Rozczulił mnie red. Leszczyński, który w „GW” wpadł w rozpacz, że studenci zachowują się niegrzecznie, nie chce im się czytać lektur i nie mają edukacyjnego minimum, owej kulturowej kindersztuby, która niegdyś odróżniała inteligencję od reszty społeczeństwa (nie napiszę, że warstw niższych, by nie burzyć lewicowej wrażliwości p. Redaktora). A niby dlaczego miałoby im się chcieć?!
Red. Leszczyński przypomina nieco opisywanych niegdyś przez Bronisława Malinowskiego mieszkańców wysp Pacyfiku, którzy widzieli, że rodzą się dzieci, ale nie kojarzyli tego faktu z uprawianym wcześniej seksem. Są to skutki tych samych przyczyn, które przejawiają się w każdej sferze życia społecznego. Dlaczego doszło do – jak pisze p. Redaktor – do przeoczonej „kulturowej zmiany”? Doszło do niej nie tylko u nas. Gdy uczyłem w latach 1997-2003 w Niemczech wybuchł tam podobny skandal, gdy jeden z „buraków” biorących udział w jakimś reality show nie wiedział kim był bodajże Goethe albo Schiller i stwierdził, że wcale nie czuje się tym faktem zawstydzony. Rozmawiając z moimi niemieckimi kolegami powiedziałem to samo: „a dlaczego miałby czuć się zawstydzony”.
I ów burak i owi studenci z tekstu red. Leszczyńskiego wywodzą się zapewne z warstw społecznych, gdzie owej kulturowej kindersztuby nie było. Tylko lat temu 200, 100, a nawet 50 istniał mechanizm aspiracji i potrzeby awansu. Jedni mieli potrzeby awansu kulturowego, inni nie, ale i jedni, i drudzy pragnęli awansu materialnego. I dlatego zgodnie naśladowali stojących wyżej od siebie w hierarchii zawodowej (i społecznej). Robotnik podpatrywał nie tylko wzorce zawodowe, ale i wzorce zachowań majstra, ten przyglądał się pilnie inżynierowi, a inżynier starał się naśladować właściciela fabryki.
„Socjal” zredukował, albo nawet i wyeliminował bodźce ekonomiczne do tego naśladownictwa. W tym samym czasie, gdy uczyłem w Niemczech zwracano uwagę, że robotnik niewykwalifikowany otrzymywał tam 97% płacy robotnika średnio wykwalifikowanego (pracującego przy taśmie produkcyjnej), a robotnik wykwalifikowany zarabiał też niewiele więcej niż ten przy taśmie. Czy robotnikowi niewykwalifikowanemu warto było dla trzech procent zdobywać wyższe kwalifikacje i w dodatku jeszcze uczyć się kim był Goethe? Pytanie to uważam za retoryczne.
Studenci nie są inni. Znaczna ich część studiuje dla „papierka”, bo nie wyniósłszy z domu potrzeby wiedzy uważa, że potrzebny jest papierek. A ponadto wie, że atmosferze „lewicowej wrażliwości” na dyskryminację, wykluczenie itp. ideologiczne frazesy-worki, do których można wrzucić niemal wszystko, czują się bezkarni. Wyrzucenie z zajęć hałaśliwego studenta, bądź odrzucenie tego, który nie kwalifikuje się do zajęć na danym poziomie, potraktowane może zostać jako „dyskryminacja”. A tymczasem dyskryminacja, czyli rozróżnianie głupich od mądrych, leniwych od pracowitych, powinna być obowiązkiem pracownika dydaktycznego na uczelni.
Wzorce zawodowe biorą się z naśladownictwa; tak samo zresztą wzorce kulturowe. Ale ludzie wiedzą, że bez starań, wysiłków i bez naśladownictwa i tak dostaną jakąś pracę, a to, czego w tej pracy nie dostaną, bo niewiele wiedzą i są leniwi w dodatku, dostaną przez rozmaite dodatki socjalne. W tych warunkach tylko ci naprawdę spragnieni wiedzy i sukcesu zawodowego oraz awansu kulturowego będą naśladować tych, do których chcą się upodobnić. Ale w erze wszechobecnego (choć kończącego się w skali cywilizacji zachodniej!) „socjalu” stanowią zdecydowaną mniejszość…