Strach przed automatyzacją i zastąpieniem wszelkiej ludzkiej pracy maszynami nie jest niczym nowym. Już w latach 1825–1829 brytyjski artysta William Heath w cyklu rycin pt. „March of Intellect” przedstawiał świat, w którym maszyny wymiatają (dosłownie) ludzką pracę. Zobrazował obawy idące o krok dalej niż te wyrażone przez luddystów, bo na jego rycinach maszyna przepędza prawników. Jednak zarówno prawnicy, jak i pracownicy fizyczni przetrwali XIX wiek bez wywołanego przez technologię masowego bezrobocia. W 1961 r. magazyn „Times” pisał o The Automation Jobless, zapowiadając, że w przeciwieństwie do wcześniejszych innowacji, te ówczesne wyeliminują więcej miejsc pracy niż stworzą, zwłaszcza dla osób słabo lub średnio wykształconych. W 1964 r. prezydent USA Lyndon B. Johnson powołał nawet specjalną komisję pod nazwą Blue-Ribbon National Commission on Technology, Automation and Economic Progress, która miała się zmierzyć z tym problemem. Konkluzją jej prac był ważny wniosek, że technologia eliminuje konkretne miejsca pracy, ale nie pracę jako taką1. Z dzisiejszej perspektywy wiemy, że i wtedy pracownikom en masse udało się przetrwać. Co więcej, okres do kryzysu naftowego w roku 1973 charakteryzował się najniższym bezrobociem w Stanach Zjednoczonych i Europie Zachodniej po drugiej wojnie światowej. Magazyn „Times” do obaw przed automatyzacją wrócił w maju 1983 roku, tym razem poświęcając im nawet okładkę, na której robot, już wyposażony w komputer, wywoził na taczce fabrykę.
W ostatnich latach dyskusja w prasie o zagrożeniach dla rynku pracy spowodowanych przez rozwój technologii, tym razem cyfrowej, znów przybrała na sile. Jednym z głównych artykułów ją napędzających był tekst Carla Benedikta Freya i Michael Osborne’a z Oxford Martin School z roku 2013, którzy stwierdzili, że 47 proc. miejsc pracy w Stanach Zjednoczonych „jest zagrożonych komputeryzacją” w ciągu najbliższej dekady lub dwóch2. Według Freya i Osborne’a największe ryzyko zastąpienia maszynami dotyka prace sprzedawców, pracowników biurowych i administracyjnych, usługowych oraz przemysłowych. Nieco mniejsze, ale zauważalne, kierowców i innych operatorów pojazdów. Wobec niskiego ryzyka komputeryzacji stoi tylko co trzeci pracownik i są to głównie osoby pracujące w edukacji, ochronie zdrowia, prawnicy i artyści, menedżerowie różnego szczebla oraz oczywiście specjaliści do spraw IT. Artykuł, choć do dziś nie ukazał się w żadnym recenzowanym czasopiśmie naukowym, okazał się medialnym hitem. Odbił się szerokim echem w mediach, BBC stworzyło nawet internetową aplikację pozwalającą czytelnikom sprawdzić, jakie jest ryzyko automatyzacji ich zawodu. Co najmniej kilka prac przełożyło wyniki Freya i Osborne’a na inne kraje i wyciągnięto podobnie kasandryczne wnioski.
Z dzisiejszej perspektywy praca Freya i Osborne’a wydaje się przesadą czy wręcz quasi-naukową hucpą. Po pierwsze, źródłem informacji na temat technicznych możliwości wykonywania przez komputery i roboty różnych zadań należących obecnie do ludzi, byli uczestnicy seminarium na Wydziale Nauk Inżynieryjnych Uniwersytetu Oksfordzkiego. Ludzie, którzy są osobiście zaangażowani w tworzenie nowoczesnych technologii ICT oraz pracę nad sztuczną inteligencją i którzy, jak zauważył Miles Brundage w magazynie „Slate”3, jako grupa zawodowa mają katastrofalną skuteczność przewidywania swoich przyszłych osiągnięć, mocno ją przeszacowując. Po drugie, Frey i Osborne bardzo nonszalancko podeszli do tego, że każdy pracownik wykonuje w pracy mnóstwo różnorodnych zadań – niektóre powtarzalne i podlegające automatyzacji, inne nieustrukturyzowane, wymagające interakcji międzyludzkich i reakcji na pojawiające się bodźce – niepodlegające automatyzacji. Po trzecie, kompletnie zignorowali koszt związany z zastąpieniem ludzi przez maszyny w tych 47 proc. prac w Stanach Zjednoczonych, które powinny obawiać się o swoją przyszłość. Nie zajmowali się też barierami w dostępie do infrastruktury, Internetu, mocy obliczeniowej. Techniczna zdolność realizacji przez prototypowy robot pewnego zadania to jedno, ekonomiczny sens i infrastrukturalna możliwość jego masowego wdrożenia to zupełnie co innego.
Praca Freya i Osborne’a to raczej spekulacja niż prognoza, która odbiła się szerokim echem, bo dostarczyła liczb mogących wyrazić ludzkie obawy. Z tego powodu stała się ważnym punktem odniesienia w dyskusji o skali zastępowania pracy ludzkiej przez maszyny ery cyfrowej. W tegorocznym World Development Report Banku Światowego wykorzystano ją do oszacowania odsetka miejsc pracy zagrożonych automatyzacją na świecie, w tym w gospodarkach rozwijających się i wschodzących. Bank Światowy wziął jednak pod uwagę różnice między krajami w wyposażeniu w kapitał, obecny zasób ICT, dostęp do Internetu. Uzyskane odsetki też były wysokie – od 30–40 proc. w krajach Azji Środkowej, 40–50 proc. w Indiach, krajach Ameryki Środkowej, na Bałkanach i niektórych w Afryce, 55 proc. w Chinach i 57 proc. średnio w OECD, po ponad 60 proc. w Argentynie i Urugwaju. Najbardziej narażone okazują się kraje o wysokim poziomie zatrudnienie w przemyśle przetwórczym, wydobywczym lub rolnictwie, a równocześnie już sporym wyposażeniu w kapitał i technologie cyfrowe. Z drugiej strony w uboższych krajach czynnik kosztowy mocniej i dłużej będzie chronił pracowników przed zastąpieniem przez maszyny. Bank Światowy nie wziął także pod uwagę tego, że w krajach słabiej rozwiniętych praca jest gorzej zorganizowana i zarządzana4, a pracownicy częściej muszą sobie radzić z niespodziewanymi problemami, w których zastosowanie algorytmów i maszyn jest na razie niemożliwe.
Najbardziej rzetelną i wiarygodną analizę potencjalnej skali zatrudnienia zagrożonego wykonali w tym roku dla OECD Melanie Arntz, Terry Gregory i Ulrich Zierahn z niemieckiego instytutu ZEW5. Analizując 21 krajów OECD, w tym Polskę, dużo uwagi poświęcili nie tylko określeniu tego, jakie zadania mogą być wykonywane przez komputery i roboty, lecz także opisaniu, jakie wiązki zadań wykonują pracownicy w poszczególnych krajach. Jeśli bowiem pracownik część swojego czasu poświęca na zadania podlegające automatyzacji, ale wykonuje również zadania, których roboty teraz wykonywać nie potrafią, to technologia raczej nie pozbawi go pracy – zmieni jej tryb, zmusi do sprawnego wykorzystywania technologii i przesunie akcenty w stronę zadań nieustrukturyzowanych, wymagających adaptowania się do sytuacji i innych ludzi. Arntz, Gregory i Zierahn szacują, że po uwzględnieniu tego czynnika odsetek pracowników, którzy stoją wobec wysokiego ryzyka automatyzacji ich miejsc pracy, wynosi w OECD średnio 9 proc. Najniższy jest w Korei, Estonii i Finlandii (6 proc.), najwyższy w Niemczech i Austrii (12 proc.). Ich zdaniem w Stanach Zjednoczonych automatyzacją zagrożonych jest 9 proc. pracowników (tyle co średnio w OECD), czyli pięciokrotnie mniej niż według Freya i Osborne’a.
W Polsce odsetek prac zagrożonych automatyzacją wynosi według Arntz, Gregory’ego i Zierahna 7,1 proc., czyli mniej niż przeciętnie w OECD. Ciekawa i nieco niepokojąca jest jednak przyczyna tego odchylenia in minus. Otóż pracownicy w Polsce częściej pracują w zawodach o wysokim ryzyku automatyzacji (np. w pracach biurowych albo średnio wykwalifikowanych pracach w przemyśle) niż np. pracownicy w Stanach Zjednoczonych, lecz częściej wykonują zadania, których zautomatyzowanie jest relatywnie trudne, co zmniejsza ryzyko automatyzacji. Podobnie jest w Czechach i na Słowacji. Odwrotna sytuacja występuje jednak w większości krajów UE15. Jeżeli zatem wzorce pracy w naszym regionie upodobnią się bardziej do tych, które obserwujemy w krajach tzw. starej Unii, czyli po prostu ulegną większemu uporządkowaniu, to ryzyko automatyzacji znacząco wzrośnie. Ponadto odsetek prac, w których komponent podlegający automatyzacji pozostaje na tyle niski, że zawód ten nie jest bezpośrednio zagrożony wyginięciem, ale na tyle wysoki, by zadania i organizacja pracy musiały się dostosować do nowych technologii, jest w Polsce, Czechach i na Słowacji wyjątkowo wysoki – przekracza 30 proc. (przy średniej w OECD wynoszącej 25 proc.).
Proces modyfikowania treści i organizacji pracy w poszczególnych zawodach oraz pojawiania się nowych zawodów jest właśnie sednem dostosowania rynku pracy do postępu technologicznego. Ekonomiści Daron Acemoğlu i Pascual Restrepo pokazali, że od lat 80. w Stanach Zjednoczonych najszybszy wzrost zatrudnienia notują nowo powstające zawody, czyli te, w których wykonuje się zadania nowego typu6. Oczywiście w każdej kolejnej dekadzie te „nowe zawody” oznaczały co innego, ale każdy kolejny przejmował pałeczkę. Pojawiające się wraz z nowymi technologiami nowe możliwości zatrudnienia są głównie efektem wprowadzenia bardziej złożonych zadań, w których człowiek ma przewagę nad kapitałem i maszyną. Acemoğlu i Restrepo dowodzą, że automatyzacja zawsze eliminuje część ludzkiej pracy, ale równocześnie skłania ludzi do poszukiwania nowych, bardziej złożonych zadań, które mogą w danym momencie wykonywać tylko ludzie, a nie maszyny, co tworzy nowe miejsca pracy. Do tej pory te dwa procesy się równoważyły, dzięki czemu postęp technologiczny prowadził do wzrostu płac i poziomu życia, a bezrobocie technologiczne nigdy nie stało się zjawiskiem masowym i trwałym (choć mogło mieć poważne konsekwencje dla konkretnych społeczności).
Można oczywiście zadać pytanie, czy tym razem nie będzie inaczej. Erik Brynjolfsson i Andrew McAfee sugerują, że tak7. Ci technooptymiści spodziewają się eksplozji postępu technologicznego w szybkim tempie tworzącego nowe obszary zastosowania maszyn. Pokazują także, że tempo rozprzestrzeniania się cyfrowych innowacji we współczesnym świecie jest znacznie szybsze niż tempo rozprzestrzeniania się wcześniejszych wynalazków. Czy ludzka kreatywność w zakresie wymyślania nowych zadań dla ludzi też w tej sytuacji odpowiednio przyśpieszy, aby nadążyć za tempem wzrostu innowacji skupionych na automatyzacji? Można mieć obawy, że nie. Oczywiście teza o gwałtownej akceleracji technologii to tylko spekulacja, ale nawet jeśli się nie spełni, to pracowników i tak czekają spore wyzwania stworzone przez technologię. Wyzwania te będą wymagały podnoszenia kwalifikacji i pracy z nowymi technologiami, które dla wielu mogą się okazać zbyt trudne. Nowe zawody, czerpiące z owoców postępu technologicznego, będą dobrze płatne, ale pozostaną w dużej mierze niedostępne dla pracowników wypychanych przez technologię z zawodów starych. Wzrost nierówności wydaje się wyzwaniem, z którym na pewno będziemy musieli sobie poradzić – maszyny tego za nas nie zrobią.
1 D. Autor, Why Are There Still So Many Jobs? The History and Future of Workplace Automation, „Journal of Economic Perspectives“, 29(3): 3-30, 2015.
2 C. B.Frey, M. Osborne, The Future of Employment: How Susceptible are Jobs to Computerisation? „Discussion paper“, Oxford Martin School, 2013.
3 <http://www.slate.com/blogs/future_tense/2013/09/27/researchers_claim_many_jobs_at_risk_for_automation_here_s_what_they_missed.html>.
4 N. Bloom, C. Genakos, R. Sadun, R. Van Reenen, Management Practices Across Firms and Countries, „NBER Working Papers“, 17850, 2012.
5 M. Arntz, T. Gregory, U. Zierahn, The Risk of Automation for Jobs in OECD Countries: A Comparative Analysis, OECD Social, „Employment and Migration Working Papers“, No. 189, 2016.
6 D. Acemoğlu, P. Restrepo, The Race Between Machine and Man: Implications of Technology for Growth, Factor Shares and Employment, „NBER Working Paper“, No. 22252, 2016.
7 E. Brynjolfsson, A. McAfee, The Second Machine Age: Work Progress and Prosperity in a Time of Brilliant Technologies, New York: W. W. Norton & Company, 2014.