Sukces PiS-u to przede wszystkim odpowiedź na codzienność borykania się przysłowiowego „przeciętnego Polaka” z nieskutecznym i niezwykle słabym państwem polskim.
Klasycy myśli liberalnej byli zgodni co do tego, że państwo jest swoistą koniecznością instytucjonalną. Nie proponowali jego likwidacji. Nie budowali utopijnych wizji bezpaństwowej szczęśliwości, zdając sobie sprawę z doniosłości funkcji przez państwo realizowanych. Zamiast nieziszczalnych rojeń proponowali realistyczną konstrukcję państwa, które później nazwano minimalnym, zaś ich etatystyczni polemiści pogardliwie określili mianem nocnego stróża.
Liberalni klasycy przyjmowali jednak przede wszystkim perspektywę funkcjonalistyczną – państwo powinno być skuteczne w realizacji tych zadań, które mu przeznaczono; państwo ma działać efektywnie w tych obszarach, w których uznano konieczność jego ingerencji czy też interwencji.
Po 1989 r. część polskich środowisk liberalnych bezrefleksyjnie przejęła antypaństwową – czy też antyetatystyczną – retorykę myślicieli z kręgu Austriackiej Szkoły Ekonomii. Zapomniano jednakże, że dwudziestowieczny neoliberalizm nie może być interpretowany w oderwaniu od tradycji europejskiej myśli liberalnej, zaś liberalne rozwiązania i propozycje nie powinny być traktowane jako przejaw ideologicznego determinizmu czy technokratyzmu.
Dwudziestowieczne koncepty państwa minimalnego konstruowane były w oparciu o obserwacje amerykańskiego czy zachodnioeuropejskich ustrojów, czyli w środowisku dojrzałych demokracji bądź państw o przynajmniej głębokich demokratycznych tradycjach, w środowiskach budowanego od pokoleń społeczeństwa obywatelskiego, a przede wszystkim w realiach silnie zakorzenionej świadomościowo i mocno osadzonej instytucjonalnie państwowości.
Tymczasem po demontażu systemu komunistycznego w Polsce w pierwszej kolejności należało odtworzyć polską państwowość, czyli przede wszystkim zbudować nowe instytucje, które zerwałyby związek z komunistycznym reżimem, a również symbolicznie stałyby się elementem budowy nowej Polski. Mistyka nocnego stróża, jaką już w początkach lat dziewięćdziesiątych dało się słyszeć ze strony niektórych przedstawicieli środowisk liberalnych, była tyleż nieracjonalna i niezgodna z liberalną tradycją, co w efekcie karkołomna.
Zamiast skupić się na odtwarzaniu państwa, przywracaniu jego instytucjom właściwych im funkcji, a tym samym sprawienia, by jego mechanizmy okazały się skuteczne, podjęto się zadania minimalizacji zakresu państwowej obecności. Wybrano państwo minimalne – przynajmniej jako swoistą wizję dążeń – zaś zapomniano o państwie skutecznym.
Sukces Prawa i Sprawiedliwości z 2015 r. to nie tylko efekt dobrze przeprowadzonych kampanii wyborczych oraz karnawału obietnic socjalnych (choć oczywiście jedno i drugie miało ogromne znaczenie), to nie tylko skutek miernych rządów pseudoliberalnych elit, które zajęły się raczej „pudrowaniem” niedoskonałości polskich instytucji aniżeli ich naprawianiem.
Sukces PiS-u to przede wszystkim odpowiedź na codzienność borykania się przysłowiowego „przeciętnego Polaka” z nieskutecznym i niezwykle słabym państwem polskim.
I bynajmniej nie zamierzam godzić się na powierzchowne utożsamianie siły państwa z jego podatkową opresją czy rozbuchanymi uprawnieniami świata służb specjalnych. Siła państwa musi być mierzona skutecznością działania jego instytucji, tej zaś w Polsce po 1989 r. zbudować się nie udało. Powiem więcej: przedstawiciele polskich elit rządzących nigdy nie podjęli się zadania zbudowania silnego – a tym samym skutecznego – państwa.
Polskie elity polityczne uwierzyły, że wystarczy zmienić nazwę państwa i założyć orłowi koronę, aby państwo uzyskało międzynarodową podmiotowość. Uwierzyły, że wystarczy zmienić szyldy na budynkach sądów, uchwalić nowe kodeksy czy też ustawy albo też znieść karę śmierci, aby wymiar sprawiedliwości uzyskał realnie atrybut sprawiedliwości. Uwierzyły, że upowszechniwszy edukację wyższą uczyni się Polaków ludźmi lepiej wyedukowanymi, a polskie uniwersytety trafią tym samym do czołówki uniwersytetów światowych. Uwierzyły, że decentralizując państwo stworzy się aktywne społeczeństwo obywatelskie, a tegoż „przeciętnego Polaka” zachęci się do zaangażowania w losy swojej gminy czy powiatu.
Może gdyby przedstawiciele polskich elit rządzących częściej czytali książki – także klasyków liberalnej myśli politycznej – wówczas zrozumieliby, że budowa państwa to działanie wieloletnie – ba! wielopokoleniowe! – i zarazem kompleksowe. Dowiedzieliby się również, że nie wystarczy skopiować kilku zachodnioeuropejskich rozwiązań instytucjonalnych, by uzyskać sprawnie działające instytucje. Instytucje bowiem zawsze funkcjonują w określonym środowisku także społecznym, nie zaś wyłącznie prawnym czy ustrojowym.
Polscy liberałowie, którym zależy rzeczywiście na zbudowaniu liberalnego państwa, powinni porzucić mistykę państwa minimalnego i zanim spróbują wcielać w życie idee Hayeka i Friedmana, lepiej żeby trochę poczytali Locke’a, Smitha i Milla.
W pierwszej kolejności należy odtworzyć państwo – rozumiane jako konglomerat instytucji powiązanych ze sobą i działających wspólnie, realizujących solidarnie te same zadania. Nie da się tego zrobić bez uprzednio przeprowadzonego uczciwego i rzetelnego audytu, który wskazałby te z aktualnie istniejących instytucji, które swoich funkcji nie spełniają.
A przecież nie bez powodu takie określenia, jak „państwo teoretyczne”, „państwo z tektury”, „kamieni kupa” czy „państwo ze styropianu” zrodziły się w środowiskach bynajmniej nie związanych z Prawem i Sprawiedliwością czy ruchem Pawła Kukiza – trudno więc uznawać je wyłącznie za przejaw politycznego populizmu czy też antysystemowej demagogii. Coś więcej musi być na rzeczy!
Dopiero odtworzenie państwa na poziomie funkcjonalnym pozwoliłoby odbudować je na poziomie wspólnotowo-symbolicznym. Polska polityka ostatniego niemalże trzydziestolecia jednoznacznie wskazuje, że wspólnota polityczna nie została uformowana. Plemienność – czy wręcz „dwuplemienność” – polskiej polityki zdominowała nasz polityczny dyskurs i jednocześnie odciągnęła uwagę społeczeństwa od tego, co istotne, skupiając ją na marnej próby politycznym teatrzyku. Teatrzyk ten odgrywali już „postsolidarnościowcy” i „postkomuniści”, zwolennicy „Polski solidarnej” czy „Polski liberalnej”, dziś odgrywają go „zjednoczonoprawicowcy” i „zjednoczonoopozycjoniści”.
Jałowość sporu politycznego ostatniego dziesięciolecia wskazuje, że plemienna dychotomiczność retoryczna, która stała się ekwiwalentem dla realnego politycznego sporu typowego dla dojrzałej formy demokracji skonsolidowanej, uniemożliwia zbudowanie fundamentów polskiego myślenia wspólnotowego. Brak tym samym stabilnego i zarazem wspólnego trzonu aksjologicznego – swoistej wspólnoty wartości – podzielanego przez wszystkie istotne siły polityczne. Liberalna racjonalność domagałaby się zatem w pierwszej kolejności zadbania o ten czynnik, później zaś poszukiwania dróg ideologiczno-politycznej przebudowy państwa.
Dopiero na bazie wspólnej politycznej aksjologii oraz ogólnie przynajmniej zdefiniowanej politycznej wspólnoty możliwe będzie przekształcanie struktur państwa w duchu liberalnych reform ustrojowych czy systemowych. Kształtowanie katalogu takich liberalnych reform trzeba jednak zacząć od precyzyjnego wskazania tych obszarów, w których państwo jest potrzebne bądź wręcz konieczne.
Nie można tutaj jednakowoż polegać w zupełności na lekturze myślicieli liberalnych tradycji klasycznej czy choćby tych, którzy zręby swojej myśli tworzyli w drugiej połowie XX wieku. Pamiętać trzeba, że zjawiska globalizacyjne, cyfryzacja wszystkich niemalże sfer życia, przejawy wszechobecnej dyfuzji kulturowej, internacjonalizacja dotychczasowych zadań państwa, a także internalizacja przez państwa narodowe norm prawnych międzynarodowych bądź mających swój rodowód w legislacji krajów trzecich sprawiły, że państwo XXI wieku jest już tworem radykalnie odmiennym. Państwo współczesne powinno więc realizować szereg funkcji, których nie realizowało wcześniej, zaś mogłoby wycofać się z szeregu obszarów, w których nadal jest obecne.
Współcześni liberałowie – także liberałowie polscy – stają więc przed nie lada ciężkim zadaniem, jakim jest zdefiniowanie koniecznego obszaru ingerencji państwa w poszczególne sektory życia społecznego. Liberałowie polscy mają jednakże zadanie jeszcze trudniejsze: muszą bowiem w pierwszej kolejności odbudować państwo, później – wespół z innymi środowiskami politycznymi – zatroszczyć się o uformowanie rzeczywistej wspólnoty państwowej, finalnie zaś dopiero zaproponować liberalną wizję przeobrażeń i uzyskać dla tej wizji społeczną legitymację.
Zadanie to wymaga również, aby dokonać rzetelnej ewaluacji pierwszego trzydziestolecia polskiej suwerenności.
Przy czym w analizie tej należy przeprowadzić swoiste epoché – redukcję fenomenologiczną, której zasadniczym trzonem powinno być odcięcie się emocjonalne od postaci i wydarzeń, a także dorobku i błędów, stanowiących dzieło ojców i współtwórców III Rzeczypospolitej. Niestety takiego metodycznego cięcia nie są w stanie dokonać ci, którzy w kreowaniu III Rzeczypospolitej brali udział. Ich osobisty stosunek do dorobku III RP nie pozwoli im uzyskać wymaganego dystansu. W tejże redukcji fenomenologicznej należy przyjrzeć się naszemu państwu niczym przedmiotowi poddawanemu audytowi zewnętrznemu, przy czym w pewnym sensie audyt ów musi mieć charakter historyczny.
Nie mam żadnych wątpliwości, że jedynie środowiska liberalne – z natury swej umiarkowane, skłonne do racjonalności, zdolne do dialogu i przekonane o konieczności odrzucenia wszelkich form rewolucji – będą w stanie przeprowadzić oraz czuwać nad rzetelnością takiego procesu. Nie mam również najmniejszych wątpliwości, że proces ten, a także kolejne etapy przebudowy państwa w tak zarysowanym liberalnym duchu, trwać będzie dziesiątki lat, zaś jego zasadnicze etapy dokonywać się będą w głowach, mentalności i przede wszystkim świecie wartości wszystkich Polaków.
Nie należy zatem łudzić się, że istnieje inna – lepsza – recepta na prawdziwą zmianę. Tym samym mówienie o „Polsce po PiS-ie” oraz „Polsce przed PiS-em”, „Polsce po Platformie” i „Polsce sprzed Platformy”, stanowić może jedynie swoistą metaforę, która jednakowoż powinna nas prowadzić do próby wypracowania dialogu na temat polskiej wspólnoty politycznej oraz jej kształtu, nie zaś na temat Polski wyrwanej jednej czy drugiej sile politycznej.
