Urząd Ochrony Państwa powstawał w 1990 roku w bardzo trudnej politycznie sytuacji. Nie było pewne jak w trakcie przekształcania się Polski w państwo demokratyczne i suwerenne zareaguje Związek Radziecki, a w szczególności jednostki wojskowe stacjonujące na terenach Polski i dawnego NRD. Nie było jasne czy odbieranie przywilejów działaczom PZPR nie wywoła z ich strony jakichś radykalnych działań. Przekształcanie gospodarki centralnie sterowanej w rynkową także nie odbywało się bez napięć. Można było mieć obawy co do uczciwości niektórych prywatyzacji, a także czy nowe mechanizmy gospodarcze nie spowodują nowych form korupcji i oligarchizacji pewnych grup przedsiębiorców.
O tym w jakim stopniu udało się zapobiec zagrożeniom, nie da się odpowiedzieć bez bardzo poważnych badań historyków, ale z pewnością można porównać sytuację w obecnej Polsce z tym co się dzieje w Rosji, na Ukrainie czy chociażby w Czechach (gdzie państwo wydaje się bezbronne wobec szeregu patologii gospodarczych). Jednym z powodów dla których transformacja polityczna i gospodarcza pozwoliła na stworzenie demokratycznego państwa prawa i urynkowienie gospodarki było rozsądne przeorganizowanie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i służb specjalnych. Odpowiadający za to kolejni ministrowie: Krzysztof Kozłowski i Andrzej Milczanowski nie zdecydowali się na „opcję zerową” zakładającą zwolnienie wszystkich ludzi SB, ale na budowanie nowych służb w oparciu o doświadczenie byłych funkcjonariuszy. Uznając, że będą oni służyli społeczeństwu zorganizowanemu wokół zasad demokratycznego państwa prawa, w warunkach uciążliwej służby, wymagającej dyspozycyjności i która może powodować zagrożenie dla ich zdrowia czy życia, utrzymali oni tzw. przywileje emerytalne – czyli prawo do obliczania emerytury według wskaźnika korzystniejszego niż w większości innych zawodów.
Obecnie te uprawnienia mają być odebrane. I co należy podkreślić: nie za okres przed 1989 rokiem – bo te zostały odebrane już dawno. Tylko za okres po 1990 roku. Czyli funkcjonariusz, który przepracował ponad 25 lat dla demokratycznej Polski może mieć odebraną znaczną część emerytury tylko dlatego, że przepracował chociażby jeden dzień dla jakiejś służby w PRL. A trzeba mieć świadomość, że ma to dotyczyć także osób, które w trakcie wykonywania swoich obowiązków stały się inwalidami, albo rodzin oficerów, którzy stracili życie.
Wydaje się to po prostu niemoralne. Nie wolno bowiem zrywać gwarancji, które dawano tym ludziom w czasie gdy decydowali się pozostać w służbie, świadomi że może ich ona narazić na niebezpieczeństwo. Tym bardziej, że stosuje się wobec nich zasadę odpowiedzialności z tytułu działań, w których w znakomitej większości po prostu nie brali udziału (przeważająca część funkcjonariuszy odpowiedzialnych za represje nie poddała się weryfikacji i nawet nie próbowała podjąć służby w nowych realiach). Także z punktu widzenia finansowego trudno mieć wątpliwości co do wysokości tych emerytur – średnia emerytura wypłacana byłym funkcjonariuszom to trochę ponad 3 tys. zł brutto. Podczas gdy średnia emerytura wypłacana na zasadach powszechnych wynosi ok. 2100 zł. Czy te ok. 1000 zł różnicy to tak dużo, przyjmując że przy podejmowaniu służby trzeba było spełniać wysokie wymagania, gwarantować dyspozycyjność i decydować się na pracę także z uwzględnieniem zagrożeń dla własnego bezpieczeństwa?
Zabranie uprawnień emerytalnych wygląda także na bezprawne. Nie da się zastosować w demokratycznym państwie prawa odpowiedzialności zbiorowej za czyny popełnione przez funkcjonariuszy poprzedniego systemu politycznego. Przypominają to m.in. związki zawodowe, powołujące się na postanowienie, niepopularnego co prawda w obecnych kręgach władzy, Trybunału Konstytucyjnego, który w cytowanym komunikacie stwierdzał między innymi: „każdy funkcjonariusz organów bezpieczeństwa PRL, który został zatrudniony w nowo tworzonych służbach policji bezpieczeństwa, ma w pełni gwarantowane, równe prawa z powołanymi do tych służb po raz pierwszy od połowy 1990 roku, w tym równe prawa do korzystania z uprzywilejowanych zasad zaopatrzenia emerytalnego”. Jak przypominają związki zawodowe, Trybunał Konstytucyjny orzekł wówczas także, że służba w suwerennej Polsce traktowana jest jednakowo bez względu na przeszłość funkcjonariusza.
Jest jeszcze jeden argument, który podważa tezę rządu o „sprawiedliwości dziejowej”. Sugeruje ona, że służby specjalne demokratycznej Polski (UOP, AW, ABW) były kontynuacją Służby Bezpieczeństwa, a co za tym idzie cała III RP była kontynuacją PRL. To ocena popularyzowana przez wielu tzw. „niepokornych” publicystów, którzy często system polityczny Polski po 1989 roku nazywają PRL-bis. To bardzo nieprawdziwa i niesprawiedliwa ocena, której absurdalność da się podkreślić chociażby takim przykładem, że gdyby w III RP faktycznie obowiązywały zasady z PRL, to publicyści ci byliby poddani represjom karnym (jak opozycja w PRL), a nie zakładali gazety, tygodniki, portale internetowe, serwisy dla blogerów, rozgłośnie radiowe i stacje telewizyjne. Swoją drogą, czy przywiązanie do sugerowanej ciągłości pomiędzy Polską Ludową a współczesną demokracją oznacza, że w przyszłości miałyby być weryfikowane emerytury prokuratorów, sędziów, strażników więziennych czy nawet nauczycieli, którzy mieli nieszczęście nauczać nieprawdziwej historii?
Charakterystyczne, że rozliczanie przeszłości ma miejsce nie tylko w Polsce. Jak informują np. niemieckie media, również w RFN trwa rozliczanie przeszłości służb specjalnych i ich funkcjonariuszy. (Np. Deutsche Welle z 8 października 2016 r. – http://www.dw.com/pl/historia-niemieckiego-wywiadu-pod-lup%C4%85-pe%C5%82no-nazist%C3%B3w/a-35992891). Tam również trwa badanie archiwów. Ale na tym kończą się podobieństwa. Działanie poszczególnych oficerów podlega indywidualnej ocenie, a wyciągane są wnioski historyczne, nie materialne. Do tego trzeba zauważyć, że niemieckie rozliczenia dotyczą osób aktywnych w czasie II wojny światowej i nie da się w żaden sposób porównać zbrodni hitlerowskich z łamaniem praw człowieka w schyłkowym PRL.
Niemieckie doświadczenie pokazuje, że głośne dyskutowanie o działalności służb może spowodować wyraźne szkody. Jak słusznie napisał autor przywołanego wyżej artykułu w „Deutsche Welle”: „Publiczne uznanie i rozgłos to kategorie, które dla tajnych służb nie mają najmniejszego znaczenia. Z natury rzeczy działają one raczej bezszelestnie i w ukryciu. Dla ilustracji jeden przykład: o tym, że i w jaki sposób wywiad BND chroni żołnierzy Bundeswehry przed zamachami w czasie ich misji zagranicznych, wie tylko mały krąg wtajemniczonych.” Dlatego dyskusje o rozliczeniach przeszłości tajnych służb w RFN prowadzone są z opóźnieniem i warunkach szczególnej staranności i odpowiedzialności za słowo. Wywoływanie publicznej wymiany argumentów o tym, czym się zajmowali oficerowie polskich służb specjalnych w ciągu ostatnich 25 lat na tajnych misjach, prawdopodobnie w pełni zaspokoi oczekiwania polujących na sensację czytelników tabloidów. Z całą pewnością jednak może zaszkodzić elementarnym warunkom bezpieczeństwa pracy polskich służb, a także reputacji Polski w środowisku międzynarodowych instytucji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo.
