Dlaczego tak długo ociągaliśmy się z zadbaniem o środowisko? Bo instynkty i schematy myślenia, w które wyposażyła nas ewolucja, próbują nas sabotować.
Instynkty a globalne ocieplenie
Oenzetowskie raporty – zeszłoroczny o globalnym ociepleniu i nowy o bioróżnorodności – głośno ostrzegają przed katastrofą, jaką sami na siebie ściągamy. A jednak napędzany paliwami kopalnymi konsumpcyjny styl życia nadal jest promowany, a negowanie skali problemu wciąż trwa. Nawet ci, którzy rozumieją powagę sytuacji, nie zawsze potrafią na co dzień przekuć swoje przekonania w działanie. Czy nasza psychologiczna maszyneria, która wyewoluowała w innych warunkach i dla innych celów, skazuje nas na klęskę?
Dzięki ukoronowanym nagrodą Nobla badaniom nad psychologią podejmowania decyzji, spopularyzowanym w bestsellerze Pułapki myślenia. O myśleniu szybkim i wolnym, Daniel Kahneman ujawnił, jak bardzo nie zdajemy sobie sprawy z istnienia tzw. błędów poznawczych, wpływających na nasze postrzeganie świata. Inny noblista i współautor książki Impuls: Jak podejmować właściwe decyzje dotyczące zdrowia, dobrobytu i szczęścia, Richard Thaler, złożył do grobu tradycyjną wizję racjonalnie podejmującego decyzje homo economicus. Okazuje się, że znacznie częściej niż chcielibyśmy przyznać, padamy ofiarą głęboko zakorzenionych emocji, instynktów i iluzji.
Garść przykładów. Tzw. efekt potwierdzenia (confirmation bias) sprawia, że nasze mózgi preferują informacje potwierdzające nasze przekonania, ignorują zaś te, które poddają je w wątpliwość. Widać to choćby w podwójnych standardach oceny władz: każda wpadka polityków uznawanych przez nas za szkodliwych wzbogaca nasz materiał dowodowy przeciwko nim, podczas gdy nad podobnymi wpadkami polityków przez nas popieranych szybko przechodzimy do porządku dziennego. Efekt wiedzy po fakcie (hindsight bias) powoduje, że rezultat, który był nie do przewidzenia, post factum wydaje się nam oczywisty i wbija nas w niezasłużoną dumę: kibice przez cały mecz obgryzający z niepewności paznokcie, wkrótce po końcowym gwizdku z pewnością siebie ogłaszają „Od początku było wiadomo, że im dokopią”, a lawirujący w przedwyborczych prognozach komentatorzy wnet po ogłoszeniu rezultatu głosowania ze swadą tłumaczą, dlaczego ta akurat partia musiała zwyciężyć. Dzięki zaś heurystyce dostępności (availability heuristic) wyrabiamy sobie opinię na podstawie informacji, które robią na nas mocniejsze wrażenie, bez względu na ich wagę. Epatujące z nagłówków przestępstwo popełnione przez imigranta zapada w pamięć bardziej, niż abstrakcyjne statystyki pokazujące poziom przestępczości pośród rodaków, co sprzyja narastaniu ksenofobii i napędza populistów.
W książce Don’t Even Think About It: Why Our Brains Are Wired to Ignore Climate Change George Marshall, brytyjski działacz na rzecz środowiska naturalnego, wykorzystuje wnioski Kahnemana, Thalera i innych badaczy ludzkiej psychologii, by wyjaśnić meandry naszego apatycznego stosunku do klimatycznej katastrofy, który w podtytule swojej książki Epoka człowieka Ewa Bińczyk nazywa „marazmem antropocenu”.
Liczymy, że uda nam się wywinąć. Analizy ekonomiczne, jak np. głośny raport Nicholasa Sterna z 2006 r., wykazują, że jeśli teraz nie ograniczymy emisji gazów cieplarnianych za cenę niewielkiego obniżenia zysków, w przyszłości nasze zyski spadną o wiele bardziej z powodu ekstremalnych zjawisk pogodowych. Racjonalnie rzecz biorąc, wywód przekonuje do szybkiego działania, ale efekt hiperbolicznego obniżenia wartości (hyperbolic discounting), w ramach którego nad przyszłe większe zyski przedkładamy zyski mniejsze acz czasowo nam bliższe, oraz efekt niechęci do straty (loss aversion), czyli obawa o utratę tego, co już mamy, sprawiają, że w praktyce wolimy zaryzykować katastrofę w przyszłości niż ucierpieć mniej, ale już dziś. „My” w tej sytuacji często oznacza rządy, które nader chętnie prawią o celach dalekosiężnych, poza horyzontem własnej kadencji.
Nie widzimy długoterminowych trendów. Syndrom przesuwającego się punktu odniesienia (shifting baseline syndrome) sprawia, że stan środowiska, w jakim dorośliśmy – już przecież zubożonego – jest dla nas normą, do którego porównujemy postępujące zubożenie, a każde bijące rekordy ekstremalne zjawisko pogodowe staje się miarą kolejnych. Występuje często w parze ze skrzywieniem optymistycznym (optimism bias), przez które zakładamy, że akurat nam nie przydarzy się nic złego: palimy papierosy, ale to ktoś inny dostanie raka płuc, palimy węglem, ale napędzany wyższą temperaturą huragan kogoś innego pozbawi dachu nad głową. Rezultat? Nie doceniamy skali dotychczasowej destrukcji ani zakresu wyzwań, przed jakimi stoimy.
Jeden czyn to za mało
Robimy za mało. Coraz więcej ludzi postanawia działać, ale tylko na tyle, by zasygnalizować, że stoją po właściwej stronie. To iluzja jednego czynu (single action bias), w ramach której decydujemy się np. dla zrzucenia zbędnych kilogramów zrezygnować z dosładzanych napojów, dzięki czemu czujemy się uprawnieni do zamówienia podwójnego hamburgera. W kwestii ochrony środowiska, zabieranie na zakupy torby wielokrotnego użytku pozwala nam odfajkować w umyśle kwestie ekologiczne, choćbyśmy do tej torby pakowali później owiniętą w folię wołowinę na styropianowych tackach.
Ale trudno postępować inaczej niż postępują „wszyscy”. Człowiek jest zwierzęciem społecznym i szereg instynktów, jak zachowanie stadne (herd instinct) czy rozproszenie odpowiedzialności (bystander effect), skłaniają nas do wzorowania się na grupie. Prowadzić to może do paradoksalnych sytuacji, podczas których wielu czy nawet większość może chcieć postąpić inaczej, ale nikt nie potrafi się wyłamać. Jak odmówić przyjęcia plastikowej reklamówki, gdy inni klienci szeleszczą nimi bez żenady? Jak zrezygnować z kupna samochodu, gdy wszyscy współpracownicy dowodzą swojego statusu na parkingu? Jak mówić publicznie, że posiadanie dzieci wobec nadciągającej katastrofy jest nieodpowiedzialne, gdy wokół rodzice dumnie pchają wózki, a władze sypią pieniędzmi? Nawet wspominanie, że młodzi ludzie mają prawo pytać o tę ostatnią kwestię, ściąga gromy, o czym przekonała się Alexandria Ocasio-Cortez.
Szukamy usprawiedliwień, odkładamy poprawę na później, unikamy nieprzyjemnych wieści, zadowalamy się symbolicznymi działaniami, obwiniamy innych, liczymy, że jakoś to będzie. Mamy to zakodowane w neuronach. Podobnie elita polityczna i biznesowa. Gorzej: Marshall zwraca uwagę, że wielu przywódców i przedsiębiorców to niepoprawni ryzykanci, którzy odnieśli sukces dzięki serii szczęśliwych trafów (w ich mniemaniu zaś dzięki swym niezwykłym talentom), zatem postawienie ich przed wyborem między określoną stratą już dziś a domniemaną w dalekiej przyszłości nie może się dobrze skończyć.
Dochodzi jeszcze sprawa sprzężeń zwrotnych między błędami poznawczymi. Przykład: Donald Trump. Mrozy i zawieruchy potwierdzają jego przekonanie, że globalne ocieplenie nie istnieje, dlatego pyta triumfalnie na Tweeterze, gdzie się ono podziało (jednocześnie ignorując rekordowe upały i pożary). Otoczony przez ludzi o podobnych przekonaniach, czuje, że są one niezbędne do zachowania pozycji. Utraty obecnego poparcia przez wyborców boi się bardziej, niż przyszłej utraty przez tych wyborców i ich potomków warunków do życia. By dowieść swojej prawomyślności i zachować pozycję, szerzy pośród zwolenników przekonania, których odeń oczekują, podbudowując światopoglądową normę, jakiej podlega, i bańkę informacyjną, w jakiej żyje. Rezultat takiej synergii: polityka jawnie niszcząca klimat i biosferę.
Droga ku świadomości ekologicznej
Czy jesteśmy skazani na bycie marionetkami tych i wielu innych iluzji i instynktów – a zatem na klęskę w walce z rozpętaną przez nas katastrofą? Cytowany przez Marshalla Kahneman mówi wprost: „Przykro mi, ale jestem zdecydowanym pesymistą. Nie widzę drogi, na końcu której udaje nam się rozprawić ze zmianą klimatu.”
Lecz drogę, którą przeszliśmy od wydania książki Marshalla w 2014 r. można interpretować dwojako. Z jednej strony do atmosfery trafia coraz więcej gazów cieplarnianych a przestrzeń życiowa dla gatunków innych niż homo sapiens nadal się kurczy, ale z drugiej strony wyborcy zaczynają traktować środowisko jako priorytet, politycy i komentatorzy coraz śmielej podejmują temat klimatu i biosfery, uczniowie strajkują, obywatele protestują. Rosnąca mobilizacja przeciw zabójczemu status quo zapowiada zmiany nie tylko w gospodarce i polityce, ale być może i w ludzkiej psychologii.
W książce The Patterning Instinct: A Cultural History of Humanity’s Search for Meaning, Jeremy Lent pokazuje, do jakiego stopnia nasze procesy poznawcze warunkowane są nie tylko biologią, ale i kulturą, z którą pozostają w dwukierunkowej relacji, kształtując ją, ale i będąc przez nią kształtowane. Zachowania i idee, które dziś wydają się niezmienną cechą naszego świata, są takie tylko siłą pewnego społecznego nawyku, który może zostać przełamany. Historyczne przełomy były trudne do wyobrażenia, dopóki się nie dokonały – po czym stały się nieuniknione (kolejny przykład efektu wiedzy po fakcie). Dzisiejsi aktywiści klimatyczni i ekologiczni czerpią inspirację z analiz wskazujących, jak pisze Lent, że do przekroczenia masy krytycznej i zainicjowania transformacji potrzeba konsekwentnych pokojowych protestów zaledwie 3,5 procenta ludności. Tyle wystarczy, by ruszyła psychologiczna i społeczna lawina przemian, a to, co wydaje się nie do ruszenia, zostało obalone. Inni mówią wprawdzie o przynajmniej 25 procentach, ale jedno jest pewne: im więcej, tym lepiej.
Zapaść bioróżnorodności i globalne ocieplenie popychają nas w stronę punktów krytycznych, poza którymi czyha obca rzeczywistość klimatyczna i ekologiczna – ale też w stronę społecznych punktów krytycznych, poza którymi czekają inne warunki życia i modele cywilizacji. Nie jesteśmy w tym skazani na rolę biernej ofiary: ratunek może nadejść z niespodziewanej strony, bo od głęboko zakorzenionego w nas pociągu do zachowań stadnych. Każda demonstracja, każdy artykuł, każde płomienne przemówienie zbliża nas do punktu przełomowego. Każda szczera rozmowa również.
Stąd nie jesteśmy skazani na wybór między klimatyczną katastrofą a „zieloną dyktaturą”, jak by to widzieli niektórzy, łącznie z Danielem Kahnemanem. Przekonanie, że jedynym rozwiązaniem jest oświecona tyrania ekologiczna, zdolna do wymuszenia niezbędnych zmian na opornych obywatelach, powoduje u niektórych ciepłe uczucia względem Chin Ludowych. Istotnie Pekin krzepi opinię publiczną, tak w kraju jak za granicą, imponująco proekologiczną retoryką, ale jednocześnie betonuje co się tylko da i finansuje zagraniczne inwestycje w kopalnie i elektrownie węglowe. Tymczasem to w Europie rosnąca presja ze strony społeczeństwa obywatelskiego poskutkowała sukcesem Zielonych w wyborach do europarlamentu, a w Stanach Zjednoczonych skłania kandydatów Partii Demokratycznej do prześcigania się na strategie klimatyczne. Oddolnym wysiłkiem zaczynamy próbować wyswobodzić się z marazmu.
Być może prędzej, niż wielu to sobie wyobraża, czeka nas zmiana paradygmatu, a instynkty, które dziś prowadzą nas ku przepaści, zdołamy wykorzystać dla naszego przetrwania. W końcu po to przecież wyewoluowały.
Śródtytuły pochodzą od redakcji