W roku 2015 premierę miał film „Niepamięć” Piotra Brożka. Franciszek, potomek arystokracji, i Magdalena, pochodząca z rodziny chłopskiej, dyskutowali o dziedzictwie pańszczyzny. Konfrontacja tyleż ciekawa co sztuczna. Czasy staropolskie są czymś nierealnym, błąkając się jedynie między resentymentem a nieznośną apologetyką.
[Od Redakcji: tekst pochodzi z XXIX numeru kwartalnika Liberté!, który ukaże się drukiem na początku września 2018 r.]
„Stajemy dzisiaj razem tu, na dziedzińcu Zamku Królewskiego – symbolu ciągłości państwa i wędrówki naszej wspólnoty przez dzieje. Stajemy bogaci w doświadczenia, wiedzę i mądrość, zgromadzone w ciągu 550 lat parlamentaryzmu polskiego” – powiedział w czasie okolicznościowego orędzia Prezydent Rzeczpospolitej Andrzej Duda. Bardzo podobną refleksją podzielił się rok wcześniej prof. Andrzej Nowak, który w swoim felietonie dla „Gościa Niedzielnego” napisał: „Warto to przypomnieć tym, którzy próbują Polaków uczyć demokracji. Polski parlamentaryzm, tradycje demokracji szlacheckiej mają 550 lat”. Z kolei Rafał Ziemkiewicz w książce „Złowrogi cień Marszałka” próbował udowadniać, że polski republikanizm jest – a może raczej był – częścią naszej duszy i dopiero dyktatorskie rządy Piłsudskiego doszczętnie tę cząstkę wyrwały.
W 2014 roku na polskim rynku wydawniczym pojawiła się książka Jana Sowy pt. „Fantomowe ciało króla: peryferyjne zmagania z nowoczesną formą”. Wzbudziła ona żywą dyskusję wśród rodzimych elit opiniotwórczych, choć wśród historyków spotkała się raczej z ocenami krytycznymi. Jej główna teza sprowadzała się do opinii, że za obecny stan polskiej rzeczywistości odpowiada dziedzictwo Rzeczpospolitej Obojga Narodów, a w szczególności stosunki folwarczno-pańszczyźniane, które trwać mają do dziś. Bardzo podobny wniosek pojawił się w politycznym manifeście tego samego autora pt. „Inna Rzeczpospolita jest możliwa! Widma przeszłości, wizje przyszłości”. W tym samym – 2014 roku – Olga Tokarczuk wydała „Księgi Jakubowe”, które w wywiadach przedstawiała jako literacką formę rozprawy z mitem dawnej Rzeczpospolitej. W 2015 roku na ekrany wszedł film dokumentalny „Niepamięć” w reżyserii Piotra Brożka, reklamowany jako pierwszy film o dziedzictwie pańszczyzny.
Co łączy te dwa odległe od siebie ideologiczne światy? Gdzie znajduje się wspólny mianownik prezydenta Andrzeja Dudy, Jana Sowy, Rafała Ziemkiewicza czy Olgi Tokarczuk? W przekonaniu o długim trwaniu polskiej historii, o jej nienaruszalnej ciągłości i konsekwencjach z niej wynikających.
Współczesność rysowana jest jako prosta kontynuacja, a rzeczywistość – opisywana jako kiełkująca ze staropolskiego korzenia. Jak Jan Sowa w szlacheckim rasizmie stanowym dopatrywać się chce obecnych problemów w relacjach pracodawca–pracownik, tak Rafał Ziemkiewicz poszukuje republikańskiego ducha, który przecież – idąc tropem Lelewelowskim – musiał w nas przetrwać, o ile wcześniej nie pożarł go Józef Piłsudski.
Przekonanie o ciągłości polskiej historii i wysnuwanie z niej daleko idących teorii psychologiczno-historiozoficznych z punktu widzenia faktów wydaje się irracjonalne i nie do obrony. Polska historia jest poszatkowana, a kolejne zmiany, jakie następowały na tych ziemiach, nie były efektem ewolucji, ale rewolucji, często wymuszanych czynnikami zewnętrznymi. Najważniejszym punktem jest tu niewątpliwie hekatomba drugiej wojny światowej i jej skutki społeczne. O ile bowiem Druga Rzeczpospolita dziedziczyła po swej poprzedniczce częściowo strukturę społeczną czy narodowościową (choć przecież już w zupełnie innej formie), o tyle współczesnej Polsce pozostaje o tym jedynie wspomnienie. Druga wojna światowa przeorała naszą wielokulturowość, a okres komunizmu zlikwidował pozostałości podziałów stanowych, zostawiając je w szczątkowej – anegdotycznej – formie.
Dlatego tak sztuczne i mało wiarygodne wydaje się budowanie antagonizmu między Polską arystokratyczną a Polską chłopską, widoczne we wspomnianym filmie „Niepamięć”.
W Trzeciej Rzeczpospolitej nie mamy na masową skalę problemu Franciszków wzdychających do nieba z tęsknotą za swoją szlacheckością ani Magdalen, które kultywują swoje chłopskie korzenie. Większość Polaków zatraciła już orientację dotyczącą pochodzenia stanowego swoich przodków.
Zresztą szczegółowe badania genealogiczne wskazałyby najpewniej, że krew współczesnych to doskonała mieszanka narodowo-stanowa, w której mieści się zarówno pochodzenie szlacheckie, kmiece, jak i żydowskie, ormiańskie czy niemieckie. Do którego więc dziś – zgodnie z doktryną kontynuacji – oficjalnie się przyznawać? Dlatego Polacy najczęściej identyfikują się z tym, co tu i teraz, tworząc współczesne podziały i grupy społeczne, które niewiele mają wspólnego z dziedzictwem historycznym. Jeżeli wpływa ono na kariery czy budowanie pozycji w społeczeństwie, to na marginalnym poziomie.
Trudno też sądzić, aby współczesne polskie doświadczenie parlamentaryzmu czy republikanizmu wypływało bezpośrednio z pnia staropolskiego sejmowania. O ciągłości moglibyśmy mówić tylko wówczas, gdyby w istocie polska scena polityczna ewoluowała od końcówki XVIII wieku, a obecne podziały polityczne miały swoje korzenie w tamtej epoce. Moglibyśmy mówić, jeśli parlamentaryzm byłby nieprzerwanie kształtowany przez pięć ostatnich stuleci, a doświadczenia nie byłyby jedynie wziętymi z podręcznika moralizatorskimi casusami, ale kształtowały obyczajowość, tworzyły wewnętrzne hamulce życia parlamentarnego.
We współczesnej Polsce trudno korzeni systemu parlamentarnego dopatrywać się nawet w Drugiej Rzeczpospolitej. Jest on wyłącznym tworem lat 80. i przemian lat 90. i z doświadczeń tych czasów korzysta najgłębiej. To, co łączy go z parlamentaryzmem staropolskim, to nazewnictwo i symbolika. Choć we współczesnym Sejmie przewodniczącego izby, tak jak przed pięciuset laty, nazywa się marszałkiem, a znakiem jego władzy jest laska marszałkowska, to przecież jego kompetencje są zasadniczo różne. Na tę zmianę nie miała wpływu ewolucja urzędu, tylko jego uformowanie po roku 1989. Obecny polski parlament w dużo większym stopniu inspirację czerpie z powojennych parlamentów Europy Zachodniej niż rodzimych tradycji.
Czy wobec braku ciągłości dyskusja o dziedzictwie dawnej Rzeczpospolitej pozbawiona jest zatem sensu? Nie do końca. Brak bezpośrednich związków z przeszłą państwowością nie kwestionuje przecież wpływu jej dziedzictwa na nasze myślenie o państwowości i o nas samych. Źródłem tego wpływu jest XIX wiek i debaty, jakie wówczas prowadzono. To one wszak zbudowały nasze kody kulturowe, kanon lektur czy sposób myślenia o przeszłości. XIX wiek, z romantyzmem i pozytywizmem, uformował ponadstanowe rozumienie tożsamości narodowej, które siłą rzeczy musiało się odwołać do upadłego państwa polsko-litewskiego. Ono było bowiem nośnikiem tradycji państwowotwórczej, pamięci o wielkości, posiadało potencjał symboliczny, wokół którego gromadzić się mógł tworzący się naród.
Jeśli współczesna publicystyka lewicowa proponuje redefinicję polskiej tożsamości i apeluje o odrzucenie dziedzictwa sarmackiego oraz odwołanie się do kultury chłopskiej, to z przykrością muszę stwierdzić, że temat ten został zamknięty przez naszych przodków ponad sto lat temu, kiedy polscy chłopi za swój wzorzec kulturowy wybrali staropolski mit, chętnie utożsamiając się z Kmicicami i Wołodyjowskim. On w starciu z żywiołami niemieckimi i rosyjskimi okazał się dla mieszkańca wsi atrakcyjny kulturowo i najwartościowszy dla zachowania jego języka czy religii.
Mit sarmacki tkwi zatem w naszej tożsamości i jako taki może, a nawet powinien być źródłem debaty. Nie może być to jednak debata o czymś realnym, ale raczej wyobrażonym, przekładającym się na język, interpretacje historii czy stosunki międzyludzkie. Nie dziedziczymy zatem staropolskości w naszej krwi, ale przekładamy to, co się o niej dowiedzieliśmy, na naszą codzienność.
Sztandarowym przykładem może być stosunek Polaków do demokracji, skażony niewątpliwie rozpatrywaniem go z perspektywy staropolskiego parlamentaryzmu. Przeciętny Polak postrzega parlamentaryzm jako zanarchizowany i funkcjonujący w nieładzie. W demokracji widzi Polak istotę słabości i imposybilizmu, a w silnej władzy centralnej – synonim skuteczności. Nie przez przypadek w dwudziestoleciu międzywojennym obóz sanacji tak chętnie mówił o sejmokracji, co zresztą przeniknęło nawet do współczesnego języka polityki. W rodzimym kodzie kulturowym anarchistyczny, słaby i nieudolny system parlamentarny jest wyobrażeniem dominującym i w moim przekonaniu w dużej mierze wpływającym na nieufność, jaką darzymy demokrację, oraz podatność na autorytaryzm.
Nie dziedziczymy zatem skłonności do anarchii czy do bezprawia. To nasze wyobrażenie o epoce staropolskiej, które epatuje negatywnymi przykładami, może nas do takiego myślenia skłaniać.
Tymczasem powody takiego stanu rzeczy (o ile nie jest on li tylko stereotypem) mogą być zupełnie inne, mieć źródło w odmiennych procesach społecznych czy politycznych, które tracimy z zasięgu wzroku, zarzucając wszystko na dziedziczne wady narodowe.
Kolejnym polem dyskusji może być także dziedzictwo kresowe, a zwłaszcza możliwość współdzielenia mitu staropolskiego przez inne narody, które wielokulturowość dawnej Rzeczpospolitej budowały. Mowa tu przede wszystkim o Litwinach, Białorusinach czy Ukraińcach, którzy przecież stanowili kiedyś ważny element tamtej struktury państwowej. Oczywiście na fali XIX-wiecznego odrodzenia narodowego, tożsamości litewską czy ukraińską budowano na negacji Rzeczpospolitej, opierając się na lokalnej kulturze ludowej, ale zasadne wydaje się dzisiaj pytanie, czy mit staropolski możemy uważać jedynie za swój, czy mają też do niego prawo nasi wschodni sąsiedzi. Refleksja nad dawną Rzeczpospolitą pozwoli nam również w większym stopniu zrozumieć istotę naszych konfliktów narodowych czy panujących wciąż stereotypów.
Wreszcie dyskusja o dawnej Rzeczpospolitej może pozwolić lepiej zrozumieć proces budowania naszej tożsamości w XIX wieku oraz identyfikować fundamenty, na których powstawała. Będzie w to wpisana zarówno tradycja dworkowa oraz fascynacja szlacheckością, jak i np. chłopsko-szlachecki antysemityzm, który był ważną częścią kształtowania się poczucia odrębności narodowej, co w Drugiej Rzeczpospolitej przełożyło się na popularność ugrupowań endeckich. W tym obszarze jest także miejsce do dyskusji o pańszczyźnie, ale nie w wymiarze problemu aktualnego, lecz jako wyzwanie, przed którym stali Polacy pragnący budować wspólnotę narodową w przeszłości. Dyskusja o pańszczyźnie może mieć także wymiar bardziej praktyczny i odnosić się do współczesnych sporów o politykę reprywatyzacyjną.
Zagadnień do dyskusji jest zatem naprawdę wiele. Sensowna będzie ona jednak wyłącznie wtedy, jeśli odrzucimy myśl, że współczesna Polska jest kontynuacją tej upadłej w roku 1795.
Dlatego myślimy dzisiaj nie w kategoriach staropolskich, ale wyobrażeniem o staropolskości, które kształtuje nam obraz rzeczywistości.
Jeśli o tym wyobrażeniu zaczniemy poważnie dyskutować, nie chcąc go ani zwalczyć, ani pogłębić, pomoże nam to wtedy zyskać do Rzeczpospolitej Obojga Narodów odpowiedni dystans zwalniający nas z przekonania o ciążącym na nas widmie kontynuacji.
