O tym, że amerykańska gospodarka jest w złym stanie wiemy wszyscy. Większość Amerykanów jest też przekonana, że cztery lata rządów administracji prezydenta Obamy nie wydźwignęły jej z kryzysu. Osobiście uważam, że Amerykanie, wybierając na następne 4 lata człowieka, który nie ma żadnego osobistego doświadczenia w sprawach gospodarki i którego administracja – obok innych zniekształceń – doprowadziła do gigantycznego zadłużenia USA (ponad 100% PKB w tym roku), znacznie zredukowali szanse na odrodzenie się przedsiębiorczej i innowacyjnej Ameryki.
W końcu lat 70. XXw. problemy Europy (zachodniej wówczas) określali ekonomiści jako „eurosklerozę”. Coraz niższy wzrost gospodarczy, coraz wyższa inflacja i bezrobocie, słabnąca konkurencyjność – z wyjątkiem inflacji brzmi to bardzo znajomo. Podobnie jednak wyglądała sprawa ze Stanami Zjednoczonymi. Ameryka traci światowe przywództwo gospodarcze na rzecz „japońskiego superpaństwa” – alarmowali analitycy. Też brzmi znajomo (jeśli zamienimy Japonię na Chiny!).
Źródłem pozytywnych zmian stała się wygrana w wyborach 1980r. Ronalda Reagana i jego Republikanów. Obniżono podatki, zderegulowano niektóre obszary gospodarki, ukrócono biurokrację. Świetnym miernikiem powstrzymania „biegunki legislacyjnej” była tu liczba stron amerykańskiego dziennika ustaw, która przez całe lata 80. była o 30-40% niższa niż w poprzedniej dekadzie. USA zamiast rosnąć wyraźnie wolniej niż zachodnia Europa (jak to miało miejsce przez ponad 30 lat po wojnie, zaczęła rosnąć wyraźnie szybciej).
A Wielka Brytania, gdzie podobną „liberalną kontrrewolucję” przeprowadziła premier Thatcher, też od lat 80. do obecnego kryzysu rosła najszybciej z czterech dużych krajów europejskich. Tymczasem wcześniej, od wojny, rosła wolniej niż Francja, Włochy i Niemcy. Wprawdzie nie w tym stopniu co w krajach anglosaskich, także kontynentalna Europa zaczęła deregulować gospodarkę i w niektórych przypadkach zmniejszać ciężar państwa socjalnego.
Nie ulega wątpliwości, że taki impuls wolnorynkowy n i e przyjdzie od strony Demokratów, którzy bardziej jeszcze niż w przeszłości opowiadają się za etatyzmem zamiast wolnej przedsiębiorczości. Owo niesławne stwierdzenie prez. Obamy wobec przedsiębiorców: „nie wyście to zbudowali” pokazuje, jak wybrany po raz drugi Barack Obama nie rozumie skąd się bierze bogactwo. Dla niego bogactwo bierze się z inicjatywy państwa, które buduje drogi i mosty w wyniku czego ludzie przychodzą, otwierają sklepik czy fabryczkę – tak się kręci gospodarka.
To jest postawienie sprawy na głowie. Historia gospodarki opartej na prywatnej własności pokazuje, że jest dokładnie odwrotnie! To ludzie decydują się otworzyć gdzieś swój warsztat, sklep, czy co innego. Produkując na własne ryzyko tworzą bogactwo. Skrzyknąwszy się decydują stworzyć samorząd i opłacać go ze zbieranych podatków. Nie byłoby co zbierać, gdyby ich inicjatywa i pracowitość. Tak to wyglądało, gdy odradzały się miasta w wychodzącej z wczesnego średniowiecza zachodniej Europie.
Takich inicjatyw nie zastąpi majsterkowanie państwa, czy to wspierającego nieefektywne przemysły, czy to tworzącego kosztowne fikcje nowoczesności, jadące na niekończących się subsydiach (tzw. „zielona gospodarka”). Ze stanu szczycącego się Doliną Krzemową wyprowadza się każdego tygodnia pięć firm, ponieważ stworzono tam najgorsze warunki rozwoju przedsiębiorczości. A że USA ważą wiele w gospodarce światowej, a w gospodarce Zachodu jeszcze więcej, więc brak wolnorynkowego amerykańskiego przywództwa odbije się nie tylko na wzroście problemów samej Ameryki, ale i na braku właściwych przedsiębiorczych i innowacyjnych impulsów dla innych, którzy korzystali z tego przywództwa od lat 80. XXw. Świat będzie uboższy dosłownie i w przenośni…