Carrie, Samantha, Miranda i Charlotte jako symbole niezależnych singielek trafiły na okładkę „Time’a” z pytaniem: „Kto potrzebuje męża?” Już sam fakt, że o bohaterkach, które wykreowały mówi się w kontekście potrzeby, jaką jest posiadanie partnera, pokazuje, jak krucha jest emancypacyjna konstrukcja spod znaku SATC. W mieście nieskończonych możliwości kobiety wciąż chcą/muszą być opcjami.
Coś nowego, coś starego, coś pożyczonego i coś…wielkomiejskiego. Taki koktajl ma smak żurawiny i alkoholu, zapach dymu papierosowego i puls miasta, które nigdy nie śpi. Mija 21 lat od premiery „Sex and the city”. Serial mógłby mieć córkę, która popija właśnie kultowy „Cosmopolitan” i niezmiennie szuka… Matka, samiec alfa, metresa, dziecko, figura opiekuna/opiekunki – za to SATC pokochał świat. To jednak miłość z datą przydatności do spożycia. Lekcja do odrobienia. Prezent do odpakowania. Kolekcja karykaturalnych męskich typów i kobiecych bohaterek, które za cenę pierścionka zaręczynowego są gotowe uciec z tym cyrkiem.
Czy istnieje klątwa seksu na pierwszej randce? Jak bardzo obchodzi nas zdanie innych kobiet? Czy zepsuty związek może ulec radykalnej poprawie? Na pewno uwierzymy „we wszystko”, byle randkować? Pytania stawiane przez bohaterki nie tracą na aktualności, ale z etykietą „postępowości”, która została im przypisana, byłabym ostrożna. „Sex and the city” to słodko-gorzkie połączenie „chick lit”, rubryki „must have” amerykańskiego „Vogue” i mieszczańskich fantazji. Ile potrzeba, aby poznać faceta? Czasem wystarczą dwie wódki i spaghetti. Innym razem potrzeba kilku randek i serii drinków. Potem można mdleć z rozkoszy podczas kolejnych orgazmów lub/i wczuwać się w rolę potencjalnej żony, zastanawiając się, jak imię „X” wyglądałoby połączone z jego nazwiskiem.
W serialowym świecie wszyscy mają „maksymalnie 35 lat”. Jeśli już coś świętują, to co najwyżej kolejne rocznice 25 urodzin. Godne starzenie wychodzi z mody. Nie ma kobiet, które nie lubią botoksu, są tylko takie, których nie stać na kilka mililitrów szczęścia w płynie. Samotny mężczyzna po trzydziestce to zagrożony gatunek. Samotne kobiety polują, chcąc za wszelką cenę zostać złowionymi.
Carrie, Samantha, Miranda i Charlotte jako symbole niezależnych singielek trafiły na okładkę „Time’a” z pytaniem: „Kto potrzebuje męża?”. Już sam fakt, że mówi się o nich w kontekście potrzeby, jaką jest posiadanie partnera, pokazuje, jak krucha jest emancypacyjna konstrukcja spod znaku SATC. Scenarzyści „Seksu w wielkim mieście” przygotowali dla nas sześciosezonowy liberalny koktajl na bazie konserwatywnych składników. W mieście nieskończonych możliwości kobiety wciąż chcą/muszą być (?) opcjami.
Tytułowy seks pokazywany jest zachowawczo. Najczęściej jako para przesuwających się stóp, splecionych dłoni czy nagich pleców bohaterek wpadających w objęcia mniej lub bardziej przypadkowych mężczyzn. W odważniejszej wersji pojawia się w rozmowach przy restauracyjnych stolików podczas śniadań, obiadów, kolacji. Najmocniej działa w głowach potencjalnych odbiorców, kiedy ekranowe historie zaczynają swoje drugie życie w rozmowach i działaniu.
Mimo serialowego wyzwolenia zasada mówiąca o bezużyteczności kłódki, którą można otworzyć każdym kluczem i zachwyt nad kluczem, jaki otwiera wszystkie kłódki nie traci na aktualności. Kochamy bohaterki, ale bez wahania mówimy, że Carrie jest głupia, Samantha puszczalska, Miranda zbyt wybredna, a Charlotte nie taka porządna, za jaką chciałaby uchodzić.
Oceniamy je bezlitośnie, jednocześnie utożsamiając się z katalogiem zachowań wpisanych w te postacie. Z premedytacją wykorzystywały to czasopisma i serwisy internetowe, przygotowując quizy z serii: „Którą bohaterką «Sex and the city jesteś?»”. Przypomina to test na inklinacje do wybranych aktywności BDSM i opcjonalne switchowanie między kontrolą a uległością.
Z wypiekami na twarzy utożsamiamy się z figurami dziecka (Carrie), metresy (Samantha), samca alfa (Miranda) i matki, niekoniecznie Polki (Charlotte). W układance jest miejsce również na Mr Biga (opiekuna). Jeśli zawsze chciałaś być piątą przyjaciółką, której nie uwzględnili scenarzyści, masz swoje pięć minut, bo Pan B. może być kobietą. Płeć biologiczna w świecie SATC nie ma znaczenia. Nasze dopasowanie do wyżej wymienionych schematów zależy od deficytów „tu i teraz”.
Która z bohaterek najbardziej Was drażni? Która jest ulubioną? Samanta odreagowuje w łóżku złamane serce. Finalnie dostaje karę za rozwiązłość. Dopiero doświadczenie choroby składania ją do monogamii, którą porzuca dopiero poza serialem, w filmowej kontynuacji nowojorskiej opowieści. Miranda nie tylko nosi spodnie w związku, ale na każdym kroku kastruje swojego partnera. Rozleniwiają się jej jajniki, w końcu zachodzi w ciąże z barmanem wyposażonym w jedno jądro. Charlotte nie wychodzi z roli matki. Tymczasowo robi w swoim repertuarze miejsce na judaizm i męża dalekiego od wyobrażenia na temat ideału. Carrie – pieszczotliwie nazywana przez miłość swojego życia „Kid” – z uporem maniaczki odbiera nocne telefony, godzi się na kolejne rozczarowania i powroty, szuka opiekuna, nie pozwalając sobie dojrzeć. W końcu jest i On. Chciałoby się powiedzieć (nie) bądź, jak Mr Big! Bohater uroczy i charyzmatyczny, książę z nowojorskiej bajki – czytam w jednym z serwisów poświęconych serialom i chcę zapytać autorkę, jakie bajki czyta. Dowiaduje się też, że jest mężczyzną z klasą, człowiekiem eleganckim. Jeśli klasę rozumieć jako przynależność do określonej warstwy społecznej – zgadza się. Zakładając, że szata zdobi człowieka, też mogę przyznać racje. Z krótkiej sondy przeprowadzonej na FB dowiedziałam się, że Mr Big istnieje, ale nie rozumie, dlaczego żadna go nie chce. Czy aby na pewno? Niedojrzałość emocjonalna wydaje się wciąż tak samo „kusząca”. Uchodzi za wiecznie zajętego (dosłownie i w przenośni). W dyskusji padały też męskie głosy! Ponieważ – TAK – do Ciebie mówię męski czytelniku – przyłapałam Cię, też oglądasz ten serial. Być może tak samo, jak Twoja partnerka/partner, siostra/brat, żona/mąż utożsamiasz się z figurą Carrie, Samanthy, Mirandy lub Charlotte. Możesz też zwyczajnie w świecie kochać Nowy Jork.
Swoją historię z „Sex and the city” skończyłam. Dwie dekady od premiery jestem rówieśniczką bohaterek. Wieczory spod znaku SATC wspominam już tylko z sentymentem. W 2019 roku na małym ekranie szukam odwagi i kobiecej dojrzałości bez opcji switch ;).