Każdy z jedenastu rozdziałów wydanej właśnie popularnonaukowej książki Adama Zbyryta „Krajobraz strachu. Jak stres i strach kształtują życie zwierząt” rozpoczyna się od cytatu nawiązującego do tytułowego tematu. Pośród przywoływanych nazwisk pojawia się m.in. Maria Curie-Skłodowska, Michaił Bułhakow, George R.R. Martin czy Wiesław Myśliwski. Nie pojawia się za to autor najgłośniejszych chyba słów o strachu, czyli amerykański prezydent Franklin D. Roosevelt ze swoim słynnym „the only thing we have to fear is fear itself”. I nic dziwnego. Z książki Zbyryta wynika bowiem jasno, że strachu nie trzeba się bać. Trzeba go zrozumieć, docenić – i nauczyć się zeń korzystać.
„Strach to życie” – pisze Zbyryt – oraz „koło zamachowe ewolucji”. Tytułowy krajobraz strachu to pojęcie z dziedziny ekologii pozwalające nam lepiej zrozumieć istotę ekosystemów, na które wciąż zbyt często patrzymy jak na prostą sumę rodzajów zasobów i przepływów energii, w konsekwencji nie tylko poddając je bezmyślnej i brutalnej eksploatacji, ale i sięgając po niewłaściwe sposoby ich ochrony i odbudowy. Książka Zbyryta ze swadą rozprawia się z tymi uproszczeniami, wykazując przykład za przykładem, fakt za faktem, opowieść za opowieścią, jak kluczową rolę w przyrodzie pełnią stany emocjonalne zwierząt: ze strachem i stresem na czele.
Rozmnażanie, wędrówki, żerowanie i wiele innych zachowań zwierząt motywowanych i moderowanych jest strachem i stresem właśnie. I nie, nie jest to wizja ponura ani zjawisko z zasady „złe”. Bez strachu i stresu świat byłby zupełnie innym miejscem, mniej różnorodnym, bardziej statycznym, będącym – w porównaniu z naszym światem – wcieleniem zastoju i degradacji. Bez wplecenia owych – na pozór negatywnych czynników – w samą tkankę życia, nie byłoby zapewne komu ewoluować, ani tym bardziej zgłębiać zagadek ewolucji. Strach to coś więcej, niż emocja: to umiejętność, której się uczymy, tak jako gatunek, jak i jednostki. Zbyryt ujmuje to następująco: „nauka strachu przybiera wiele form i kształtów – czasami bazuje na wiedzy zapisywanej w genach, w innym przypadku jest przekazywana przez rodziców – ale ostatecznie prowadzi do jednego celu: lepszego dostosowania się do stale zmieniającego się świata”.
Strach to kluczowy, ale nie jedyny aspekt emocjonalnego życia zwierząt. Zbyryt wspomina też przelotnie o żalu, żądzy, tęsknocie, szczęściu, radości, smutku i gniewie, które są udziałem naszych tzw. „braci mniejszych”. Strona po stronie, na bazie odkryć naukowych i badań terenowych, zapoznaje czytelniczki i czytelników z życiem emocjonalnym, społecznym, a nawet moralnym czy duchowym ptaków i innych zwierząt. Opisuje mnóstwo ciekawych, często wręcz fascynujących, ale czasem i bulwersujących eksperymentów ze zwierzętami i na zwierzętach. Wszystko to służy zilustrowaniu złożoności i zawiłości ekosystemów – oraz przestrodze, by nie igrać z tą złożonością, bo wyjęcie z systemu choćby jednego elementu (np. gatunku czy zasobu) może wywołać kaskadę niszczycielskich zmian. W epoce nasilającej się zapaści bioróżnorodności jesteśmy właśnie tego świadkami – i sprawcami.
Według Zbyryta, „czeka nas fala zdumiewających odkryć, które całkowicie zdetronizują człowieka jako wyjątkową jednostkę oderwaną od systematyki i świata przyrody”. Wskazywanie na analogie i podobieństwa między ludźmi i (innymi) zwierzętami, jeszcze niedawno lekceważone lub potępiane jako antropomorfizowanie, dziś – gdy nie można już roić sobie, że nie jesteśmy częścią drzewa życia – staje się coraz bardziej uzasadnione, same zaś analogie i podobieństwa coraz bardziej wymowne i użyteczne. Kartezjańskie tezy o mechanistyczności zwierzęcego życia, chociaż tu i ówdzie jeszcze pokutują, coraz powszechniej okazują się oderwane od rzeczywistości. Zbyryt – co dla mnie osobiście jest szczególnie ważne – rozumie wartość antropomorfizacji i stosuje ją umiejętnie, by pokazać emocjonalny wymiar zwierzęcego istnienia. Tam zaś, gdzie np. neuronaukowcy nie nadążają za rozwojem naszego zrozumienia powiązań ludzkości ze zwierzęcością, wyzwolony z kajdan akademickiego asekuranctwa stwierdza bez ogródek, że „nauka musi dogonić to, co dużej części z nas wydaje się oczywiste”.
Zazwyczaj jednak nauka nie tylko już nadgoniła, ale i jest w awangardzie. Przykładem choćby samo pojęcie krajobrazu strachu, ale i badania nad osobowością zwierząt. Kto patrzy nadal na osobniki danego gatunku jako na ustandaryzowane reprezentacje gatunku jako całości, niech lepiej czym prędzej zrewiduje swoje poglądy, bo z badań wyłania się obraz zróżnicowanych osobowości w obrębie jednego gatunku: każdy indywidualny osobnik zajmuje miejsce na spektrum proaktywności i reaktywności, co przekłada się na jego działania i zachowania w ramach warunków środowiskowych. Ma to jak najbardziej praktyczne przełożenie nie tylko na jego indywidualne przetrwanie, ale i na funkcjonowanie całego gatunku i ekosystemu. Wobec antropogenicznych zmian w środowisku, takich jak np. (o)błędna gospodarka leśna, zmienia się dystrybucja i proporcja ptasich osobowości, co może utrudnić gatunkom adaptację do zmian klimatu.
Te i inne tezy Zbyryt nakreśla przystępnie i przyswajalnie, przystrajając je w liczne fotografie pierzastej fauny oraz opisy przyrody ze stron bliskich i dalekich, a także anegdoty ze swojego życia prywatnego i naukowego. Nie brakuje bezpośrednich relacji z Białowieży i innych ostoi polskiej przyrody, wciąż jeszcze, wbrew usilnym staraniom władz, tu i ówdzie istniejących. Porusza też kwestie kontrowersyjne, które komplikują nasze wygodne narracje o tym, co dobre, a co złe. Mowa tu głównie o tzw. ekoturystyce czy o ochronie zagrożonych gatunków poprzez ich przesiedlanie, ale także o zagrożeniu, jakie dla ptaków stanowią wiatraki; niestety, ten ostatni wątek pojawia się tylko migawkowo.
Książkę wieńczy konkluzja, że szybko postępujące zmiany klimatu wchodzą w konflikt z sezonowymi wędrówkami ptaków. Dla Zbyryta jest to powód do strachu: „Boję się, że którejś wiosny niektórych z nich już nie usłyszę.” Konkluzja to adekwatna i uprawniona, ale zarazem pośpieszna i pozostawiająca poczucie niedosytu. Bo czy książka tak wiele miejsca poświęcająca roli strachu w przetrwaniu gatunków, może przejść obojętnie obok gatunku, którego stosunek do strachu przekłada się na przetrwanie nie tylko jego samego, ale i wielu, wielu innych – czyli gatunku, do którego należy sam autor?
Rola strachu w ludzkiej biologii, kulturze, zachowaniach społecznych i indywidualnych to temat zasługujący na książkę przynajmniej o podobnej objętości, co Krajobraz strachu. Nie wymagam od Zbyryta, by do potężnego riserczu, który już wykonał na temat ptaków, jeszcze sobie dokładał. Pewne konstatacje jednak narzucają się same i sądząc po rozsianych po książce przelotnych nawiązaniach do Homo sapiens, nie zaprzeczałyby jej przesłaniu.
Zgodnie z Rooseveltowskim bon motem, człowiek współczesny boi się strachu bardziej, niż wszystkiego tego, przed czym ów strach stara się go ostrzec. Dzisiejszej cywilizacji, przepełnionej butą biorącą się ze zdobycia napędzanej ropą i betonem potęgi, brakuje pokory – oraz właśnie strachu. Stąd przekonanie, że nie będzie aż tak źle, bo dotąd wszystko przecież szło ku lepszemu; stąd wiara, że piętrzące się problemy rozwiążemy tymi samymi narzędziami, które w owe problemy nas wpędziły, jeśli tylko będziemy owe narzędzia stosować jeszcze usilniej. Próby zaprzęgnięcia nastawionych z zasady na wypracowanie zysku mechanizmów rynkowych do działań nastawionych na ocalenie planety w formie nadającej się do życia to jeden przykład; inny to inżynieria klimatyczna, oznaczająca przyjęcie na siebie przez ludzkość roli szalonych planetarnych bogów. Jeśli czegoś się boimy, to tego, że patrząc na to, kim się staliśmy, przestraszymy się samych siebie – wolimy więc nie patrzeć wcale, podtrzymując iluzje, które zawiodły nas na skraj przepaści.
To w tym właśnie kontekście należy rozumieć słowa Grety Thunberg wypowiedziane pod adresem najbardziej wpływowych ludzi na świecie, czyli słynne „I want you to panic” – straciliśmy zdolność do właściwego reagowania w warunkach „zwykłego” strachu i bez zwiększonej jego dawki nie jesteśmy w stanie podjąć odpowiednich działań. I nie chodzi tu wyłącznie o kwestie klimatyczne. W początkach epidemii koronawirusa widać było to samo podejście: ostrzeżenia przed popadaniem w panikę rozbrzmiewały głośniej, niż ostrzeżenia przed potencjalnie katastrofalnym wirusem. Większość krajów świata ociągała się z podjęciem odpowiednio szybkich i zdecydowanych działań, co tylko spotęgowało problemy i zaostrzyło sytuację w dłuższej perspektywie. Gdybyśmy w początkach 2020 roku porządnie „spanikowali” i zdecydowali się na odpowiednie poświęcenia by zdławić zarazę w zarodku, to czy teraz, ponad rok później, musielibyśmy nadal borykać się nawracającymi falami pandemii, ryzykować pojawienie się groźniejszych wariantów, liczyć straty gospodarcze – i groby?
Dramat – tragedia – naszego położenia polega wszelako na tym, że gdyby w wyniku takich poświęceń do pandemii nie doszło, wyciągnęlibyśmy zapewne z całej sytuacji wniosek, iż dojść nie mogło, a poświęcenia były niepotrzebne, złe i głupie. Co oczywiście przy kolejnym zagrożeniu tylko utrudniłoby podjęcie trudnych acz koniecznych decyzji. Człowiek – to brzmi dumnie.
Jak zarządzać strachem jako źródłem motywacji i inspiracji? To pytanie wciąż czeka na odpowiedź nadającą się do jak najszybszego i najszerszego wdrożenia. Książka Zbyryta, choć nie usiłuje odpowiedzieć na nie w ludzkim kontekście, jest ważnym głosem w debacie nie tylko o roli strachu w przyrodzie, ale i o konieczności jego przewartościowania jako zjawiska w ogóle. Strach to umiejętność, której się uczymy, tak jako gatunek, jak i jednostki – ale i jako cywilizacje. Dominująca dziś cywilizacja tzw. „zachodnia” oduczyła się strachu. Pora na powrót do szkoły życia na Ziemi.
Adam Zbyryt. Krajobraz strachu. Jak stres i strach kształtują życie zwierząt. Marginesy, 2021.
__________
Książka Dawida Juraszka Antropocen dla początkujących. Klimat, środowisko, pandemie w epoce człowieka jest do nabycia w SKLEPIE LIBERTÉ! oraz księgarniach internetowych.
Autor zdjęcia: Alexander Sinn
