W tych pokręconych jak baranie jaja czasach, ludzie zapomnieli, że wolność nie polega na tym, że możemy zagłosować na tego, kogo sługami zostaniemy. Wolność polega na tym, że ten, kto sprawuje urząd, służy nam. Urzędy publiczne jeśli w ogóle mogą mieć jakąkolwiek legitymizacje, to tylko taką, że zostały dobrowolnie zaakceptowane i odpowiadają przed jej klientami. To klienci urzędu mają rozkazywać urzędnikom, a nie urzędnicy klientom. To obywatele mają rozkazywać rządowi, a nie rząd obywatelom. I nie mówię o „akceptacji” kolektywnej (czyli narzucaniu poddaństwa przez większość mniejszości za pomocą demokratycznego głosowania). Mówię o literalnej zgodzie każdego człowieka.
Dosłownie: każdy wolny i odpowiedzialny człowiek musi wyrazić zgodę na to, żeby ktoś inny mógł sprawować nad nim kontrolę i wydawać w jego imieniu jego pieniądze. Taka jest idea rządu obywatelskiego. I jedynie taki rząd może być liberalny. Reszta to quasi-socjalistyczne wydmuszki skazane na rozrost władzy powyżej potrzeb, stopniowego zawłaszczania wolności osobistej obywateli i zamieniania ich w poddanych. Nie zmieni tego ani demokracja, ani monarchia. Nie zmieni tego ani lewica, ani prawica. Tylko dobrowolne stowarzyszenie może to zmienić.
Utopia? Niemożliwe? Oczywiście, że możliwe, co poświadczają nawet świadectwa historyczne, nie wspominając o pracach teoretycznych. Niemniej, nawet jeśli nie byłoby to możliwe – nie zmieniłoby to faktu, że wolność to nie jest plebiscyt na najbardziej opiekuńczego tyrana.