Rząd RP skierował formalny wniosek do Prezydenta o wprowadzenie stanu wyjątkowego w obszarze przygranicznym z Białorusią. Prezydent się do niego przychylił i po raz pierwszy w III RP został ogłoszony jeden ze stanów nadzwyczajnych na terenie części kraju. W tak poważnej sprawie władza, opozycja i opinia publiczna powinny stanąć na wysokości zadania i wobec potencjalnego zagrożenia starać się wygasić wszelkie spory. Tak jednak nie jest, a u podstaw tej sytuacji leży całkowity brak zaufania do rządzących, zarówno ze strony opozycji, jak i części społeczeństwa polskiego. I trudno się temu dziwić.
Na początek luźna refleksja. Zaledwie dwa tygodnie temu snułem na tych łamach rozważania na temat fikcji, która coraz częściej zastępuje w Polsce znaną i oswojoną rzeczywistość. Pretekstem była debata na temat ewentualności wprowadzenia sankcji na Polskę przez Stany Zjednoczone w kontekście tzw. „lex TVN”. Głównym motywem tych rozważań była teza, że już sama rozmowa na powyższy temat wydawała się niewyobrażalna zaledwie kilka tygodni wcześniej. Nikogo, kto by jeszcze w lipcu starał się przestrzec przed takim scenariuszem, nie potraktowano by poważnie. Dzisiaj, zaledwie kilkanaście dni później, nikt już o tych sprawach nie pamięta. Obecnie rozmawiamy o wprowadzeniu stanu wyjątkowego na granicy z Białorusią, o wojnie hybrydowej, o możliwych prowokacjach ze strony Łukaszenki, a jednemu z najważniejszych urzędników w państwie wymyka się na konferencji prasowej mroczne określenie „stan wojenny”. Sytuacja, która jeszcze dwa tygodnie temu uznana by została za science lub raczej political fiction, obecnie jest nad Wisłą realnym wyzwaniem. Powtórzę zatem raz jeszcze: „rzeczywistość w Polsce wydaje się jedynie fikcją odsuniętą w czasie”. W coraz krótszym czasie niestety.
Sytuacja jest jednak poważna. Trzeba przyznać, że w przeciwieństwie do kryzysu dyplomatycznego na linii Polska-USA, który został wywołany przez absurdalne i szkodliwe plany rządu polskiego uderzające w wolność słowa, tym razem trudno winić za obecną sytuację stronę polską. Satrapa sąsiedniej Białorusi bez wątpienia stara się zdestabilizować granicę zewnętrzną Unii Europejskiej, a zarazem wywołać chaos w społeczeństwie, nie tylko zresztą polskim. Co jednak najgorsze – niezwykle łatwo mu to przychodzi. O ile – jak wspomniano – polskie władze nie wywołały tego kryzysu, to niestety nieadekwatna reakcja kryzys ten tylko pogłębia. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem nadużywania w kontekście sytuacji na granicy polsko-białoruskiej określenia „wojna hybrydowa”, bo termin ten ma konkretną definicję, a wydarzenia m.in. w Usnarzu Górnym z całą pewnością go nie wyczerpują. Okazało się bowiem, że by próbować zdestabilizować sytuację w Polsce wcale nie potrzebny jest najazd tzw. „zielonych ludzików”, akty terrorystyczne, ataki cybernetyczne, czy daleko posunięta dezinformacja (a więc te elementy, które m.in. składają się na tzw. wojnę hybrydową). Wystarczy posłużyć się bogu ducha winnymi ludźmi, którzy szukają lepszego życia, a często wręcz uciekają przed śmiercią. Polskie władze, tak obawiające się prowokacji, nie zauważyły, że już na samym początku kryzysu dały się sprowokować. Sprowokowane, zareagowały dokładnie tak, jak tego mógł oczekiwać Łukaszenka – zamiast zgodnie z prawem objąć opieką uchodźców, uszczelnić granicę, poprosić o pomoc Frontex, umiędzynarodowić kryzys i podjąć ostrą reakcję dyplomatyczną z sankcjami na Białoruś włącznie, uderzyły w najsłabszych. Utraciły tym samym marne resztki zaufania tej części opinii publicznej, która z zażenowaniem, wstydem i oburzeniem oglądała od niemal trzech tygodni obrazki z Usnarza Górnego. Zaufania, które jest kwestią podstawową, by społeczeństwo mogło zgodzić się bez szemrania na rzecz tak bezprecedensową, jak wprowadzenie stanu wyjątkowego.
O co tak naprawdę chodzi? Opozycja np. słusznie zauważa, że stan pandemii, zatkane szpitale i tysiące ofiar śmiertelnych nie wydawały się dla rządzących wystarczającym powodem, by wprowadzić w Polsce jeden ze stanów nadzwyczajnych. Powodem ma być za to hipotetyczna groźba prowokacji ze strony reżimu Łukaszenki i rozpoczynające się za kilka dni rosyjsko-białoruskie manewry Zapad, które odbywają się przecież nie pierwszy raz. Nie uważam, że należy te potencjalne zagrożenia lekceważyć – odpowiedzialne władze muszą rozważać każdą ewentualność, zwłaszcza w tak niestabilnej sytuacji geopolitycznej, w jakiej znajduje się Polska. Porwanie samolotu linii Ryanair z Romanem Protasiewiczem na pokładzie przez reżim Łukaszenki pokazało dobitnie, że po białoruskim satrapie wszystkiego można się spodziewać. Tylko, czy wprowadzenie stanu wyjątkowego przy granicy polsko-białoruskiej jest proporcjonalną reakcją na operację służb specjalnych Białorusi? Czy nie jest to przypadkiem reakcja, jakiej oczekiwał po Polsce białoruski reżim?
No ale załóżmy, że są ku temu podstawy. W końcu Litwa i Łotwa przyjęły podobne rozwiązania i wprowadziły odpowiedniki przewidzianego w polskiej konstytucji stanu wyjątkowego (Polska nie jest jednak krajem małym i niemal bezbronnym, więc nie powinna reagować tak histerycznie). Nawet tam jednak decyzja spotkała się z krytyką obrońców praw człowieka i sporej części opinii publicznej. Wskazywano na brak kontroli nad działaniami straży granicznej i służb mundurowych oraz nasilenie się przemocy wobec uchodźców, którzy są jedynie bezwolnym narzędziem w rękach Łukaszenki. Tam jednak zaufanie do rządów jest większe niż w Polsce, a podziały w społeczeństwach nie tak ostre. Tam rządy nie naruszały trójpodziału władzy, nie atakowały mediów, nie napuszczały na siebie obywateli, nie łamały własnych konstytucji. Znowu więc wracamy do kwestii zaufania, a przez to do legitymizacji wprowadzenia tak poważnego kroku prawnego, jakim jest ogłoszenie stanu wyjątkowego.
Doświadczenia z dotychczasowymi rządami PiS, zwłaszcza biorąc pod uwagę „osiągnięcia” tej formacji w polityce międzynarodowej, nie dają najmniejszych podstaw by intencje tej władzy brać za dobrą monetę. I to jest największa tragedia, ponieważ nawet gdyby w tym konkretnym przypadku władza miała rację, to znaczna część społeczeństwa tej władzy po prostu nie wierzy. Jeśli dodatkowo umieścimy ograniczenia związane z wprowadzeniem stanu wyjątkowego w kontekście ostatniego ataku na wolne media, to mamy solidne podstawy by sądzić, że nie o bezpieczeństwo państwa tu chodzi, a o monopol informacyjny. Po wprowadzeniu stanu wyjątkowego można bezkarnie usunąć z granicy nie tylko wolontariuszy organizacji pozarządowych, obrońców praw człowieka, ale przede wszystkim niezależnych dziennikarzy. Jedynym źródłem informacji z Usnarza Górnego stanie się Telewizja Polska. Nikt nie będzie patrzył rządzącym na ręce. Ten niewielki fragment Polski będzie teraz na co najmniej 30 dni wymarzonym krajem Jarosława Kaczyńskiego, gdzie informacja jest ściśle kontrolowana i reglamentowana, a media na całkowitych usługach władzy.
Wprowadzenie stanu wyjątkowego to sytuacja bezprecedensowa w naszym kraju, która powinna opierać się na zgodzie, a przynajmniej przyzwoleniu ze strony opozycji i opinii publicznej. Wymagająca elementarnego zaufania do władzy. Jedyny jednak stan jaki dotychczas udało się temu rządowi z powodzeniem wprowadzić, to stan wyjątkowego braku zaufania. I to się teraz mści.
Autor zdjęcia:
_________________________________________________________________
Fundacja Liberté! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi w dniach 10 – 12.09.2021.
Dowiedz się więcej na stronie: https://igrzyskawolnosci.pl/
Partnerami strategicznymi wydarzenia są: Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń.
