Polska polityka zagraniczna nareszcie stała się nieciekawa dla przeciętnego obserwatora! Politycy na jakiś czas łaskawie odpuścili sobie demagogiczne wojenki, których ofiarą w minionych latach padała polska dyplomacja. Swoje zainteresowanie przenieśli na inne obszary polityki- te, na których obecnie więcej mogą ugrać. Zapewne sytuacja ta nie będzie trwała wiecznie, ale cieszmy się chwilą. Póki co, polska dyplomacja jest przewidywalna, spokojna i odsunięta na bok politycznych rozgrywek. Trudno się zatem dziwić, że debata nad informacją o stanie polskiej polityki zagranicznej była zaskakująco kulturalna (pomijam te kilka niemerytorycznych incydentów po lewej stronie sali). Zainteresowanie opinii publicznej i mediów polską dyplomacją, a raczej brak tegoż, jest tymczasem odwrotnie proporcjonalne do tego, co Radosław Sikorski z mównicy zapowiedział. Jego wystąpienie było momentami bardzo ciekawe i odważne.
Wszystko wskazuje na to, że nareszcie w polskiej polityce zagranicznej realizm zaczyna wyraźnie dominować nad prometeizmem. Świadczy o tym kilka rzeczy, które nie zostały wypowiedziane wprost. Przede wszystkim urzędnicy z Szucha odchodzą od łapczywego chwytania się sloganu o strategicznym partnerstwie, które łączy Polskę ze Stanami Zjednoczonymi. Przez kilka ładnych lat czarowano nim opinię publiczną, by udowodnić efektywność pracy MSZ. Polska dyplomacja nareszcie zrozumiała dwie najważniejsze rzeczy. Po pierwsze, że USA tracą zainteresowanie Europą i nie zamierzają za nią ginąć. Nie można europejskiego bezpieczeństwa zawierzać Amerykanom i trzeba skupić się na budowaniu koalicji w ramach UE. Po drugie Polska nie może bezwarunkowo angażować się w projekty amerykańskie. Z zapowiedzi ministra wynika, że będzie brała udział jedynie w przedsięwzięciach, na których jej prestiż nie ucierpi tak, jak stało się to w przypadku Iraku. W wystąpieniu znalazło się jeszcze kilka przytyków w stronę Amerykanów, ubranych w okrągłe zdania i uprzejmości, na które jeszcze kilka lat temu polscy dyplomaci by się nie zdecydowali.
Kolejnym argumentem dowodzącym bardziej trzeźwego patrzenia na świat polityki międzynarodowej jest podejście do współdziałania w ramach Unii Europejskiej. Z przemówienia wynika, że Polska nie pozostanie bierna, gdy interesy wspólnoty będą rozbijane o narodowe antagonizmy. Minister zapowiedział korzystanie z zapisów traktatu lizbońskiego i tworzenie koalicji państw o podobnych dążeniach i celach polityki dla realizacji najważniejszych przedsięwzięć, np. w dziedzinie obronności. Trudno przewidzieć, na ile efektywne będą działania polskiej dyplomacji w takiej sytuacji, jednak fakt, że ta zapowiedź pojawiła się w przemówieniu ministra, świadczy o bardziej świadomej i bezkompromisowej postawie wobec najważniejszych graczy z UE. Umacnianiu takiej pozycji Polski we wspólnocie mają zapewne pomóc szczególnie ważne relacje łączące ją z Niemcami. Początkowo byłam zaskoczona, że w końcu po latach Berlin został tak jednoznacznie określony jako nasz najbliższy partner, jednak im dłużej analizowałam tekst przemówienia, tym mniej się dziwiłam. Podkreślanie rangi kontaktów z Niemcami skierowane jest nie do Berlina, ale do innych partnerów z Europy, uwiarygadnia bowiem naszą pozycję międzynarodową.
Z przemówienia Sikorskiego wynika, że Polska nie zamierza w najbliższych latach budować swojego prestiżu na plecach silniejszych partnerów i odchodzi od zgubnego poszukiwania „strategicznych partnerstw”. Wybór drogi większej samodzielności nie do końca jednak należał do Polski i podyktowany był sytuacją międzynarodową- reorientacją polityki amerykańskiej w stronę Pacyfiku i skupieniem się partnerów z Europy na rozwiązywaniu problemów strefy euro. Jest to wybór jedyny i słuszny. Dyplomacja w końcu zaakceptowała fakt, że Polska nigdy nie będzie supermocarstwem i nareszcie poszukuje alternatywy w ramach UE.
Tytuł nawiązuje do ostatniego zdania przemówienia Ministra Spraw Zagranicznych z dn. 29.03.2012 r.