Każdy może oceniać każdego, nie dbając o jakość swych, rzucanych ad hoc, sądów, stąd więc, jak w tym przypadku ma to miejsce, próba ewentualnego zastępowania polemik krytyczno-literackim rankingiem, przejawiającym w niektórych momentach wyraźnie zaczepne tendencje, okazuje się co najwyżej surogatem.
Dyktat skrótowości, wyrażany najczęściej w postaci komentarza, panuje niepodzielnie w całym życiu społeczno – kulturalnym. Jako signum naszych czasów, oddaje pośpiech w zmaganiu się z obfitością informacji, treści czy samych wydarzeń, jakimi jesteśmy osaczani, tkwiąc w nieustannym przesyle obrazków wgryzających się w nasze systemy percepcji. Forma obrazkowa stała się naturalną ikoną wszelkiej treści, nastawionej na promocje towaru. Obrazkowo więc przedstawia się też książki, zachęca do ich nabywania efemerycznym komentarzem, minimalistycznym opisem lub nieco bardziej rozbudowaną notką w prasie. Książkę należy wręcz traktować jako sam towar i, jak każdą inną rzecz przeznaczoną do sprzedaży, popularyzować jej zaistnienie skrótowym objaśnieniem. Ta formuła stała się poniekąd obowiązująca, i nie obeszła wszystkich tych, którzy zajmują się krytyką literacką szczególnie w tej przestrzeni medialnej, gdzie dominuje pisanie informacyjne. W rubrykach anonsujących literaturę natykamy się na niewielkich rozmiarów tekściki żurnalistów polecających lub krytykujących dany tytuł, zwięźle szkicujących najistotniejsze walory danego tytułu lub wytykających ich brak. W pismach literackich lub w analogicznych portalach internetowych wciąż dominuje pisanie standartowych recenzji. Ot, sytuacja niby normalna. Problem pojawia się wtedy, gdy dochodzi do swoistego mariażu wysublimowanego pisania krytyczno-literackiego z formułą komentatorską, obliczonego na maratoński tekst, skalkulowanego jako wypowiedź wszechogarniającą pełnię zjawisk.
Podsumowania za dany rok są swoistą orgią. Okazji do skrupulatnego przyjrzenia się temu, co w minionym roku wydaje się godne odnotowania oraz ocenienia w każdej branży, nie przepuści żaden opisywacz, samo mianowany oraz przez siebie powołany do tej żmudnej, odreagowującej narosłe w nim frustracje i stąd zazwyczaj wdzięcznej pracy. Okazja ta daje mu pożądaną sposobność szybkiego przedostania się do świadomości odbiorców oraz twórców, z jednobrzmiącym przekazem: to on na końcu rozdaje karty, ferując wyroki w postaci windowania jednych, schlebiania drugim czy też utrącania trzecich. Podsumowywacz ów staje się przeto ważną figurą w konkretnym światku, w którym konkurencja jest wszak niemała, a każdy, kto nań jest siłą rzeczy skazany, zaczyna, prędzej czy później, liczyć się z kimś takim – opiniodawcą słyszalnym niekiedy aż poza opłotki branżowego światka.
Festiwal podsumowań to parotygodniowa atrakcja, która przyciąga zawsze rzesze gawiedzi ciekawskie tego, kogo pominięto lub skarcono, a kogo pochwalono. Użytek z takich właśnie finalnych zabiegów – wydawać by się mogło – mają wszyscy. W przypadku świata książek, nie mniej spolaryzowanego lub gatunkowo zróżnicowanego od świata muzyki, teatru czy filmu, zasadą dominującą w pojedynczym ujawnianiu pochwał oraz kar, jest wrażanie kija w mrowisko. Im głębiej zostanie włożony jego jeden koniec, tym bardziej z drugiego zwisają obficie marchewki. Rozdrażniając swoimi efemerycznymi, butnymi i bufoniastymi opiniami autorów, którzy czymś zirytowali Opiniodawcę, zaskarbia on sobie wieloletnią wdzięczność pozytywnie odebranych czy przyjętych, którzy trafili do jego serca, swoją twórczością wywołując w nim żywsze jego kołatanie. Czy takie podsumowania finalnie wpływają na umocnienie pozycji danego autora, czy też są w stanie podmyć jego hieratyczne miejsce w jakimś tam doraźnym panteonie, nie wydaje się czymś konkretnie sprawdzalnym, może poza chwilowym przełożeniem na pokupność jego książki lub na baczniejsze zwrócenie uwagi na jego nazwisko przez, chociażby, jurorów nagród. W istocie szybko ulegają one zapomnieniu, gdyż wypierane są bieżącymi, ukazującymi się w początkach następnego roku produkcjami. Błędne koło domyka się. Ale zdarzają się przypadki, kiedy następuje powrót do roztajałych już zeszłorocznych śniegów.
Śledziennik wszystkiego, co wydarza się w danym roku w rodzimej literaturze, a w szczególności poezji, Jakub Skurtys, postanowił nadrobić zaległości z roku 2020 i dopisać glosę do swojego krytycznego sprawozdania za tenże rok, która została opublikowana, podobnież jak ówże sprawozdanie, na łamach Małego Formatu, w numerze 4-6 2021. W pierwotnym podsumowaniu nie udało mu się odnotować szeregu książek lub zdarzeń, które najwidoczniej nie wzbudziły w nim większego zainteresowania z powodu dość nikłego stopnia zaangażowania w realizm naszych czasów, tudzież braku bezpośredniego przedstawienia palących problemów dotyczących orbit, po których krążą polityczne kwestie czy też aspekty. Skoncentrował się więc w nim na tej literaturze, w której dopatruje się śladów lub pierwiastków marksistowskiej ideologii, gdyż, jako jej wytrawny wyznawca, w przeważającej mierze traktuje poezję jako przedmiot mający ilustrować założone z góry tezy krytycznej ewokacji. Groteskowo – kuriozalne wrażenia, jakie powstają po lekturze recenzenckich tekstów Skurtysa, są bezpośrednią pochodną jego krytycznej strategii. W rozbudowanych do granic wytrzymałości tekstach lub skrótowym opisie danego tomu poetyckiego – traktowanego jako segment w rocznym sprawozdaniu – przywiązuje on wagę tylko do tego, co mieści się w jego wizji literatury. Polegałaby ona na odbiorze świata przedstawianego podług nowatorskich ujęć poetyckiego języka agonu, skupionego na takich elementach rzeczywistości społeczno-politycznej, które zawierają materiał dowodowy na wyższość i słuszność neomarksistowskiego postrzegania społecznego życia nad jego odbiorem w ujęciu kategorii neoliberalnych lub przedstawieniowych, wyrażanych anachronicznym – wedle niego – stylem, mającym swe korzenie lub rodowody w późnym modernizmie.
W dopisanym aneksie swobodnie kontynuuje swoje tropicielskie harce, gruntując swym aroganckim i wyższościowym tonem swoją samozwańczą pozycję wszechwiedzącego. Pomysłowo, jak mu się zdaje, wprowadza zabieg relacjonowania nieopisanych wcześniej tomów oparty na chytrej sztuce: o czym bym nie napisał wtedy / o czym napisałbym. Ma to wedle niego uwiarygodnić jego sumienność w odnotowywaniu niemal każdej książki poetyckiej i wnieść ożywczą bryzę interpretacyjnych modułów. Efekt tego przybiera od razu komicznie płytką postać mizdrzenia się do czytelnika owych elukubracji gorliwym wynajdowywaniem coraz to nowych sugestywnych metek, czy też w parozdaniowym opisie zdaniem relacji ze swej niemocy w radzeniu sobie z danym wyborem wierszy, który wedle niego albo jest niepotrzebnym, zbędnym jego wydaniem, zasługującym tylko na przecenę, albo zawierającym wiersze, przez które przebrnąć nie może. Pal to licho, jeśli chodzi o autorów poetycko czynnych, ale kiedy inauguruje swój wywód w przypadku wyboru wierszy autora już nieżyjącego słowami: To wybór wierszy (WBPiCAK) – pośmiertny? jeszcze nie? posłowie wskazuje, że jednak niestety już po…, to wzbudza już tylko awersję. Niczym Orficka Wyrocznia usiłuje przepowiedzieć, dlaczego tom danego poety nic nie wniesie do jego twórczości, a jego głos w nim zawarty, jak sugeruje w swym sprawozdawczym komentarzu, jest na tyle słaby, że nie będzie słyszalny w żaden sposób. Wykazuje przy tym brak ideologicznych lub społecznie ważkich problematyk, gani za nazbyt hermetyczny język poetycki, lokujący się przez to w autotelicznym wymiarze, który jak wiadomo – uporczywie zdaje się to sugerować – nikogo nie obchodzi. Nie streszczam tutaj bynajmniej dokładnie licznych komentatorskich żachnięć czy też wzmożonych pochwał, niemałych w swej liczbie, lecz przywołuję tylko aurę metodologii stosowanej w protokole krytycznego mędrca.
Obsesja ideologiczna na punkcie współczesnej, nie tylko rodzimej, poezji czyni ze Skurtysa jednego z najistotniejszych krytyków młodej szkoły neosocrealalizmu, i staje się także w owym podsumowaniu tego potwierdzeniem w postaci dominującego przedmiotu jego krytyczno-literackich śledztw. Beneficjent ustroju demokratyczno-liberalnego, pieszczoszek reżimu PiS-owskiego (współpracujący z pisowskim kwartalnikiem Nowy Napis), traktuje ideologiczny oręż jako wykrywacz neomarksistowskich pierwiastków w poetyckim kruszcu, czyniąc zeń swój modus operandi. Eksplorując w poezji niektórych swoje ulubione lejtmotywy takie chociażby jak: polis, polityczne odium, zbiorowość wydana na żer kapitalistycznej amplifikacji, znoszenie podziału między neoliberalizmem a populistycznym narodowym socjalizmem, koncentruje się na eksplikowaniu wątków, które dowodliwie będą unaoczniać założone tezy teoretycznych rozstrzygnięć. O ile ma to swój indywidualny sens w esejach lub recenzjach, to w przypadku opisywania książek poetyckich w cierpliwych podsumowaniach z danego roku domniemana obiektywność – niejako naturalnie przypisana do tego rodzaju ujęć – szybko zostaje w oczach czytelnika podważona, a u końca lektury ostatecznie zdemistyfikowana.
Podsumowania takie, jak ma to miejsce w przypadku Jakuba Skurtysa, zdawać by się mogło, posiadają zgoła indywidualny charakter, gdyż czynione są podług widzimisię ich autora. Skrótowe, ale wypełnione nierzadko lekturową intensywnością i empatią interpretacje krytyczne, które w opiniodawstwie tegoż raczej przeważają, przysparzają mu, biorąc pod uwagę ambicję odniesienia się do jak największej ilości opublikowanych w danym roku książek poetyckich, miano najbardziej zorientowanego krytyka towarzyszącemu aktualnemu stanowi poezji. Suponują one dane zjawiska jako ważne w ich kierunkowym rozwoju, pogardliwie oceniane zaś książki wtrącają do jego własnego czyśćca, wreszcie, poprzez niekiedy prowokacyjny ton, skłaniają do namysłu. Wszystko to jednak nie przynosi spodziewanego – mogłoby się wydawać – efektu. Realizacja tak wielopostaciowego opisywania wywołuje parodniowy rezonans, utrwalając jednocześnie rankingowy charakter tego rodzaju oceniania, który przydaje splendoru tylko jego autorowi, korzystającemu na tym najbardziej.
Wieloletni już brak polemik w rodzimym życiu literackim stworzył pustą przestrzeń, której nie są w stanie zastąpić publikowane recenzje lub eseje, gdyż zwichrowaniu całkowitemu uległa ranga oceniania danej poezji. Relatywizowanie każdego zjawiska we współczesnej wielowymiarowej narracji przybrało już postać niemal obowiązującą i przyczyniło się do nagminnej ruchliwości wydawania bez żadnej sankcji indywidualnych opinii. Każdy może oceniać każdego, nie dbając o jakość swych, rzucanych ad hoc, sądów, stąd więc, jak w tym przypadku ma to miejsce, próba ewentualnego zastępowania polemik krytyczno-literackim rankingiem, przejawiającym w niektórych momentach wyraźnie zaczepne tendencje, okazuje się co najwyżej surogatem.
Sublimowanie oraz, niekiedy bardzo trudne, kamuflowanie idiosynkrazji wynikających spoza merytorycznego namysłu, coraz częściej uchodzić zaczyna za cechę dystynktywną takiego podejścia, w którym elementy owe stają się swobodnie fechtowanym, bardzo poręcznym narzędziem w procesie udowadniania swych racji. U Skurtysa, niestety, wyczuwalne są tegoż rodzaju oznaki. Gdzie tylko może, chcąc pognębić jakiegoś autora, którego twórczość albo on sam mu nie odpowiada, aktywizuje właściwe po temu mechanizmy, jednocześnie odkrywając, w takich wypadkach, swe prawdziwe intencje. Cóż, marzeniem każdego jest bycie nieobliczalnym. Ale żeby tak się stało nie wystarczy sumiennie pochylać się nad każdą prawie książką poetycką, by ją na danych pozycjach odfajkować, a z siebie uczynić centralny ośrodek opiniodawczy. Potrzeba do tego niekunktatorskiej pasji, której braku nie przesłoni lawina komentatorskich tekstów.