Z początkiem lipca w życie weszło jedno z największych uderzeń w polską drobną przedsiębiorczość w ostatnich latach – podzielona płatność (split payment). Narzędzie ma uszczelnić podatek VAT i niewątpliwie to uczyni, ale kolosalnym kosztem. Żeby ścigać garstkę przestępców – jak przestępcy zostaną potraktowani wszyscy.
Sednem idei jest to, że pieniądze, które przedsiębiorca otrzymuje, będą podzielone na część netto i VAT – część VAT będzie zaś dla przedsiębiorcy właściwie niedostępna – poza 3 wyjątkami: zapłatą podatku VAT do urzędu, zapłatą podatku VAT z faktur jakie sami płacimy (wtedy ta kwota będzie niedostępna dla naszego kontrahenta) lub zwrócona na nasze konto jeśli zgodzi się na to naczelnik urzędu skarbowego (a myśleć może 60 dni). To bardzo uproszczony obraz tej regulacji, ale oddaje jej sens – pieniądze, jakimi dziś przedsiębiorcy się finansowali, w dużej mierze nie będą dla nich dostępne.
W teorii split payment jest dobrowolny, ale tylko po stronie wysyłki pieniędzy.
Jak już dostanę pieniądze w podzielonej płatności, to nic nie mogę z tym zrobić (poza 3 wcześniej opisanymi punktami). Siłą rzeczy, by ratować siebie będę pogrążał innych – wysyłając im pieniądze w podzielonej płatności i przekazując dalej gorącego kartofla. Jak widać, zaprojektowano tą regulację by rozprzestrzeniała się w gospodarce jak wirus. Zaś źródłem zakażenia są firmy państwowe, które ostały zobowiązane do jej stosowania. Firma, która handluje ze spółką pod kontrolą państwa dostanie VAT na oddzielne konto i chcąc poprawić swoją płynność zacznie używać podzielonej płatności by uwolnić swoje środki. Innymi słowy ta cała „dobrowolność” pozwala wybrać czy chcę kogoś kopnąć – ale nie czy chcę być skopanym. A celem tego rozwiązania jest upowszechnienie tej metody tak, by Komisja Europejska pozwoliła na jej obowiązkowe stosowanie od nowego roku.
Dla niektórych firm – zwłaszcza tych usługowych albo importujących – ubytek finansowania wyniesie ok. 20 procent obrotu.
To kolosalny cios dla gospodarki która ma od lat problemy z płynnością. I nie oszukujmy się – problem dotknie w większym lub mniejszym stopniu prawie wszystkich. Bezpieczni są zasadniczo tylko eksporterzy i sprzedający za gotówkę (głównie detaliści). Najbardziej zaś ucierpią mali – duzi mają zapasy płynności i są w stanie wymusić na kontrahentach by w ich przypadku podzielonej płatności nie używali.
Na podnoszone przez przedsiębiorców uwagi Ministerstwo Finansów odpowiada z butą jaką pamiętamy z czasów ministra Kapicy. Otóż oficjele twierdzą, że przedsiębiorcy nie mają się o co awanturować bo przecież te pieniądze i tak nie są ich – tylko budżetowe. To oczywiście bzdura na kilku poziomach. Po pierwsze, czyjekolwiek by to nie były pieniądze to regulacja obiektywnie pogarsza warunki działania przedsiębiorców. Po drugie, tak naprawdę to nie są pieniądze budżetu tylko innych firm. Wiele firm płaci za faktury swoim dostawcom o wiele więcej VAT niż sama otrzymuje od klientów (np. te sprzedające towary w obniżonych stawkach, eksporterzy etc.). Oni oczywiście po (dość długim) czasie swoje pieniądze otrzymają (po dodatkowej kontroli oczywiście) – jednak przez ten czas finansują cały system, zaś budżet powinien je dostać dopiero przy zakupie przez ostatecznego użytkownika. Zatem stwierdzenia płynące z MF są nie tylko aroganckie, ale i nieprawdziwe.
Na regulacji poza budżetem skorzystają banki.
Już dziś widać zalew reklam oferujących firmom kredyty na okoliczność zamrożonego VAT. A to bynajmniej nie koniec korzyści dla nich. Zamrożony VAT to środki, którymi banki mogą bezpłatnie obracać, regulacja wymusi zaś wysyłanie przelewów pojedynczo – osobno za każdą fakturę – co przełoży się na większe dochody z opłat. Wyraźnie widać, że premier chce zrefundować kolegom po fachu podatek bankowy.
Efekty podzielonej płatności będą się pojawiać stopniowo.
Jest ona zaprojektowana tak, by rozprzestrzeniać się w gospodarce jak wirus – zaczynając od sektora państwowego. Ale że stanowi on połowę gospodarki, dotrze w końcu do wszystkich. I tak miesiąc po miesiącu przedsiębiorcy zauważą, jak pieniądze znikają z ich firm. Pełna realizacja przyjdzie w samą porę na nadchodzące wybory samorządowe.
Ruch ten pokazuje także jak bardzo rządowi zależy na dodatkowych wpływach przy rozbuchanych wydatkach budżetowych. Kompetencje Morawieckiego jako ekonomisty są marne, ale nawet on zdaje sobie sprawę, ze zachwianie koniunktury zaowocuje gigantyczną dziurą budżetową. Niewątpliwym plusem jest to, ze takie podejście odstrasza oszustów podatkowych z Polski (a należy nadmienić, ze jest to proceder mocno międzynarodowy, więc ma to spore znaczenie). Z drugiej jednak strony nawet najgorsze praktyki ministra Kapicy uderzały w polskich przedsiębiorców co najwyżej sektorowo. Pomysł Morawieckiego to działanie dywanowe o trudnych do przewidzenia konsekwencjach.