Stan wojenny był zamachem stanu
Zarówno konstytucjonaliści, jak też historycy, którzy badali najnowsze dzieje Polski, zgadzają się co do tego, że stan wojenny wprowadzony w grudniu 1981 r. był zamachem stanu, w efekcie którego faktyczną władzę w Polsce przejęła pozakonstytucyjna Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego. Osoby zaś, które za wprowadzenie stanu wojennego odpowiadają, należy uznać za zamachowców, zaś członków samozwańczej WRON trzeba określać expressis verbis mianem puczystów.
Jak można wywnioskować z dzisiejszych wystąpień medialnych niektórych polskich „polityków”, należy w Polsce edukować nie tylko młodzież czy studentów, ale również owe „elity polityczne”. Po pierwsze więc – rozmawiając o niniejszej inicjatywie – pamiętać trzeba, że stan wojenny w 1981 r. wprowadzony został nielegalnie: Rada Państwa miała prawo zrobić to wyłącznie w okresie między sesjami parlamentu, zaś w istocie stan wojenny 1981 r. wprowadzony został dokładnie w trakcie trwania sesji parlamentu, czyli nielegalnie.
Po drugie – działania nadzwyczajne (akcja Azalia oraz akcja Jodła) zaczęto wprowadzać w życie już 12 grudnia, Wojciech Jaruzelski ogłosił wprowadzenie stanu wojennego 13 grudnia, zaś dekret Rady Państwa wprowadzający ów stan nadzwyczajny opublikowano w Dzienniku Ustaw dopiero 17 grudnia z datą 14 grudnia. De facto więc stan wojenny wprowadzono zanim wystosowano sam akt wprowadzający ów stan nadzwyczajny. Prawo zadziałało więc z mocą wsteczną!
Po trzecie – Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego, która – jak mówił Jaruzelski w swoim przemówieniu z 13 grudnia – rzekomo „ukonstytuowała się”. W istocie zaś była ciałem nielegalnym, pozakonstytucyjnym, a jej istnienie nie opierało się na żadnych przepisach obowiązującego wówczas prawa. Zastąpiła ona faktycznie legalne władze.
Dlaczego tak późno z tą sprawiedliwością moralną?
Po zapowiedzi ministra Macierewicza, że uruchomi on procedurę odebrania autorom stanu wojennego stopni wojskowych, media zasypały nas wypowiedziami przede wszystkim polityków opozycji (o, zgrozo, również tych, których darzę respektem czy sympatią!), którzy przekornie zapytywali Macierewicza i jego kolegów z PiS-u, dlaczego procedury niniejszej nie wszczęto podczas poprzednich rządów PiS-u w latach 2005-2007. Drodzy Panowie! Nie znacie stanu prawnego sprawy albo udajecie ignorantów!
Spieszę zatem, aby przypomnieć wszystkim tym, którzy nie posiadają wiedzy w rzeczonej sprawie (a pomimo tego nadmiernie się w tym temacie wypowiadają), że w latach 90. (a także w latach 2005-2007) nie było formalnych podstaw do odebrania stopni wojskowych Jaruzelskiemu i Kiszczakowi. Żaden sąd nie stwierdził wobec nich jakiegokolwiek naruszenia prawa w związku z wprowadzeniem w Polsce stanu wojennego. Oczywiście zapewne przy odpowiedniej woli politycznej byłoby to „jakoś” możliwe i wówczas, jednak nie jest to miejsce na political fiction.
Dopiero w 2007 r. Główna Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu przygotowała akt oskarżenia przeciwko autorom stanu wojennego. W 2012 r. sąd skazał Czesława Kiszczaka i innych żyjących autorów stanu wojennego na karę pozbawienia wolności za „udział w związku przestępczym o charakterze zbrojnym”, który przejął w sposób nielegalny władzę w państwie. Wyrok ten uprawomocnił się w roku 2015. Tym samym dopiero przed rokiem polski sąd jednoznacznie stwierdził, że stan wojenny był wprowadzony nielegalnie i stanowił zamach stanu.
Analogiczny wyrok nie został wydany wobec Wojciecha Jaruzelskiego, po którego śmierci sprawę przeciwko niemu umorzono. Trzeba więc jednoznacznie przyznać, że ten, który był faktycznym przywódcą grupy puczystów w 1981 r., uniknął odpowiedzialności karnej, przed którą paradoksalnie uchroniła go śmierć. Nie możemy jednak mieć najmniejszych wątpliwości – po przeczytaniu uzasadnienia wyroku dotyczącego Kiszczaka – że również Jaruzelski zostałby skazany.
Dlaczego nigdy nie jest za późno na sprawiedliwość moralną?
Sprawiedliwość moralna, jakiej domagają się ofiary stanu wojennego a domagać się powinni również wszyscy żyjący dziś w niepodległej Polsce, powinna być elementem polskiej racji stanu. Dążyć do tego powinni przedstawiciele wszystkich sił politycznych, które chciałyby zerwać – chociażby symbolicznie! – z PRL-owskim dziedzictwem i budować nową Rzeczpospolitą na fundamencie historycznej prawdy. Nie dziwi mnie, że postkomuniści – wywodzący się przecież z komunistycznej elity – w latach 90. czy na początku XXI w. tego nie zrobili. Wywodzili się bowiem z tych samych środowisk, które za stan wojenny odpowiadały.
Dziwi jednak, że elity postsolidarnościowe nie potrafiły i nie potrafią jednomyślnie i bez zbędnej politycznej demagogii doprowadzić do tego symbolicznego aktu moralnej sprawiedliwości, jakim mogłoby być odebranie stopni wojskowych autorom puczu 1981 r. Nie przywrócimy życia ofiarom stanu wojennego, nie odkryjemy tym sposobem prawdziwych okoliczności „zaginięć” i śmierci wielu, którzy w okresie stanu wojennego nie wrócili do domu. Należy jednak domagać się transparentnego nazwania katów i mówienia wprost, że stan wojenny był zamachem stanu.
Akty sprawiedliwości moralnej i historycznej (choć przecież nie wyłącznie w tym wymiarze) przeprowadzono przecież w Republice Południowej Afryki po obaleniu reżimu apartheidu czy też w Chile po demontażu dyktatury Pinocheta. W Polsce po „okrągłym stole” dawne elity antykomunistyczne zaangażowały się głównie w przebudowę gospodarczą i ustrojową Polski. Sprawę sprawiedliwego osądzenia – choćby na poziomie moralnym czy historycznym – zbagatelizowano. Wystarczy dostrzec, jak długo trzeba było czekać na powołanie Instytutu Pamięci Narodowej.
Zrozumiałe jest, że w dobie ostrego konfliktu politycznego, jakiego jesteśmy świadkami w ostatnim roku, porozumienie ponad podziałami jest zwyczajną mrzonką. Zrozumiałe również, że niekoniecznie oczekiwalibyśmy, aby aktu dziejowej sprawiedliwości dokonywał prokurator Stanisław Piotrowicz et consortes. Tak, zrozumiałe. Może jednak najlepszą reakcją polityków, którzy pozostają ze środowiskiem ministra Macierewicza w politycznym konflikcie, byłoby w tej sytuacji po prostu milczenie.