejmowanie działań dla dobra wspólnoty (ludzi i zwierząt). Wzięcie odpowiedzialności za inne istoty, dążenie do poprawy ich dobrostanu oraz aktywne promowanie rozwiązań, które mogą pomóc nam zapobiec katastrofie klimatycznej. To wolontariat, to akcje społeczne wprost na ulicach, akty nieposłuszeństwa obywatelskiego (gdy takie są uzasadnione), to prawo do krytycznego odnoszenia się do złych praktyk w polityce, godzącym w podstawowe wolności obywatelskie, to organizowanie i realne (a nie tylko deklaratywne) wspieranie inicjatyw prospołecznych, ekologicznych i prozwierzęcych. Moją największą miłością jako liberałki jest zatem aktywność, w każdym tego słowa znaczeniu i na każdym polu, które jest mi bliskie. Bowiem tkwiąc w letargu jeszcze nikt niczego nie osiągnął.   

Sławomir Drelich

Prawo do szczęścia napotyka swoich wrogów w różnych miejscach i w różnym kontekście. Ci wrogowie mogą mieć charakter zinstytucjonalizowany, kiedy to legalnie działające instytucje państwa uniemożliwiają człowiekowi realizację tego prawa.

Co dziś oznacza bycie liberałem? 

Bycie liberałem w pewnym sensie znaczy zawsze to samo, a mianowicie stanie na straży wolności jednostki ludzkiej; chronienie jej przed wszystkim, co może jej zagrażać; zabezpieczanie praw każdego człowieka tak, aby miał on pełną możliwość realizowania swojej wizji szczęścia poprzez wybraną przez siebie ścieżkę życiową; na tyle rzecz jasna, na ile jego wizja szczęścia i wybrana ścieżka życiowa nie wkraczają w sferę wolności innych jednostek. Tak na to patrząc, zarówno liberałów klasycznych i demokratycznych, jak też socjalnych i neoliberałów, łączył ten sam wspólny mianownik. On jest także dziś, czyli 331 lat po publikacji przez Locke’a  Dwóch traktatów o rządzie i Listu o tolerancji, wciąż aktualny i nadal obowiązuje – jak sądzę – wszystkich liberałów.

Patrząc jednak z innej perspektywy, różni nas jednak niesamowicie wiele, bo zarówno w czasach Locke’a czy Monteskiusza, jak też Johna Stuarta Milla, Leonarda Hobhouse’a czy tym bardziej w czasach dzisiejszych, inne czyhają na jednostkę ludzką zagrożenia. Początkowo była to monarsza władza despotyczna, której granice uprawnień dopiero dzięki klasycznym liberałom zaczęto zarysowywać. W XX wieku były to roszczenia środowisk antywolnościowych – tak faszystowskich, jak i komunistycznych – oraz nadmiernie rozbudowane, przeregulowane państwo. Sądzę jednak, że w XXI wieku te zagrożenia są całkowicie odmienne. Chyba w mniejszym stopniu – wbrew pozorom – jest zagrożenie to niesie dziś państwo i jego aparat, gdyż większość skonsolidowanych demokracji przeprowadziła proces decentralizacji władzy publicznej oraz zbudowało skuteczny aparat kontroli władzy. 

Dziś liberałowie chronić powinni człowieka przed tymi, których nie widać, a którzy wpływają na nas trochę bez naszej zgody, a często bez naszej świadomości o tym wpływie. To skomplikowany świat wielkich transnarodowych korporacji oraz finansjery, który dyktuje nam mody i wzorce zachowań, przekształca nas w tępą konsumpcjonistyczną marionetkę, śledzi wszystkie nasze ruchy i gromadzi na nasz temat wszelkiego rodzaju dane. Relacje między tym światem a niektórymi rządami oraz ich służbami są również niejasne i nieoczywiste. To są dziś zagrożenia dla naszej wolności. Śmiać mi się chce, kiedy osoby nazywające się liberałami krzyczą i rwą szaty w obronie niedziel handlowych, a nie dostrzegają, jaki wpływ na nasze życie mają wielki kapitał i transnarodowe korporacje. Mam czasem wrażenie, że niektórzy przespali zmiany, jakie spowodowała globalizacja, i łudzą się, że świat jest wciąż tak prosty jak w czasach Adama Smitha. Liberał zawsze musi być obrońcą jednostki ludzkiej i jej wolności, ale najpierw musi właściwie zdefiniować zagrożenia, z którymi jednostka ludzka w danych czasach się boryka. 

Czy liberał może wnieść coś do wspólnoty?

Błędem środowisk liberalnych było to, że pozwoliły na utrwalenie ich wizerunku podporządkowanego dominującym w latach 70. i 80. XX wieku nurtom neoliberalnym i ekonomicznocentrycznym. Przyjmowały one dość skrajne – także w ramach ideologii liberalnej – poglądy dotyczące wizji społeczeństwa, które daleko wychodziły poza zdefiniowany w XVIII i XIX wieku indywidualizm, a przyjmowały radykalny atomizm społeczny. Utrzymywanie, że społeczeństwo nie istnieje, to nie tylko poznawczy błąd, ale przede wszystkim błąd teleologiczny, gdyż przynosi on dla liberałów i liberalizmu straszne skutki. Chyba najważniejszym z nich jest utożsamienie dobra z interesem, czyli oderwanie od idei dobra – zarówno jednostkowego, jak i wspólnego – jej moralnych konotacji, a podporządkowanie konotacjom ekonomicznym. Niestety taki punkt widzenia odbił się tragicznie na rozumieniu wspólnoty i dyskursie wokół spraw wspólnotowych wśród liberałów. Widać to wzorcowo w polskim dyskursie liberalnym – czy właściwie pseudoliberalnym – którego przejawy dostrzec można nie tylko w wypowiedziach polityków, intelektualistów oraz publicystów, ale jego niesmaczne niekiedy wykwity wyskakują niespodziewanie w kolejnych okienkach facebookowych i twitterowych, wzywając nie wprost o pomstę do nieba.

Liberałowie tymczasem bardzo wiele wnieśli w funkcjonowanie współczesnych wspólnot demokratycznych, a jeszcze więcej wnieść mogą. Wnieśli pewien porządek symboliczny, ład instytucjonalny oraz ramy ustrojowe, w których dziś funkcjonujemy. Natomiast to, co powinni wnosić dziś, musi jednakże daleko wychodzić poza obronę instytucjonalnego ładu liberalno-demokratycznego. Wspólnota polityczna potrzebuje liberałów ze względu na ich przywiązanie do praw człowieka, stanie na straży wolności osobistych i politycznych, umiejętność przyjęcia indywidualistycznego punktu widzenia, dostrzeżenia potrzeb, możliwości i szans każdej jednostki ludzkiej. Liberałowie wnoszą do współczesnej wspólnoty politycznej wiarę w ludzki rozum i racjonalność, jednakże – jak się zdaje – potrafią spoglądać na rzeczywistość społeczną krytycznie, świadomi konieczności jej mądrego przekształcania. Mam czasem wrażenie, że niektórzy polscy liberałowie zapominają, że siłą tej ideologii była wiara w postęp, a przecież postęp to zmiana, czyli sprawianie, że świat nas otaczający będzie systematycznie dostosowywany do naszych dążeń i oczekiwań, te zaś przecież nieustannie się zmieniają. 

Przede wszystkim jednakże liberałowie muszą na nowo odkryć ideę wspólnoty czy też przypomnieć sobie o niej. Nie wolno nam poprzestawać na pewnych konkluzjach Misesa czy Hayeka, kiedy tuż obok na tej samej półce stoi bliższy liberalnemu wspólnemu mianownikowi John Rawls. Nie bez powodu opus magnum Rawlsa nosi tytuł Teoria sprawiedliwości, bo przecież trudno sobie wyobrazić rzetelną refleksję o sprawiedliwości poza kontekstem wspólnoty. Wyrwanie idei sprawiedliwości z kontekstu wspólnotowego skutkuje co najwyżej nadaniem jej rangi zasady regulującej prawo własności, jak chciał chociażby Nozick, a to przecież kolejny przykład wyrwania liberalizmu z kontekstu moralnego i nadanie mu wyłącznie ekonomiczno-legalistycznej wykładni. Mam wrażenie, że jest to wykładnia na dłuższą metę szkodliwa.

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonny najbardziej bronić?

Nie mam wątpliwości, że tą z osobistych wolności, która – moim zdaniem – zasługuje na dogmatyczną wręcz obronę jest prawo człowieka do szczęścia i wyboru drogi do niego wiodącej. Uważam ją za wolność fundamentalną, gdyż to na niej opierają się wszystkie inne wolności; to jej realizację – jak sądzę – zapewniają wszystkie instytucje i zasady liberalno-demokratycznego państwa; wreszcie to tę wolność pozytywną mają zapewnić kolejne wolności negatywne, stanowiące swoiste zabezpieczenie autonomii jednostki ludzkiej. 

Prawo do szczęścia napotyka swoich wrogów w różnych miejscach i w różnym kontekście. Ci wrogowie mogą mieć charakter zinstytucjonalizowany, kiedy to legalnie działające instytucje państwa uniemożliwiają człowiekowi realizację tego prawa. Mam tutaj na myśli chociażby brak możliwości zawarcia sformalizowanego związku osobom tej samej płci oraz brak zabezpieczenia takiego związku przez państwo. Ci wrogowie mogą mieć charakter społeczny i nieformalny, kiedy tzw. większość usiłuje wymusić na mniejszości określone postawy. Chęć wymuszenia na kobiecie urodzenia dziecka czy też oczekiwanie od człowieka, że będzie milczał na temat swojej tożsamości seksualnej czy płciowej, przekonań filozoficznych czy religijnych, to przecież również forma ograniczenia prawa do szczęścia, które najwidoczniej nie zostało właściwie zabezpieczone. Ci wrogowie mają wreszcie charakter ekonomiczny – to wszyscy ci, którzy przekształcają nasze wzorce kulturowe, dyktują mody i zachowania, manipulują nami poprzez nowoczesne technologie i media, propagują określone style życia, aby nie tylko uczynić z nas nowych niewolników, ale również zarobić na tym niewolnictwie solidne pieniądze. Tylko z pozoru ci nowi lewiatani różnią się od dziewiętnastowiecznych właścicieli plantacji bawełny w południowych stanach amerykańskich. 

To właśnie prawo człowieka do szczęścia jest budulcem i ono – moim zdaniem – zasługuje na emocjonalną i twardą obronę.

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

Nie będę mówił tutaj o zagrożeniach naszego prawa do prywatności, bo chyba wszyscy już dziś zdajemy sobie sprawę z tego, że prywatność umarła. Częściowo my tę śmierć spowodowaliśmy, kiedy zrzekaliśmy się kolejnych okruchów prywatności, pragnąc zapewnić sobie bezpieczeństwo. Później jednak kolejne nowoczesne technologie zaczęły się wdzierać do naszego życia, ułatwiając je oczywiście, ale niekoniecznie zawsze mieliśmy możliwość realnie przeciwstawić się temu procesowi. Co z tego bowiem, że ktoś nie posiada kont w mediach społecznościowych albo nawet posiadając je ogranicza się wyłącznie do śledzenia aktywności innych? Przecież na każdym skrzyżowaniu, w każdym miejscu publicznym, w budynkach użyteczności publicznej i przedsiębiorstwach, a coraz częściej w pojazdach transportu zbiorowego, zamontowane są kamery monitoringu śledzące każdy nasz ruch, zdolne do szybkiego zidentyfikowania naszej tożsamości. Prawie każdy dziś korzysta z rachunku bankowego przez internet, a niejednokrotnie zdalnie przy pomocy zainstalowanej na smartfonie aplikacji. Każdy chyba płaci kartą płatniczą, niektórzy płacą telefonami. Nasze telefony śledzą naszą aktywność, zaś kamery satelitarne, z których korzystają niektórzy giganci biznesowi, pozwalają na mapach dostrzec spacerujących na obrzeżach miasta kochanków – i co z tego, że zamazano im twarze oraz tablice rejestracyjne samochodów? Nie sądzę, abyśmy potrafili temu wszystkiemu przeciwdziałać. Chciałbym jednak, aby mądrze i ze spokojem próbować przewidywać, co może wydarzyć się w przyszłości, jakie mogą być tego negatywne dla nas skutki. Jako politolog czy filozof nie mam tutaj żadnego pomysłu. To chyba przede wszystkim zadanie dla specjalistów od nowych technologii, cyberbezpieczeństwa, robotyki itp. 

Drugie z zagrożeń, na które chciałem wskazać, dotyczy naszego prawa do decydowania, a konkretniej do podejmowania autonomicznych i niezależnych decyzji. Wiąże się to z nowymi technologiami i nowymi mediami, gdyż te mają na nas coraz większy wpływ. Trudno właściwie wskazać, kiedy nasza decyzja wynikała z realnego i racjonalnego namysłu, kiedy zaś była efektem reklamy, kryptoreklamy, sugestii, socjotechniki. A przecież podejmujemy decyzje konsumenckie, podejmujemy decyzje polityczne, podejmujemy również decyzje w sprawach dotyczących naszego życia rodzinnego i społecznego. W tej sprawie jednakże nie musimy być aż tak bezradni. Kluczowa jest tutaj bowiem edukacja do postaw krytycznych, czyli przystosowanie współczesnego człowieka do radzenia sobie z otaczającym go światem, umiejętnego poruszania się w nim, sceptycyzmu względem atakujących nas zewsząd bodźców. Człowiek musi się nauczyć mówić „nie” technologiom, mediom, reklamie, czyli tym wszystkim nowym lewiatanom, którzy nas otaczają. Krytyczna postawa będzie za chwilę jedynym narzędziem samoobrony człowieka, który rodzi się ze smartfonem w ręku. A i tak nie można mieć pewności, że sama ta postawa wystarczy, aby nas ochronić. 

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała.

Liberalizm nie jest dla mnie po prostu ideologią, której w którymś momencie życia można zrezygnować i której można się wyrzec – chociaż to oczywiste, że można! – ale traktuję liberalizm jako raczej życiową postawę, której zasadniczym celem jest przede wszystkim wolność człowieka i dążenie do jej maksymalizowania. Zrozumiałe, że różni ludzie różnie ten swój liberalizm – o ile także postrzegają go jako życiową postawę – mogą odmiennie werbalizować i wcielać w życie. Gdybym miał wspomnieć o moich pasjach i miłościach, a jednocześnie pozostać w liberalnej atmosferze, to musiałbym wymienić książki i góry. Książki, ponieważ towarzyszą mi od dziecięcych lat i na różnych etapach mojego życia definiowały mi moje cele, zamierzenia, plany, ale także wartości. Książka jest ucieleśnieniem wolności intelektualnych: wolności do ekspresji twórczej i artystycznej, wolności do głoszenia swoich poglądów i przekonań, wolności myśli i światopoglądu. W taki sposób podchodzę do mojej każdej lektury, a – muszę się przyznać – podejmowanie decyzji co do tego, po którą z zalegających na stosie książek do przeczytania sięgnę, to gigantyczny problem. 

Druga z miłości to góry! Staram się spędzać w nich każdy wolny moment. Góry dają mi poczucie swobody, której we współczesnym społeczeństwie brakuje chyba wszystkim ludziom miłującym wolność. I bynajmniej nie należę do liberałów-utopistów, którzy pragnęliby wybudować libertariańską utopię ze stron Atlasa zbuntowanego Ayn Rand; wierzę w społeczeństwo i ogromny jego wpływ na jednostkę ludzką, jednocześnie nie definiując go jako czynnik wyłącznie opresyjny i zniewalający. Jednakże góry dają człowiekowi miłującemu wolność poczucie chwilowego wyzwolenia się z kajdan codziennych obowiązków, konwencji społecznych i konwenansów, zawodowych ograniczeń i społecznych zobowiązań. Oczywiście nie jest tak, że w górach nie ma żadnych zasad, podobnie zresztą jak w społeczeństwie. Trzeba jednak przyznać, że w górach można zaczerpnąć świeżego powietrza, zarówno w dosłownym słowa tego znaczeniu, jak też na poziomie metaforycznym. Wszystkich miłujących wolność namawiam więc do górskich wędrówek, a jeśli znajdą na to czas w górach, to warto jednocześnie umilić sobie czas kilkoma stronami dobrej lektury w warunkach naturalnych. 

Tomasz Kasprowicz

Liberałowie mogą wiele wnieść do wspólnot, które nie są zastygłe na swoich stanowiskach. Liberał może wnieść świeżą perspektywę, zanalizować błędy i wskazać drogę na przyszłość. Wykluczenie liberałów to korzyść krótkookresowa – zwarcie szeregów i zapewnienie jednolitości. Na dłuższą metę to jednak śmierć.

Co dziś oznacza bycie liberałem?

A czy oznacza cokolwiek innego niż wczoraj? Bycie liberałem to przekonanie, że najpierw się jest jednostką, a dopiero później członkiem wspólnoty. Efekty takiego podejścia są oczywiście różne w różnych czasach i dziś łatwiej być liberałem. Za brak przynależności czy odejście od jakiejś wspólnoty nie grożą już tak daleko idące konsekwencje (przynajmniej w świecie Zachodu) – co najwyżej publiczne zelżenie czy fala hejtu, ale nie kara śmierci. Uznanie przewagi indywidualizmu nad kolektywizmem nie oznacza, że liberał we wspólnotach nie bierze udziału. Są nawet wspólnoty liberałów – jak Liberte! W końcu człowiek jest zwierzęciem stadnym. Ale dla liberała udział we wspólnocie jest działaniem dobrowolnym więc wszelkie próby narzucania woli jednostce przyjmuje podejrzliwie. Co nie oznacza, że nie potrafi dostrzec ich zalet w sensie efektywności takich typów organizacji. Można być liberałem i zwolennikiem UE czy ONZ. Choć są i libertarianie, którzy wszelkie wspólnoty, łącznie z państwowymi, najchętniej by znieśli.

Co liberał może wnieść coś do wspólnoty?

Liberał to dla wspólnoty zwykle problem. Wynika to z faktu, że liberałowie nisko cenią lojalność są więc pierwszymi kandydatami do jej opuszczenia czy krytykowania. Są zatem wspólnoty, które liberałów w swoich szeregach nie chcą. Szczególnie dotyczy to wspólnot zamkniętych gdzie dowolny glos krytyczny jest właściwie niedopuszczalny. Partie polityczne są tu podstawowym przykładem: wśród członków PiS nie usłyszymy narzekań na karierę towarzysza Piotrowicza czy mgr Przyłębskiej powołanej przez Rade Państwa – mimo że podejrzewam wielu z nich to mierzi. Członkowie KO zaś nie wypowiedzą złego słowa o zachowaniach sędziów za III RP – choć każdy wie, że takie były. Lojalność nie pozwala im wystąpić przeciw swemu plemieniu – a liberałowie lojalności nie uznają. Dlatego jako liberał nie mam problemu przyznać jako Polak, że Polska ma w XX stuleciu wiele powodów do wstydu – co dla narodowców jest niedopuszczalne nawet w świetle ogólnie znanych faktów. Ale narodowcy postrzegają naród jako wspólnotę zamkniętą i nieznoszącą krytyki.

Liberałowie mogą jednak wiele wnieść do wspólnot, które nie są zastygłe na swoich stanowiskach. Liberał może wnieść świeżą perspektywę, zanalizować błędy i wskazać drogę na przyszłość. Bez wewnętrznego fermentu pojawia się marazm i okopanie na starych pozycjach – a co za tym idzie koniec końców oderwanie od rzeczywistości i utrata siły. Wykluczenie liberałów to korzyść krótkookresowa – zwarcie szeregów i zapewnienie jednolitości. Na dłuższą metę to jednak śmierć. 

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Oczywiście najważniejsza jest ochrona życia – to dość oczywiste bo bez życia nie ma wolności. Chyba jednak nie o to chodziło w tej ankiecie. Wolność osobista na jakiej buduje moje poczucie bezpieczeństwa to wolność poruszania się. Daje ona szanse na zmianę wspólnoty w jakiej się znajduje kiedy stanie się nazbyt opresyjna. Jestem zwolennikiem integracji europejskiej z całego szeregu powodów. Jednak powodem dla mnie osobiście najważniejszym jest właśnie poszerzenie wolności poruszania się i ewentualny Polexit przeraża mnie najbardziej z powodu zamknięcia tej furtki.

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

W Polsce jak wiemy najbardziej zagrożona jest wolność do sprawiedliwego sądu. Chyba nie ma się co tu rozpisywać – bo wiele o tym napisano. Napięcia globalne jednak ujawniają, że mogą pojawić się problemy na poziomie bardziej podstawowych wolności. Trzymajmy kciuki by kryzysy te nie zmaterializowały się bowiem w czasach kryzysów zwiera się szyki i – jak pisaliśmy wcześniej – to złe czasy dla liberałów. 

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała?

Napędza mnie ciekawość i chęć zrozumienia. Interesuje mnie jak tyka świat. To moja główna, obok irytacji, motywacja do działania. Co ciekawa w naszym społeczeństwie zupełnie niezrozumiała.

Rafał Gawin

Potrzebne jest wykreowanie nowej wspólnoty, która będzie rozumiała mechanizmy gospodarcze, społeczne i polityczne, jakie działają w Polsce. Taki truizm, ale do tej pory nie gwarantował tego żaden program nauczania, również ten oferowany przez rządy sprzed 2015 roku, wywodzące się z bardziej liberalnych kręgów

Co dziś oznacza bycie liberałem?

Słownik Języka Polskiego PWN nie ma wątpliwości: liberał to w pierwszym znaczeniu „osoba mająca tolerancyjny stosunek do cudzych poglądów i zachowań, nawet jeśli nie uważa ich za słuszne”. Proste? Niekoniecznie. Większość znanych mi liberałów stawia po prostu na posiadanie liberalnych poglądów (drugie znaczenie słownikowe), nie oglądając się na innych. Czy to wystarcza? No właśnie. Nawet antyliberalnego i prosocjalnego wroga warto po prostu wysłuchać. Ba, chociaż na elementarnym poziomie zrozumieć i zaakceptować. Wtedy też debata publiczna, jak również rozmowy przy niedzielnych obiadach, będą wyglądały inaczej. Będą zwyczajnie bardziej liberalne. Sam mam liberalne poglądy, ale czy można mnie nazwać liberałem? Obawiam się, że byłaby to szufladka nadużyć. Jestem z boku i z pozycji centralnych (nie tylko w znaczeniu geograficznym) empatycznie się przyglądam. Stawiam na pojęciową uczciwość, zwłaszcza gdy o czymś nie mam pojęcia.

Czy liberał może wnieść coś do wspólnoty?

Kluczowe jest doprecyzowanie, do jakiej wspólnoty: czy chodzi o wspólnotę (1) ludzi o podobnych przekonaniach, czy o wspólnotę utożsamianą z grupą ludzi zamieszkujących jakąś jednostkę terytorialną, np. (2) państwo – czyli Naród, czy – szeroko i ponad podziałami – (3) Unię Europejską. W pierwszym i trzecim przypadku odpowiedź brzmi: bardzo niewiele; w trzecim może nawet i nic. I nie mówię tylko o marginalizowaniu Polski w Europie; chodzi mi raczej o pewne opóźnienie filozoficzne, antropologiczne, ogólnie: myśleniowe. Jak również o pomieszanie podstawowych pojęć, równoczesne przyjęcie (po 1989 roku) nurtów i kontrnurtów; problemy z podstawowymi pojęciami, błędnie utożsamianymi z ideologiami: począwszy od gender i feminizmu, a na ekologii, LGBT i innych „groźnych” skrótowcach kończąc. W drugim przypadku: praktycznie wszystko. Począwszy od pracy u podstaw. Rozmowy, wyjaśniania, tłumaczenia pojęć. Otwartości na mnogość interpretacji. Myśleliście kiedyś o lekcjach liberalizmu w szkołach? Po przeprowadzeniu dziesiątek lekcji pisarskich jestem zdecydowanie za i chętnie pomogę.

Potrzebne jest wykreowanie nowej wspólnoty, która będzie rozumiała mechanizmy gospodarcze, społeczne i polityczne, jakie działają w Polsce. Taki truizm, ale do tej pory nie gwarantował tego żaden program nauczania, również ten oferowany przez rządy sprzed 2015 roku, wywodzące się z bardziej liberalnych kręgów.

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Znowu odwołam się do Słownika Języka Polskiego PWN, ponieważ najbardziej interesuje mnie wolność jako „możliwość podejmowania decyzji zgodnie z własną wolą”. Za dużo mechanizmów, których znaczenia przeciętny obywatel / członek istniejącej lub wyimaginowanej wspólnoty nie rozumie, sprawia, że decyzje podejmuje w ramach szerszego, nie swojego planu: pod wpływem impulsu, wkurwu (używam tego słowa, ponieważ to już kategoria krytycznoliteracka), miękkiego marketingu lub ciężkiej propagandy. Internet i media, nie tylko publiczne, aż się od niej roją. A w kontekście bieżącej polityki wewnętrznej (zagraniczna, oceńmy to obiektywnie, nie jest prowadzona wystarczająco skutecznie) odmienne od obowiązujących dwóch nurtów poglądów na daną sprawę zdanie jest traktowane jako przejaw lekkomyślności, głupoty, szkodliwego „grania na przeciwników” czy wreszcie – szatańskiego, bo pozbawionego moralnych i etycznych proporcji symetryzmu. Brońmy takiego zdania, tylko ono nas ocali w obliczu niezmiennie sztucznie napędzanego konfliktu, walki o rząd dusz, zwłaszcza gdy przecież bardziej liberalna strona sporu przynajmniej oficjalnie od metafizyki w polityce (zwykle) się dystansuje.

Obok woli funkcjonuje ochota, nie tylko w Warszawie, co sygnalizuję, bo możliwe, że będę chciał taki wątek niedługo rozwinąć.

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

Niezmiennie zagrożona jest wolność do formułowania niezero-jedynkowych sądów. Do otwierania łam mediów wszelakich na inność, nietypowość, nowe ujęcia starych problemów czy dwubiegunówki sceny politycznej.

W kraju, w którym przepisy prawa interpretuje każdy laik śledzący na bieżąco scenę polityczną.

W kraju, w którym coraz częściej cel uświęca środki. I strony.

W kraju, w którym wybiera się mniejsze zło, w imię sprzeciwu, bez skonkretyzowanego za. Ponieważ liczy się destrukcja zamiast konstrukcji (o dekonstrukcji nawet nie wspominając).

W kraju, w którym wystarczy być przeciw, jak w utworze postmodernistycznym, gdy przecież ten kierunek w literaturze przyjął się w Polsce bardzo szczątkowo i punktowo.

W kraju, w którym kruszynę chleba podnoszą z ziemi, by nią cisnąć w politycznego wroga, ewentualnie zatruć i podać podczas świątecznego spotkania (o ile w ostatniej chwili ktoś go nie odwoła).

W kraju, w którym idee wyparły wartości, a wartości idee – i poruszamy się po cienkiej powierzchni ogólników, a gdy się zapada, mieszamy i głębsze warstwy, by nie nadziać się na bolesne konkrety, demaskujące naszą doraźną hipokryzję.

Jak temu przeciwdziałać, odpowiadam w przypadku poprzednich pytań: słuchać cierpliwie i jeszcze bardziej wyrozumiale edukować wszelkimi możliwymi sposobami. Nie poniżać nikogo, nie dzielić ludzi według poglądów, majątków, wykształcenia czy stosunku do osiągnięć nierewolucji liberalnej. 

A w szczególności: „świecić” własnym przykładem. Cudzysłów stosuję tu z premedytacją: nie musimy być nieskazitelni, żeby być dobrzy – wystarczy, że się otworzymy na drugiego człowieka. Nie potrzebujemy do tego nawet ścian płaczu czy tablic hańby. I to akurat nie jest truizm.

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja – liberała?

Literatura i muzyka. To chyba ostatnie bastiony wolności czystej i naturalnej, demaskujące każdą koniunkturę: czytając i słuchając więcej, wykrywa się od razu kalkulacje i stylizacje pod konkretne, najczęściej masowe gusty. I owszem, również przy takim podejściu do tworzenia można wykreować dzieło wybitne i totalne; ale – na dłuższą metę i bez tanich pochlebstw – liczy się indywidualność i oryginalność wypowiedzi. Niepodległość głosu, jak chciałby krytyk, któremu najwięcej na początku drogi zawdzięczałem – Karol Maliszewski. Zbieram książki, zwłaszcza łódzkich autorów. Zbieram płyty, zwłaszcza łódzkich zespołów. Oprócz tego mam dwa miniakwaria, w których pływają kapsle od butelek po piwie (niestety, w niewielkim procencie łódzkiej produkcji, ponieważ takowa prawie nie istnieje). Ale nie promuję tej aktywności ze względu na zawarty w piwie alkohol.

Andrzej Kompa

Nade wszystko liberał szanuje innych, akceptuje ludzi bez względu na ich cechy indywidualne i propaguje tolerancję, niezależnie od niezgody z poglądami wyrażanymi przez członków wspólnoty. Zwalcza rasizm, kseno- i homofobię, szowinizm, antysemityzm, obskurantyzm i antydemokratyzm (obojętnie czy w nurcie autorytarnym czy totalitarnym).

Co dziś oznacza bycie liberałem?

Być liberałem znaczy pamiętać o tym, jak ważna jest wolność jednostki, walczyć o jej przestrzeganie. Nie oznacza jednocześnie braku szacunku czy niedostrzegania roli mikrostruktur i sieci wspólnotowych (rodzina naturalna bądź z wyboru, bliscy, kręgi zawodowe, społeczności lokalne, więzi międzyludzkie itp.). Liberał dba o procedury, o porządek prawny, jest państwowcem i legalistą, a jednocześnie kreuje takie społeczeństwo, w którym każdy jego członek będzie mógł odnaleźć dla siebie właściwe miejsce i odpowiednio szerokie formy wyrażania siebie. Nie neguje przy tym zastanych kręgów identyfikacji zbiorowej (grupa etniczna, kulturowa, wyznaniowa lub językowa, naród), dla stara się szlifować je, pozbawiając nacjonalistycznych, ksenofobicznych albo totalitarnych rysów. Łączy zdrowy patriotyzm (odnoszony do państwa i narodowości) ze zdrowym kosmopolityzmem. Może łączyć tradycjonalizm i postępowość.

Liberalizm oznacza wrażliwość społeczną, bo sprowadzanie liberalizmu do leseferyzmu albo ruchu w obronie przedsiębiorczości i pracodawców to działanie krzywdzące, redukujące i jednocześnie samobójcze. Liberał dba o rzeczywistą demokrację, osiąganą zarówno w monarchii parlamentarnej jak i republice demokratycznej, postrzega liberalną demokrację jako optymalną formę ustrojową, zabezpieczaną tak procedurami, jak i praktyką publiczną. 

Liberał, w duchu liberalizmu humanistycznego, wspiera wolny rynek, ale nie zapomina o potrzebie osłon i zachęt socjalnych. Nie uważa również, by wolny rynek był narzędziem automatycznie preferowanym w każdym sektorze życia społecznego (nie jest nim np. dla edukacji i szkolnictwa wyższego czy obronności).

Nade wszystko liberał szanuje innych, akceptuje ludzi bez względu na ich cechy indywidualne i propaguje tolerancję, niezależnie od niezgody z poglądami wyrażanymi przez członków wspólnoty. Zwalcza rasizm, kseno- i homofobię, szowinizm, antysemityzm, obskurantyzm i antydemokratyzm (obojętnie czy w nurcie autorytarnym czy totalitarnym). Nie można być liberałem i nie zabiegać jednocześnie o pełną realizację podstawowych praw i swobód obywatelskich, nie walczyć o przestrzeganie i pełny dostęp do praw człowieka. Dzisiejszy liberał nie może być nieempatyczny – zwrot egalitarystyczny jest jedną z najlepszych przemian liberalizmu ostatniego czasu, a jednocześnie dla liberalnego zrozumienia indywidualizmu efekt jest dużo strawniejszy niż w wypadku socjalistycznego podejścia do sprawy. 

Co liberał może wnieść coś do wspólnoty?

Tak, bardzo dużo. Nic nie godzi tak dobrze wspólnotowości i indywidualizmu jak liberalizm.  To liberał może pokazywać innym, że można czegoś osobiście nie lubić, nie preferować, a jednocześnie nie zwalczać i nie usuwać. Może wnosić wolność i poszerzać jej sferę. Jeśliby wymieniać dalej: szacunek dla prawa, rzeczywistą demokrację, szacunek dla kultury i całokształtu wiedzy, etykę służby, tendencję do rozumienia i samokształcenia się – wszystkie te elementy może wnieść świadomy siebie i swoich poglądów humanistyczny liberał. 

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Wolność słowa. Wolność sumienia i wyznania (w tym wolność od wyznawania). Wolność polityczna. Wolności akademickie, odnoszące się do kultury i dostępu do wiedzy. Swoboda życia prywatnego i wolności osobiste.

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

W Polsce zagrożone są wszystkie wolności. Wobec zamachu władzy ustawodawczej i wykonawczej na demokratyczne państwo prawa i konstytucję literalnie żadnej wolności nie można być pewnym. Pierwszym, zasadniczym krokiem przeciwdziałania jest restytucja porządku konstytucyjnego w Polsce, a następnie potrzebne reformy liberalne.

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała?

Moja rodzina. Moi przyjaciele.

Książki, muzyka, film. Świat. Polska. Łódź. Zabytki. Przyroda. Historia. 

Polszczyzna i angielszczyzna. Łacina i greka. Bizancjum. Uniwersytet. Decorum. 

Rower. Herbata.

Marek Tatała

Jako liberał cenię sobie to, że mogę w życiu podążać za własną wolą, a jednocześnie nie chcą przeszkadzać innym, samodzielnie czy za pośrednictwem np. państwa, w podążaniu ich własnymi ścieżkami. Laissez faire, czyli pozwólcie czynić, sobie i innym, to zasada, która powinna towarzyszyć pasjonatom liberalizmu.

Co dziś oznacza bycie liberałem?

Z jednej strony słowo „liberalizm” jest od lat demonizowane, a z drugiej, także w Polsce, pojawiają się próby jego przejęcia przez środowiska lewicowe, jak miało to miejsce w Stanach Zjednoczonych. Typowy amerykański „liberał” byłby, w zależności od intensywności poglądów, nazwany w Europie socjaldemokratą albo socjalistą. Jako polski liberał bronię klasycznego znaczenia liberalizmu, oznaczającego szacunek dla wolności jednostek – wolności słowa, innych wolności osobistych, wolności gospodarczej. Wolność taka oznacza, jak pisał John Locke, że jednostka nie jest „zależna od arbitralnej woli innych osób, ale swobodnie podąża za własną wolą”. Bycie klasycznym liberałem to opowiadanie się po stronie wolności jednostki zawsze wtedy, kiedy nie narusza ona wolności innych osób. 

Liberalna wizja państwa to wizja państwa ograniczonego, zarówno jeśli chodzi o zakres działań, w tym m.in. udział państwowych podmiotów w gospodarce czy poziom obciążeń podatkowych, jak i metody działania, które powinny opierać się na praworządności. W Polsce państwowego interwencjonizmu jest wciąż za dużo, a w ostatnich latach jego poziom niepokojąco rośnie. Jednocześnie w liberalnym podejściu do życia nie ma nic radykalnego i odzwierciedla ono naturę człowieka. Ponadto, w czasach silnej polaryzacji pomiędzy prawicą i lewicą, które paradoksalnie często łączy kolektywizm, sympatia do etatyzmu i silnego interwencjonizmu państwowego, bycie klasycznym liberałem stało się wyrazem umiarkowania i zdrowego rozsądku.

Co liberał może wnieść coś do wspólnoty?

Dla liberała wspólnota to zbiór jednostek, które mogą bardzo się od siebie różnić. Stąd problematyczne jest sformułowanie „dobro wspólne”, bo coś co dla części jednostek jest dobrem, dla innych może być złem. Jednocześnie myślące wyłącznie o własnej korzyści jednostki mogą przyczyniać się do dobra innych osób. Jak pisał bowiem Adam Smith „nie od przychylności rzeźnika, piwowara czy piekarza oczekujemy naszego obiadu, lecz od ich dbałości o własny interes. Zwracamy się nie do ich humanitarności, lecz do egoizmu i nie mówimy im o naszych własnych potrzebach, lecz o ich korzyściach”. 

Wbrew powszechnym mitom, liberalizm jest bardzo wspólnotową wizją świata, w której wiele działań jest wynikiem nie przymusu państwa, a dobrowolnej współpracy. W wymiarze gospodarczym dobrowolna współpraca, taka jak handel, w tym handel międzynarodowy, jest jednym z motorów rozwoju społeczno-gospodarczego. Liberałowie powinni propagować budowanie lepszych warunków instytucjonalnych do współpracy jednostek, a jednym z fundamentów są tutaj rządy prawa. Poza tym liberałowie powinni przypominać o wyższości dobrowolnej współpracy nad państwowym przymusem, zarówno dla budowania międzyludzkiej wspólnoty, jak i dla rozwoju.

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Najważniejsza jest dla mnie wolność słowa, bo jest ona warunkiem koniecznym do obrony innych wolności, w tym także ważnej dla mnie wolności gospodarczej. Szeroko rozumiana wolność słowa oznacza wolność ekspresji, także artystycznej, wolność głoszenia różnych poglądów, także takich, które nam się nie podobają, a nawet możliwość mówienie rzeczy złych, nieprzyjemnych czy brzydkich. Wolności słowa należy bronić, bo pozwala ona na wyrażanie efektów wolności myślenia, działania rozumu.

Warto podkreślić, że w Polsce wciąż istnieją różne restrykcje wolności słowa, które powinniśmy wyeliminować. Należą do nich m.in. art. 212 kodeksu karnego dotyczący zniesławienia, prawna ochrona tzw. uczuć religijnych, zakazy propagowania różnych, często okropnych, ideologii, czy ochrona przed zniewagą rzeczy martwych (np. flaga, godło, hymn) czy organów państwa (np. Prezydent RP). Wszystkie te przepisy powinny zostać wykreślone, a jeśli chodzi o poziom wolności słowa to warto dążyć do standardów wyznaczanych przez 1. poprawkę do Konstytucji Stanów Zjednoczonych i związanego z nią orzecznictwa sądów. Ważnym obszarem, w którym należy bronić dziś zażarcie wolności słowa przed nowymi ograniczeniami kreowanymi przez państwa i państwową cenzurę jest Internet.

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

Jedną z najbardziej zagrożonych dziś sfer w Polsce i UE jest wolność wyboru jednostek. Wiąże się ona z rozrostem nadopiekuńczości państw i zjawiskiem nazywanym często paternalizmem. Państwowy paternalizm to naruszenie zasady, w ramach której każdy ma wolność działania w takim zakresie, w jakim nie narusza wolności innych osób. Nadopiekuńcze państwa starają się chronić obywateli przed nimi samymi, odbierając im tym samym wolność decydowania o sobie i zdejmując z nich odpowiedzialność za swoje wybory. Należy ujawniać i nagłaśniać istniejące i kolejne ograniczenia wolności wyboru i konsekwencje jakie niesie za sobą jej ograniczanie. Trzeba pokazywać, że oznacza to utratę nie tylko wolności, ale też wpływu na własne życie i poczucia odpowiedzialności. Sprzeciw jednostek wobec nadmiernego państwowego paternalizmu to wybór czy dorośli ludzie chcą być traktowani jak osoby dorosłe, odpowiedzialne za własne życie, czy jak potrzebujące stałej opieki dzieci. Czy godzimy się na to, że to politycy i urzędnicy wiedzą lepiej, co jest dla nas i innych ludzi dobre i złe oraz w jaki sposób jednostki powinny kształtować swoje życie? Liberałowie nie powinni się na to godzić.

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała?

Odpowiadając z perspektywy mojej aktywności publicznej muszę zadeklarować, że jestem „zawodowym liberałem”, co oznacza, że od wielu lat mam przyjemność łączyć pracę z pasją. Czasami oznacza to promowanie liberalnych idei, a czasami konieczność obrony dorobku liberalizmu, który możemy obserwować także w Polsce. Czasami muszę zmagać się z kolejnym użyciem słowa „neoliberał” jako wyzwiska, a czasami mogę na podstawie danych i faktów pokazywać, że wolny rynek, liberalizm czy kapitalizm przyczyniły się do wielu historii sukcesu, w tym wyciągnięcia setek milionów ludzi z ubóstwa. Uwielbiam podróże, a dzięki nim mam też okazję poznawać niezwykle inspirujących liberałów z całego świata, także takich, którzy w think tankach czy innych organizacjach pozarządowych działają, często z sukcesami, na rzecz większej wolności dla jednostek i wzrostu dobrobytu. Jako liberał cenię sobie to, że mogę w życiu podążać za własną wolą, a jednocześnie nie chcą przeszkadzać innym, samodzielnie czy za pośrednictwem np. państwa, w podążaniu ich własnymi ścieżkami. Laissez faire, czyli pozwólcie czynić, sobie i innym, to zasada, która powinna towarzyszyć pasjonatom liberalizmu.

 

Bartłomiej Austen

Zawsze trzeba wychodzić od jednostki i bronić wolności pojedynczej osoby. Nie uogólniać. Chcesz palić choć to niezdrowe, to pal. Twój wybór-Twoje leczenie-Twoje Pieniądze. Jednak niech to będzie Twoja decyzja. Twój wybór. By jednak mógłbyś wybrać, czy palić, czy nie palić My musimy Ci dostarczyć całą paletę kolorów, a nie tylko biały i czerwony. 

Co dziś oznacza bycie liberałem?

Pytanie jest tak postawione, że sam sobie je doprecyzuje. Tzn. gdzie? Niech będzie w Polsce. A kto to jest liberał? Niech będzie to liberał w ludycznym wyobrażeniu Kowalskiego. Dla mnie byciem liberałem w ludycznym polskim mniemaniu to bycie w głębokim andergandzie, bycie wyrzutkiem. Chodzenie pod prąd. W brudnym martensach i w podartych spodniach. Bycie chłopcem do bicia, a nie do picia. Nawet Naczelny „Liberté!” niejaki Pan Keszel Ikswedżżaj oznajmił ostatnio publicznie na fejsbuku, że rzuca picie, a ja podejrzewam, że z tego tylko powodu, że nikt z nim już nie chce się napić, jak oznajmił ostatnio publicznie wszem i wobec, że jest liberałem, a picie do lustra to już nie to samo… Takie są dzisiaj konsekwencje bycia liberałem…. to bycie kibicem Lechii Gdańsk mieszkającym w Gdyni. To bycie przekonanym, że Winona Ryder to ciągle najbardziej sexy nastolatka w szołbiznesie. To słuchanie muzyki ze Seatlle na walkmanie. Jedzenie marchwi z groszkiem. Szukanie lodów Calypso w zamrażarce. To prenumerowanie „Najwyższego Czasu” i głosowanie na Krzysztofa Bosaka w wyborach do Sejmu. Jednak pisząc bardziej serio, to cytując jednego z największych znanych mi liberałów ludzkości Kena Keseya, autora mojej biblii prawdziwego liberała Lotu nad kukułczym gniazdem: ,,(…) jeśli ktoś ma zamknięte oczy, niełatwo jest przejrzeć go na wylot”. 

Co liberał może wnieść coś do wspólnoty?

Na pewno nic odkrywczego. Nic, co zbawi świat. Żadnej świeżości. Świat jest przeraźliwie stary i wszystko już było. Zjada swój własny ogon. Pytanie zostało nam tylko jedno. Co się stanie kiedy świat zacznie trawić swój przewód trawienny? Jednak liberał (choć nie do końca wiem szczerze mówiąc kto to precyzyjnie jest) może też coś niewątpliwie wnieść do wspólnoty, a większość raczej lubi coś sobie przywłaszczyć niż dać. Tymczasem liberał może niewątpliwie siać ferment. Może zachować się wielce nieprzyzwoicie i pozbawić większości posiłku. Może ugryźć kogoś w dupę ot tak po prostu, bez powodu, a będąc zaszczepionym wywołać u ugryzionego wściekliznę. Może czuć się niedzisiejszy i nietutejszy. 500 plus razy się mylić i 500 plus mieć rację. Napisać głupi Kodowiec w damskiej  ubikacji. Nierówności społeczne pokonywać miejskim elektrycznym suvem na prąd, co z kopalni. Biegać za piłką w krótkich spodenkach. Przyznawać się, że myśli o miłości cielesnej bez celu prokreacji. Może pogonić niemieckich nihilistów sikających na dywan. Może mówić, że białe jest białe, a czarne jest czarne. Może to wszystko, bo jest wolny. Pytanie, czy  to wszystko jednak to nie oznacza niestety nie wolny, a powolny i spóźnił się na swoje czasy i znowu marznie na przystanku, bo tramwaj znowu mu odjechał?

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Nie lubię jak ktoś mnie okrada. Zawsze mówię znajomemu, który deklaruje, że nie interesuje się polityką, że jeśli tak robisz to polityka zawsze zainteresuje się Tobą, bo takich ignorantów najłatwiej obrobić. Jak polityk jednorazowo zabierze Ci z portfela 120 złotych na bezsensowne kopanie w błocie, czyli przekop mierzei to Cię to nie interesuje, a jak szef Ci zabierze z pensji 120 złotych, to od razu zwalniasz się z pracy. Jaka to jest różnica. Żadna.

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

Wolność osobista, jednostki, a co za tym idzie wszystkich. Zadowolić wszystkich, to zadowolić nikogo. Zawsze trzeba wychodzić od jednostki i bronić wolności pojedynczej osoby. Nie uogólniać. Chcesz palić choć to niezdrowe, to pal. Twój wybór-Twoje leczenie-Twoje Pieniądze. Jednak niech to będzie Twoja decyzja. Twój wybór. By jednak mógłbyś wybrać, czy palić, czy nie palić My musimy Ci dostarczyć całą paletę kolorów, a nie tylko biały i czerwony. Naszym obowiązkiem dostarczyć Ci dużo pytań, a Ty musisz odpowiedzieć. Nigdy odwrotnie. Jeśli wybierzesz mimo to złą odpowiedź, to nie nam oceniać, że źle wybrałeś. Musimy być przede wszystkim uczciwym wobec samych siebie. Nie ingerować w naturalny rozwój wypadków.

,, – Ma pan bilet?

– A pan ma?

– A skąd mam mieć.

– No. To wchodzimy.”

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała?

Nudne podatki. Politykę robi się w dużej mierze za pomocą podatków. Chcesz mieć więcej pieniędzy, więcej wolności, więcej czasu, lepsze perspektywy dla siebie i dla swoich bliskich, to chciej prostych, czyli liniowych podatków bez żadnych ulg. Chcesz równości, własności prywatnej, przewagi obywatela nad lewiatanem – to chciej podatków liniowych. Każdy inny system podatkowy sprawia, że państwo rośnie, a obywatel maleje. Redystrybucja, pomaganie słabszym oczywiście tak, ale nie poprzez podatki. To nikomu się jeszcze na świecie nie udało i nie uda. Polski system podatkowy jest jednym z najmniej efektywnych i najdroższych systemów w utrzymaniu na świecie. Hamuje polską przedsiębiorczość, polską pogoń za zachodnim dobrobytem. Uniemożliwia rozwój mikro przedsiębiorstw w małe, małych w średnie, a średnich w duże. Bez radykalnego uproszczenia podatków będziemy zawsze biedni, nigdy nie odrobimy dystansu, który nas dzieli do zachodnich sąsiadów, a bez pieniędzy nie da się na dłuższą metę wprowadzać żadnych innych idei, bo ludzie te idee szybko odrzucą. Polacy nie dlatego znaleźli w sobie siłę, by odrzucić socjalizm, bo Wałęsa, bo KOR, bo intelektualiści ich przekonali, że to zły, zbrodniczy, niesprawiedliwy społecznie system, a dlatego, że socjalizm w latach osiemdziesiątych  kolejny raz gospodarczo zbankrutował i wiedzieli, że to się za chwilę znów powtórzy.  

 

Alicja Myśliwiec

Przekraczanie granic z szacunkiem dla granic. Odpowiedzialne zadawanie pytań i związana z nimi powinność szukania odpowiedzi. 

Co dziś oznacza bycie liberałem?

Determinuje sposób bycia, życia i myślenia. Oswaja utopie. Pozwala przebrać się za romantyczkę, pozwala nią być. Zobowiązuje. Niesie za sobą odpowiedzialność za słowo  i uczynek. Nakazuje zadawanie pytań. Powinno dawać do myślenia. Mnie daje wolność dekonstrukcji pojęciowej i zbierania z podłogi tego, co może inspirować w sposób zapładniający… nie służebny. Jest dalekie od egonalności, ale jej świadome.

Co liberał może wnieść coś do wspólnoty?

To co wspólnota do życia liberała? Pokazywanie, że inny (nie) istnieje, że lubimy bańki mydlane i bardzo lubimy siebie, ale że mamy świadomość tego, że na końcu nosa zaczyna się cała „zabawa” w świadome obywatelstwo. Dlaczego zabawa? A dlaczego nie! Liberalizm ulega mediatyzacji, a jej świat to 365 dni demokracji i 50 twarzy drogi do społeczeństwa obywatelskiego. Kto jest bez grzechu, niech wrzuci coś na Twitterze. 

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Wolności są równorzędne. Nie mogłabym postawić jednej ponad drugą. Są korzeniem tego samego drzewa. Na tym polega ich siła i zarazem siła liberalizmu. 

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

Jak wyżej. Wszystkie równorzędnie. 

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała?

Przekraczanie granic z szacunkiem dla granic. Odpowiedzialne zadawanie pytań i związana z nimi powinność szukania odpowiedzi. Bo sztuka formułowania zdań z tezą zakończonych znakiem zapytania doprowadziła nas lutego 2020. Good nihgt and good luck!

Współcześni bolszewicy, czyli lex Zdzisław :)

Podczas tegorocznych Igrzysk Wolności (coroczne spotkania organizowane w Łodzi przez Fundację Liberté!) Donald Tusk w swoim doskonałym, twardym i mocnym wystąpieniu użył określenia „współcześni bolszewicy”. Dzień później uściślił w swoim tweecie, że nie myślał o nikim konkretnym – niepotrzebnie, każdy kto ma podstawową wiedzę historyczną, wie, że współczesnych bolszewików w dzisiejszym świecie jest całe mnóstwo i nie należy się bać o tym mówić. Nie brak ich także w Polsce, czego najlepszym przykładem jest drugie dno afery KNF.

Trochę historii.

Bolszewizm pochodzi od rosyjskiego słowa bolszinstwo, co oznacza większość i określa ideologię rewolucyjną, zakładającą przystosowanie podstawowych założeń marksizmu do społecznych i ekonomicznych warunków ubiegłowiecznej Rosji wraz z jej tradycjami politycznymi. Początki bolszewizmu sięgają rozłamu, jaki dokonał się w Brukseli w 1903 roku na II Zjeździe Socjaldemokratycznej Partii Rosji Radzieckiej (SDPRR), gdzie kierowana przez Lenina frakcja podstępem uzyskała przewagę kilku głosów nad grupą Martowa. Lenin zażądał centralizacji partii i stworzenia grupy zawodowych rewolucjonistów, którzy mieliby prowadzić aktywną pracę wśród rosyjskich robotników. Lenin rewolucję uzależniał od klasowego uświadomienia proletariatu. Urzeczywistnić to w warunkach rosyjskich mogła, zdaniem Lenina, jedynie zdyscyplinowana, scentralizowana partia pod kierownictwem polityków wywodzących się z inteligencji. Poglądy Marksa zmodyfikował, uznając, że możliwe jest to w trwałym sojuszu z chłopstwem, co stało się podstawą leninizmu. W 1912 roku bolszewicy utworzyli oddzielną partię – SDPRR(b), która po rewolucji październikowej doszła do władzy. Utworzona w 1953 roku Komunistyczna Partia Związku Radzieckiego była jej kontynuatorką, a oficjalną ideologią uznany został marksizm-leninizm. Równocześnie bolszewizm zakładał zastosowanie socjalistycznych rozwiązań w gospodarce, nacjonalizację i kontrolę robotniczą, a także powszechną obieralność i odwoływalność urzędników państwowych, co miało zapobiec biurokratyzacji kraju.

Podsumujmy zatem: władza większości nad mniejszością bez poszanowania jej praw, centralizacja władzy, kłamliwa propaganda, korupcja polityczna oraz systemowa powszechna nacjonalizacja. Czy coś to Państwu przypomina? Może pora odłożyć na bok strach i czas zacząć nazywać rzeczy po imieniu?

Współcześni bolszewicy.

Banki Leszka Czarneckiego stały się idealnym materiałem do testu planu Zdzisława, czyli lex Zdzisław. Zarówno Idea Bank jak i Getin Noble Bank od pewnego czasu traciły na wartości. Mniejsza o powody, nie będziemy się teraz nad nimi skupiać. Swoistym znaczącym akcentem w owym planie Zdzisława było wprowadzenie w życie rozporządzenia ministra finansów o zwiększeniu współczynnika kapitałów własnych banków względem udzielonych kredytów w walutach obcych do poziomu 15% podczas gdy standardem unijnym jest 5%. Dziwnym trafem rozporządzenie owe dotknęło najbardziej GNB. Było oczywiste, że podniesienie tego współczynnika spowoduje kłopoty banku i będzie wymagać jego dokapitalizowania kwotą przynajmniej miliarda złotych. Czarnecki podjął wyzwanie i dosypał prywatnej kasy. Równolegle PiS przyspieszył prace nad ustawą umożliwiającą przejmowanie banków decyzją administracyjną, a tak silną władzę przeniesiono do KNF. Nie dziwię się więc, że wobec takich działań właściciel GNB i IB uzbroił się w kilka urządzeń rejestrujących idąc na rozmowę z Markiem Chrzanowskim – było już wtedy jasne, że sprawa po prostu śmierdzi na kilometr najgorszym brudem.

Żeby było jasne, nie wybielam Czarneckiego, osobiście nie darzę jego interesów estymą, ale gdy widzę tak grubo skrojoną bandyterkę, wszystko mi mówi: halo, uwaga! W najgłębszym poważaniu mam też to, czy 18-letni wówczas Leszek Czarnecki podpisał jakieś papiery w esbecji (wiadomo, że nie donosił na kumpli z NZS). Gdy widzę, jak grupka politycznych bandytów uknuła w głowach plan przejmowania prywatnej własności „w majestacie prawa”, pyry mi się gotują w piwnicy i to natychmiast.
Każda władza deprawuje, każdej zdarzały się w krótkiej, 25-letniej historii wolnej, powojennej Polski mniejsze lub większe afery, ale żadna do tej pory nie uczyniła z rządzenia państwem systemu uwłaszczania się na majątku państwa i żadna nie podjęła się budowy systemu nacjonalizacji własności prywatnej. Żadna! Ten skok różnej maści Misiewiczów (nawet były już szef KNF okazał się swoistym tego przykładem) na państwowe posady, likwidacja konkursów oraz Służby Cywilnej, a nawet zmiany w statutach spółek skarbu państwa, to przejaw nie nadużycia władzy, ale ciężkiej choroby, którą uleczyć może tylko wyborcza kartka w przyszłorocznych wyborach. Niespotykany do tej pory nepotyzm, czyli wciskanie synów i córek na państwowe fuchy, to tylko smutne podsumowanie faktów. Pytam, jako prywatny przedsiębiorca od blisko 30 lat, który naprawdę przeszedł wiele, dlaczego ci młodzi ludzie, skoro są tacy świetni, nie spróbują swych sił na otwartym rynku pracy? Dlaczego nie zaryzykują własnej działalności, kładąc na szalę własny majątek, jak tysiące ciężko pracujących zwykłych obywateli, którzy codziennie szarpią się z tym chorym państwem? Dlaczego?!
Pytania moje są retoryczne i właściwie nie oczekuję odpowiedzi, bo wiem, że Prawo i Sprawiedliwość oraz cały obóz obecnej władzy, to nikt inny, jak tylko współcześni bolszewicy.

To nie jest angina, to dżuma.

Tak, tak, wiem, symetryści różnej maści będą wciskać bez końca, że tak samo było za poprzedniej władzy, a znany prawicowy dziennikarz, Agaton Kozinski, osiem razy w jednym programie rzuci przekłamanym na wskroś hasłem o liberałach-aferałach, aby wesprzeć swoje kłamliwe tezy o tym, że za rządów liberalnych aferalność władzy była jeszcze większa. Nie, nie była. To że liberałowie do dzisiaj nie potrafią sobie poradzić z tą łatką, bo są nieudolni PR-owo, nie jest żadnym dowodem na owe fałszywe tezy. Nikt do tej pory nie uczynił z rządzenia sposobu na dostatnie życie, tak bardzo, jak uczynili to współcześni bolszewicy. Bo idee bolszewizmu mają się w państwie PiS wyśmienicie.
Afera KNF to tylko jeden z symptomów choroby. Kolejny właśnie dzieje się na naszych oczach w sejmikach wojewódzkich, w których trwa w najlepsze łowienie ryb w mętnej wodzie. Kilka dni temu dowiedzieliśmy się prawdy o tzw. bezpartyjnych samorządowcach, dzisiaj ujawniła się kolejna ryba, czyli radny Kałuża. Poławiacz pereł, to teraz najbardziej intratne zajęcie w tym państwie, a nadrzędną wartością jest waga perłowych kulek uzbieranych w koszyku. Oczywiście nie mam nic do zawierania koalicji, ale gdy robi się to w jawnej sprzeczności z wolą wyborców i traktuje się ich jak debili, mówię: dość! Obóz władzy nie potrafi dziś wygrać wyborów inaczej, niż przez naginanie ordynacji, ordynarnej kiełbasie wyborczej za pieniądze części obywateli i zwykłej, szemranej i ohydnej korupcji politycznej, przejawem której jest przeciąganie na swoją stronę ludzi przy pomocy stanowisk i fuch w spółkach państwowych czy samorządowych. Śmierdzi to dokładnie tak samo, jak śmierdziało w PRL-u. Śmierdzi, bo to czysty bolszewizm.

Szczególną winę za to ponoszą zwłaszcza wykształceni obywatele, którzy najczęściej z czysto koniunkturalnych powodów głoszą wielkość owej ideologii z pełną premedytacją i świadomością. Do tej grupy społecznej mam szczególny żal i szczególne pretensje. Każdy magister, doktor, czy profesor, który popiera rządy „dobrej zmiany” winny jest degrengolady tego państwa. To przez nich właśnie Polska wpadła w zaawansowaną dżumę, której efektów jeszcze wyraźnie nie widać, a które nadchodzą wielkimi krokami i dadzą o sobie znać już niebawem. Każda władza przeminie, także i ta, a wstyd pozostanie. Na bardzo długi czas.

A może niech się skompromitują do reszty?

Kilka dni temu rzuciłem prowokacyjną tezę, że może niech się skompromitują do reszty. PiS nigdy nie rządził całą kadencję. Poprzednie rządy jak i obecne przypadły i przypadają na okresy gospodarczej hossy, wypracowanej pod rządami liberałów. Nigdy nie przyszło im stawić czoła kryzysowi. To zawsze była domena rządów liberalnych, za które liberałowie płacą utratą władzy. Może czas najwyższy, żeby Polacy poznali prawdziwą twarz dojnej zmiany? Może niech okres bessy w końcu trafi na nią? Niech ów zwykły obywatel prowincjonalnej Polski odczuje na własnej skórze, do czego prowadzą rządy populistów. Może niech na długie lata wyleczy się z tej ułudy? Niech PiS po prostu wygra kolejne wybory parlamentarne?
Tak myśląc, nachodzi mnie jednak szybko refleksja. To może i byłaby dobra lekcja, gdyby nie dość znacząca cecha sporej liczby Polaków, jaką jest chroniczna amnezja. Nie trwałoby długo, a już kolejni, nowi wyborcy (i ci poprzedni) zauroczyliby się znów bezkresnym populizmem. Zawsze bowiem pojawią się jacyś następni współcześni bolszewicy, którzy sypną nową porcją zarazy.
No dobrze, ale jak z tym walczyć? Nie mam dla Państwa dobrej wiadomości – prostej recepty na to nie ma. Ale próbować trzeba. Ze współczesnym bolszewizmem walczyć należy na kilku frontach jednością, profesjonalizmem i klarownym programem. Ciągłym powtarzaniem prawd, że nic we współczesnym świecie nie jest za darmo. Że nie da się tylko brać, że trzeba też dać. A żeby dawać trzeba mieć możliwości, a te możliwości to proste, tanie państwo, które nie zachowuje się jak żandarm w składzie z porcelaną Rosenthal. Trzeba ciągle narzucać własną narrację, pytać rządzących o ich szwindle i żądać spełnienia podstawowego prawa każdego wyborcy, jakim jest prawo do jawnej kontroli władzy. Uwagę o jedności kieruję zaś do panów Biedronia i Petru, którzy zwyczajnie pogubili się w tym zagmatwanym świecie polityki.

Projektu IV RP nigdy nie było.

Projektu IV RP w rozumieniu budowy odnowionego państwa nigdy nie było. Hasło IV RP, to wyłącznie blef z gatunku marketingu politycznego. Powtarzany przez lata, utrwalił się w umysłach części Polaków, dokładnie według tej samej metody, jak utrwalały się komunistyczne i nazistowskie łgarstwa zgodnie z zasadą, że prawdą staje się kłamstwo powtarzane sto razy. Czym dokładnie jest IV RP co bardziej spostrzegawczy i rozumni obywatele widzieli już podczas pierwszych rządów PiS, ale dopiero po 2015 roku ten humbug wyszedł na jaw w całej swej krasie. Zamiast koniecznej naprawy państwa mamy niespotykane dotąd pogłębienie wszystkich wcześniejszych patologii, których symbolem są dzisiaj SKOK-i, GetBack, zagrabienie spółek państwowych i samorządowych, zniszczenie armii, jawna korupcja polityczna, pozbawiona wszelkich hamulców propaganda w tzw. mediach narodowych, totalna kompromitacja Polski za granicą, czy wreszcie afera KNF i związany z nią lex Zdzisław. Przykładów można by mnożyć bez liku. Symbolem IV RP i tego, że jest to hasło kompletnie puste, jest demokracja telefoniczna, którą od kilku dni uskutecznia bez żadnej żenady wicemarszałek Terlecki. Obraz trzymającego przy uchu telefonu podczas procedowania ustaw, to kwintesencja owego projektu odnowy państwa. Obok wcześniej używanych przeze mnie przymiotników, określających PiS-owską demokrację, dodajmy kolejny – demokracja telefoniczna.

Oni się sami nie oczyszczą.

Władza, która ma w jednym ręku cały aparat ścigania nie jest w stanie się sama oczyścić. Wydaje się to oczywistością, jednak nie dla wszystkich. Zwolennicy tej władzy twierdzą, że wszystko jest ok. Wierzą, że chwycony za rękę sam siebie osądzi. Wiem, że PiS to stan umysłu, ale, do cholery, są jakieś granice absurdu!
Polskie państwo należy uleczyć jak najszybciej, a podstawą leczenia musi być niezależna prokuratura od władzy politycznej. Prokurator generalny musi być więc wybierany spoza układu władzy i w zasadzie są tu możliwe tylko dwie opcje: wybór przez parlament większością 3/5 głosów lub wybór powszechny, jak wybór prezydentów, burmistrzów lub wójtów, czyli poprzez wybór w dwóch turach lub jednej, gdy kandydat osiągnie ponad 50%.
I to w zasadzie musi być podstawa naprawy państwa. Taka zmiana jest absolutnie poza zasięgiem tej władzy, tak samo, jak poza jej zasięgiem jest wybór absolutnie niezależnego i nieskażonego niczym nowego szefa KNF oraz dymisja własna prezesa NBP. Niewątpliwie najlepszym wyborem na przewodniczącego Komisji Nadzoru Bankowego byłby dziś Wojciech Kwaśniak, wiceszef KNF w latach 2011-2017, ale przy tej władzy jest to absolutnie niemożliwe. I nie ma tu żadnego znaczenia to, że rynki finansowe przyjęłyby tę nominację z uznaniem. Bo tu nie o uznanie idzie, tylko o dalsze umacnianie systemu uwłaszczania państwa. I tylko na marginesie wypada wspomnieć, że badający onegdaj sprawy SKOK-ów Kwaśniak, został pobity przez, a jakże, nieznanych dotąd sprawców.

Ta władza, jak władza bolszewików w Rosji, sama nie oczyści się nigdy. Bo to są rządy współczesnych bolszewików.
Tyle.

Good night and good luck Państwu.

 

 

 

Na kolanach u Orbána :)

M.Morawiecki i V.Orbán / źródło: Facebook V.Orbána
M.Morawiecki i V.Orbán / źródło: Facebook V.Orbána

Zdaniem rządzących Polska aktualnie „wstaje z kolan”. W ramach procesu pozorowanej „dobrej zmiany” to Węgry są dziś przedstawiane, jako największy sojusznik Polski rządzonej przez Jarosława Kaczyńskiego. Nie jest co prawda jasne czy Victorowi Orbánowi, który regularnie przyjmuje i jest przyjmowany przez Vladimira Putina, bliżej w polityce zagranicznej do Warszawy czy do Moskwy. Rządzącym, pomimo anty-rosyjskich haseł na ustach, zdaje się to nie przeszkadzać. Także w Unii Europejskiej, zamiast grać pierwsze skrzypce jak na jedno z największych państw członkowskich przystało, polski rząd woli zacieśniane anty-unijnej koalicji z Orbánem. Koalicji przeciwko obowiązującym w Unii Europejskiej zasadom i wartościom, bo pieniądze płynące w ramach różnych programów UE im już nie przeszkadzają.

Prezes Prawa i Sprawiedliwości już od lat jest zapatrzony w Orbána i jego politykę. „Jestem głęboko przekonany, że przyjdzie taki dzień, kiedy będziemy mieli w Warszawie Budapeszt” – powiedział po przegranych wyborach w 2011 r. Jak pisałem kilka miesięcy temu Jarosław Kaczyński podąża drogą Orbána, ze szkodzą dla polskiej gospodarki, zasad państwa prawa i demokracji, a z węgierskich doświadczeń powiela najgorsze działania, ignorując prawdziwe dobre zmiany w tym kraju. Ponadto, jak celnie zauważył pod jednym z wpisów w mediach społecznościowych Tomasz Kasprowicz „w tym tempie to za chwilę Kaczyński będzie inspiracją dla Orbána”. Przejęcie politycznej kontroli nad sądownictwem, pod którym podpisał się w grudniu 2017 r. Prezydent Duda, to faktycznie przyśpieszenie w złych zmianach i otwarta furtka do dalszego osłabiania polskiej demokracji i gospodarki. Rządzący politycy wymontowali kolejny bezpiecznik.

Takie rozmontowywanie bezpieczników może mieć w długim okresie katastrofalne skutki. Jak napisano w deklaracji na rzecz demokracja w Europie Środkowo-Wschodniej to, co jest poważnym regionalnym problemem to „brak niezależności i odpowiedzialności kluczowych instytucji politycznych, w tym niezawisłości sądownictwa, co prowadzi do nadużywania władzy i korupcji oraz powoduje, że pojawia się zagrożenie dla sytuacji gospodarczej krajów regionu i następuje delegitymizacja demokracji w oczach opinii publicznej”. Priorytetem prawdziwej dobrej zmiany, która będzie naprawiać zniszczenia po rządach PiS, powinna być odbudowa i lepsze umocowanie w systemie prawnym szeregu instytucjonalnych bezpieczników, które chroniłoby Polskę przed zarysowanym powyżej złym scenariuszem rozwoju.

W analizie Fundacji FOR z grudnia 2016 r. dr Wiktor Wojciechowski przypomina, że „rząd Orbána wprowadził w życie wiele działań, które w świetle badań i doświadczeń międzynarodowych są szkodliwe dla długofalowego tempa wzrostu gospodarki”. Podobne złe zmiany miały miejsce w Polsce, a zaliczyć do nich można m.in. nowe podatki sektorowe, zwiększanie własności państwowej w gospodarce, ograniczanie rynkowej konkurencji czy przejmowanie kontroli nad wymiarem sprawiedliwości, z sądem konstytucyjnym na czele.

Lista złych zmian w Polsce jest dłuższa i została szczegółowo omówiona w raporcie FOR „Perspektywy dla Polski. Polska gospodarka w latach 2015-2017 na tle lat wcześniejszych i prognozy na przyszłość”. Niektóre są unikalne dla polskiej „dobrej zmiany”, inne należą do cech wspólnych. „Europejskie kraje postsocjalistyczne będące członkami Unii Europejskiej w dużym stopniu upodobniły się w swojej strukturze gospodarki własnościowej do krajów Europy Zachodniej (…). Jednak w ostatnich latach w wyniku nagłej zmiany doktryny politycznej obserwujemy w dwóch z tych krajów (Węgry i Polska) tendencję do radykalnej zmiany polityki własnościowej na strategię zmierzającą do zmniejszenia sektora prywatnego, zwiększenia państwowego i „udomowienia” przedsiębiorstw zagranicznych” – napisała w raporcie FOR prof. Barbara Błaszczak.

We wstępie do wspomnianego już raportu FOR prof. Leszek Balcerowicz, przypominając o udanej transformacji, przez którą przechodziła po 1989 r. Polska, wspomniał także o złych ścieżkach rozwoju zauważając, że „tak zasadniczych odchyleń od początkowego kierunku zmian nie było w krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Od niedawna wyjątkami stają się Węgry (od 2010 r.) i Polska (od 2015 r.)”. Jak widać kraje, które weszły na ścieżkę złych transformacji trzymają się dziś razem, ze szkodą dla swoich własnych mieszkańców i przyszłego rozwoju.

Podczas wystąpienia na Komisji Helsińskiej w Kongresie USA podkreślałem, że „Polska ma potencjał do bycia inspiracją dla społeczeństw z Europy Wschodniej (m.in. Białorusi, Ukrainy i Rosji) oraz Bałkanów, które chciałyby dążyć do poprawy poziomu życia i większej wolności jednostek”. W 2014 r. Orbán wymienił Rosję, Turcję i Chiny, kraje autorytarne z wysokim udziałem przedsiębiorstw kontrolowanych przez władze centralne, jako wzory do naśladowania. To jest jedno z ważnych znaczeń hasła „Budapeszt w Warszawie”, o którym należy pamiętać. Niestety inspirowanie się przez rządy PiS złymi zmianami Orbána na Węgrzech osłabia potencjał Polski, jako dobrego wzoru dla innych krajów regionu.

Po tym jak Komisja Europejska zdecydowała się na rozpoczęcie wobec Polski procedur związanych z Artykułem 7 Traktatu o Unii Europejskiej sojusz rządów polskich i węgierskich urósł na wzajemnym znaczeniu. To Orbán ma bronić rządu PiS przed konsekwencjami łamania zasad państwa w prawa w Polsce, które w końcu doprowadziły do reakcji zapisanych w unijnych traktatach. Rządzący w Polsce sami sobie na taką reakcję zapracowali, a jak ujawniliśmy w FOR dodatkowo MSZ przekazywało Komisji Europejskiej materiały zawierające manipulacje na temat zmian w sądownictwie.

Odtwarzanie szkodliwych polityk rządu węgierskiego i wzmacnianie sojuszu anty-brukselskiego z Orbánem szkodzi Polsce i jej mieszkańcom. W ramach „wstawania z kolan” polskiej polityki zagranicznej rządzący wskoczyli ochoczo na kolana Victora Orbána, uzależniając się od dobrej woli premiera Węgier w instytucjach unijnych. Szkoda, że to dziś najpotężniejszy sojusznik polskiego rządu w Europie, choć wszystko skazuje na to, że jest on sojusznikiem na miarę ich możliwości.

We własnym sosie :)

Zbliża się półmetek pierwszej kadencji rządów Prawa i Sprawiedliwości*. Ostatnie 20 miesięcy naszpikowane było ostrymi sporami i konfliktami politycznymi. W tle majaczą obawy o przyszłość fundamentów polskiego państwa (ustrój, sądy, wolności i prawa obywatelskie). W tych okolicznościach sprawy gospodarki zeszły nieco na plan dalszy. Ta dziedzina życia społeczno-politycznego, zajmująca zwykle czołowe miejsce w debacie publicznej, jest stosunkowo rzadko wymieniana wśród potencjalnych negatywnych skutków PiS-owskiej filozofii rządzenia. Najczęściej wyrażana jest troska o przyszłość finansów publicznych w kontekście wprowadzenia kosztownych projektów: programu Rodzina 500 plus oraz obniżenia wieku emerytalnego. Pojawiają się też informacje o stopniowym pogarszaniu się warunków do prowadzenia biznesu w Polsce, związane ze zmianami przepisów i zaostrzeniem rygoru kontrolnego przez agendy państwa. Tymczasem polska gospodarka kwitnie. Wzrost PKB jest wyższy niż prognozowany, wpływy do budżetu państwa są zdumiewająco wysokie, a obserwowany w 2016 r. zastój w inwestycjach stopniowo przemija.

Byle była „narodowa”

Rząd PiS-u opiera swoją politykę gospodarczą na tzw. planie Morawieckiego. Poza znaczącym poszerzeniem obszaru państwowej własności w sektorze bankowym jak na razie planu tego nie można uznać za wdrożony nawet na poziomie podstawowych zrębów. Istnieje on raczej jako wizja ładu gospodarczego, w którym kluczowe miejsce zajmuje przymiotnik „narodowy”. Wicepremier Mateusz Morawiecki chciałby powstania gospodarki „narodowej”, w której ważna będzie nie tyle efektywność w sensie rachunku ekonomicznego, ile uczynienie z jej dzieł źródła dumy narodowej Polaków. Aktorzy życia ekonomicznego w naszym kraju nie tyle mieliby zmagać się ze sobą w ramach wolnorynkowej konkurencji o klienta i o zyski, ile raczej powinni grać zespołowo, widzieć „większą całość”, przedkładać nad własny interes „misję” ideową sformułowaną przez ośrodek władzy politycznej.

Wizja „narodowej” gospodarki obejmuje znaczące poszerzenie roli państwa, które wyznacza kierunki i nadaje rytm działaniom innych poprzez programy ministerialne, regulacje prawne, nakazy i zakazy oraz dominującą rolę wielkich spółek skarbowych zarządzanych przez partyjnych polityków. Prywatne firmy mają dostać ofertę dobrowolnego (lub przymusowego, jak w wypadku planów MON-u wobec firm z kilku sektorów uznanych za istotne dla obronności państwa) zaprzęgnięcia się w realizację ministerialnych wizji i planów. Oferta będzie obejmować sowite nagrody dla pokornych, natomiast pozostali muszą się liczyć z ryzykiem wzmożonych inspekcji, niekorzystnych interpretacji przepisów przez urzędy skarbowe, równie niekorzystnych wyroków sądowych w realiach przejęcia nad nimi kontroli przez rząd, a nawet z wprowadzeniem zarządu komisarycznego w razie prokuratorskiego śledztwa i sformułowania podejrzeń o związki firmy z osobami działającymi nielegalnie. W gospodarce „narodowej” czymś zupełnie oczywistym jest hierarchia priorytetów, w której definiowany przez polityków interes państwa (co w praktyce oznacza naturalnie interes partii rządzącej i jej działaczy) stoi wyżej niż interesy polskich przedsiębiorców prywatnych.

Tak pojęta gospodarka „narodowa” ma odgrywać ważną rolę wizerunkową. W promocji kraju i polskich produktów na świecie należy się spodziewać epatowania elementami „godnościowymi” i nawiązującymi do treści historycznych niemających wiele do powiedzenia o jakości towarów oraz o ich konkurencyjności. „Dobre, bo polskie” to z jednej strony mało obiecujące odwrócenie idei „dobre, z Polski”, która powinna być ambicją nowoczesnego państwa. Z drugiej strony „unarodowienie” myślenia o gospodarce rodzi wymóg, aby polskie było tak bardzo polskie, by bardziej polskie być już nie mogło. W tym miejscu perspektywy rodzimej gospodarki padają ofiarą szerzej zakrojonej filozofii państwa homogenicznego etnicznie, a konkretnie prowadzonej przez obecny rząd polityki imigracyjnej, w której górę bierze „opcja zero”.

Bez obcych

Niechęć partii rządzącej i całego środowiska polskiej prawicy narodowo-konserwatywnej wobec imigracji jest powszechnie znana od nieco ponad dwóch lat. Wraz z nasileniem się w 2015 r. kryzysu uchodźczego w Polsce – która imigrantów z państw muzułmańskich niemalże nie widziała – prawica rozpętała istną histerię antyuchodźczą, która w krótkim czasie przekształciła się w uniwersalne odrzucenie wszystkiego, co obce. Strach przed islamistycznym terrorem był tutaj tylko punktem wyjścia. Islamofobia szybko przeistoczyła się w ogólną ksenofobię, której ofiarą paść może nie tylko dziewczyna ubrana w nikab, lecz także student z Meksyku o karnacji nieco ciemniejszej od tej u przeciętnego Polaka, profesor prowadzący w tramwaju rozmowę w języku niemieckim, a w końcu – co tutaj kluczowe –mieszkający w domu w pomorskim Chwaszczynie pracownicy z Ukrainy. Od strachu przed zamachami radykalnych islamistów oraz przed napływem „setek tysięcy” muzułmańskich uchodźców przeszliśmy do niezgody na przyjazd i zamieszkanie w Polsce w zasadzie jakichkolwiek imigrantów.

Rząd nabiera wody w usta za każdym razem, gdy media donoszą o kolejnych aktach agresji werbalnej lub fizycznej wobec obcokrajowców na ulicach polskich miast (a doniesienia takie czytamy co tydzień, a często kilka razy w tygodniu). Nie reaguje oburzeniem na padające wówczas sugestie, że daje w ten sposób przyzwolenie lub nawet udziela zachęty autorom takich działań. W bardzo czytelny sposób sygnalizuje sympatię lub „zrozumienie” dla „patriotyzmu” środowisk epatujących ksenofobią. Ale najlepszym dowodem na odrzucenie scenariusza, w którym Polska miałaby w przyszłości nabrać charakteru państwa etnicznie heterogenicznego, jest wypowiedź wicepremiera Jarosława Gowina. W kontekście napływu pracowników z Ukrainy Gowin wyraża nadzieję, że ci spośród nich, którzy pozostaną na stałe, będą się asymilować i tożsamościowo stawać Polakami1. W państwie europejskim XXI w. to zaiste zdumiewająca koncepcja.

Zagrożenia, jakie dla polskiej gospodarki niesie filozofia rządów PiS-u, są długofalowe. Straty wygenerowane przez stawianie wysokich barier dla imigracji ekonomicznej oraz rozbudzenie tak silnych resentymentów nacjonalistycznych ujawnią się dopiero po wielu latach, gdy obecny rząd będzie częścią historii. Fatalna sytuacja demograficzna naszego kraju jest powszechnie znana, podobnie jak fakt, że po 2020 r. nasz rynek pracy odczuje impet odpływu pracowników i deficytu podaży siły roboczej. Ze względu na obniżenie wieku emerytalnego te kłopoty prawdopodobnie przyśpieszą. Prawica wierzy, że trend demograficzny da się odwrócić i temu rzekomo ma służyć program Rodzina 500 plus. Jednak realnie taka perspektywa nie istnieje. Inaczej aniżeli w słabo rozwiniętych społeczeństwach przedprzemysłowych, gdzie większa liczba potomstwa pracującego od młodych lat była ekonomicznie korzystna dla gospodarstw domowych, w zurbanizowanym i zindustrializowanym społeczeństwie dzieci stały się istotnym punktem bilansu rodzinnego, ale po stronie kosztów. Powszechnie akceptowany wybór cywilizacyjny obarcza dzieci obowiązkiem nauki, zwalnia zaś ze świadczenia pracy na rzecz rodziny. Konsumpcyjny styl życia dodatkowo potęguje ich potencjał do tworzenia kolejnych kosztów – dzieci w pewnym wieku stają się konsumentami drogich dóbr. Rezygnacja z posiadania licznego potomstwa jest zatem w tym świecie ekonomiczną koniecznością, a programy takie jak Rodzina 500 plus mogą jedynie nieco zmniejszyć szok, jaki regres demograficzny wywoła na rynkach pracy, w systemach socjalnych i w polityce podatkowej państw. Zmiana trendów demograficznych mogłaby nastąpić tylko w sytuacji zapaści ekonomicznej i powrotu szerokich grup społecznych do życia w nędzy. To oznacza, że renesans demograficzny i osiągnięcie wysokiego poziomu dobrobytu materialnego stoją ze sobą w nieprzezwyciężalnej sprzeczności.

Jedyną alternatywą dla nieosiągalnego odbicia demograficznego Polaków jest więc imigracja pracowników. Obecna polityka polskiego rządu tę alternatywę polskiej gospodarce odbiera. Przygotowuje za to mentalnościowe podłoże dla długotrwałego, społecznego odrzucenia idei imigracji zarobkowej do Polski.

Suchą stopą przez kryzys demograficzny

George Friedman, strateg znany w Polsce z koncepcji o mocarstwowej przyszłości naszego kraju, twierdzi, że regres demograficzny nie musi być ekonomiczną katastrofą. Przy spadającej liczbie populacji nawet zerowy wzrost PKB będzie oznaczał jego wzrost per capita, a więc poprawę średniego poziomu życia. Dodatkowo spadek podaży siły roboczej spowoduje wzrost jej ceny (a więc płac) przy jednoczesnym spadku ceny pieniądza, przez co obecny trend wzrostu nierówności majątkowych zostanie zahamowany i zacznie się cofać. Warunkiem tak pomyślnego scenariusza jest utrzymanie istniejącej infrastruktury inwestycyjno-produkcyjnej oraz tempa procesów innowacyjnych, pozwalających na zastępowanie pracowników automatyzacją oraz uzyskiwanie wysokiej wartości dodanej nowych produktów.

Oba te warunki wyglądają jednak problematycznie z polskiej perspektywy. Polska jest dopiero w trakcie budowy własnej bazy kapitałowej, co oznacza, że rychły kryzys demograficzny i zwielokrotniony popyt na pracowników tylko punktowo podniosą cenę za pracą, a w wielu miejscach będą oznaczać konieczność zamykania biznesów. W efekcie nastąpi spadek podaży miejsc pracy, ograniczeniu ulegnie konkurowanie o pracownika – a w konsekwencji wzrost płac naturalnie wyhamuje. Polska gospodarka pozostanie z problemem stosunkowo nielicznej grupy czynnych zawodowo obywateli w relacji do rosnącej armii emerytów, mając nadal relatywnie niski poziom płac w porównaniu z placami w krajach najbardziej rozwiniętych. Odpowiedź na zapaść systemu emerytalnego będzie więc zapewne fiskalna, a rosnący wolumen zobowiązań wobec państwa (w tym najpewniej także w punkcie kosztów pracy) okaże się dodatkowym czynnikiem zniechęcającym do podejmowania ryzyka działalności gospodarczej. Ostatecznym rezultatem tego procesu będzie model gospodarczy oparty na filarze inwestycji zagranicznych, nadal przede wszystkim poszukujących relatywnie taniej siły roboczej, oraz na filarze firm państwowych wypłacających wręcz urzędowo ustalane sumy. I znów jedyną alternatywą wobec tego scenariusza wydaje się otwarcie na imigrację zarobkową, tak aby zapełnić luki na rynku pracy przez kolejne lata, co jest polskim przedsiębiorstwom potrzebne do rozwoju kapitałowego.

Co istotne, w interesie polskiej gospodarki nie jest to, aby przybywający w przyszłości imigranci pochodzili tylko z jednego (podobnego do naszego) kręgu kulturowego (ani tym bardziej aby się asymilowali i przeistaczali tożsamościowo w etnicznych Polaków, porzucając swoją kulturę). Wielokrotnie oficjalne czynniki rządowe mówią o częściowej otwartości, ale wyłącznie na imigrację z państw takich jak Ukraina czy Białoruś lub na polskich repatriantów z państw byłego ZSRR. To są w istocie pierwsze, najbardziej realistyczne kierunki pozyskiwania pracowników dla gospodarki, która na tle europejskich konkurentek nie może zaoferować nic aż tak atrakcyjnego. Jednak jeśli innowacyjność – warunek ekonomicznego przetrwania w epoce społeczeństwa o niekorzystnej strukturze wiekowej – jest celem naszego rozwoju, to nie wolno zapominać, że w znacznym stopniu szanse na nią zwiększa heterogeniczność kulturowa społeczeństw. A konkretnie ­– wielokulturowość zespołów realizujących projekty badawcze i biznesowe.

Nie wystarcza tutaj zróżnicowanie doświadczeń życiowych ludzi, którzy np. poprzez wieloletni pobyt za granicą nabyli znaczny poziom kompetencji międzykulturowych, choć takie dwukulturowe jednostki są bardzo kreatywne (dotyczy to więc każdego zdolnego imigranta, który integruje się z kulturą polską). Obok nabytych ważne dla wyników pracy kreatywnej są także wrodzone czynniki różnicujące ludzi. Liczne badania przeprowadzone w ostatnich latach w heterogenicznych społeczeństwach Europy Zachodniej i Ameryki Północnej wykazały, że obecność w zespołach przedstawicieli obu płci, ludzi w różnym wieku (odmienne doświadczenia pokoleniowe), pochodzących z różnych kultur, o różnych tradycjach, wyznaniach religijnych, orientacjach seksualnych generują lepsze wyniki poprzez konfrontację odmiennych sposobów myślenia i uwzględnienie potrzeb klientów tworzących społeczność heterogeniczną. Ludzie, których różni background, dysponują różnymi systemami skojarzeń, a właśnie zaskakujące, nieoczywiste, nawet paradoksalne skojarzenia są kuźnią innowacji.

Nie ma innowacji bez otwartości

Aby zarabiać, chcemy i musimy sprzedawać za granicę. Naszym największym importerem są Niemcy – kraj, który jest i pozostanie kulturowo zróżnicowany. Jeśli polskie produkty mają odnosić coraz większe sukcesy nad Renem, to obecność Turka i Somalijczyka w zespole kreatywnym polskiej firmy na pewno przyniesie lepsze efekty niż reklamówka ze skrzydłami husarii w tle. Jeśli polska gospodarka pozostanie „100 procent Polish”, jeśli będzie się kisić wyłącznie we własnym sosie, to proces rodzenia się innowacji będzie utrudniony niczym zakładanie rodzin zbyt często przez zbyt bliskich kuzynów lub mieszkańców tej samej wsi.

Jeśli będziemy mieli zbyt mało rąk do pracy i kapitału, a za dużo wydatków na emerytury i zasiłki, to utopimy to, co udało się od 1989 r. zbudować w morzu marazmu, podatków, etatyzmu i beznadziei. W tym kierunku wiedzie niestety wizja tzw. planu Morawieckiego, gdzie za dużo „narodowości”, dumy, opresyjnego urzędnika i pisania palcem po wodzie. Mało w niej natomiast tak potrzebnych do innowacyjnego odbicia otwartości, błysku, ryzyka i wiary w potencjał ludzkiej inicjatywy.

Piotr Beniuszys – politolog i socjolog, mieszka w Gdańsku; członek zespołu redakcyjnego i autor licznych publikacji w „Liberté!”.

[1] J. Gowin, J. Suchecka, Brakuje nam rąk do pracy. Po obniżeniu wieku emerytalnego ten problem się pogłębi, <http://wyborcza.pl/7,75398,22073194,jaroslaw-gowin-brakuje-nam-rak-do-pracy-po-obnizeniu-wieku.html>.

* Tekst ukazał się pierwotnie w XXVII numerze Liberté!. Cały numer do kupienia w e-sklepie.

Bezrobocie dla średniaków :)

Kilka ostatnich dekad przyniosło szybki postęp technologiczny w obszarze automatyzacji, komputeryzacji i digitalizacji. Rozwój nowych technologii oraz spadek ich cen sprawia, że przewaga człowieka nad maszyną i komputerem maleje w kolejnych aspektach naszego funkcjonowania, w szczególności w pracy. Pierwsze badania analizujące wpływ zmiany technologicznej na rynki pracy wskazywały, że zmiana technologiczna zwiększa zapotrzebowanie na wysokie kwalifikacje, lecz wypycha z rynku pracy osoby nisko wykwalifikowane. Z czasem okazało się jednak, że rzeczywistość jest bardziej skomplikowana.

W krajach bliskich tzw. granicy technologicznej (np. w Stanach Zjednoczonych), w których związane z postępem technologicznym procesy uwidoczniają się najwcześniej, od lat 80. rośnie udział prac wymagających niskich kwalifikacji, a zanikają prace, do których wykonywania potrzebne są średnie kwalifikacje. Wyjaśnienie tego zjawiska zaproponowała koncepcja zmiany technologicznej ukierunkowanej na zadania nierutynowe (RBTC – routine-biased technical change). Zgodnie z nią współczesny postęp technologiczny zmniejsza zapotrzebowanie na pracę, która obejmuje zadania realizowane na podstawie pewnego schematu, zbiór ustalonych reguł, niewymagających od wykonujących je pracowników bieżącego dostosowywania się do sytuacji – czyli prace rutynowe. Przez swoją schematyczność zadania te są łatwo „programowalne”, dlatego komputery i maszyny mogą z powodzeniem zastępować w ich wykonywaniu ludzi.

France_in_XXI_Century._Latest_fashionZadania rutynowe mogą być kognitywne (umysłowe) lub manualne (fizyczne). Przykładem zawodów, w których pracownicy poświęcają znaczną ilość czasu na zadania rutynowe kognitywne, są np. pomocnicy księgowych i kasjerzy w bankach. Z kolei zawód montera opiera się na wykonywaniu zadań rutynowych manualnych. Profesje te zwykle obejmują pracowników o średnich kwalifikacjach i historycznie tworzących klasę średnią. Przez dekady technologia wyręczała ludzi głównie w wykonywaniu prac fizycznych. Rewolucja cyfrowa rozszerzyła to zjawisko na ustrukturyzowane prace umysłowe. Jednak, jak wskazał Michael Polanyi1: „ludzie wiedzą więcej, niż potrafią wyrazić”, dlatego w niektórych czynnościach wciąż jesteśmy niezastępowalni.

Realizacja zadań wymagających elastyczności umysłu, kreatywności i umiejętności rozwiązywania złożonych problemów (określanych jako zadania nierutynowe kognitywne) wciąż pozostaje domeną ludzi z reguły dobrze wykształconych. Co więcej, pracownicy wykonujący ten rodzaj zadań często czerpią korzyści z dostępu do nowych technologii i ich znajomości. Na przykład statystycy posiadający szybsze komputery i umiejętność programowania w różnych środowiskach są bardziej wydajni niż ich gorzej wyposażeni sprzętowo koledzy, a menedżerowie, którzy korzystają z dokładniejszych, bardziej złożonych platform informacyjnych są w stanie podejmować lepsze oraz szybsze decyzje. Upowszechnianie się technologii cyfrowych podnosi więc popyt na pracę i zarobki osób potrafiących zrobić użytek ze swojej wiedzy technologicznej.

Maszyny kiepsko radzą sobie także z zadaniami, w których ważna jest interakcja z drugim człowiekiem, płynne prowadzenie rozmowy, rozpoznawanie wizualne oraz umiejętność adaptacji w różnym otoczeniu. Te umiejętności są naturalne i oczywiste dla człowieka, nabywane w sposób nieintencjonalny. Przystosowanie maszyn do wykonywania tych czynności jest bardzo trudne, przynajmniej obecnie. Takie nierutynowe zadania manualne są zlecane osobom z niskim wykształceniem, pracującym np. w gastronomii, świadczącym usługi sprzątania czy też fryzjersko-kosmetyczne. W większości wypadków produktywność w tych pracach nie zależy od wykorzystywania najnowszych technologii. Mimo to w wielu zachodnich gospodarkach udział tych prac w zatrudnieniu i w wynagrodzeniach wzrósł. Dlaczego tak się stało? Wraz ze wzrostem dochodów ludzie coraz częściej korzystają z tzw. usług osobistych takich jak usługi kosmetyczne czy opiekuńcze. Zautomatyzowanie tego typu zadań jest nadal trudne (lub nieopłacalne), więc w przeciwieństwie do prac wymagających średnich kwalifikacji prace proste (nierutynowe manualne) nie zanikają.

Zanikanie prac środka, wzrost zatrudnienia i płac osób dobrze wykształconych oraz rosnące zatrudnienie w niskopłatnych pracach prostych składają się na tzw. polaryzację rynku pracy. Zjawisko to wystąpiło w Stanach Zjednoczonych oraz wielu krajach Europy Zachodniej i w dużej mierze jest związane z charakterem postępu technologicznego. A jak pod tym względem wygląda sytuacja Polski i innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej? Czy wchodzimy w buty USA i Europy Zachodniej?

Tylko do pewnego stopnia. Obraz naszego regionu wyłaniający się z analiz Instytutu Badań Strukturalnych nieco się różni od tego dla USA oraz UE15. Zacznijmy jednak od podobieństw. Po pierwsze, tak jak w Europie Zachodniej, waga zadań rutynowych manualnych w Polsce i innych krajach regionu maleje. Jest to spowodowane w dużej mierze postępującym spadkiem roli rolnictwa oraz rosnącym uczestnictwem kolejnych pokoleń w edukacji wyższej. Po drugie, tak jak w USA oraz UE15, Polska i inne kraje regionu doświadczyły znacznego wzrostu znaczenia prac nierutynowych kognitywnych. Rynek pracy zaabsorbował szybko rosnącą liczbę absolwentów studiów wyższych, co było możliwe dzięki rozwojowi usług, zarówno rynkowych (bankowość, ubezpieczenia, przemysły kreatywne), jak i nierynkowych (ochrona zdrowia, edukacja).

Jednak, jak pokazuje ostatnie badanie instytutu IZA, w przeciwieństwie do większości krajów Europy Zachodniej kraje naszego regionu cechują się niskim lub średnim stopniem „zderutynizowania”, czyli odejścia od prac rutynowych2. Wyniki naszych badań również pokazują, że w wielu krajach Europy Środkowo-Wschodniej wciąż rośnie średni poziom zadań rutynowych kognitywnych przypadających na pracownika3. Jest to w dużej mierze spowodowane głębokimi zmianami strukturalnymi, do których doszło w krajach postsocjalistycznych. W państwach takich jak Polska, Rumunia czy Litwa, gdzie udział rolnictwa w zatrudnieniu w roku 1998 był wysoki (20–40 proc.), a następnie istotnie spadł, waga prac rutynowych kognitywnych wzrosła najbardziej. Przesunięcie zatrudnienia z silnie „manualnego” sektora rolniczego do sektorów usługowych znacznie zwiększyło liczbę osób podejmujących prace umysłowe i w dużej mierze rutynowe. Warto też zwrócić uwagę na rolę przemysłu w rozwoju tych prac. Badania OECD pokazują, że wszystkie kraje Europy Środkowej i Wschodniej, z wyjątkiem Czech i Estonii, wykazywały wyższy udział mocno rutynowych zadań w produkcji (średnia dla lat 2000, 2005, 2008–2011) niż przeciętna w OECD4. Dlatego dla wzrostu udziału rutynowych prac umysłowych istotne było utrzymanie niemal niezmiennego od roku 1998 poziomu zatrudnienia w polskim przemyśle. W Słowenii i na Węgrzech, czyli krajach, w których przemysł w latach 90. odgrywał główną rolę, ale później nastąpiła deindustrializacja (w Słowenii udział przemysłu w zatrudnieniu spadł z 32 proc. w roku 1998 do 23 proc. w roku 2013), rola prac rutynowych kognitywnych również się zmniejszyła. Widoczne w większości najbardziej rozwiniętych gospodarek odchodzenie od wykonywania przez ludzi prac powtarzalnych nie jest jeszcze obecne w krajach post-transformacji, zwłaszcza w wypadku prac umysłowych. Obrazowo można to ująć tak, że w porównaniu z latami 90. wraz z rozwojem gospodarki rynkowej w Polsce ogromnie wzrosła liczba codziennie wystawianych faktur, ale w 2016 r. faktury te są nadal wystawiane głównie przez dużą liczbę pracowników wykorzystujących podstawowe narzędzia cyfrowe, a nie przez małą liczbę osób obsługujących oprogramowanie zaawansowane.

To, że w Polsce i innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej rośnie waga zadań rutynowych kognitywnych, jest w dużej mierze wynikiem zmian strukturalnych. Dodatkowym czynnikiem, który ten wzrost umożliwia, są jednak niższe niż w Europie Zachodniej płace. Dopóki koszt pracy ludzi jest niższy niż koszt zastępującej ich technologii, dopóty racjonalny pracodawca wybierze ludzi. W Polsce i w innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej płace są wciąż relatywnie niskie. Przeliczywszy różnice w wynagrodzeniach na koszt wykonywania poszczególnych zadań, widzimy, że w roku 2010 w krajach Europy Środkowo-Wschodniej koszt ten stanowił zaledwie jedną czwartą kosztów wykonywania analogicznych zadań w Wielkiej Brytanii5. Co więcej, spośród wszystkich typów prac (nierutynowe kognitywne, rutynowe kognitywne, rutynowe manualne, nierutynowe manualne) najwyżej wyceniano realizowanie zadań rutynowych kognitywnych. Ich koszt w relacji do cen w Wielkiej Brytanii wynosił 28 proc. Ponadto w latach 2002–2010 relatywny koszt wykonywania zadań rutynowych kognitywnych w krajach Europy Środkowo-Wschodniej wzrósł o 13 pp. (względem Wielkiej Brytanii), najwięcej ze wszystkich typów zadań. O ile w Europie Zachodniej i w Stanach Zjednoczonych płace w zawodach wypełnionych zadaniami rutynowymi rosły słabo lub nie rosły wcale, to w krajach naszego regionu było odwrotnie. Profesje, w których pracownicy względnie często wykonują zadania rutynowe kognitywne, odnotowały największy wzrost płac realnych. Jak pokazuje wykres 1, w Europie Środkowo-Wschodniej w zawodach wysoce rutynowych – takich jak pracownicy biurowi, usługi i sprzedaż – płace godzinowe rosły szybciej niż w zawodach słabiej zrutynizowanych, takich jak menedżer lub specjalista.

Wzrost płac w zawodach silnie rutynowych jest zarówno dobrą, jak i złą wiadomością. Dobrą, ponieważ ani w Polsce, ani w innych krajach regionu nie mamy do tej pory do czynienia z tzw. polaryzacją wynagrodzeń, a co za tym idzie – z narastaniem nierówności dochodów w związku z zanikaniem klasy średniej (problem wielu krajów Europy Zachodniej). Złą, ponieważ presja płacowa w zawodach silnie rutynowych może w przyszłości spowodować ich zanikanie. Coraz wyższe pensje pracowników wykonujących prace rutynowe w połączeniu ze spadającymi cenami technologii i coraz szerszą jej obecnością w życiu gospodarczym będą stopniowo zmniejszać przewagę człowieka nad maszyną, a to z kolei zwiększy ryzyko automatyzacji i bezrobocia technologicznego.

Dla jakich pracowników w Europie Środkowo-Wschodniej ryzyko to będzie największe? Według naszego badania w krajach tego regionu w roku 2013 co trzeci pracownik wykonywał prace o dużym stopniu zrutynizowania, które potencjalnie łatwo zautomatyzować. Ponad połowę z nich stanowili pracownicy zakładów produkcyjnych, którzy w większości pracowali w przemyśle, i znaczną część swojego czasu pracy poświęcali na zadania silnie rutynowe, zarówno kognitywne, jak i manualne. Większość tych osób miała średnie wykształcenie, była w wieku 35–44 lata i zarabiała nieco mniej niż mediana płac w gospodarce. Co oczywiste, w tej grupie pracowników większość stanowili mężczyźni.

Pracownicy zatrudniani do prostych usług biurowych stanowili drugą grupę wyraźnie narażoną na negatywne efekty automatyzacji. W takich pracach większość realizowanych zadań ma charakter umysłowy i rutynowy, przez co są one podatne na zastępowanie średnio wykwalifikowanych pracowników komputerami i maszynami obsługiwanymi przez mniejszą liczbę lepiej wykształconych pracowników. Większość osób należących do tej grupy pracowała w usługach rynkowych (np. handel, usługi biznesowe) lub nierynkowych (np. administracja, służba zdrowia) i miało średnie lub wyższe wykształcenie. Ich zarobki należały do najniższych w całej gospodarce. Średnio w krajach Europy Środkowo-Wschodniej ta grupa obejmowała 16 proc. całego zatrudnienia, z czego większość stanowiły kobiety.

800px-France_in_XXI_Century._BarberTe 33 proc. pracowników w krajach Europy Środkowo-Wschodniej, wykonujących prace, które mogą zostać zautomatyzowane nawet w niedalekiej przyszłości, stanie w obliczu ryzyka strukturalnego bezrobocia. Do tej grupy powinien zostać skierowany szereg doraźnych polityk publicznych. Kluczowe jest popularyzowanie tzw. uczenia się przez całe życie. W Polsce i w całym regionie system kształcenia ustawicznego jest bardzo słabo rozwinięty. Odsetek osób w wieku 25–64 lata, które uczestniczyły w tej formie kształcenia, w 2015 r. wynosił w Polsce 3,5 proc. (w Rumunii, Bułgarii czy na Słowacji nie przekroczył 3 proc.), podczas gdy średnia w UE to prawie 11 proc. W obliczu automatyzacji ciągłe i regularne podnoszenie oraz rozwijanie kwalifikacji w cyklu życia zwiększyłoby wielu osobom szanse przekwalifikowania się na prace nierutynowe kognitywne6. Istotna jest także modernizacja systemu kształcenia zawodowego i popularyzowanie kursów zawodowych dla dorosłych. Programy szkół zawodowych i policealnych powinny wziąć pod uwagę prognozowane zanikanie zawodów, ponieważ obecnie to absolwenci tego typu szkół stanowią gros osób wykonujących prace nasycone zadaniami poddającymi się automatyzacji. Szkoły zawodowe powinny w większym niż dotychczas stopniu dostarczać umiejętności cywilizacyjnych (np. podstawowych umiejętności rozwiązywania problemów z wykorzystaniem technologii) i upowszechniać naukę zawodów wymagających dużego udziału prac nierutynowych manualnych, czyli przygotowujących do pracy w usługach, głównie osobistych. Musimy być jednak świadomi, że nie każdy z pracowników specjalizujących się w pracach rutynowych będzie w stanie zmienić swoje kwalifikacje. Dlatego ważne jest możliwie niskie opodatkowanie płac osób zarabiających mało i umiarkowanie (poniżej mediany), tak aby całkowity koszt ich pracy, a co za tym idzie, bodziec do redukcji zatrudnienia też był możliwie niski. Niższe podatki nałożone na osoby średnio i mało zarabiające, zmniejszyłyby również potencjalną presję płacową w profesjach wysoce rutynowych. Państwo powinno również mądrze regulować tzw. platform economies, które dzięki postępowi technologicznemu stają się coraz popularniejsze, a które mogą się stać ważnym dodatkowym źródłem pracy i dochodów dla wielu pracowników.

Mimo ryzyka automatyzacji kraje Europy Środkowo-Wschodniej nie powinny powstrzymywać napływu nowych technologii. Wręcz przeciwnie, powinny różnymi kanałami wspierać i zachęcać przedsiębiorców do coraz powszechniejszego ich wykorzystywania. Ważne jest otoczenie regulacyjne, które zachęci firmy do wdrażania nowoczesnych technologii i inwestycji w obszarze technologii komunikacyjnych. Dobrym wzorem jest tu Wielka Brytania, gdzie wprowadzenie ulgi podatkowej na nowe technologie zwiększyło inwestycje w ICT, zmieniło strukturę organizacyjną małych przedsiębiorstw na bardziej nowoczesną oraz podniosło popyt na prace nierutynowe kognitywne. Ważne jest także promowanie konkurencji pomiędzy dostawcami w celu zapewnienia przedsiębiorstwom dostępu do usług cyfrowych o wysokiej jakości i w przystępnych cenach. Państwo powinno nie tylko stymulować rozwój i adaptację nowych technologii w sektorze prywatnym, lecz także dawać przykład, jak to robić. Tutaj wzorcem może być Estonia i jej bardzo rozbudowany system e-administracji X-Road. Taki system znacznie ułatwia życie mieszkańcom i przedsiębiorcom, ale również motywuje (a nawet zmusza) ludzi, szczególnie osoby starsze, do korzystania z Internetu i oswajania się z nowymi technologiami. W Estonii w 2015 r. aż 62 proc. osób w wieku 55–74 lata korzystało z Internetu przynajmniej raz w tygodniu, podczas gdy dla Polski analogiczny odsetek był o połowę niższy.

1Fundamentalne znaczenie mają inwestycje w osoby młode i rozwój umiejętności, które umożliwią w przyszłości realizację zadań wysoce nierutynowych. Do formowania się kapitału ludzkiego dochodzi w dużej mierze we wczesnym dzieciństwie, jeszcze przed rozpoczęciem formalnego kształcenia w przedszkolu czy szkole podstawowej. Wiele badań wskazuje na to, że okres do trzeciego roku życia dziecka jest krytyczny dla kształtowania się umiejętności kognitywnych i interpersonalnych. W Polsce większość dzieci do trzeciego roku życia wychowuje się pod opieką członka rodziny lub opiekunki (tylko 10 proc. w żłobkach), dlatego niezwykle ważne są programy wspierające i doradzające rodzicom, jak stymulować rozwój ich dzieci. Kluczowe są również mądrze zaprojektowane i ukierunkowane na dzieci najbardziej potrzebujące programy wsparcia i wyrównywania szans. Kwestią newralgiczną jest też dostęp do żłobków i przedszkoli zapewniających wysoką jakość usług opiekuńczych oraz edukacyjnych. W długim okresie standardem powinno się stać kształcenie w przedszkolach, począwszy już od wczesnego dzieciństwa. Tylko zapewnienie potencjału w postaci silnie wykształconych umiejętności kognitywnych i niekognitywnych na początku ścieżki edukacyjnej uzasadnia jej dalszy rozwój w kierunku szkolnictwa wyższego. W przeciwnym razie korzyści finansowe i niefinansowe z kształcenia magistrów są relatywnie niskie, a i mierzyć się z technologią będzie o wiele trudniej7.

1 M. Polanyi, The Tacit Dimension, 1966.

2 S. de la Rica, L. Gortazar, Differences in Job De-Routinization in OECD Countries: Evidence from PIAAC, “IZA Discussion Paper”, No. 9736, 2016.

3 W. Hardy, R. Keister, P. Lewandowski, Technology or upskilling? Trends in the task composition of jobs in Central and Eastern Europe, “IBS Working Paper”, 2016.

4 L. Marcolin, S. Miroudot, M. Squicciarini, Routine jobs, employment and technological innovation in global value chains, OECD Science, “Technology and Industry Working Papers”, No. 2016/01, OECD Publishing, Paris, 2016.

5 Obliczenia na podstawie danych Europejskiego Badania Struktury Zawodowej.

6 G. Wright, P. Gaggl, A Short-Run View of What Computers Do: Evidence from a UK Tax Incentive, Economics “Discussion Papers 10012”, University of Essex, 2014.

7 F. Cuhna, J. Heckman, L. Lochner, D. Masterov, Interpreting the Evidence on Life Cycle Skill Formation, “Handbook of the Economics of Education”, 2006.

Roma Keister – analityk w Instytucie Badań Strukturalnych

Tekst pochodzi z 24. numeru kwartalnika Liberté!Kup cały drukowany numer w sklepie online!

Foto: Land Rover MENA – Virgin Voyage, CC BY 2.0

Idee na XXI wiek – liberalizm 6.0 :)

Gdy w 1929  r. ludziom na głowy spadł wielki kryzys, John Kenneth Galbraith napisał, że nastał koniec, ale nie było go jeszcze widać. W pewnym sensie – toutes proportions gardées – w podobnej sytuacji świat znajduje się obecnie. Od kilku lat narastało w nas przekonanie, że wraz z kryzysem finansowym po 2008 r . skończyła się pewna era w politycznych, gospodarczych i społecznych dziejach zachodniego świata. Jednak, pomimo upływu niemal dekady, w dalszym ciągu mamy co najwyżej mgławicowe pojęcie o tym, co w zamian. Trochę na wyrost formułujemy pogląd, że powrotu nie ma (nawet gdy poprawi się koniunktura gospodarcza), lecz pozostajemy niezdolni do zaprojektowania jakiejkolwiek wizji nowej epoki. W efekcie pozwalamy szarlatanom na definiowanie pola debaty. A tymczasem ich propozycje ograniczają się do kreślenia idyllicznych koncepcji powrotu do jeszcze bardziej odległej przeszłości, które są niekiedy groźne dla wolności człowieka, ale zawsze niezdatne do realizacji, niepraktyczne i nieskuteczne z punktu widzenia wartości i celów założonych przez samych ich autorów.

Czas przełomu

Jeden wniosek wydaje się bezdyskusyjny. Żyjemy w czasach przełomu, w szczelinie pomiędzy epokami politycznymi. Dotychczasowy ład zostaje odrzucony przez znaczną część demokratycznych społeczeństw, które potrafią diagnozować wady rzeczywistości, formułować postulaty odnoszące się do oczekiwanej przyszłości, ale nie są w stanie ani trafnie wyłuskać realnych przyczyn negatywnych zjawisk, ani wskazać na środki, które skutecznie pozwoliłyby długofalowo osiągać pożądane zmiany. Ponieważ esencją ostatnich kilkudziesięciu lat światowych dziejów polityczno-ekonomicznych była rosnąca otwartość, wielu ludzi w zamykaniu się państw i społeczeństw dostrzega recepty oraz nadzieje na wymarzoną poprawę. Ostrze krytyki i niechęć kierują się przeciwko globalizacji i imigracji. Pierwsze zjawisko opisywane jest jako źródło wszelkich nieszczęść: zmniejszenia liczby miejsc pracy, napływu konkurencyjnych towarów zagranicznych oraz rosnącej dynamiki zmian, która generuje konieczność uczenia się przez całe życie, potrzebę elastyczności zatrudnienia, gotowości do zmiany miejsca zamieszkania itp. uciążliwości dla tych całkiem licznych, którzy woleliby pracę przez całe życie zawodowe na jednym etacie, u jednego pracodawcy, w tym samym zawodzie, z wykorzystaniem tych samych niezmiennych kompetencji, w swoim mieście rodzinnym, ale z płacą nadążającą za wzrostem PKB i pojawianiem się na rynku nowych, atrakcyjnych towarów. Dodatnie aspekty globalizacji, takie jak niższe ceny towarów dla konsumenta, optymalizacja produkcji, presja na innowacyjność, która poprawia jakość życia we wszystkich jego przedziałach (w tym tych, do których dostęp jest finansowany ze środków publicznych), porzucenie kosztownej praktyki sztucznego subsydiowania nierentownych zakładów i miejsc pracy, za które płacą także niemajętni obywatele i które generuje dług obarczający przyszłe pokolenia – wszystko to zostaje pominięte. Krytyka kieruje się także przeciwko imigracji, przeciwko napływowi tańszej siły roboczej. Formułuje się tezy o „zabieraniu miejsc pracy”, choć w wielu wypadkach na prace przez imigrantów wykonywane w społeczności rdzennej brak chętnych, którzy niekiedy wręcz preferują życie z pomocy socjalnego państwa. Kiedy indziej potrzeba imigracji wynika z przemian demograficznych i deficytu pracowników. Dodatnie aspekty imigracji z wyższymi wpływami podatkowymi, niższymi cenami towarów, zapobieżeniem relokacji całych firm, zwiększeniem potencjału kraju czy regionu jako przestrzeni inwestycyjnej i ograniczeniem skutków kryzysu demograficznego, znów są zupełnie pomijane.

Najgłośniejsi i najskuteczniejsi w pozyskiwaniu poparcia buntujących się społeczeństw trybuni chcą zarówno ograniczenia globalizacji w sensie przepływu dóbr i towarów, jak i zablokowania imigracji zarobkowej. Tylko udają, że nie znają pewnej starej geopolitycznej reguły. Stanowi ona, że w wypadku znaczących nierówności w dochodach pomiędzy różnymi częściami świata, strona bogatsza musi przyjąć albo towary, albo ludzi pochodzących z drugiej strony. Trzecią możliwością jest tylko wojna, dziś już niekoniecznie w klasycznej, ale w „hybrydowej” formule, takiej jak akty terroru. Jednak ta spirala resentymentów i poczucie zagrożenia jest im politycznie na rękę, dlatego chętnie je pogłębiają. W celu wzmocnienia swojej narracji sięgają bez większych oporów po coraz mniej zawoalowane akcenty nacjonalistyczne, ksenofobiczne, szowinistyczne, a nawet rasistowskie. Jednym słowem: naszystowskie. W sposób niezwykle skuteczny, z pomocą chóru prymitywów i producentów fałszywych informacji robiących echo dla ich przekazu w internecie, obrzydzają obywatelom idee wielokulturowych społeczeństw budowanych na fundamencie tolerancji. Za ich sprawą formułowaniu wypowiedzi niepoprawnych politycznie nie towarzyszą już opory, zażenowanie i wstyd, ale duma, satysfakcja i poczucie wyzwolenia. Tymczasem nowa atmosfera prowadzi do zaostrzenia relacji pomiędzy ludźmi o różnych kulturowych backgroundach, do coraz liczniejszych aktów dyskryminacji, do otwarcie demonstrowanej niechęci, a nawet przemocy. Na tym podłożu bujnie kwitną terror i nienawiść.

Zamykanie się w granicach państw i mono- etnicznych społeczności w najmniejszym stopniu nie rozwiąże jednak narastających problemów strukturalnych większości państw zachodnich, ale raczej je pogłębi. Rosnące nierówności materialne zderzają się z demokratyczną rzeczywistością i w kontekście immanentnego dla niej egalitaryzmu stają się nieznośne. Pokazuje to słuszność uwag, które padały onegdaj w debatach o poszerzaniu praw wyborczych, a mówiły o niemożności wprowadzenia równości politycznej na zasadzie „jeden obywatel to jeden głos” bez ograniczenia rozrastania się nierówności materialnej w nieskończoność. W efekcie albo ograniczy się demokrację, albo te nierówności. Równolegle rośnie obciążenie finansów publicznych państw i ich długi, co stawia pod znakiem zapytania przetrwanie hojnej polityki socjalnej. Wszelkie próby jej cięcia, czego poligonem jest współczesna Grecja i w mniejszym stopniu inne kraje Południa Europy, napotykają jednak na gwałtowny sprzeciw społeczny. Trybuni ludowi także w tym przypadku pragną upatrywać winy w globalizacji i czynniku zewnętrznym, w konstrukcji strefy euro, zagranicznym pochodzeniu wielu wierzycieli, w Brukseli. To łatwiejsze niż wskazanie winy czynników wewnętrznych, czyli własnych kolejnych rządów rozbudowujących systemy socjalne o nowe, kosztowne świadczenia, a także obywateli i wyborców, którzy nieroztropnie przez dekady popierali taką politykę i wybierali partie oferujące najbardziej kosztowne obietnice socjalne. Furia ludzi nie jest jednak całkiem bezzasadna. Jest najzupełniej zasadna, gdy pochodzi od przedstawicieli młodego pokolenia, borykającego się z najwyższym bezrobociem, niemającego warunków do równie dobrego jak poprzednie pokolenia startu w dorosłe życie, a równocześnie nieponoszącego odpowiedzialności za wybór trwoniących pieniądz publiczny i generujących wielkie długi ekip rządowych w latach 70., 80. czy 90. poprzedniego wieku. Na tym tle narasta potężny konflikt międzypokoleniowy pomiędzy winowajcami długu/ konsumentami fruktów a ich dziećmi i wnukami, czyli dłużnikami/pozostawionymi na lodzie. Jego kluczowym aspektem będzie napędzany załamaniem demograficznym kolosalny kryzys systemów zabezpieczenia emerytalnego i zdrowotnego, który doprowadzi do kopernikańskiego przełomu w polityce społecznej, gdy sam jeden cel zapobieżenia nędzy starych ludzi oraz zapewnienia im leczenia pociągnie za sobą koszty tak wielkie, że jego realizacja będzie wymagać skasowania niemal całej reszty państwa dobrobytu, a więc wszelkich świadczeń kierowanych także do ludzi młodszych. Czy to pokolenie zdzierży fakt własnej deprywacji w imię utrzymywania na starość tych, którzy wpędzili je w długi?

Na pewno walka z imigracją i zamykanie się na handel zagraniczny nie tylko nie pomoże w rozwiązaniu tych problemów, lecz także dodatkowo je pogłębi, i to radykalnie. Odnoszący dzisiaj wielkie sukcesy propagandowy atak na liberalizm jest dwutorowy. Jest to synteza quasi-socjalistycznej nostalgii za dobrze funkcjonującym państwem dobrobytu z lat 50. lub 60. XX w . (gdy świat się mało zmieniał, ludzie mieli wręcz dożywotnią gwarancję pracy, poziom życia nieustannie się poprawiał, życie było przewidywalne, a ryzyko redukowane prawie do zera przez państwową sieć bezpieczeństwa) z tęsknotą za homogenicznym kulturowo społeczeństwem oraz jednolitą rasowo dzielnicą, która rozbudza postawy nacjonalistyczne i ksenofobiczne. Nietrudno jednak odgadnąć, że powrót do polityki sprzed ponad 50 l at w dzisiejszym świecie jest w dłuższej perspektywie skazany na klęskę. Pozostaje tylko pytanie, jak głębokich szkód dokona ewentualna próba wdrożenia mieszanki egalitaryzmu majątkowego z narodowo-etnicznym szowinizmem, zanim jej anachronizm stanie się dla wszystkich oczywisty. Mogą to być szkody znaczne, zwłaszcza w państwach o słabej kulturze demokratycznej, gdzie atak na liberalizm ma dodatkowy trzeci tor w postaci agresji arbitralnego zarządzania na normy konstytucyjnego państwa prawa.

Liberalne przepoczwarzanie

Liberałowie nie mogą w obliczu nakreślonego kryzysu mówić „byliśmy głupi” i oddawać inicjatywę swoim krytykom i wrogom. Głupotą byłoby to robić, jeśli recepty konkurencyjnych sposobów myślenia ograniczają się do próby przywrócenia świata, który po prostu już nie istnieje. Na przestrzeni całej historii celem liberalizmu i zorientowanych na niego liderów było ustanowienie metodami polityki jak najszerszego zakresu wolności indywidualnej człowieka, jaki mógł zaistnieć w warunkach życia zbiorowego w sposób uporządkowany, a więc harmonizacja naturalnej ludzkiej potrzeby wolności z koniecznością dobrego zarządzania relacjami międzyludzkimi jako ramą, bez której wolność zamienia się w chaos. Bardzo istotnym i odróżniającym liberałów od innych tendencji światopoglądowych był pogląd o integralności wolności człowieka, której nie można dzielić, wyłuskując wolność słowa, polityczną, wyznania, gospodarczą czy osobistą, po to, aby poszerzać ludziom jedne „wolności”, a ograniczać inne. Ten cel pozostaje aktualny, gdyż w okresie obecnego przełomu ponownie znalazł się pod zwiększoną presją naszystów, autorytarystów i etatystów. W różnych epokach dążenie do niego stawiało przed liberałami różne wyzwania, dlatego też i sam liberalizm ulegał przepoczwarzeniom, realizując jednak stale ten sam cel. We współczesnym świecie winna powstać jego nowa, zmodyfikowana wersja.

Pierwsza odsłona liberalizmu była w gruncie rzeczy przełożeniem ducha i wartości Oświecenia na język postulatów politycznych. Był to liberalizm konstytucjonalizmu, rządów prawa i prymatu parlamentu nad monarchą i jako taki stanowił reakcję na ekscesy arbitralnych rządów z boskiego nadania, odpowiedzialnych przed „Bogiem i historią”, oraz na niesprawiedliwość stanowego społeczeństwa ludzi nierównych wobec prawa. Druga odsłona liberalizmu była konsekwentną realizacją założeń filozofów klasycznie liberalnych. Był to liberalizm prymatu parlamentu, którego władza pochodzi jednak z nadania suwerena, czyli ogółu uprawnionych do udziału w życiu politycznym obywateli, liberalizm szeroko zakrojonej wolności w życiu prywatnym człowieka, praw naturalnych i umowy społecznej oraz państwa świeckiego, w którym antyklerykalizm został osiągnięty w pełni przez rozdział Kościoła od państwa. Ten liberalizm był reakcją na ekscesy elit władzy, korupcję, powstawanie klik i grup oligarchicznych. Jego myśl przewodnia to good governance, którego brak powodował także opóźnienie w gospodarczym rozwoju państw. Trzecia odsłona liberalizmu była ekspresją radykalnego egalitaryzmu politycznego. Był to liberalizm demokratyczny, powszechnych praw wyborczych i zaangażowania całego społeczeństwa w procesy polityczne, radykalnego indywidualizmu, państwa ograniczonego do minimum, prężnego kapitalizmu opartego na ideach wolnej konkurencji i wolnego handlu (w tym międzynarodowego). Ten liberalizm był z jednej strony reakcją na logiczny po poprzednich etapach upodmiotowienia wzrost świadomości politycznej mas społecznych, na ich nowe aspiracje i potrzeby, w tym wyższego rzędu, w postaci usunięcia poczucia wykluczenia z procesów kontroli rzeczywistości. Z drugiej strony jego ostrze ponownie kierowało się przeciwko zastygłym strukturom władzy, teraz zwłaszcza gospodarczym monopolom i interesom na styku polityki i biznesu (protekcjonizm, także w polityce celnej), które winny być rozbijane przez państwo. Czwarta odsłona liberalizmu była redefinicją wyzwań dla wolności w zmieniającym się świecie industrializacji, urbanizacji, masowej migracji ludzi i spadku gospodarczego znaczenia rolnictwa. Był to liberalizm socjalny, równości szans, który przestał postrzegać państwo jako głównego wroga wolności, umieszczając w tym miejscu korporacje przemysłowe zorientowane na uzyskiwanie przywilejów wykraczających poza logikę gry wolnorynkowej. Był reakcją na konflikty pomiędzy warstwami społecznymi o różnych interesach, na zagrożenie dla ładu liberalnej demokracji ze strony ruchów skrajnej lewicy, na rosnące rozwarstwienie materialne społeczeństwa, które „zszywać” miała warstwa średnia (często budowana za pomocą zwiększenia liczebności zatrudnionych w administracji publicznej różnego typu), a które także generowało niebezpieczeństwo dla demokracji. Wizją tego liberalizmu stał się dostęp do partycypacji w wolności poprzez stworzenie palety usług publicznych obsługiwanych przez administrację państwa. W końcu piąta odsłona liberalizmu była modyfikacją tego podejścia w warunkach stabilizacji społeczeństw, dużego poczucia bezpieczeństwa socjalnego i dość szerokiej prosperity, stopniowego spadku znaczenia przemysłu na rzecz usług i rozwoju poprzez innowacje technologiczne, który to model wymagał o wiele większej dynamiki i elastyczności. Był to liberalizm zawężenia aktywności gospodarczej państwa, wolności ekonomicznej, ograniczenia regulacji i biurokracji, który usiłował połączyć ideę szerokiej wolności dla przedsiębiorczych z dostępem do usług publicznych dla potrzebujących wsparcia. Był on reakcją na rozrost biurokracji i jej kosztów, spowolnianie innowacyjności, zanik konkurencji wolnorynkowej kosztem interesów konsumenta i nowo powstających przedsiębiorstw z nowymi ideami, uzależnienie się wielu firm od subsydiów, podatność na inflację i zbyt wysokie podatki.

W nowej rzeczywistości kryzysu społeczno-ekonomicznego od 2008  r. zwłaszcza piąta odsłona liberalizmu znajduje się pod dużą presją krytyków. Rzekomo obnażyła się jej klęska, jednak możliwa też jest taka ocena, że ten model miał swoją zasadność i skuteczność w warunkach swojego czasu, ale czas ten upłynął. Podobnie jak w czterech wcześniejszych przypadkach. Rozwiązaniem nie jest jednak powrót do nieadekwatnych dzisiaj rozwiązań z przeszłości. Czwartej odsłony liberalizmu dotyczy to w równej mierze co mikstury quasi-socjalistyczno-naszystowskiej, promowanej dziś intensywnie przez szarlatanów prostych rozwiązań i klanów internetowej polityki. Zamiast tego potrzebny jest projekt modyfikacji programu liberalnego w sposób uwzględniający realia XXI  w., w tym – co bardzo istotne – zmieniającą się mentalność mieszkańców Zachodu, których oczekiwania, aspiracje, potrzeby i wartości po prostu są inne niż w latach 80. poprzedniego stulecia.

Liberalna reakcja na czas przełomu

Wybór terapii jest naturalnie po stokroć trudniejszy aniżeli analiza dość oczywistej diagnozy. W żadnym razie nie aspiruję do tworzenia kompleksowego programu szóstej odsłony liberalizmu na XXI  w. Jasne jest, że ze spuścizny wcześniejszych liberalizmów niektóre elementy (twardy trzon) winny pozostać niezmienne, ponieważ rezygnacja z nich oznaczałaby utratę ponadczasowego celu liberalizmu i wstąpienie w szeregi naszystów. W wypadku idei twardego trzonu warto się jednak zastanowić nad przyczynami punktowych sukcesów, które w ich podważaniu odnoszą szarlatani, tak aby poprzez redefinicję całego pola debaty rozbroić ich propagandę. Drugą kategorią winny być te elementy dotychczasowych liberalizmów, które mogą ulec pewnej modyfikacji, kategorią trzecią natomiast elementy, które powinny zostać zawieszone na dłuższy okres, ponieważ stały się nieadekwatne wraz ze zmianą rzeczywistości albo stanowią balast dla skuteczności polityki liberałów. Poniższe uwagi to tylko głos w dyskusji, a listy spraw zaliczonych do wskazanych trzech kategorii w żadnym wypadku nie są wyczerpujące.

Do twardego i niezmiennego trzonu liberalizmu, także w szóstej odsłonie, musi należeć idea konstytucyjnego państwa prawa. Gdy szarlatani boleją nad ograniczeniami swojej władzy i próbują ogłupić wyborców argumentem, że ów „imposybilizm” ogranicza prawa samych wyborców jako „suwerena”, należy wskazać na alternatywne wobec rządów prawa funkcjonujące we współczesnym świecie modele władzy państwowej i zapytać Amerykanów oraz Europejczyków, czy podoba im się dowartościowanie praw zwykłych obywateli w modelu Putina/Erdoğana, czy może w modelu chińskim, a może w modelu teokratycznym, praktykowanym przez Arabię Saudyjską lub bardziej spektakularnie przez ISIS, a który w naszych warunkach mógłby przyjąć np. formułę „panowania Chrystusa Króla”? Do trzonu liberalizmu XXI  w. niezmiennie należeć powinna idea wolności indywidualnego wyboru stylu życia, czyli to wszystko, co nazywa się często „liberalizmem obyczajowym”. Ten aspekt liberalizmu znajduje się zresztą obecnie pod najmniejszym i słabnącym ostrzałem krytyków i zyskuje coraz szersze poparcie społeczne, nawet ze strony niektórych naszystów. Tam, gdzie ostra debata nadal trwa, a nawet przebiega niezbyt pomyślnie (jak w Polsce), należy niestrudzenie powtarzać, że ustawy poszerzające zakres wolności obyczajów nie odbierają nikomu prawa do konserwatywnego, tradycyjnego czy religijnego stylu życia. Ustawy zmierzające w stronę przeciwną wdzierają się i usiłują regulować prywatne życie obywateli. Liberałowie, podejmując działania zaradcze tam, gdzie ujawniają się skutki negatywne, muszą niezmiennie opowiadać się za znoszeniem barier handlowych w skali globalnej. To wyzwanie moralne, ponieważ polityka wysokich ceł i blokowania towarów z ubogich państw generuje tam klęski nędzy i głodu. Z drugiej strony powoduje wyższe ceny produktów pierwszej potrzeby dla uboższych obywateli naszych państw, osłabia nasze gospodarki, hamuje innowacje i postęp we wszystkich dziedzinach. Odpowiednie regulacje prawne i podaż dobrze wykwalifikowanej siły roboczej muszą gwarantować atrakcyjność inwestycyjną naszych państw. Dlatego proste prawo i intensywnie finansowana edukacja także nie mogą zniknąć z liberalnej agendy. Dotyczy to również pogłębiania i wzmacniania integracji europejskiej, której przeciwnicy, zwłaszcza w państwach europejskich rubieży, winni się potykać o argument ryzyka konfliktów zbrojnych powodowanych dezintegracją. W końcu na liberalnej agendzie w szóstej odsłonie musi pozostać kwestia reformy polityki społecznej w dobie zmian demograficznych, ponieważ alternatywą pozostaje głęboka zapaść finansowa naszych państw, która pociągnie ze sobą nieprzewidywalne konsekwencje dla wolności i bezpieczeństwa ludzi.

Przemyślenia i zapewne modyfikacji wymagają niektóre bardzo teraz istotne problemy polityczne. Jako pierwszy nasuwa się problem liberalnego podejścia do imigracji i budowy społeczeństw wielokulturowych. Choć z przyczyn demograficznych imigracja jest nieunikniona, a heterogeniczne społeczeństwa zasadniczo bardziej tolerancyjne, dynamiczne i innowacyjne, to jednak entuzjazm wobec imigracji ma dość jaskrawo zarysowane granice. Uzasadniony jest sprzeciw wobec dalszego przyjmowania do naszych państw ludzi, którzy z obojętnie jakich powodów (to najczęściej powody religijno-kulturowe, ale niekiedy wynikające także po prostu z dokonanego przez nich wyboru światopoglądowego) negują, naruszają i usiłują zwalczać liberalno-demokratyczne modus vivendi naszych społeczeństw, w tym ducha współżycia ludzi o różnych wartościach obok siebie w pokoju. Pierwsze działania w kierunku takiej modyfikacji programów podejmują już liderzy niektórych europejskich partii liberalnych, zwłaszcza ponoszący odpowiedzialność rządową premierzy Holandii (z Volkspartij voor Vrijheid en Democratie) i Danii (z Venstre), ale nie tylko. Ideą jeszcze dalej idącą jest postulat pozbawiania obywatelstwa także przedstawicieli etnicznie rdzennej wspólnoty narodowej, którzy zhańbili się np. udziałem w wojnie po stronie ISIS lub wzięciem udziału w przygotowaniu zamachu terrorystycznego. Inkorporacja surowej polityki wobec występujących zbrojnie przeciwko wolności ludzi osłabi wyborczy potencjał naszystowskich szarlatanów, a nie będzie przecież niezgodna z liberalnym celem ochrony wolności.

Innym elementem liberalnego programu, który musi zostać przemyślany i być może zmodyfikowany, jest ochrona prywatności w dobie znacznego zagrożenia terrorystycznego. Liberałowie powinni wsłuchać się w głos obywateli, którzy w wielu krajach są skłonni nawet w nadmierny sposób zgodzić się na zbieranie przez służby ich danych, kontrolowanie ruchu w internecie i sprawdzanie korespondencji e-mailowych czy rozmów telefonicznych, jeśli zapobiegnie to kolejnym tragediom. Warunkiem rezygnacji z pryncypialności liberalnej w odniesieniu do np. tajemnicy korespondencji, intymności życia prywatnego czy prawa do anonimowości jest jednak zbudowanie autentycznego zaufania do państwa i wzajemna, efektywna (a nie pozorowana) i skrupulatna kontrola działań służb przez inne instytucje, takie jak rzecznik prywatności obywatelskiej, a w ostatniej instancji realnie niezawisły sąd. Obywatel musi mieć pewność, że dane wykorzystuje się tylko do walki z poważną przestępczością, także wtedy, gdy jego krajem rządzą konserwatyści, chadecy i socjaldemokraci, a nie liberałowie czy zieloni. Konieczne są: transparentność, odpowiedzialność funkcjonariuszy za ewentualne naruszenia wraz z odpowiedzialnością odszkodowawczą wobec osób inwigilowanych z naruszeniem przepisów lub niepotrzebnie, acz uporczywie.

W końcu liberałowie powinni rozważyć modyfikację swojej polityki podatkowej. Przede wszystkim po to, aby nie była ona sztywną doktryną niskich podatków z pominięciem istniejących warunków makroekonomicznych. Ludzie mają prawo woleć, aby państwo finansowało więcej usług publicznych, o ile są świadomi, że zapłacą za to wyższymi podatkami. Jeśli w grupie średnio zarabiających, którzy uzyskują na tyle wysokie dochody, że mogą one zostać dodatkowo opodatkowane, istnieje szeroki konsensus na rzecz polityki zwiększania usług publicznych, to taka polityka nie powinna być dla liberałów anatemą, zwłaszcza że usługi publiczne państwo może zamawiać i opłacać dostęp do nich dla obywateli u prywatnych oferentów (kilku, aby była konkurencja), co powinno być standardem w liberalnym programie XXI  w. Innym problemem jest sprawiedliwe wyważenie problemu progresji podatkowej – to nadal trudne wyzwanie ideowe. Jeszcze innym problemem jest obecny poziom zadłużenia państw, którego redukcja wydaje się celem priorytetowym przed redukcją podatków (także ze względu na sprawiedliwość wobec młodego pokolenia, którego brzemię w postaci długu publicznego trzeba ograniczać). W końcu także kryzys demograficzny i załamanie się systemów emerytalnych nie zachęcają niestety do roztaczania widma rychłego obniżania podatków.

W dorobku wcześniejszych liberalizmów znajdują się naturalnie także elementy, z których należy całkowicie zrezygnować. Wiele z nich po prostu się zdezaktualizowało. Inne stały się nieadekwatne we współczesnym świecie. Liberalizm powinien przykładowo bez dalszych oporów inkorporować ekologiczny sposób myślenia do swojej filozofii. Wiele europejskich grup liberalnych już to uczyniło. Nie oznacza to oczywiście entuzjastycznej akceptacji i poparcia dla wszystkich wymysłów, zwłaszcza skrajnych grup ekologicznych, ponieważ wiele z nich generuje ograniczenia, koszty lub wymogi, a niewiele zmienia na lepsze lub nawet traktuje usiłowanie zmiany stylu życia ludzi za cel sam w sobie. Chodzi raczej o to, że liberałowie powinni zareagować na kryzys ekologiczny, w którym niewątpliwie tkwi nasza planeta, jako wyzwanie, które w wielu wypadkach może i musi uzyskiwać pierwszeństwo przed wieloma cenionymi tradycyjnie przez liberalizm celami i wartościami, takimi jak pełna wolność gospodarcza, zorientowanie na zysk, a nawet niekiedy własność prywatna (poprzez instytucję odszkodowań dla właścicieli).

Liberalizm musi przestać być postrzegany jako prąd myślowy z natury rzeczy sprzyjający korporacjom, w tym przede wszystkim finansowym. Liberalizm sprzyja wolnemu rynkowi. Ten cel realizuje się najlepiej, sprzyjając konsumentom, w których interesie właśnie jest prawidłowe funkcjonowanie mechanizmów podaży i popytu oraz kształtowania konkurencyjnych cen produktów i usług. Ograniczanie efektywności wolnego rynku leży zaś wielokrotnie w interesie producentów i usługodawców. Liberałowie powinni się stać rzecznikami konsumentów i strażnikami autentycznie wolnej konkurencji rynkowej. Elementem tej polityki powinno być nie tylko zwalczanie praktyk monopolowych i oligo- polowych, likwidacja procederu różnorakich oszustw wobec klienta wykorzystujących np. przewagę wiedzy specjalisty nad zwykłym obywatelem, lecz także sankcje wobec firm naruszających prawa pracownicze. Ich zakres to jedna sprawa, przymykanie oka na obchodzenie się z nimi po macoszemu nie wchodzi jednak w grę. Dokładnie taka sama filozofia winna przyświecać podejściu do tzw. optymalizacji fiskalnej. Liberałowie powinni popierać konkurencyjność inwestycyjną swoich krajów poprzez niski CIT, czytelne przepisy i likwidację luk, ale powinni surowo zwalczać ucieczki do rajów podatkowych i fabrykowanie rozliczeń.

Liberałowie mogliby także aktywniej prowadzić politykę płacową. Cena za płacę, inaczej niż za zwyczajne towary, jest wskaźnikiem newralgicznym i istnieje możliwość uzasadnienia dla jej odmiennego traktowania od innych cen. Państw coraz częściej nie stać na hojną politykę społeczną, ale mogą egzekwować prawa pracownicze i wywierać presję na wzrost ogólnego poziomu płac wraz ze wzrostem zysków przedsiębiorstw. Płace minimalne powinny być nie tylko zróżnicowane w zależności od regionu kraju, lecz także od rodzaju pracodawcy. Małe firmy rodzinne, start-upy lub przedsiębiorstwa borykające się z wymagającymi inwestycji problemami strukturalnymi powinny być obligowane do wypłacania niższych płac minimalnych aniżeli wielkie, prężne, świetnie prosperujące i prowadzące ekspansję międzynarodowe koncerny, które mają czasem niedające się już nijak inwestować zasoby. Polityka przyciągania inwestycji w wykonaniu liberałów powinna wiązać ofertę niskiego CIT z wymogiem wysokich wynagrodzeń dla pracowników. W gospodarce powinna jednak pozostać też pula dość nisko płatnych miejsc pracy dla osób bezrobotnych w formie oferty nie do odrzucenia. Należy unikać sprowadzania do kraju nisko kwalifikowanych imigrantów tylko dlatego, że rodzimi bezrobotni odrzucają niektóre miejsca pracy i preferują życie na koszt podatników, kombinowane z zatrudnianiem na czarno.

Żar

Zmiany są konieczne, ponieważ zbyt dużo ważnych elementów rzeczywistości nie spełnia oczekiwań zbyt wielu ludzi. Dopóki one nie zostaną sformułowane, duża część obywateli będzie stawać w opozycji do programu liberalnego z tego prostego powodu, że aktualna rzeczywistość została przez liberalizm i liberałów w znacznej części ukształtowana i – słusznie czy nie – jest z nimi kojarzona. Aby jednak nawet znowelizowany program liberalizmu szóstej odsłony odniósł sukces, potrzebny jest żar, który trudno wykrzesać zwolennikom status quo.

Dlatego należy zakończyć taką pesymistyczno-optymistyczną uwagą. Dla przyszłego ponownego sukcesu liberalizmu przydatny byłby demontaż części filarów stworzonego przezeń świata. To duże ryzyko, bo naszystowskie paliwo może wystarczyć na długo. Jednak w ostatecznym rozrachunku tylko powstanie realnego zagrożenia dla nadal cenionej w krajach zachodnich wolności indywidualnej człowieka lub tym bardziej utrata części tej wolności ma szansę zadziałać na obywateli jak kubeł zimnej wody. Tylko wtedy liberalizm szóstej odsłony zyska potencjał mobilizacyjny, żar i „wyznawców”. Stanie się ruchem ludzi żądających zmian, zamiast filozofią administrujących wodą w kranie drętwych klerków.

Piotr Beniuszys – politolog i socjolog, mieszka w Gdańsku. Członek zespołu redakcyjnego i autor licznych publikacji w „Liberté!”.

W kierunku liberalnej edukacji – nowy numer 4Liberty.eu Review :)

Edukacja to ostatnio w Polsce niewątpliwie jeden z najgłośniejszych tematów w debacie publicznej. Wszystko za sprawą „dobrej zmiany” wprowadzanej w polskich szkołach przez Minister Zalewską, wbrew coraz silniejszemu oporowi w społeczeństwie. Prawo i Sprawiedliwość m.in. likwiduje gimnazja i wprowadza krytycznie oceniane zmiany w programie nauczania. Istnieje duże prawdopodobieństwo chaosu w polskich szkołach, który może tworzyć wrażenie, że dochodzi w edukacji do rewolucji. Niestety w dyskusji nad zmianami, nazywanymi na wyrost przez rządzących „reformą edukacji”, niewiele miejsca poświęcono prawdziwej rewolucji jakiej potrzebują szkoły – uwolnienia ich ze sztywnych kleszczy w jakich trzymają szkoły państwo i państwowe regulacje. Innymi słowy edukacji potrzebna jest liberalna rewolucja. Temu tematowi poświęcony jest najnowszy numer 4Liberty.eu Review pt. „Liberal Education”, wydany przez grupę think tanków z Europy Środkowo-Wschodniej, współpracujących w ramach sieci 4Liberty.eu Network.

„Wraz ze zmianami społecznymi i na rynku pracy, powinna zmieniać się też edukacja, aby nadążać za tymi zmianami” – napisała we wstępie do 4Liberty.eu Review Olga Łabendowicz (Liberte!). Systemy edukacji w wielu krajach naszego regiony ewidentnie za zmianami nie nadążają. Potwierdza to wiele omówionych w publikacji przykładów ze Słowacji, Czech, Polski czy Węgier.

Detmar Doering (Friedrich Naumann Foundation) podkreślił w pierwszym z artykułów jak ważna w edukacji jest wolność: gospodarcza, obywatelska, a także duża swoboda działania szkół i nauczycieli. Przypomniał również sylwetkę Wilhelma von Humboldta, „którego filozofia bazowała na idei, że edukacja nie powinna dostosowywać ludzi do państwa, ale to państwo powinno dostosowywać się do potrzeb ludzi, ich kreatywności i wolności”. Autor słuszne stwierdza też, że reformy systemu edukacji nie powinny polegać na dorzucaniu większej ilości pieniędzy – należy przede wszystkim o wiele lepiej wykorzystać już wprowadzane do systemu zasoby.

W ramach 4Liberty.eu Review można zapoznać się z dwoma krytycznymi analizami systemu edukacji na Słowacji autorstwa Jana Oraveca (F.A. Hayek Foundation) i Roberta Chovanculiaka (INESS). Oravec stwierdza, że szkoły są oparte na systemie centralnego planowania, który nie działa ani w gospodarce, ani w edukacji. Słowacki system zbudowany jest tak aby służyć interesom dobrze zorganizowanych grup kontrolujących system (np. nauczyciele), a nie najważniejszych klientów (uczniów i ich rodziców). W edukacji problemami są za mało decentralizacji i za dużo biurokracji. Co zdaniem Oraveca powinno się zmienić? Proponuje on więcej konkurencji, wzmocnienie roli prywatnych podmiotów, silniejsze bodźce (także pieniężne) do poprawy jakości nauczania i więcej elastyczności. Chovanculiak także narzeka na zbyt silną centralizację i zbyt słabe bodźce do poprawy jakości. Przypomina też jakie ryzyka wynikają z nadmiernej kontroli polityków nad programami nauczania, pozwalającej na upolitycznianie szkół. Reformy powinny wzmocnić odpowiedzialność uczniów i ich rodziców za jakość systemu nauczania, w którym przychodzi im funkcjonować, zwiększając ich sprawczość. Tak jak przystało na kluczowych klientów systemu.

W kolejnej części 4Liberty.eu Review Miłosz Hodun (Projekt Polska) krytycznie ocenia zmiany w systemie edukacji wprowadzane przez rząd Prawa i Sprawiedliwości. „Głównym celem reformy jest takie kształtowanie postaw Polaków, aby akceptowali oni program PiS” – napisał Hodun. Autor tłumaczy też co powinno być filarami prawdziwych dobrych zmian w edukacji – lepsze dostosowanie edukacji do codziennej rzeczywistości, nauczanie ekonomii i postaw obywatelskich, umiejętność oceny prawdy (tzw. fact-checking), znajomość języków obcych i kompetencje cyfrowe. Wzmocnienia wymaga też szkolnictwo zawodowe. Daria Hejwosz-Gromkowska (publicystka Liberte!) zwraca z kolei uwagę na szkodliwe zmiany w programie nauczania historii w polskich szkołach. „Prawicowi politycy często mają skłonności do używania emocjonalnego języka kiedy mowa jest o narodzie, narodowej tożsamości i patriotyzmie” – przypomina autorka, przestrzegając jednocześnie przed upolitycznionym przekazem w nauczaniu historii w polskich szkołach.

Nieliberalna edukacja to zjawisko nasilające się na Węgrzech – ostrzega w swoim tekście Gabor Horan (z Rady Fundacji Republikon). Nie jest to zaskoczeniem. W końcu to Victor Orban ogłaszał początek nieliberalnej demokracji na Węgrzech i do tego systemu chciałby przygotowywać najmłodszych obywateli. Na Węgrzech radykalnie scentralizowano i zuniformizowano system edukacji, idąc pod prąd wolnościowym wartościom, wzmacniającym kreatywność i innowacyjność uczniów. Wszystko co dzieje się w węgierskich szkołach jest mocno zależne do ministerstwa i rządu. Sprzyja to upolitycznianiu systemu edukacji, jak podkreśla Horan. Z kolei Peter Ganev (Institute for Market Economies) pokazuje jak problemy w bułgarskim, zdominowanym przez państwo i jego regulacje, systemie edukacji szkodzą osobom najuboższym i zwiększają nierówności. Podobnie jak w przypadku Słowacji autor przypomina o problemach z ograniczoną autonomią, brakiem elastyczności, małą swobodą wybory i słabym poziomem nauczania praktycznych umiejętności w bułgarskich szkołach.

Po serii tekstów krytycznych dla wielu rozwiązań krajowych (ale zawierających propozycje kierunków zmian) pojawiają się dwa teksty autorstwa Mihkela Leesa pokazujące jak reformowano system edukacji w Estonii. To z pewnością jedno ze źródeł inspiracji dla krajów regionu. Jak podkreśla autor estońskie szkoły mają sporą autonomię, a uczniowie osiągają dobre wyniki (np. w badaniu PISA). Decentralizacja systemu umożliwiła jego większą elastyczność i lepsze dopasowanie programu nauczani do potrzeb uczniów. System wynagradzania nauczycieli kreuje bodźce do pogłębiania wiedzy i osiągania lepszych zawodowych rezultatów przez nauczycieli. Ważnym elementem estońskich reform, w edukacji, ale też w innych obszarach życia codziennego, była cyfryzacja. W kolejnym tekście Leesa przypomina, że dla rozwoju psychicznego ważny jest też rozwój fizyczny, stąd programy zwiększające aktywność fizyczną uczniów w Estonii. Ten niewielki kraj nadbałtycki zrobił wiele, aby usprawnić system edukacji i wiele zmian szło w kierunku zwiększania wolności. Stąd warto przyglądać się im bliżej i korzystać w przypadku wprowadzania realnych reform także w Polsce.

Większość tekstów w publikacji skupia się na edukacji dzieci i młodzieży, a ostatni artykuł w 4Liberty.eu Review poświęcony jest dla odmiany szkolnictwu wyższemu w Czechach. Autorzy z organizacji CETA przede wszystkim podkreślają dyskryminację prywatnych podmiotów w systemie oraz skostniały system uczelni państwowych, gdzie poszczególnie wydziały i profesorowe czują się często niczym „święte krowy”. Państwowe regulacje skutecznie ograniczają innowacyjność uczelni państwowych i zapewniają studentów „papier” potwierdzający ukończenie studiów, ale niekoniecznie wysoki poziom wiedzy i umiejętności. Dlatego autorzy apelują o zwiększenie konkurencji pomiędzy prywatnymi i państwowymi podmiotami i stworzenie równych warunków gry, w tym starania się o studentów.

4Libertu.eu Review pt. „Liberal Education” to wartościowa publikacja dla wszystkich zainteresowanych diagnozą w obszarze systemów edukacji w regionie i rekomendacjami kierunków reform. Proponowane w publikacji zmiany miałyby najważniejszych beneficjentów po stronie uczniów i ich rodziców, a to przecież kluczowe grupy w systemie edukacji.

Publikację można przeczytać i pobrać bezpłatnie tutaj. Zachęcam do lektury! Już niebawem kolejny numer 4Liberty.eu Review – tym razem na temat problemów z przedsiębiorstwami państwowymi w krajach Europy Środkowo-Wschodniej.

Artykuł ukazał się wcześniej także na Blogu Obywatelskiego Rozwoju.

Krótka historia o automatyzacji w krajach transformacji :)

Kilka ostatnich dekad przyniosło szybki postęp technologiczny w obszarze automatyzacji, komputeryzacji i digitalizacji. Rozwój nowych technologii oraz spadek ich cen sprawia, że przewaga człowieka nad maszyną i komputerem maleje w kolejnych aspektach naszego funkcjonowania, w szczególności w pracy. Pierwsze badania analizujące wpływ zmiany technologicznej na rynki pracy wskazywały, że zmiana technologiczna zwiększa zapotrzebowanie na wysokie kwalifikacje, lecz wypycha z rynku pracy osoby nisko wykwalifikowane. Z czasem okazało się jednak, że rzeczywistość jest bardziej skomplikowana.

W krajach bliskich tzw. granicy technologicznej (np. w Stanach Zjednoczonych), w których związane z postępem technologicznym procesy uwidoczniają się najwcześniej, od lat 80. rośnie udział prac wymagających niskich kwalifikacji, a zanikają prace, do których wykonywania potrzebne są średnie kwalifikacje. Wyjaśnienie tego zjawiska zaproponowała koncepcja zmiany technologicznej ukierunkowanej na zadania nierutynowe (RBTC – routine-biased technical change). Zgodnie z nią współczesny postęp technologiczny zmniejsza zapotrzebowanie na pracę, która obejmuje zadania realizowane na podstawie pewnego schematu, zbiór ustalonych reguł, niewymagających od wykonujących je pracowników bieżącego dostosowywania się do sytuacji – czyli prace rutynowe. Przez swoją schematyczność zadania te są łatwo „programowalne”, dlatego komputery i maszyny mogą z powodzeniem zastępować w ich wykonywaniu ludzi.

France_in_XXI_Century._Latest_fashionZadania rutynowe mogą być kognitywne (umysłowe) lub manualne (fizyczne). Przykładem zawodów, w których pracownicy poświęcają znaczną ilość czasu na zadania rutynowe kognitywne, są np. pomocnicy księgowych i kasjerzy w bankach. Z kolei zawód montera opiera się na wykonywaniu zadań rutynowych manualnych. Profesje te zwykle obejmują pracowników o średnich kwalifikacjach i historycznie tworzących klasę średnią. Przez dekady technologia wyręczała ludzi głównie w wykonywaniu prac fizycznych. Rewolucja cyfrowa rozszerzyła to zjawisko na ustrukturyzowane prace umysłowe. Jednak, jak wskazał Michael Polanyi1: „ludzie wiedzą więcej, niż potrafią wyrazić”, dlatego w niektórych czynnościach wciąż jesteśmy niezastępowalni.

Realizacja zadań wymagających elastyczności umysłu, kreatywności i umiejętności rozwiązywania złożonych problemów (określanych jako zadania nierutynowe kognitywne) wciąż pozostaje domeną ludzi z reguły dobrze wykształconych. Co więcej, pracownicy wykonujący ten rodzaj zadań często czerpią korzyści z dostępu do nowych technologii i ich znajomości. Na przykład statystycy posiadający szybsze komputery i umiejętność programowania w różnych środowiskach są bardziej wydajni niż ich gorzej wyposażeni sprzętowo koledzy, a menedżerowie, którzy korzystają z dokładniejszych, bardziej złożonych platform informacyjnych są w stanie podejmować lepsze oraz szybsze decyzje. Upowszechnianie się technologii cyfrowych podnosi więc popyt na pracę i zarobki osób potrafiących zrobić użytek ze swojej wiedzy technologicznej.

Maszyny kiepsko radzą sobie także z zadaniami, w których ważna jest interakcja z drugim człowiekiem, płynne prowadzenie rozmowy, rozpoznawanie wizualne oraz umiejętność adaptacji w różnym otoczeniu. Te umiejętności są naturalne i oczywiste dla człowieka, nabywane w sposób nieintencjonalny. Przystosowanie maszyn do wykonywania tych czynności jest bardzo trudne, przynajmniej obecnie. Takie nierutynowe zadania manualne są zlecane osobom z niskim wykształceniem, pracującym np. w gastronomii, świadczącym usługi sprzątania czy też fryzjersko-kosmetyczne. W większości wypadków produktywność w tych pracach nie zależy od wykorzystywania najnowszych technologii. Mimo to w wielu zachodnich gospodarkach udział tych prac w zatrudnieniu i w wynagrodzeniach wzrósł. Dlaczego tak się stało? Wraz ze wzrostem dochodów ludzie coraz częściej korzystają z tzw. usług osobistych takich jak usługi kosmetyczne czy opiekuńcze. Zautomatyzowanie tego typu zadań jest nadal trudne (lub nieopłacalne), więc w przeciwieństwie do prac wymagających średnich kwalifikacji prace proste (nierutynowe manualne) nie zanikają.

Zanikanie prac środka, wzrost zatrudnienia i płac osób dobrze wykształconych oraz rosnące zatrudnienie w niskopłatnych pracach prostych składają się na tzw. polaryzację rynku pracy. Zjawisko to wystąpiło w Stanach Zjednoczonych oraz wielu krajach Europy Zachodniej i w dużej mierze jest związane z charakterem postępu technologicznego. A jak pod tym względem wygląda sytuacja Polski i innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej? Czy wchodzimy w buty USA i Europy Zachodniej?

Tylko do pewnego stopnia. Obraz naszego regionu wyłaniający się z analiz Instytutu Badań Strukturalnych nieco się różni od tego dla USA oraz UE15. Zacznijmy jednak od podobieństw. Po pierwsze, tak jak w Europie Zachodniej, waga zadań rutynowych manualnych w Polsce i innych krajach regionu maleje. Jest to spowodowane w dużej mierze postępującym spadkiem roli rolnictwa oraz rosnącym uczestnictwem kolejnych pokoleń w edukacji wyższej. Po drugie, tak jak w USA oraz UE15, Polska i inne kraje regionu doświadczyły znacznego wzrostu znaczenia prac nierutynowych kognitywnych. Rynek pracy zaabsorbował szybko rosnącą liczbę absolwentów studiów wyższych, co było możliwe dzięki rozwojowi usług, zarówno rynkowych (bankowość, ubezpieczenia, przemysły kreatywne), jak i nierynkowych (ochrona zdrowia, edukacja).

Jednak, jak pokazuje ostatnie badanie instytutu IZA, w przeciwieństwie do większości krajów Europy Zachodniej kraje naszego regionu cechują się niskim lub średnim stopniem „zderutynizowania”, czyli odejścia od prac rutynowych2. Wyniki naszych badań również pokazują, że w wielu krajach Europy Środkowo-Wschodniej wciąż rośnie średni poziom zadań rutynowych kognitywnych przypadających na pracownika3. Jest to w dużej mierze spowodowane głębokimi zmianami strukturalnymi, do których doszło w krajach postsocjalistycznych. W państwach takich jak Polska, Rumunia czy Litwa, gdzie udział rolnictwa w zatrudnieniu w roku 1998 był wysoki (20–40 proc.), a następnie istotnie spadł, waga prac rutynowych kognitywnych wzrosła najbardziej. Przesunięcie zatrudnienia z silnie „manualnego” sektora rolniczego do sektorów usługowych znacznie zwiększyło liczbę osób podejmujących prace umysłowe i w dużej mierze rutynowe. Warto też zwrócić uwagę na rolę przemysłu w rozwoju tych prac. Badania OECD pokazują, że wszystkie kraje Europy Środkowej i Wschodniej, z wyjątkiem Czech i Estonii, wykazywały wyższy udział mocno rutynowych zadań w produkcji (średnia dla lat 2000, 2005, 2008–2011) niż przeciętna w OECD4. Dlatego dla wzrostu udziału rutynowych prac umysłowych istotne było utrzymanie niemal niezmiennego od roku 1998 poziomu zatrudnienia w polskim przemyśle. W Słowenii i na Węgrzech, czyli krajach, w których przemysł w latach 90. odgrywał główną rolę, ale później nastąpiła deindustrializacja (w Słowenii udział przemysłu w zatrudnieniu spadł z 32 proc. w roku 1998 do 23 proc. w roku 2013), rola prac rutynowych kognitywnych również się zmniejszyła. Widoczne w większości najbardziej rozwiniętych gospodarek odchodzenie od wykonywania przez ludzi prac powtarzalnych nie jest jeszcze obecne w krajach post-transformacji, zwłaszcza w wypadku prac umysłowych. Obrazowo można to ująć tak, że w porównaniu z latami 90. wraz z rozwojem gospodarki rynkowej w Polsce ogromnie wzrosła liczba codziennie wystawianych faktur, ale w 2016 r. faktury te są nadal wystawiane głównie przez dużą liczbę pracowników wykorzystujących podstawowe narzędzia cyfrowe, a nie przez małą liczbę osób obsługujących oprogramowanie zaawansowane.

To, że w Polsce i innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej rośnie waga zadań rutynowych kognitywnych, jest w dużej mierze wynikiem zmian strukturalnych. Dodatkowym czynnikiem, który ten wzrost umożliwia, są jednak niższe niż w Europie Zachodniej płace. Dopóki koszt pracy ludzi jest niższy niż koszt zastępującej ich technologii, dopóty racjonalny pracodawca wybierze ludzi. W Polsce i w innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej płace są wciąż relatywnie niskie. Przeliczywszy różnice w wynagrodzeniach na koszt wykonywania poszczególnych zadań, widzimy, że w roku 2010 w krajach Europy Środkowo-Wschodniej koszt ten stanowił zaledwie jedną czwartą kosztów wykonywania analogicznych zadań w Wielkiej Brytanii5. Co więcej, spośród wszystkich typów prac (nierutynowe kognitywne, rutynowe kognitywne, rutynowe manualne, nierutynowe manualne) najwyżej wyceniano realizowanie zadań rutynowych kognitywnych. Ich koszt w relacji do cen w Wielkiej Brytanii wynosił 28 proc. Ponadto w latach 2002–2010 relatywny koszt wykonywania zadań rutynowych kognitywnych w krajach Europy Środkowo-Wschodniej wzrósł o 13 pp. (względem Wielkiej Brytanii), najwięcej ze wszystkich typów zadań. O ile w Europie Zachodniej i w Stanach Zjednoczonych płace w zawodach wypełnionych zadaniami rutynowymi rosły słabo lub nie rosły wcale, to w krajach naszego regionu było odwrotnie. Profesje, w których pracownicy względnie często wykonują zadania rutynowe kognitywne, odnotowały największy wzrost płac realnych. Jak pokazuje wykres 1, w Europie Środkowo-Wschodniej w zawodach wysoce rutynowych – takich jak pracownicy biurowi, usługi i sprzedaż – płace godzinowe rosły szybciej niż w zawodach słabiej zrutynizowanych, takich jak menedżer lub specjalista.

Wzrost płac w zawodach silnie rutynowych jest zarówno dobrą, jak i złą wiadomością. Dobrą, ponieważ ani w Polsce, ani w innych krajach regionu nie mamy do tej pory do czynienia z tzw. polaryzacją wynagrodzeń, a co za tym idzie – z narastaniem nierówności dochodów w związku z zanikaniem klasy średniej (problem wielu krajów Europy Zachodniej). Złą, ponieważ presja płacowa w zawodach silnie rutynowych może w przyszłości spowodować ich zanikanie. Coraz wyższe pensje pracowników wykonujących prace rutynowe w połączeniu ze spadającymi cenami technologii i coraz szerszą jej obecnością w życiu gospodarczym będą stopniowo zmniejszać przewagę człowieka nad maszyną, a to z kolei zwiększy ryzyko automatyzacji i bezrobocia technologicznego.

Dla jakich pracowników w Europie Środkowo-Wschodniej ryzyko to będzie największe? Według naszego badania w krajach tego regionu w roku 2013 co trzeci pracownik wykonywał prace o dużym stopniu zrutynizowania, które potencjalnie łatwo zautomatyzować. Ponad połowę z nich stanowili pracownicy zakładów produkcyjnych, którzy w większości pracowali w przemyśle, i znaczną część swojego czasu pracy poświęcali na zadania silnie rutynowe, zarówno kognitywne, jak i manualne. Większość tych osób miała średnie wykształcenie, była w wieku 35–44 lata i zarabiała nieco mniej niż mediana płac w gospodarce. Co oczywiste, w tej grupie pracowników większość stanowili mężczyźni.

Pracownicy zatrudniani do prostych usług biurowych stanowili drugą grupę wyraźnie narażoną na negatywne efekty automatyzacji. W takich pracach większość realizowanych zadań ma charakter umysłowy i rutynowy, przez co są one podatne na zastępowanie średnio wykwalifikowanych pracowników komputerami i maszynami obsługiwanymi przez mniejszą liczbę lepiej wykształconych pracowników. Większość osób należących do tej grupy pracowała w usługach rynkowych (np. handel, usługi biznesowe) lub nierynkowych (np. administracja, służba zdrowia) i miało średnie lub wyższe wykształcenie. Ich zarobki należały do najniższych w całej gospodarce. Średnio w krajach Europy Środkowo-Wschodniej ta grupa obejmowała 16 proc. całego zatrudnienia, z czego większość stanowiły kobiety.

800px-France_in_XXI_Century._BarberTe 33 proc. pracowników w krajach Europy Środkowo-Wschodniej, wykonujących prace, które mogą zostać zautomatyzowane nawet w niedalekiej przyszłości, stanie w obliczu ryzyka strukturalnego bezrobocia. Do tej grupy powinien zostać skierowany szereg doraźnych polityk publicznych. Kluczowe jest popularyzowanie tzw. uczenia się przez całe życie. W Polsce i w całym regionie system kształcenia ustawicznego jest bardzo słabo rozwinięty. Odsetek osób w wieku 25–64 lata, które uczestniczyły w tej formie kształcenia, w 2015 r. wynosił w Polsce 3,5 proc. (w Rumunii, Bułgarii czy na Słowacji nie przekroczył 3 proc.), podczas gdy średnia w UE to prawie 11 proc. W obliczu automatyzacji ciągłe i regularne podnoszenie oraz rozwijanie kwalifikacji w cyklu życia zwiększyłoby wielu osobom szanse przekwalifikowania się na prace nierutynowe kognitywne6. Istotna jest także modernizacja systemu kształcenia zawodowego i popularyzowanie kursów zawodowych dla dorosłych. Programy szkół zawodowych i policealnych powinny wziąć pod uwagę prognozowane zanikanie zawodów, ponieważ obecnie to absolwenci tego typu szkół stanowią gros osób wykonujących prace nasycone zadaniami poddającymi się automatyzacji. Szkoły zawodowe powinny w większym niż dotychczas stopniu dostarczać umiejętności cywilizacyjnych (np. podstawowych umiejętności rozwiązywania problemów z wykorzystaniem technologii) i upowszechniać naukę zawodów wymagających dużego udziału prac nierutynowych manualnych, czyli przygotowujących do pracy w usługach, głównie osobistych. Musimy być jednak świadomi, że nie każdy z pracowników specjalizujących się w pracach rutynowych będzie w stanie zmienić swoje kwalifikacje. Dlatego ważne jest możliwie niskie opodatkowanie płac osób zarabiających mało i umiarkowanie (poniżej mediany), tak aby całkowity koszt ich pracy, a co za tym idzie, bodziec do redukcji zatrudnienia też był możliwie niski. Niższe podatki nałożone na osoby średnio i mało zarabiające, zmniejszyłyby również potencjalną presję płacową w profesjach wysoce rutynowych. Państwo powinno również mądrze regulować tzw. platform economies, które dzięki postępowi technologicznemu stają się coraz popularniejsze, a które mogą się stać ważnym dodatkowym źródłem pracy i dochodów dla wielu pracowników.

Mimo ryzyka automatyzacji kraje Europy Środkowo-Wschodniej nie powinny powstrzymywać napływu nowych technologii. Wręcz przeciwnie, powinny różnymi kanałami wspierać i zachęcać przedsiębiorców do coraz powszechniejszego ich wykorzystywania. Ważne jest otoczenie regulacyjne, które zachęci firmy do wdrażania nowoczesnych technologii i inwestycji w obszarze technologii komunikacyjnych. Dobrym wzorem jest tu Wielka Brytania, gdzie wprowadzenie ulgi podatkowej na nowe technologie zwiększyło inwestycje w ICT, zmieniło strukturę organizacyjną małych przedsiębiorstw na bardziej nowoczesną oraz podniosło popyt na prace nierutynowe kognitywne. Ważne jest także promowanie konkurencji pomiędzy dostawcami w celu zapewnienia przedsiębiorstwom dostępu do usług cyfrowych o wysokiej jakości i w przystępnych cenach. Państwo powinno nie tylko stymulować rozwój i adaptację nowych technologii w sektorze prywatnym, lecz także dawać przykład, jak to robić. Tutaj wzorcem może być Estonia i jej bardzo rozbudowany system e-administracji X-Road. Taki system znacznie ułatwia życie mieszkańcom i przedsiębiorcom, ale również motywuje (a nawet zmusza) ludzi, szczególnie osoby starsze, do korzystania z Internetu i oswajania się z nowymi technologiami. W Estonii w 2015 r. aż 62 proc. osób w wieku 55–74 lata korzystało z Internetu przynajmniej raz w tygodniu, podczas gdy dla Polski analogiczny odsetek był o połowę niższy.

1Fundamentalne znaczenie mają inwestycje w osoby młode i rozwój umiejętności, które umożliwią w przyszłości realizację zadań wysoce nierutynowych. Do formowania się kapitału ludzkiego dochodzi w dużej mierze we wczesnym dzieciństwie, jeszcze przed rozpoczęciem formalnego kształcenia w przedszkolu czy szkole podstawowej. Wiele badań wskazuje na to, że okres do trzeciego roku życia dziecka jest krytyczny dla kształtowania się umiejętności kognitywnych i interpersonalnych. W Polsce większość dzieci do trzeciego roku życia wychowuje się pod opieką członka rodziny lub opiekunki (tylko 10 proc. w żłobkach), dlatego niezwykle ważne są programy wspierające i doradzające rodzicom, jak stymulować rozwój ich dzieci. Kluczowe są również mądrze zaprojektowane i ukierunkowane na dzieci najbardziej potrzebujące programy wsparcia i wyrównywania szans. Kwestią newralgiczną jest też dostęp do żłobków i przedszkoli zapewniających wysoką jakość usług opiekuńczych oraz edukacyjnych. W długim okresie standardem powinno się stać kształcenie w przedszkolach, począwszy już od wczesnego dzieciństwa. Tylko zapewnienie potencjału w postaci silnie wykształconych umiejętności kognitywnych i niekognitywnych na początku ścieżki edukacyjnej uzasadnia jej dalszy rozwój w kierunku szkolnictwa wyższego. W przeciwnym razie korzyści finansowe i niefinansowe z kształcenia magistrów są relatywnie niskie, a i mierzyć się z technologią będzie o wiele trudniej7.

1 M. Polanyi, The Tacit Dimension, 1966.

2 S. de la Rica, L. Gortazar, Differences in Job De-Routinization in OECD Countries: Evidence from PIAAC, “IZA Discussion Paper”, No. 9736, 2016.

3 W. Hardy, R. Keister, P. Lewandowski, Technology or upskilling? Trends in the task composition of jobs in Central and Eastern Europe, “IBS Working Paper”, 2016.

4 L. Marcolin, S. Miroudot, M. Squicciarini, Routine jobs, employment and technological innovation in global value chains, OECD Science, “Technology and Industry Working Papers”, No. 2016/01, OECD Publishing, Paris, 2016.

5 Obliczenia na podstawie danych Europejskiego Badania Struktury Zawodowej.

6 G. Wright, P. Gaggl, A Short-Run View of What Computers Do: Evidence from a UK Tax Incentive, Economics “Discussion Papers 10012”, University of Essex, 2014.

7 F. Cuhna, J. Heckman, L. Lochner, D. Masterov, Interpreting the Evidence on Life Cycle Skill Formation, “Handbook of the Economics of Education”, 2006.

Świecki wymiar Kościoła: Rzecz o przywilejach :)

Bycie wierzącym lub niewierzącym jest osobistym wyborem każdego człowieka, a wybór ten – jednym z fundamentalnych praw. Religia ma jednak również wymiary polityczny i ekonomiczny, objawiający się w przywilejach, z jakich w danym kraju korzysta dominujący spośród Kościołów. Przywilej zaś zawsze implikuje drugą stronę: daje więcej, niż się należy kosztem tych, którzy przywileju są pozbawieni.

Kościół rzymskokatolicki w dzisiejszej Polsce

Większość Polaków to katolicy (choć z dużą rezerwą należy traktować sztucznie zawyżane statystyki samego Kościoła mówiące o ponad 90 proc. osób wierzących), zatem sam fakt, że głos stojącej za nimi instytucji jest słyszalny, nie dziwi. A jednak nie sposób nie zauważyć, że Kościół rzymskokatolicki jest dominującą siłą polityczną, ma ogromny wpływ na prawodawstwo i cieszy się rozlicznymi przywilejami finansowymi oraz majątkowymi. Często próbuje się to usprawiedliwiać swoistą rekompensatą za prześladowanie religii w czasach PRL-u i konfiskaty majątków kościelnych w tamtych czasach; równie często na usprawiedliwienie przywołuje się zmitologizowaną rolę Kościoła w obaleniu komunizmu. Wreszcie najczęściej przytaczanym mitem jest utożsamienie religii (więc i Kościoła) z Polską, jej historią i tożsamością. Poprzeczka jest więc zawieszona wysoko, ale i o niemałych przywilejach przecież mowa. Zacznijmy od tego, skąd się one w ogóle biorą, jak dotykają kwestii finansowych (obciążając zarówno wierzących, jak i niewierzących) i co implikują w kwestii stanowienia i interpretacji prawa oraz siły politycznej.

Przywileje wynikające bezpośrednio z aktów prawnych

Artykuł 25 Konstytucji RP ustala podstawowe relacje między państwem a związkami wyznaniowymi. Z jednej strony czytamy, że „Władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych, zapewniając swobodę ich wyrażania w życiu publicznym”, z drugiej strony doprecyzowanie tych stosunków oddelegowane jest do umowy państwa ze Stolicą Apostolską (tzw. konkordat) i ustaw lub – w wypadku Kościołów innych niż rzymskokatolicki – umów pomiędzy Radą Ministrów a przedstawicielami związków wyznaniowych. Ten sam artykuł gwarantuje również autonomię organizacjom religijnym. Artykuł 53 Konstytucji RP przyznaje związkom wyznaniowym prawo do posiadania miejsc kultu religijnego, a także stanowi, że religia może być przedmiotem nauczania, choć zakazuje, by w ten sposób naruszać prawa osób trzecich. Zapisy Konstytucji RP znacząco wyróżniają Kościół katolicki – oprócz odrębnego trybu określania relacji państwo–Kościół należy zwrócić uwagę także na fakt, że odwołania do katolickiego Boga pojawiają się m.in. w preambule („my, Naród Polski – wszyscy obywatele Rzeczypospolitej, zarówno wierzący w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i niepodzielający tej wiary, […] w poczuciu odpowiedzialności przed Bogiem lub przed własnym sumieniem […]”) czy w przepisach określających treść ślubowania posłów, senatorów, prezydenta, członków Rady Ministrów (możliwość dodania słów „Tak mi dopomóż Bóg” do przysięgi). Literalne odczytywanie Konstytucji RP samo w sobie nie przyznaje jeszcze tak daleko idących przywilejów dla Kościoła. Praktyka jednak, wraz przyjmowaną interpretacją zapisów prawnych, skłania do refleksji, że Kościół stanowi obecnie najbardziej wpływową siłę polityczną, kontrolującą największe ugrupowania partyjne, pełnymi garściami czerpiącą ze środków publicznych oraz rozlicznych przywilejów majątkowych i finansowych. Przekłada się to również na prawo: zarówno w zakresie jego stanowienia, jak i interpretacji oraz stosowania.

Konkordat

Głównym źródłem prawnym przywilejów Kościoła katolickiego jest zawarty w 1993 r. a ratyfikowany w roku 1998 tzw. konkordat, czyli umowa międzynarodowa między Rzeczpospolitą Polską a Stolicą Apostolską. Umowa ta – w teorii mająca uregulować stosunki pomiędzy oboma państwami oraz status Kościoła rzymskokatolickiego na terenie Rzeczpospolitej – w rzeczywistości nakłada na Polskę znaczące obowiązki, często sprzeczne z innymi umowami międzynarodowymi oraz aktami normatywnymi, mając przed tymi ostatnimi pierwszeństwo.

Art. 4 konkordatu daje osobowość prawną wszelkim instytucjom kościelnym wyłącznie na podstawie powiadomienia. Art. 5 uznaje jurysdykcję prawa kanonicznego (a nie państwowego) nad wszelkimi sprawami administracyjnymi, a zgodnie z art. 7 o nominacjach urzędowych decyduje Stolica Apostolska. Art. 8 daje prawo sprawowania kultu w miejscach innych niż wyznaczone także bez zgody władz państwowych. Art. 9 narzuca kalendarz dni wolnych od pracy w uroczystości kościelne, obowiązujący zarówno osoby wierzące, jak i niewierzące. Szczególnie istotny z punktu widzenia ingerencji w system edukacyjny jest art. 12, obligujący państwo do organizowania w szkołach publicznych lekcji religii przy jednoczesnym wyłączeniu spod nadzoru państwa treści tych lekcji. Należy zaznaczyć, że artykuł ten nie nakłada obowiązku finansowania tych zajęć przez państwo, a jednak tak właśnie dzieje się w praktyce. Art. 13 narzuca konieczność umożliwienia uczestniczenia w mszach świętych dzieciom na koloniach (bez określenia, czy dotyczy to tylko kolonii organizowanych przez instytucje publiczne). Art. 14 nakazuje finansowanie przez państwo (poprzez dotacje) szkół kościelnych, a art. 15 – finansowanie Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie (Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II) i Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego oraz dopuszcza finansowanie kościelnych szkół wyższych. Art. 16 zwalnia duchownych ze służby wojskowej (poza „obowiązkami” kapelanów), niezależnie od prawa obowiązującego innych obywateli (należy pamiętać, że w czasach ratyfikacji konkordatu obowiązywał przymus wojskowy). Art. 16 i 17 gwarantują funkcje kapelanów w jednostkach wojskowych, zakładach penitencjarnych, wychowawczych, resocjalizacyjnych oraz opieki zdrowotnej i społecznej. Choć nie pada sformułowanie o ich finansowaniu przez państwo, to tak właśnie w praktyce wygląda realizacja obowiązku „zapewnienia warunków”. Art. 21 wyłącza spod polskiego prawa zbiórki publiczne organizowane przez Kościół i jego instytucje. Art. 22 przyznaje Kościołowi takie samo prawo do prowadzenia działalności humanitarnej, opiekuńczej, naukowej i oświatowej jak państwu, a nie jak podmiotom prywatnym. Nakłada też na państwo obowiązek wsparcia remontów zabytków sakralnych oraz wymusił preferencyjne traktowanie Kościoła w kontekście reprywatyzacji.

Bilans Komisji Majątkowej

Jeszcze pod koniec PRL-u uchwalono ustawę o stosunku państwa do Kościoła katolickiego, na której mocy powołano Komisję Majątkową. Jej działalność miała zastąpić postępowanie sądowe i administracyjne przy zwrocie kościelnych nieruchomości zabranych we wczesnych latach komunizmu. O ile sam zwrot zagrabionego mienia nie powinien budzić kontrowersji, o tyle sposób działania Komisji Majątkowej prowadził do wielu nadużyć. Jej decyzje były ostateczne, a strona kościelna miała w niej aż połowę udziału. Komisja działała od roku 1989 do roku 2011 i wedle końcowego sprawozdania przekazała Kościołowi nieruchomości warte około 5 mld zł i mniej więcej 150 mln zł rekompensat pieniężnych. Agencja Nieruchomości Rolnych i Lasy Państwowe wydały ok. 80 tys. hektarów gruntów. Śledztwa prokuratorskie w sprawie nieprawidłowości w działalności komisji, dotyczące głównie podejrzeń korupcyjnych lub działania na szkodę państwa, nie przyniosły rozstrzygnięcia, bo… komisja nie miała statusu instytucji państwowej, a jej członkowie nie posiadali statusu funkcjonariuszy państwowych, więc nie mieli obowiązku dbać o interes państwa. Tymczasem dokumentacja działalności komisji prowadzona była w sposób wybiórczy i nieprzejrzysty. Pojawiły się bardzo poważne wątpliwości co do sposobu wyceny gruntów oraz wielokrotnego rozpatrywania tych samych roszczeń. Komisja nie podlegała również żadnej kontroli wewnętrznej, a wiele wskazuje na to, że wartość faktycznie przekazanych nieruchomości przekroczyła wartość tego, co zostało zabrane. O takich sytuacjach mogą tylko pomarzyć spadkobiercy warszawskich właścicieli, którzy wobec przeciągających się latami spraw reprywatyzacyjnych wolą sprzedać swoje prawa za bezcen handlarzom roszczeń.

Fundusz Kościelny

Fundusz Kościelny został utworzony jako rekompensata za przejęte przez państwo majątki kościelne jeszcze bezpośrednio po owym przejęciu w roku 1950. W roku 2016 z budżetu państwa wpłacono do funduszu 118 mln zł (w 2014 r. mniej więcej 94 mln zł). Obecnie za pośrednictwem Funduszu Kościelnego finansowane są świadczenia funkcjonariuszy Kościoła katolickiego, przede wszystkim ich składki na ZUS (chorobowe i emerytalne). Teraz, gdy istnienie funduszu budzi powszechny społeczny opór (zwłaszcza po zakończeniu prac Komisji Majątkowej), politycy od kilku lat rozważają zastąpienie go odpisem od podatku PIT na zasadach podobnych do finansowania organizacji pożytku publicznego. Z punktu widzenia podatników niewiele to jednak zmienia, a jeśli już to na niekorzyść. Proponowane stawki odpisu z PIT byłyby bowiem na tyle wysokie, że wydatki budżetu państwa na instrument zastępujący Fundusz Kościelny by wzrosły, zamiast spaść. Propozycja odpisu z PIT w wysokości 0,3 proc. została stanowczo odrzucona przez Kościół, który proponował 1 proc., co oznaczałoby aż 500 mln zł dotacji.

Omijanie prawa przy dotowaniu instytucji kościelnych

340inkwizycjaGdy przepisy prawne nie pozwalają na finansowanie Kościoła, jego instytucji czy obiektów sakralnych wprost z budżetu, prawo często bywa zwyczajnie omijane. Najbardziej znane i głośne przykłady w ostatnich latach dotyczyły finansowania Kościoła pod pretekstem dotacji na inne cele, np. kulturalne. Dokładna skala byłaby trudna do oszacowania, ale praktyka jest nagminna. Głośnym echem odbiła się w 2014 r. nielegalna dotacja Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego na budowę Świątyni Opatrzności Bożej na warszawskim Wilanowie pod pretekstem finansowania zlokalizowanego w niej… Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego. Pomimo ujawnienia skandalu i jego medialnego nagłośnienia minister nie wycofał dotacji w wysokości 6 mln zł. Co więcej, rok później na ten cel przekazano kolejne 16 mln zł. Innym sposobem omijania prawa jest finansowanie działalności Kościoła nie bezpośrednio poprzez dotacje, lecz przez upolitycznione spółki Skarbu Państwa, zdominowane przez prokościelną opcję rządzącą. Gdy piszę ten tekst, wychodzi na jaw afera z finansowaniem w ten sposób właśnie Centrum Opatrzności Bożej.

Preferencyjne zasady wykupu nieruchomości

Szczególnie często Kościoły (przeważnie katolicki, czasami także, choć już nieporównywalnie rzadziej, inne związki wyznaniowe) korzystają z bonifikat przy zakupie nieruchomości (zwłaszcza gruntów) od samorządów. Często są to ulgi w wysokości 90–99 proc. wartości nieruchomości. Liczne są zresztą przykłady odsprzedawania przez Kościół uzyskanych w ten sposób gruntów już po cenie rynkowej albo bliskiej rynkowej, oczywiście z zachowaniem różnicy dla siebie. Podstawą prawną takich ulg jest ustawa z 21 sierpnia 1997 r. o gospodarce nieruchomościami (art. 68.1.6) – jest w niej jednak zastrzeżenie, że nieruchomość sprzedawana Kościołom z bonifikatą musi być przeznaczona na cele sakralne. Nie zawsze stosuje się ten przepis w praktyce – szerokim echem odbiła się choćby sprawa działki sprzedanej przez władze Gdańska parafii pw. św. Ignacego Loyoli, na której została założona hodowla danieli.

Dane na temat nieruchomości przekazanych za bezcen są szczątkowe, brakuje całościowych statystyk. Tylko jedna decyzja władz Krakowa (o udzieleniu bonifikaty w wysokości 98 proc. przy wykupie gruntów w krakowskich Łagiewnikach) wiąże się ze stratą niemal 3,4 mln zł. 90 proc. opustu przyznano niedawno Archidiecezji Lubelskiej na zakup dwóch działek o wartości 3,7 mln zł. Sprzedawanie nieruchomości o wartości kilkuset tysięcy złotych za 1–2 proc. wartości jest zaś już tak powszechne, że właściwie nie wzbudza większego zainteresowania mediów. Niestety, państwo i samorządy nie mogą liczyć na wzajemność w preferencyjnym traktowaniu przy przekazywaniu ziemi. Szczególną uwagę zwracają sytuacje, gdy Kościół utrudnia, często przez wiele lat, ważne inwestycje infrastrukturalne i inne działania o charakterze publicznym, licząc na odszkodowania o wartości znacznie przekraczającej wartość rynkową nieruchomości.

Nowe przywileje w obrocie ziemią

Skala nierównego traktowania w obrocie nieruchomościami jeszcze się powiększa, odkąd nadeszła tzw. „dobra zmiana”. Wprowadzona wiosną 2016 r. ustawa dotycząca obrotu gruntami rolnymi przyznaje związkom wyznaniowym przywileje, a właściwie pozbawia istoty prawa własności niemal wszystkich z wyłączeniem związków wyznaniowych. Pomijając oczywistą niekonstytucyjność samej treści ustawy (możliwość nacjonalizacji ziemi za symbolicznym odszkodowaniem przy próbie sprzedaży narusza art. 21 i 64 Konstytucji RP), po raz kolejny mamy do czynienia z sytuacją szczególnego uprzywilejowania Kościołów. Ustawodawca zmierza tym samym do przywrócenia hegemonii Kościoła w kwestii własności gruntów, w wyniku czego może się on ponownie stać monopolistą w kluczowych dziedzinach gospodarki, co oczywiście doprowadzi państwo do konieczności bezwzględnego podporządkowania zarówno ekonomicznego, jak i politycznego.

Finansowanie pensji katechetów

Największym bezpośrednim i jawnym wydatkiem publicznym na cele kultu religijnego jest nauczanie doktryny religijnej w szkołach (tzw. katechezy). Czytelnikom „Liberté!” temat jest zapewne dobrze znany, gdyż właśnie przeciw tej patologii skierowana była inicjatywa ustawodawcza Świecka Szkoła. Na pensje katechetów podatnicy wydają ponad 1,3 mld zł rocznie (ponad dwukrotnie więcej niż roczne wpływy z planowanego podatku handlowego, których spodziewali się rządzący), choć państwo nie ma żadnej kontroli nad programem i treścią nauczania.

Przywileje podatkowe Kościoła w Polsce

Kościoły i księża korzystają z ogromnych przywilejów podatkowych. Księży obowiązuje podatek dochodowy (PIT) w formie niewielkiego ryczałtu, w zależności od funkcji w Kościele i wielkości parafii – od 127 zł kwartalnie dla wikariuszy do półtora tysiąca dla proboszczów największych parafii. To kwoty nieporównywalnie mniejsze, niż gdyby PIT był płacony na zasadach ogólnych. Choć kościelne firmy i fundacje teoretycznie podlegają podatkowi CIT, to skala zwolnień prowadzi do tego, że nie płacą go prawie w ogóle. Kościół nie podlega też opłatom celnym oraz korzysta ze zwolnienia z podatku od nieruchomości i ulg od darowizn. Szacuje się, że łączna wartość przywilejów podatkowych jest porównywalna z kosztem finansowania lekcji religii.

Finansowanie i organizacja imprez religijnych ze środków publicznych

Dużym obciążeniem dla jednostek budżetowych (od budżetu państwa po najniższe jednostki samorządowe), a także wielu instytucji publicznych jest partycypacja w kosztach imprez religijnych i wydarzeń bardziej czy mniej związanych z Kościołem. W niektórych wypadkach mowa o imprezach masowych, czego przykładem są tegoroczne Światowe Dni Młodzieży, w innych mówimy o oficjalnych wydarzeniach, których głównym punktem programu są wizyty funkcjonariuszy Kościoła spotykających się z przedstawicielami władz publicznych. Najmniej kosztują – ale też są najczęstsze – rozliczne wydarzenia kulturalno-folklorystyczne z akcentowanym udziałem religii i duchownych. Oszacowanie łącznej sumy środków publicznych przeznaczanych na wszelkiego tego typu wydarzenia wydaje się niemożliwe. Wypada więc wspomnieć, że sama tylko dotacja publiczna na organizację Światowych Dni Młodzieży została zwiększona ze 100 do 180 mln zł, a nie obejmuje to wszystkich kosztów pośrednich związanych z zapewnieniem bezpieczeństwa, logistyką i niedogodnościami dla osób postronnych.

Armia kapelanów

Na mocy konkordatu Polska jest zobowiązana do utrzymywania armii kapelanów w jednostkach wojskowych i innych formacjach mundurowych oraz szpitalach publicznych. Roczny koszt utrzymania samego Ordynariatu Polowego Wojska Polskiego to ponad 15 mln zł, a kolejne 10 mln zł wynosi rachunek od kapelanów więziennych, szpitalnych oraz zatrudnionych w służbach mundurowych. Z największą zaś patologią mieliśmy do czynienia przy okazji reformy polskiej armii. Redukcja liczebności sił zbrojnych, związana z likwidacją w 2009 r. wojskowego niewolnictwa (tzw. poboru), spowodowała likwidację wielu jednostek wojskowych. Etaty dla kapelanów jednak początkowo zostały – zaczęło się to zmieniać dopiero począwszy od roku 2013.

Zbiórki publiczne

Kościół katolicki korzysta także z przywilejów w zakresie działalności przedstawianej jako dobroczynna. Konkordat zwalnia z obowiązku rejestrowania (a zatem również właściwego rozliczania i kontroli) zbiórek publicznych. Przywilej ten w mniejszym stopniu dotyczy działalności charytatywnej, choć i tu mamy potężną instytucję o dość skomplikowanej strukturze finansowej, mowa o Caritas. Oprócz niej istnieją 44 jednostki diecezjalne o ograniczonej przejrzystości finansowej. Główne korzyści dla samego Kościoła urzeczywistniają się w tzw. „tacy” podczas mszy oraz rozlicznych zbiórek celowych na obiekty sakralne, utrzymanie kościołów i księży bądź formy propagandy wiary. Nie zapominajmy o zbiórkach na finansowanie niektórych fundacji religijnych i prowadzonych przez nie działalności medialno-biznesowej.

Środki europejskie

Kościół katolicki i inne związki wyznaniowe często korzystają także z funduszy europejskich. Czerpią ze środków z programów rozwoju regionalnego, m.in. na konserwacje zabytków, termomodernizację budynków czy nowoczesne technologie ogrzewania, a także rozbudowę szkół kościelnych. Kościoły pozyskiwały też środki z programu Kapitał Ludzki na szkolenia i świadczenie usług społecznych. Wreszcie – a to szczególnie istotne w kontekście nowych przywilejów w obrocie ziemią – korzystają z dopłat do gruntów rolnych.

Dochody niepubliczne 

Majątek Kościoła i jego dochody to oczywiście nie tylko wpływy budżetowe czy podatkowe. Ogromną część dochodów Kościoła stanowią datki dobrowolne lub quasi-dobrowolne, ale znajdujące się de facto w szarej strefie, poza jakąkolwiek kontrolą. Przykładami takiej działalności są wspomniana już „taca” i inne zbiórki oraz wysokie „darowizny” związane z odprawianiem chrztów, ślubów czy pogrzebów. Choć nie są one tak bardzo nieetyczne jak finansowanie Kościoła ze środków publicznych (ostatecznie każdy ma wybór, czy z nich korzystać, czy nie), nieraz budziły kontrowersje ze względu na kontrast pomiędzy deklarowaną dobrowolnością „ofiary” a ustalonym cennikiem za usługę, z jakim wierni spotykają się w praktyce. Także i te opłaty nie podlegają powszechnym systemom podatkowym i znajdują się praktycznie całkowicie poza kontrolą. Jako liberał nie popieram nadmiernej kontroli dobrowolnych datków czy świadczeń pieniężnych za usługi, jednakże poczucie niesprawiedliwości budzi dysproporcja pomiędzy traktowaniem Kościoła katolickiego i innych podmiotów

Wpływ polityczny na prawo powszechne

Mając ogromne środki finansowania, Kościół katolicki może łatwiej realizować swoją politykę. Przywileje ekonomiczno-finansowe prowadzą do uprzywilejowania w kwestiach prawnych, pod względem możliwości lobbingu za przepisami (dotyczącymi ogółu obywateli, a nie tylko osób wierzących) narzucającymi zasady wyznania – przede wszystkim katolickiego. To stąd przecież, bo nie z powszechnych czy obiektywnych norm etycznych, biorą się restrykcyjne przepisy w zakresie obyczajowości, prawo o ochronie pojęć tak abstrakcyjnych jak uczucia religijne czy zakaz handlu w święta kościelne. Zresztą w tej ostatniej sprawie co pewien czas wracają pomysły dalszego zaostrzenia przepisów i całkowitego zakazu handlu w niedziele, co ma skłonić obywateli do przeznaczenia „świętego dnia tygodnia” na praktyki religijne. To również siła polityczna Kościoła katolickiego sprawia, że Polska jako jeden z nielicznych krajów Unii Europejskiej nie przyznaje żadnych praw parom homoseksualnym tylko dlatego, że są one sprzeczne z aksjologią katolicką. Przykładów takiej legislacji jest wiele. Mówimy więc o prawie, które, realizując misję polityczno-propagandową Kościoła, narusza bezpośrednio prawa osób trzecich.

Wymiar symboliczny w przestrzeni publicznej

Kościół katolicki nie zadowala się wyłącznie korzystaniem z przywilejów finansowych oraz majątkowych ani nawet potęgą polityczną i wpływem na legislację. Dominacja Kościoła nad państwem widoczna jest także w warstwie symbolicznej, w niektórych wypadkach usankcjonowana przepisami prawnymi, w innych odbywająca się całkowicie niezależnie od porządku prawnego. Słynny krzyż wiszący nad drzwiami izby plenarnej w Sejmie został zawieszony „po partyzancku”, bez żadnej podstawy prawnej ani choćby uchwały sejmowej przez dwóch posłów Akcji Wyborczej Solidarność w nocy z 19 na 20 października 1997 r. Choć jego obecność w budynku władzy publicznej łamie bezpośrednio art. 25.2 Konstytucji RP („Władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych”), znajduje się tam do dziś. Krzyże wiszą też całkiem powszechnie w szkołach publicznych, urzędach administracji centralnej oraz władz samorządowych, nierzadko ponad polskim herbem na tej samej ścianie, co symbolicznie ma pokazywać, że lojalność należy się najpierw Kościołowi, a dopiero później państwu. Nagminne jest też zapraszanie katolickich duchownych na uroczystości poświęcenia rozmaitych obiektów czy przecinania wstęg, bynajmniej nie za darmo.

Wpływ na stosowanie i interpretację prawa

Kwestia symboliki wprowadzać może jedynie miękkie, niewiążące narzędzia manipulacji, znajduje jednak wyraz również w postępowaniu funkcjonariuszy państwowych i sposobie pełnienia przez nich swoich obowiązków. Wśród parlamentarzystów stosunek zależności państwa od Kościoła przekłada się na lansowanie katolickiego światopoglądu w prawodawstwie. Faworyzowanie grup religijnych, a zwłaszcza Kościoła katolickiego, widoczne jest jednak także w działaniach władzy wykonawczej, prokuratury, administracji publicznej i władzy sądowniczej. Ileż to Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji się nagimnastykowało, naginając prawo, by nie dopuścić do zarejestrowania prześmiewczego Polskiego Kościoła Latającego Potwora Spaghetti, stosując kruczki prawne tylko dlatego, że jedyna zgodna z prawem decyzja byłaby nie w smak Kościołowi katolickiemu i innym „uznanym” religiom. Sądy Administracyjne, z NSA włącznie (wyrok z lutego 2016 r.), niedawno zaprzeczyły swoim wcześniejszym wyrokom, by wbrew zarówno Ustawie o gwarancjach wolności sumienia i wyznania, jak i Ustawie o ochronie danych osobowych odebrać prawo do poprawiania swoich danych osobowych tym, którzy wystąpili z Kościoła rzymsko-katolickiego. Przepisy kodeksu karnego o ochronie uczuć religijnych są zaś nagminnie stosowane przez prokuratorów i sędziów jako narzędzia cenzury, ponieważ każdą krytykę Kościoła i religijnych przesądów można pod nie podciągnąć (przykładem były niewinne przecież słowa popularnej piosenkarki Doroty Rabczewskiej, znanej jako Doda, na temat autorów Biblii, a w czasie pisania tych słów sąd rodzinny na Podkarpaciu ściga nastolatków, którzy nie okazali „należnej czci” tzw. hostii).

Relacje państwo–Kościół na świecie

Modele relacji państwa i Kościoła w poszczególnych krajach znacząco się różnią, co wpływa na siłę polityczną i gospodarczą organizacji religijnych. Francja i Stany Zjednoczone to przykłady krajów afirmujących zupełne rozgraniczenie państwa i Kościoła, choć w tych ostatnich liczba wyznawców danej religii jest jedną z najwyższych na świecie. Kościoły muszą co do zasady finansować się same, choć i tam korzystają ze zwolnień podatkowych oraz wcale niemałych dotacji celowych. W USA wiele jest ulg podatkowych od majątków kościelnych, dotacje otrzymują również niektóre kościelne organizacje charytatywne, we Francji zaś państwo finansuje utrzymanie kościołów zbudowanych przed rokiem 1905, a więc przed wejściem w życie ustawy o rozdziale państwa i Kościoła. Siła ekonomiczna Kościoła zależy w dużej mierze od tego, czy mamy do czynienia ze społeczeństwem świeckim, czy religijnym. Liczne związki wyznaniowe – głównie chrześcijańskie, ale nie tylko (spośród których żaden właściwie nie jest dominujący) – w Stanach Zjednoczonych mają do dyspozycji spore środki finansowe (głównie dzięki hojności wyznawców) i działają jak sprawnie funkcjonujące przedsiębiorstwa. Z kolei we Francji – kraju równie świeckim pod względem prawnego rozdziału państwa od Kościoła, ale znacznie bardziej laickim w sensie przynależności obywateli do Kościołów i praktyki religijnej – Kościoły nie mogą liczyć na nadmiar pieniędzy.

Podatek kościelny

Zupełnie inny model przyjęły Niemcy – kraj raczej przeciętny pod względem religijności społeczeństwa, mniej więcej w równym stopniu protestancki co katolicki. Charakteryzuje się on potężną siłą gospodarczą głównych Kościołów chrześcijańskich ze względu na rozbudowany model finansowania oparty na aparacie skarbowym. Każdy Niemiec formalnie przynależący do związku wyznaniowego płaci bowiem całkiem wysoki podatek kościelny. Z jednej strony prowadzi to do całkiem sporego odsetka wystąpień z Kościoła, z drugiej strony właściwie nigdzie na świecie Kościoły nie są tak bogate, przez co mają potężne narzędzia do realizacji swojej polityki. Płaci się tam od 8 do 9 proc. kwoty podatku dochodowego (nie jako odpis od podatku, ale jako powiększenie podatku o tę kwotę). Dochody Kościołów katolickiego i ewangelickiego wynoszą po 5 mld euro rocznie. Podatek kościelny istnieje też m.in. w Austrii (1,1 proc. dochodu), Hiszpanii (0,7 proc. dochodu) i Szwajcarii (2,3 proc. dochodu).

A jednak praktyka pokazuje, że niemieckie Kościoły nie przenoszą swojej ideologii na prawodawstwo w sposób choćby porównywalny z tym, z czym spotykamy się w Polsce. Można powiedzieć nawet o pewnym uspokojeniu roszczeń Kościoła w związku z jego finansowym uzależnieniem od państwa. Podatek kościelny daje wprawdzie, przynajmniej w Niemczech, ogromne dochody Kościołowi, ale marginalizuje inne, mniej przejrzyste źródła jego finansowania, pokrywając 70 proc. wpływów. Kościół w Niemczech funkcjonuje więc jako instytucja zdolna zaspokajać swoje potrzeby finansowe, niespecjalnie interesując się tym, co się dzieje poza nim. Choć niemieccy duchowni nie wpływają na politykę krajową, to wciąż mają ogromny wpływ na politykę Kościoła katolickiego jako całości, również na najwyższych szczeblach w państwie watykańskim. Dotyczy to w szczególności reform w warstwie doktrynalnej, ale odbywa się także z uwzględnieniem warunków finansowych. Znaczna część dochodów Watykanu pochodzi w końcu od krajowych episkopatów.

Inne modele finansowania Kościoła przez państwo

W Chorwacji z budżetu finansowane są pensje księży katolickich, remonty kościołów i utrzymanie szkół religijnych, na co państwo wydaje mniej więcej 0,5 proc. budżetu. Podobny model istnieje też w Czechach, mimo że mają one jedno z najbardziej laickich społeczeństw w Europie. W Danii z przywilejów podatkowych korzysta protestancki Kościół Danii, łącząc podatek kościelny (płacony przez wierzących w wysokości 1,5 proc. dochodów) z dotacją budżetową. Inne związki wyznaniowe są dotowane z budżetu, ale nie poprzez podatek kościelny. Dwa państwowe Kościoły w Finlandii (protestancki i prawosławny) korzystają z podobnej co w Danii wysokości podatku. Kościoły protestanckie są finansowane za pośrednictwem systemu podatkowego również w Szwecji i Islandii. Włochy zaś są najbardziej znaną egzemplifikacją pomysłu odpisu podatkowego: obywatele mogą zdecydować, czy 0,8 proc. ich podatku ma zostać przeznaczone na potrzeby jednego z Kościołów z oficjalnie uznanej listy, czy też trafić do budżetu. Dobrowolny odpis podatkowy istnieje w Holandii (od 1 do 3 proc. podatku). Wysokim poziomem pomocy publicznej dla Kościoła charakteryzuje się katolicka Irlandia, nadmienić jednak należy, że jej głównym beneficjentem są kościelne szkoły.

Rys historyczny

Kościół katolicki swoją potęgę finansową budował przez kilkanaście stuleci. Wywodząc się z nieznaczącej, początkowo nawet prześladowanej sekty przeistoczył się w potęgę polityczną i majątkową, a w wielu miejscach i okresach w główny ośrodek władzy. Nie tylko Średniowiecze, lecz także znaczna część czasów nowożytnych minęły pod jego całkowitą dominacją w krajach Europy Zachodniej i Środkowej (podczas gdy Południowy Wschód znajdował się pod wpływem Cerkwi). Nawet gdy Kościół katolicki został osłabiony przez reformację, nie oznaczało to zaniku politycznej dominacji religii, ale raczej przesunięcie strefy wpływów na nowe Kościoły. To właśnie reformacja doprowadziła do powstania protestanckich Kościołów państwowych, w których jedna osoba pełniła obowiązki głowy państwa i Kościoła. Ten stan rzeczy w wielu krajach protestanckich istnieje zresztą do dziś. Również w krajach zawsze katolickich kwestia rozdziału państwa od dominującej instytucji religijnej praktycznie nie istniała, a Kościół długo był dominującym posiadaczem ziemskim w wielu krajach Europy. Pionierem świeckości państwa była w Europie Francja, w której tendencje laickie pojawiały się z różną siłą od czasów Oświecenia, obecny zaś stan prawny w dużej mierze opiera się na zasadach zarysowanych we wspomnianej ustawie z roku 1905.

Stolica Apostolska

Swoistą centralą instytucji kościelnych i podmiotem prawa międzynarodowego jest Watykan de iure składający się z dwóch podmiotów: Państwa Watykańskiego i Stolicy Apostolskiej znajdujących się w unii personalnej. Głową obu podmiotów jest papież, monarcha absolutny wybierany przez tzw. konklawe. Podmiotowość prawną Watykanu, jego granice i stosunki z Włochami (bo częścią ich terytorium jest Stolica Apostolska) gwarantują tzw. traktaty laterańskie zawarte jeszcze w roku 1929 i podpisane przez Benita Mussoliniego i kardynała Pietra Gasparriego. Znaczące zmiany traktatów nastąpiły w 1984 r., kiedy zniesiono bezpośrednie finansowanie Watykanu przez Włochy (wprowadzono jednak wspomniany odpis podatkowy na rzecz Kościoła). Watykan na pierwszy rzut oka powinien pozostawać bez znaczenia politycznego (zajmuje ledwie skrawek terenu i ma znikomą liczbę ludności), a jednak jego siła dyplomatyczna jest ogromna. Konkordaty często faktycznie uzależniają inne państwa od Watykanu w kwestiach finansowych, politycznych, prawnych, a także światopoglądowych – chociaż skala tego uzależnienia w każdym wypadku jest inna. Konkordat jako umowa międzynarodowa jest też trudny do wypowiedzenia: pomijając delikatność polityczną (najczęściej zawierany jest z krajami, gdzie dominującą część populacji stanowią katolicy), zazwyczaj nie zawiera przepisów o jednostronnym wypowiedzeniu czy choćby niezależnym arbitrażu zawartych w nim postanowień, a obowiązki nakłada prawie wyłącznie na to drugie państwo, a nie na Watykan.

Dzisiejsze Państwo Watykańskie, choć potężne, jest jednak cieniem Państwa Kościelnego, istniejącego z przerwami od VIII do XIX w. Mimo wciąż potężnej roli politycznej i siły finansowej Kościoła jego znaczenie wciąż się zmniejsza. Przyczyn jest wiele, a najbardziej oczywista to laicyzacja społeczeństw opartych na filozofiach racjonalistycznych oraz nauce. Druga – która uderzyła szczególnie w Kościół katolicki – to liczne skandale. W katolickiej Irlandii czy eklektycznie religijnych Stanach Zjednoczonych wizerunek Kościoła ucierpiał zwłaszcza przez afery pedofilskie. Ucierpiały zresztą również kościelne budżety, z których wypłacono znaczne odszkodowania dla ofiar. Watykan początkowo nie reagował, ale obecnie, zwłaszcza od początku władzy Jorgego Maria Bergoglia (choć wykluczanie księży z Kościoła za pedofilię zapowiedział już poprzedni przywódca Watykanu – Joseph Ratzinger), nadużycia seksualne księży są przynajmniej oficjalnie zwalczane przez najwyższe władze kościelne. Wreszcie trzecią przyczyną stopniowego ograniczania władzy i przywilejów Kościoła katolickiego na świecie jest rosnąca konkurencja. Pojawiają się przecież nowe ruchy religijne stojące w opozycji do Kościoła, a wielokulturowość społeczeństw zachodnich prowadzi do większej obecności i widoczności innych wielkich religii, zwłaszcza islamu.

Należy zwrócić uwagę na jeszcze jeden trend związany z osobą obecnego przywódcy Watykanu. Dość silnie akcentowana w jego polityce jest wizja kościoła ubogiego. Nie podoba się to oczywiście wielu kościelnym hierarchom przyzwyczajonym do zbytku i luksusu. Implikacje tej polityki (zakładając, że papieżowi uda się ją wcielić w życie) mogą być dwojakie. Z jednej strony ograniczenie „przemysłu religijnego”, a więc zmniejszenie finansowej potęgi Kościoła (lub przynajmniej przeznaczenie jej na cele dobroczynne), pozornie osłabia rolę polityczną Watykanu. Z drugiej strony jednak taka polityka może mu zaskarbić wiele społecznej sympatii, co w dłuższej perspektywie ma szansę odwrócić tendencję spadkową (a więc również zniwelować straty wizerunkowe po skandalach finansowych w Instytucie Dzieł Religijnych, znanym lepiej jako Bank Watykański). Może się jednak okazać, że opór hierarchów wobec polityki „kościoła ubogiego” te zmiany zablokuje. Zresztą, wracając na polski grunt, czy należy się spodziewać, że polscy hierarchowie kościelni łatwo zrezygnują ze swojej uprzywilejowanej pozycji? Uważam, że to wątpliwe.

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję