Enough is enough! :)

Przez dziesięciolecia w Wielkiej Brytanii istniał system wyborczy konserwujący coraz bardziej niewydolny system polityczny. Zmuszał on Brytyjczyków do miotania się pomiędzy dwoma partiami, w coraz mniejszym stopniu odpowiadającymi na wyzwania współczesności. Gdy rosło niezadowolenie z aktualnie rządzącej, jedynym wyjściem było poparcie tej, z której niezadowolonym się było równie mocno 5, 10 czy 15 lat temu. I tak bez końca. Aż do teraz. Brytyjczycy mają dość dwupartyjnego oligopolu, w którym wyborcy nie mają realnego wpływu na władzę w państwie, chyba że na warunkach dyktowanych przez ów oligopol. System wyborczy który faktycznie zabrał władzę z rąk obywatela i spowodował niemal konstytucyjny kryzys w efekcie ordynacja większościowa z jednomandatowymi okręgami wyborczymi, najgłupszy wymysł w historii polityki.

Ostateczną kompromitacją systemu będzie prawdopodobny sukces Liberalnych Demokratów w najbliższych wyborach. Wiecznie trzecia partia ma szanse na wynik pierwszy lub drugi, w każdym razie wyraźnie najlepszy od lat dwudziestych poprzedniego stulecia. Kompromitacją będzie nie tylko fakt, że ordynacja JOW nie utrzyma dwupartyjnego systemu, który już umarł, a który z jakiś niewytłumaczalnych powodów przez niektórych jest uważany za coś dobrego. Kompromitacją będzie samo rozstrzygnięcie wyborów, jeśli będzie choć trochę przypominać ostatnie sondaże.

Zgodnie z nimi Partia Pracy uzyska wynik trzeci na poziomie 26-28%, ale w Izbie Gmin utworzy frakcję… największą, liczącą ponad 250 mandatów. Konserwatyści i Liberalni Demokraci uzyskają podobne wyniki, pomiędzy 30 a 33%, przy czym torysi zyskają mandatów około 240, a liberałowie nieco ponad lub nieco poniżej 100. Każdy, kto pragnąłby w kontekście tych cyfr zasugerować w jakikolwiek sposób, iż tak przeprowadzone wybory mają cokolwiek wspólnego z sensem, niechaj zastanowi się pierwej, czy aby na pewno chce się całkowicie kompromitować. Jest to system, w którym totalna niesprawiedliwość przybiera charakter perwersji. Trudno oczekiwać, że wybrany tak rząd (na przykład mniejszościowy rząd laburzystów, w końcu prawdopodobnie najsilniejszej frakcji w izbie) będzie dążyć do sprawiedliwości, skoro jego fundamentem jest wyborczy absurd i groteska.

W każdym razie, o ile w ciągu tych dwóch tygodni nie zmieni się znacząco rozkład poparcia dla partii politycznych, w kolejnym parlamencie nie będzie żadnej absolutnej większości. Taki wynik skłania z konieczności do powołania rządu koalicyjnego. Z racji kształtu programów najbardziej prawdopodobna jest koalicja liberałów z Partią Pracy, choć nie będzie to porozumienia łatwe. W zasadzie, ponieważ skład następnego parlamentu będzie wynikiem groteski, jedynym celem w tej kadencji powinna być całkowita reforma ordynacji wyborczej, wprowadzenie solidnej ordynacji proporcjonalnej i rozwiązanie izby, aby wybrać kolejną w sposób sprawiedliwy. Każdy rząd powstały w oparciu o ten wynik, który zmiany ordynacji nie umieści na czele listy priorytetów, nie będzie miał przecież moralnej legitymacji do rządzenia krajem.

Trudno wyobrazić sobie utrzymanie na stanowisku szefa rządu Gordona Browna głosami liberałów. Dlatego nie jest relewantna sugestia torysów, że głos na liberałów oznacza pozostanie Browna pod numerem 10 na Downing Street. Trwała koalicja obu partii musi zacząć się od wyboru nowego premiera, a będzie nim laburzysta tylko wówczas, gdy Partia Pracy zyska większe poparcie od liberałów w głosach wyborców, na co na razie niewiele wskazuje. Wszelkie sondaże pokazują, że to szef liberałów Nick Clegg jest pod niemal każdym względem uważany za najlepszego kandydata na premiera Wielkiej Brytanii.

Brytyjczycy chcą zmiany po 13 latach dość słabych rządów socjaldemokratów. Ostatnie tygodnie pokazały im jednak, że gwarantem zmiany nie są torysi. Idzie o gruntowną przemianę dwupartyjnej polityki i zmianę jej logiki. To zaoferować mogą wyłącznie liberałowie. Clegg zmiażdżył Davida Camerona i Browna w pierwszej debacie po prostu dlatego, że zamiast brać udział w „rytuale” uszczypliwości i bon-motów, zignorował pozostałych dwóch polityków i, za pośrednictwem prowadzącego, mówił do obywateli spokojnie i rzeczowo o najważniejszych planach politycznych swojej partii.

A te koncentrują się na jedynej realnej dziś obniżce podatków. Przy aktualnym stanie finansów publicznych, po 13 latach rządów Labour i kryzysie, nie ma miejsca na prezenty. Podejście liberałów jest jednak inne niż lewicy, która zlikwidowała najniższy próg podatkowy realnie podwyższając podatek dochodowy dla najuboższych, czy torysów, którzy za wszelką cenę chcą utrzymać wszelkie przywileje swoich bajecznie bogatych wyborców i w efekcie doprowadziliby do znaczącej podwyżki VAT dla wszystkich. Partia Clegga sugeruje zaś podniesienie kwoty wolnej od podatku do 10.000 funtów. Pokryć to chce za pomocą odebrania bogatszym rodzinom ulg podatkowych na dzieci, wprowadzenia podatku od wartości nieruchomości powyżej dwóch milionów funtów oraz ograniczenia oszustw i unikania płacenia należnych podatków o choćby 10% ich woluminu, przede wszystkim przez likwidację licznych luk w prawie. Ciekawym pomysłem jest także zmiana polityki imigracyjnej, otworzenie drogi do obywatelstwa tym, którzy potrafią zapracować na siebie i znają angielski. Z finansowego punktu widzenia istotnym pomysłem jest udzielanie opartych o kwalifikacje pozwoleń na pracę imigrantom spoza UE w tych częściach kraju, które są słabsze ekonomicznie i bardziej doskwiera im brak chętnych do pracy w określonych zawodach, jak w Szkocji czy północnej Anglii. Powinno to poprawić wpływy do kas zubożałych samorządów.

Postulaty Liberalnych Demokratów są poddawane teraz ścisłej analizie i rzeczowej krytyce. Lobbyści rozpaczliwie poszukują numerów telefonów liderów tej partii. Czas patrzenia na liberałów z przymrużonym okiem się skończył. Następne dwa tygodnie, a potem miesiące pokażą, czy Nick Clegg doprowadzi ruch liberalny na Wyspach do przełomowego sukcesu, zmiany idiotycznej ordynacji wyborczej na bardziej sprawiedliwą. Wówczas, najpóźniej w następnych wyborach, szef liberałów zagra o całą pulę.

Pokolenie parapolityczne :)

Młode pokolenie Polaków, dwudziestokilkulatków, wchodzących teraz w dorosłe i samodzielne życie, zostało dostrzeżone jako byt polityczny dopiero w ostatnich wyborach parlamentarnych. W perspektywie kilku lat ta grupa może zdobyć liczący się wpływ na kształt polskiej przestrzeni publicznej. Młode Centrum oraz Instytut MB SMG/KRC przeprowadziły w ciągu ostatnich miesięcy w największych ośrodkach miejskich badania jakościowe nad politycznymi zapatrywaniami młodych*.

Elektorat bez reprezentacji

Interesy młodych nie są reprezentowane i realizowane. Ten „odwiecznie” aktualny pogląd związany jest z nieustającym przekonaniem, że politycy tworzą hermetyczne środowisko i że brak w nim reprezentacji młodego pokolenia. Młodzi ludzie czują się wyalienowani, ponieważ politycy nie mówią „do nich”, językiem młodych o ich problemach. Platforma Obywatelska przed wyborami próbowała posługiwać się świeżym językiem, co przyniosło wymierny efekt, jednak nie był to oczekiwany nowy duch. W samej kampanii nie odnosiła się zbyt często do problemów młodego pokolenia, poza odwołaniami do drugiej Irlandii i podróżami na wyspy. Tak naprawdę nie zaprosiła go do decydowania o Polsce.

Z tego powodu politycy to ciągle ci „Oni”, którzy są gdzieś spoza społeczeństwa. Pojawiające się tu i ówdzie nowe twarze stanowią margines. Liderzy lewicy, Napieralski i Olejniczak, to wyjątki, które poprzestały na przebiciu się przez stary „beton”. Weszli w buty poprzedników, ich sukces nie pociągnął za sobą żadnych większych zmian jakościowych w strukturach lewicy. Liczni debiutanci na listach wyborczych PO nie mają większego wpływu na działania partii, a ci, którzy zrobili karierę, choćby szef kancelarii premiera Sławomir Nowak, pozbawieni są jakichkolwiek poglądów. Ich motto to twardy pragmatyzm i miękki kręgosłup. Niezależnie od politycznej opcji, większość z tych, którzy teraz coś znaczą w polityce, byli już w niej 20 lat temu. Od przełomu roku ’89 nie nastąpiło żadne wyraźne odświeżenie sceny politycznej.

Z drugiej strony, czy młode pokolenie rzeczywiście czuje się odpowiedzialne za polityczne losy kraju? Nie wskazuje na to ani dotychczasowa niska frekwencja w obrębie tej grupy wiekowej, ani jej niewielkie (by nie rzec marginalne) zaangażowanie w sprawy publiczne. Brak zainteresowania polityków studentami i absolwentami w trakcie kampanii wyborczych wynika z postrzegania ich jako niestabilnego i niezmobilizowanego elektoratu.

– Powinniśmy zacząć od niższego szczebla np. samorządów. U mnie na uczelni samorząd to farsa. Brak wzajemnego zaufania do przedstawicieli własnego pokolenia oraz niski poziom partycypacji w życiu społecznym stoją na przeszkodzie wykształcenia się silnego i poważanego elektoratu. Doświadczenia młodzieżowych komitetów wyborczych, które powstały przed wyborami samorządowymi w 2006 roku w wielu miastach, pokazały, że z młodymi bardziej się sympatyzuje niż udziela politycznego poparcia. Przekonanie młodego wyborcy, aby zagłosował na nieznaną twarz, jest rzeczą niezwykle trudną. Młodzi niekoniecznie widzą w swoich rówieśnikach najlepszych reprezentantów własnych interesów. Obawiają się popierania osób, których motywacje i przyszłe plany są niepewne. Sam fakt kandydowania przez młodego człowieka wydaje się być czymś podejrzanym. To zdecydowanie nie jest pokolenie ’68. Brakuje wspólnej tożsamości oraz wspólnego mitu. W ostatnich latach brak jest wydarzeń, do których wszyscy młodzi odwoływaliby się w przekonaniu, że był to moment o historycznym dla nich znaczeniu. Wstąpienie Polski do Unii Europejskiej? NATO? Może wygrane eliminacje do Mistrzostw Europy albo śmierć Jana Pawła II? Żadne z nich nie stanowi dla nich przełomowego punktu w dziejach. Nie istnieje jak na razie w tym pokoleniu polityczna więź, równocześnie nie ma solidnego fundamentu, na którym można by ją budować.

Tym samym dla pokolenia dwudziestokilkulatków nie są reprezentacją ani starzy politycy, ani wkraczający na scenę młodzi działacze. Dla większości po prostu nie ma osoby, którą uważaliby za swojego przedstawiciela. Jest tym samym zastanawiające, dlaczego młodzi wyszli z cienia i tym razem, 21 października 2007 poszli głosować? Co spowodowało wzrost frekwencji oraz wyraźne opowiedzenie się za jedną ze stron? Czy był to sprzeciw wobec retoryki i wizji państwa według PiS? A może po prostu świadomy zwrot światopoglądowy od narodowego konserwatyzmu w stronę konserwatywnego liberalizmu? Czy był to pierwszy słyszalny głos nowego pokolenia wyrażający swoją świeżo uzyskaną pokoleniową tożsamość?

Powyborcza ulga

W badaniach SMG/KRC** zrealizowanych jeszcze przed ostatnimi wyborami pojawiały się pełne emocjonalnego nacechowania opinie na temat sytuacji w kraju. W wypowiedziach padały przede wszystkim określenia typu: chaos, bałagan, kompromitacja. Bardzo negatywna ocena polityki oraz polityków dotyczyła nie tylko rządu PiS oraz jego koalicjantów z LPR czy Samoobrony. Był to upadek kultury politycznej w ogóle. Niezaprzeczalnie jednak to PiS zyskał potężny elektorat negatywny oraz stał się symbolem Polski zacofanej i zaściankowej. Partia Jarosława Kaczyńskiego coraz śmielej zmierzała w stronę radykalnej prawicy i zaczęła jawnie ignorować bardziej nowoczesną i otwartą część społeczeństwa. Fatalny wizerunek rządu, szczególnie na forum międzynarodowym, prześmiewcze komentarze na temat braci Kaczyńskich w zagranicznych mediach, stanowiły wyraźnie sygnały, że w życiu politycznym Polski coś jest nie tak. Kaczyński wzbudzał na tyle negatywne reakcje, że jego odrzucenie było jedynym sposobem na przywrócenie dobrego samopoczucia młodych ludzi.

Przyśpieszone wybory stworzyły idealną szansę dla zmian. O ich wyniku w dużej mierze zadecydowała mobilizacja wyborców poniżej 30 roku życia, szczególnie osób mogących po raz pierwszy uczestniczyć w tym wielkim święcie demokracji. Wiele w tym zasługi dobrze przeprowadzonej kampanii frekwencyjnej w mediach, skierowanej do młodego pokolenia. Można jednak pokusić się o stwierdzenie, że było to bardziej wzmocnienie efektu, aniżeli główna przyczyna „pospolitego ruszenia” młodych. W pamięci wielu z nas wciąż tkwi obraz Polaków w Wielkiej Brytanii i Irlandii stojących w długich kolejkach do urn. Dawało to poczucie doniosłości chwili i świadczyło o niezwykłej roli wydarzenia. Wyniki wyborów potwierdziły wolę zmian i chęć odrzucenia dotychczasowego stylu uprawiania polityki. Dwudziestokilkulatkowie udowodnili, że mogą mieć istotny wpływ na rezultat walk politycznych. Wielu z nich – dostrzegając ten potencjał – wyrażało nadzieję, że przyczyni się to do wzrostu zainteresowania polityków ich problemami.

W badaniach MC oraz SMG/KRC przeprowadzonych w pół roku po wyborach, w ocenach rządu Donalda Tuska widoczne było zadowolenie oraz poczucie olbrzymiej ulgi. Żyje się dużo spokojniej, niż to miało miejsce za poprzedniej kadencji. Mnie cieszy zmiana prowadzenia polityki zagranicznej i pogłębianie idei integracji europejskiej. Należy potraktować to jako swoiste odzyskanie godności przez młodych Polaków. Ku powszechnemu zadowoleniu, za wizerunek kraju nie trzeba się już wstydzić. Reprezentanci narodu nie kompromitują już Polski i nie przyprawiają nas o zakłopotanie. To zdecydowanie największy zysk po przegranej PiS. Nikt nie musi swoim znajomym w Europie tłumaczyć się z wypowiedzi i zachowań premiera czy ministra spraw zagranicznych. Powróciła u
pragniona normalność. Jest spokój a kraj się rozwija. Wszyscy dostrzegają wzrost gospodarczy i poprawę jakości życia.

Zadowolenie z rządu oraz z sytuacji w kraju nie jest jednak pełne. Rozbudzona wiara w cud gospodarczy przyczyniła się do zwiększenia oczekiwań. Teraz niestety pozostał niedosyt związany z idylliczną wizją Polski prezentowaną w kampanii. Nic konkretnie się nie dzieje, a jak już coś jest, o czymś mówią, to tylko mówią i nic się nie dzieje i tak. Nie widać zmian żadnych, taka stagnacja mi się wydaje, nic do przodu nie idzie.

– To takie wyciszenie, hamowany rozwój. Są inicjatywy, które nie są realizowane, ze względów politycznych, przez polityków. To, co można by było zrobić w tym kraju, nie jest możliwe do realizacji. Nie chcą się bawić w ważne reformy. Zawsze uważałem, że trzeba się porównywać do najlepszych, tylko w Polsce nie bardzo chcą. Moim zdaniem można zrobić o wiele więcej niż się politykom wydaje. I nawet trudne reformy są możliwe, bo mają ogromne poparcie w społeczeństwie.

Niewiele osób dostrzega konkretne działania rządu. Platforma mówi bardziej zrozumiale oraz daje ukojenie tam gdzie PiS powodował ogólnonarodową kłótnię. Dokonała się wyraźna zmiana estetyczna, niestety nie wiele więcej poza tym. Społeczeństwo otrzymuje jedynie inny, mniej agresywny, język polityki niż nową jakość. Wcześniej był układ, masoni i Żydzi a teraz mamy cuda i miłość. Kochajmy się! Jesteśmy liberalni. Ale za tym nic nie idzie. To taki wieczny sen. Dużo się mówi a niewiele się robi.

W ogólnym rozrachunku polska polityka dalej jest, jaka była. Stała się co najwyżej mniej emocjonująca i nie wywołuje już tyle zamieszania. Pusta debata. Bo jak np. była debata o zmianie szkolnictwa to zaczęto dyskutować o kanonie lektur szkolnych. I nikt nie zainteresował się zmianami systemowymi. Jest to debata zastępcza do prawdziwych problemów.

Jedną z głównych przyczyn pozorności działań jest charakter partii rządzącej. Platforma Obywatelska, choć pozostaje uważana za jedyną rozsądną alternatywę, na którą można oddać głos, nie jest w żadnym razie powszechnie uwielbiana. Tworzą wizerunek partii idealnej, partia dla każdego. Nie wiadomo, o co im chodzi. Są nijacy. – Minusem jest to, że nie są wyraziści. Platforma coś tam ciągnie, co jest OK, ale są zbyt prawicowi, nie mają jaj i nie mają też zaplecza jednak intelektualnego. Chcą być dla wszystkich i przemilczają wiele spraw.

PO kreuje się na jedyną słuszną oraz „normalną” partię. Takie wizerunkowe zabiegi odbierane są jako fałszywe. Padają zarzuty, że Platformie brak pozytywnego programu i woli działania. Szczególnie wytyka się jej tendencyjność oraz powierzchowność.

Zdarzają się nawet porównania Platformy Obywatelskiej do przedsiębiorstwa, które bynajmniej nie są komplementami. Ja ich nie odbieram do końca jako partię, ale firmę. – Oni tam nie przychodzą na zebrania, oni przychodzą tam do pracy. Firma ta aktualnie zajmuje się rządzeniem. – I co ona chce zrobić? – Wszystkim zrobić dobrze. W tym sensie człowiek staje się dla partii politycznej klientem. Wybierając Platformę „zakupiliśmy” pięknie wyglądającą ofertę, pakiet usług politycznych, których realizacja może być nie tylko utrudniona, ale również nie do końca przez nią samą pożądana.

Rewolucja niedokończona

Uważa się dość powszechnie, że niewiele jest już postaci, których czyny zgodne są ze słowami. Osób, które miałyby odwagę w świecie politycznego PR zrezygnować z pustych frazesów i retorycznych popisów na rzecz konkretnych propozycji. Zaskakująco, w gronie polityków, których dotychczasowe dokonania spotykają się z uznaniem bardzo często wymieniani byli Jerzy Buzek oraz Leszek Balcerowicz. Obydwaj doceniani są za odwagę i podjęcie się reform w trudnych momentach. Wspomnieć trzeba o mniej lub bardziej udanych reformach rządu Buzka, ale zawsze.

Słynne „cztery reformy” stały się symbolem ostatnich dużych i ambitnych przemian w Polsce. Od tamtego czasu nikt nie podjął się podobnych wysiłków. Nic spektakularnego się nie dzieje, liczyliśmy na coś. Choć ciężko doszukiwać się dzisiaj jakichkolwiek nastrojów rewolucyjnych i nawoływania do radykalizmu, wyczuwalne jest poczucie konieczności podjęcia pewnych reform. Urodzeni w latach ’80 nie pamiętają raczej zbyt wiele z rzeczywistości Polski Ludowej. Mają jednak świadomość ciągle istniejących pozostałości z poprzedniej epoki oraz niektórych, błędnych rozwiązań przyjętych po ’89 roku. Wielokrotnie mamy w życiu do czynienia z „polskimi absurdami”, których trzeba się pozbyć. Istnieje powszechne przekonanie, że wciąż stoją przed nami wyzwania. Likwidacja biurokracji jest potrzebna. Liberalizacja podjętych inicjatyw, łatwość zakładania firmy, niektóre przepisy są idiotyczne

– Wydaje mi się, że myślenie naszego pokolenia nie jest w takim stopniu skażone, natomiast my się spotykamy, tak jak powiedziałeś np. w urzędach, sklepach z tą spuścizną. Wciąż u władzy są ci sami ludzie i wciąż pewne urzędy czy nawet firmy działają na takiej zasadzie. Jest sporo takich rzeczy i myślenie ludzi., że np., co jest państwowe jest niczyje, dalej jest przyzwolenie na kradzież i na jakieś świństwa powiedzmy. – Za duże przywileje wielu grup społecznych, gigantyczne dopłaty z budżetu państwa do nierentownych spółek skarbu państwa, służby zdrowia. Na KRUS idzie 12 miliardów złotych z budżetu -12 miliardów złotych na ubezpieczenia dla rolników

– Mogę złożyć sprawę do sądu, ale te sprawy strasznie długo się ciągną i to zniechęca ludzi. Jak długo tak będzie ten system działał, to ja nie powiem, że Polska jest krajem prawa i sprawiedliwości.

Symbolami niedokończonych przemian jest przede wszystkim system ubezpieczeń, ZUS i KRUS, służba zdrowia, biurokracja, a nawet Polski Związek Piłki Nożnej czy ogródki działkowe. Pozostałości starego systemu ciągle rażą, a faktycznie brak jest oferty politycznej, która potrafiłaby zebrać to wszystko w pakiet reform. Nie ma na politycznym rynku wizji, która doprowadzałaby wszystkie wymieniane problemy do rozwiązania. Poszczególne punkty w programach partii traktują te kwestie w sposób wybitnie wybiórczy, nie ujmując dokończenia polskiej transformacji ustrojowej w sposób całościowy.

Nie ma jednak spraw, które szczególnie rozpalałyby młode pokolenie, nie ma naprawdę wyraźnie artykułowanych interesów. Wymieniane ważnych rzeczy, którymi powinni zająć się politycy to „dyżurne tematy”, które pojawiają się w mediach na co dzień, wszystko – od biurokratyzacji po podatki. Do ogólnego katalogu spraw dodać można głosy na temat edukacji wyższej w Polsce. Niepewność perspektyw zawodowych po studiach wyższych daje poczucie, że nauka często jest niepraktyczna i nie przystaje do oczekiwań rynku. Pod znakiem zapytania stoi odpowiedni poziom nauczania na uczelniach wyższych. Tym samym trud włożony w studiowanie bywa często niewspółmierny do efektów.

Warto zauważyć, że młodzi rzadko poruszają kwestię swobód obywatelskich. Osoby tak bardzo ceniące wolność wyboru nie skarżą się na żadną represyjność państwa. Nie ma silnego przekonania o konieczności rozszerzania wolności. Związki partnerskie, równouprawnienie, legalizacja miękkich narkotyków, prawo do aborcji nie są wbrew pozorom bardzo gorącymi tematami. Polska marzeń to przede wszystkim kraj sukcesu gospodarczego oraz dobrobytu. Spełnienie zawodowe i uzyskanie lepszego statutu materialnego to priorytet, przy którym reszta spraw wydaje się być niewiele znaczą
ca.

Polityka na bok!

Pokolenie młodych Polaków nauczyło się żyć zdecydowanie z dala polityki. Skierowało swoje myśli na kwestie ekonomiczne. Dostosowanie się do obowiązujących reguł i szukanie w tym świecie możliwości wydaję się łatwiejszą drogą do osiągnięcia własnego celu. Choć to właśnie obecni dwudziestokilkulatkowie staną się niedługo podporą kraju, w swoim poczuciu pozbawieni są reprezentacji i nie mają możliwości pełnego oddziaływania na rzeczywistość. Krążymy wokół tej wielkiej polityki nie mając na nią dużego wpływu. Jeżeli już w coś się angażują, to w działania charytatywne lub o znaczeniu kulturowym. Zajmowanie się działalnością społeczną ma związki głównie z własnymi zainteresowaniami lub konkretnymi możliwościami, jakie daje takie zaangażowanie. Polityka nie jest warta uwagi, nie oferuje nic wartościowego. Nie ma głębszej świadomości, że decyzje podjęte dziś będą warunkować życie za kilkanaście lat.

Tak naprawdę nie wiadomo, kto ma dokonać tych wszystkich ważnych reform. Nie ma już wiary w stare twarze i podobno wszyscy czekają na nowe wyraziste postacie. Skąd jednak miałaby się pojawić w polskiej przestrzeni publicznej ta nowa jakość, ten nowy duch, pozbawiony pozostałości poprzedniego systemu? Wzrost frekwencji wyborczej może okazać się niestety jednorazowy. Dwadzieścia lat demokracji okazuje się zbyt krótkim okresem, aby obywatele powszechnie przyswoili sobie odpowiedzialność za losy kraju. W jaki sposób może dokonać się przełom? Przypuszczalnie upragniona i rzeczywista zmiana w polskiej polityce zacznie się dopiero dnia, kiedy w świadomości i dyskusji publicznej pojęcie „Oni” zostanie zastąpione przez słowo „My”.

* Badania jakościowe metodą wywiadu grupowego w kwietniu i maju 2008 przeprowadził Instytut MB SMG/KRC we współpracy z Młodym Centrum. Wśród badanych znaleźli się głównie studenci oraz niedawni absolwenci uczelni wyższych; osoby aktywne społecznie. Badania przeprowadzono w Gliwicach, Opolu, Poznaniu, Łodzi, Warszawie, Wrocławiu

Cytaty pochodzą z wypowiedzi respondentów.

** W oparciu o raport z badania jakościowego przeprowadzonego w Warszawie i w Krakowie przeprowadzonych we wrześniu 2007 na zlecenie Fundacji Batorego.

Paweł Ciacek – socjolog, współwłaściciel warszawskiej agencji badań rynku SMG/KRC

Robert Posłajko – przewodniczący Młodego Centrum w Krakowie. Student europeistyki UJ

Wykorzystane zdjęcie jest autorstwa: Elvire.R., zdjęcie jest na licencji CC

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję