Taki tłumem oczywiście łatwo manipulować, dlatego stanowi on solidny kapitał dla wielu pozbawionych skrupułów polityków, oraz oczywiście wszelkiej maści proroków i innych szarlatanów.
10 kwietnia będziemy mieli rocznicę katastrofy smoleńskiej, co oczywiście wzbudza apetyt wielu sił i osób zaangażowanych w kampanie prezydenckie. PiS, jako twórca teorii spiskowej na temat likwidacji przez Tuska i Putina części polskiego parlamentu z prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele, zaciera już ręce. Od 10 kwietnia do majowych wyborów dzieli wyborców niewiele czasu, zatem emocje jakie uda się w nich wzbudzić, mogą przesądzić o sukcesie poszczególnych kandydatów.
Oczywiście głównym wygranym może stać się nowo wykreowany przez Jarosława Kaczyńskiego lider Prawa i Sprawiedliwości, Andrzej Duda. Pisowski kandydat na prezydenta staje się coraz bardziej lubiany przez twardy elektorat „Prawych i Sprawiedliwych”, a stara się jak może. Odważny atak na in vitro obudził „radosne nadzieje” klerykalnej i konserwatywnej części naszego społeczeństwa. Jako, że osób walczących z bezpłodnością jest znacząco mniej, niż słuchaczy Radia Maryja, był to zapewne bardzo sprytny od strony politycznej ruch Jarosława Kaczyńskiego zaprojektowany dla Andrzeja Dudy.
Przy okazji in vitro polecam na marginesie ważny wywiad z szefową Stowarzyszenia Nasz Bocian, którego działalność polega między innymi na walce o dostęp do in vitro.
Andrzej Duda jest oczywiście oficjalnym wyznawcą religii smoleńskiej i nie krył się z przekonaniem, że polska demokracja jest całkowicie nic nie wartym układem mafijnym mającym na celu wysadzanie pisowskich prezydentów wraz z samolotami. Oczywiście we współpracy z Putinem. Trzeba przyznać, że poglądy pan Duda ma bardziej niż ciekawe, zwłaszcza jak na kandydata na naszego prezydenta…
Nawiasem mówiąc czasem nawet żałuję, że PiS zajmuje się głównie socjotechniczną magią i (para)religijnymi emocjami, bo nawet im zdarza się mieć w czymś rację. Przecież nie wszyscy klerykałowie i konserwatyści są całkowitymi głupcami, bywa, że w niektórych kwestiach mają trafne spostrzeżenia. Takim spostrzeżeniem ze strony PiS była nieufność wobec Rosji, ale przekuta w pełną pogardy wobec polskiej demokracji smoleńską parareligię przestała być ta nieufność cenna w polskiej debacie publicznej.
Smoleńską religię wykorzysta też PO wraz z kandydatem na prezydenturę kolejnej kadencji, Bronisławem Komorowskim. Już wcześniej Komorowski, zasługujący na szacunek bohater działań niepodległościowych w czasach PRL (w PiS z takimi, wbrew pozorom, krucho), odwołał się do tego, o czym teraz w zasadzie piszę – do wojny polsko polskiej czynionej przez obóz racjonalistów z obozem zwolenników (para)religijnej magii i „czystych emocji”.
To miłe, że Komorowski chce bronić racjonalnego skrzydła naszego społeczeństwa i w drugiej turze wyborów, jak każdy rozsądny człowiek, poprę go w turnieju z Andrzejem Dudą. Szkoda jednak, że główna partia opozycyjna w Polsce atakuje rząd z pozycji (para)religijno magicznych, zamiast od strony rzeczywistych problemów społecznych. Bo opozycja w systemie demokratycznym, który popieram z całego serca, to skarb. Ale opozycja musi być kompetentna. Tymczasem mamy in vitro, magię „mordowanych zarodków” i teorie spiskowe związane z lotnictwem.
Większość czytelników uśmiechnie się teraz zapewne, szczęśliwa z faktu, że magiczne myślenie związane z PiS nie jest naszym zmartwieniem. Ale nie tak do końca. Bowiem i nam się zdarza myśleć magicznie i w niezbyt mądry sposób opisywać rzeczywistość, licząc bardziej na pozyskanie rozentuzjazmowanego (umiecie to wymówić poprawnie?) tłumu, niż na dyskusję.
Podziwiam i wspieram projekt Liberte dotyczący religii w szkołach. Mam nadzieję, że coś z tego będzie. Tymczasem na portalu NaTemat pojawił się głos osoby, która żarliwie sprzeciwia się religii w szkole. Czyli „nasz człowiek”, czyż nie? Tak ale…
Pisze zatem Andrzej Gąsiorowski:
„Tak jak filmy są dziś w telewizji dodatkiem do reklam, tak polska szkoła jest dodatkiem do lekcji religii. Jeśli pojawiają się w niej jeszcze zajęcia z polskiego, matematyki, nauk przyrodniczych, to tylko po to, żeby wprowadzić w błąd część rodziców.”
Ja uważam, że religia w szkole wdraża uczniów w pewne emocje, w dogmatyczny styl opartego na mitach myślenia. Chciałbym, aby dzieciom zaoszczędzono tej indoktrynacji. Aby dorosły w spokoju i wtedy, już jako osoby dorosłe, decydowały się na racjonalność, albo na uleganie mitom. Gdyby jednak wybrały mity, to przynajmniej mogłyby rzeczywiście wybrać między katolickimi, hinduistycznymi, protestanckimi etc., a nie być wdrożone nieco (przyznajmy!) siłowo w jeden z nich. Ale czy to, co napisał pan Andrzej jest rzeczywiście prawdą? Czy żyjemy w tym samym kraju?
Dalej pisze Andrzej Gąsiorowski tak oto:
„Zaangażowanie w działania religijne na terenie szkoły i poza nią pozwala na w miarę bezstresowe przebrnięcie przez zajęcia, które były niegdyś istotą nauczania. Niezorientowanym przypomnę, że chodzi tu o lekcje języków, matematyki, fizyki, chemii, biologii itd.”
To skąd, pytam pana Andrzeja, biorą się u nas fizycy, matematycy, chemicy, biolodzy a nawet ateiści? Czy rzeczywiście wszędzie i wszystkim w każdej szkole rządzi ksiądz i katechetka? A może jest tu 10 ton przesady, która nie służy niczemu? Czy pan Andrzej chce nam przekazać informacje, czy też podburzyć emocje tłumu antyklerykałów, aby go podziwiali i lajkowali? Czy taka przesada służy czemuś poza tym?
Pisze pan Andrzej dalej:
„Polskie szkoły są dziś odmianą szkół koranicznych, z tym zastrzeżeniem, że nie można dokonać prostej podmiany Koran – Biblia.”
Tak się składa, że byłem w szkole koranicznej, bo mam znajomych muzułmanów i dużo podróżuję badając różne kultury. Z całym przekonaniem mogę stwierdzić, że polskie szkoły nie są odmianą szkół koranicznych. Nie uczy się w nich na pamięć świętych tekstów w postaci obszernych tomów bez znajomości języka, w którym owe teksty zostały napisane.
Czytamy dalej:
„Polska szkoła jest dziś dodatkiem do religii, podobnie jak dodatkiem do niej jest samorządność i państwo per se (o czym szerzej w innym miejscu). Zaczyna się jednak od szkoły. Zaczyna i kończy.”
Oczywiście pan Andrzej ma wiele racji w tym, że nie należy lekceważyć tego, że szkolna religia nadaje barwę mentalności sporej grupie młodych Polaków, nawet gdy ci zostają później ateistami. Wiele ateistów ma całkowicie katolicki stosunek do kobiet, środowisk LGBT, śmiertelności, sensu życia, czy roli w nim cierpienia. Ten problem jest często pomijany w naszym środowisku, bo oczywiście niekomfortowo jest odkryć w sobie jakąś niedoskonałość. Jednak zdarza się czasem, że nawet deklarujący się katolik jest mniej katolicki w swoim myśleniu o kobietach, LGBT etc. od niejednego ateisty. Bywa tak niestety. Ale czy państwo polskie jest rzeczywiście tylko dodatkiem do religii? To jak było z nim w XIII wieku? Istniały jakieś różnice? Może jednak było bardziej „tylko dodatkiem”? Czy ta przesada jest próbą dialogu, lobbowaniem za jakąś sprawą, czy tylko podsycaniem emocji w tłumie czytelników o określonych zainteresowaniach? Czemu to służy?
Mamy też myśl lewicową (chyba) zawartą w tym tekście:
„Religia w szkole wiele nam mówi o formach współczesnego wyzysku i panowania. Jako taka stanowi wzorzec dla rozwiązań w innych obszarach ludzkiej aktywności – przede wszystkim sfery ekonomicznej.”
Nie wiem czy każdy katecheta wdraża zasady wolnego rynku w ujęciu neoliberalnym na lekcjach religii. Wydaje mi się, że nie. Natomiast z kolejnym zdaniem pana Piotra chętnie się zgodzę, szkoda jednak, że tonie ono zbyt mocno w morzu twierdzeń przesadnych, nastawionych tylko i wyłącznie na agitację wśród czyhającego na mocne emocje tłumu:
„Nie sposób przecież uwierzyć, że w środkowej Europie, w XXI wieku, dwie godziny cennego czasu uczniów poświęca się intelektualnej tandecie na granicy zabobonu (zabobonu również w obrębie samego chrześcijaństwa ). A jednak to się dzieje.”
Zgoda. Tylko czy ten artykuł przyczynia się rzeczywiście do zmiany takiego stanu rzeczy? Czy emocjonalne sycenie tłumu osób już przekonanych do tego, że religia w szkołach to nieporozumienie przekona tych z nas, którzy mają co do tego wątpliwości? Odwrotnością myślenia religijno – magicznego jest myślenie racjonalne. Ale skoro stajemy po racjonalnej stronie, to może powinniśmy pisać racjonalnie, a nie głównie po to, aby wzbudzić silne emocje w swoim własnym kręgu światopoglądowym?
Kończy ten emocjonalny tekst taka puenta:
„Wobec ogólnej zapaści cywilizacyjnej, która już dziś staje się udziałem znacznej części świata, ten stan rzeczy będzie się pogarszał aż do całkowitego kolapsu wiedzy, rozumu i kultury.”
Ale czy przesada zawarta w tekście Andrzeja Gąsiorowskiego jest właśnie fortunnym przejawem owej „wiedzy, rozumu i kultury”, do której powinniśmy dojść odchodząc od religijnej indoktrynacji młodych ludzi w szkołach? A może jest jednak, niestety, ta przesada w słusznej (jak najbardziej!) sprawie bliższa jest magicznemu zaklinaniu rzeczywistości, z którego tak chętnie czerpią liderzy PiS, aby pozyskiwać aktywność i poparcie swoich stronników? Czy chęci grania na prymitywnych emocjach tłumu nie powinniśmy raczej przeciwstawiać trafnej argumentacji podanej w spokojny, przejrzysty, rzeczywiście rozumny i kulturalny sposób?
Jak zwykle po takim tekście smutne są dla mnie komentarze. Rozradowani zwolennicy świeckości wiwatują na zasadzie: „Racja, aleś im dołożył, dawaj!”. Tylko parę głosów zwraca nieco lękliwie uwagę na to, że problem jest, ale jednak w tekście pojawiła się odrobina przesady. Natomiast dla osób, które przystępowały do lektury tego tekstu nie mając w pełni wyrobionego zdania na temat religii w szkołach, ten tekst jest najpewniej opisem jakiejś innej planety. Szkoły koraniczne? Państwo dodatkiem do religii? Formy współczesnego wyzysku i panowania? Zajęcia, które były niegdyś istotą nauczania? Krótko mówiąc – „to był na pewno zamach…”