Słowo „prohibicja” kojarzymy z alkoholem i w istocie zakaz jego konsumpcji jest już niewyobrażalny. „Wychowanie w trzeźwości” ogranicza się do takich celów, jak usuwanie reklam, podwyższanie akcyzy, ograniczanie czasu i punktów sprzedaży, czy jednodniowe rekonstrukcje historyczne z okazji przyjazdu papieża. Ale przecież żyjemy nadal w świecie prohibicji.
16 stycznia 1920 roku w Stanach Zjednoczonych weszła w życie 18. poprawka do konstytucji, a wraz z nią ustawa Volsteada, która w szczegółowy sposób regulowała zasady obowiązywania zakazu produkcji, transportu, sprzedaży oraz konsumpcji odurzających trunków alkoholowych. W tym miesiącu obchodzimy więc setną rocznicę tego wydarzenia. Warto zatem wrócić do dziejów prohibicji, jej wprowadzenia, egzekwowania i obalenia. Warto przy tej okazji zastanowić się, czy aby na pewno wyciągnęliśmy trwałe wnioski z tego społeczno-prawnego eksperymentu?
W Stanach Zjednoczonych wprowadzenie prohibicji było przełomem pomiędzy epokami. W kraju zbudowanym na idei jak najszerszej wolności, pomysł zakazania ludziom dorosłym konsumowania czegokolwiek, pomysł użycia instytucji państwa do głębokich kontroli w prywatnej sferze życia, pomysł aby moralne koncepcje jednych określały zakres praw drugich, był mentalną rewolucją. Siły stawiające moralność ponad wolność długo musiały pracować nad opinią społeczną, aby rezultat ten umożliwić. Walka o delegalizację alkoholu trwała zatem ponad pół wieku i oparta była o wiele czynników, które także i we współczesnym rozumieniu polityki tworzą istną plejadę antyliberalnych impulsów.
Antyliberalne filary
Pierwszym zjawiskiem, które zrodziło wołanie o prohibicję, była nierówność płci i tradycyjne role społeczne. W XIX-wiecznym świecie amerykańskiej prowincji czas wolny i rozrywka była domeną wyłącznie mężczyzn (kobietom pić absolutnie „nie wypadało”). Owszem, pracowali oni oczywiście ciężko fizycznie i na ich barkach spoczywała odpowiedzialność za przetrwanie rodziny. Z tego wywodził się społeczny i rodzinny porządek ścisłego patriarchatu, gdzie funkcja kobiet polegała na prowadzeniu domu i pomniejszej pracy w gospodarstwie, zaś niepodzielne władztwo nad rodzinami dzierżyli ojcowie. Gdy w ich życiu alkohol zaczynał odgrywać nadmierną rolę, rodzinie – dosłownie – grozić mogła zagłada. Ewolucja ról społecznych płci była wówczas jednak nie do pomyślenia, odebranie pijakowi rządów w domu niemożliwe. Jak pokazał przebieg zdarzeń, łatwiej niż władzę, można było mężczyznom odebrać butelkę. To właśnie kobiety, pozbawione praw wyborczych i głosu w debatach politycznych, stworzyły siłę ruchu na rzecz prohibicji w jego najwcześniejszym etapie. Co ciekawe, ich zaangażowanie – choć przy okazji do tego właśnie miało doprowadzić – nie było zorientowane na emancypację społecznej roli kobiety. Było raczej konserwatywnym odruchem mającym na celu ratowanie świata męskiej dominacji i odpowiedzialności przed męskim pijaństwem i nieodpowiedzialnością.
Sprzymierzeńcami kobiet byli protestanccy kaznodzieje. Szybko niemal wszystkie protestanckie kongregacje (z istotnym wyjątkiem luteranów) zaangażowały się w ruch prohibicyjny, zaś po 1920 r. w surowe przestrzeganie norm prawa. W państwie ufundowanym na idei religijnej wolności i wielości kościołów, a przede wszystkim konstytucyjnego rozdziału kościoła od państwa, prohibicja była pierwszym przypadkiem świadomego odrzucenia gorsetu apolityczności religii na ogólnonarodową skalę. Już w XX w. organizacje religijne zupełnie otwarcie angażowały się w kampanie polityczne konkretnych, prohibcjonistycznych kandydatów i bezpośrednio lobbowały w procesie legislacyjnym. To zjawisko było prekursorem religii upolitycznionej w USA, która w drugiej połowie XX w. stanie się wręcz standardowym składnikiem politycznego krajobrazu w tym kraju.
Najzupełniej oczywistym jest, że filarem prohibicji była idea paternalizmu państwa. Także ludzie niezbyt wierzący, popierając prohibicję z innych powodów, podpisywali się pod koncepcją państwa ustawą określającego ramy moralności obowiązującej, pełniącego wobec obywatela rolę niańki, nadzorcy, kontrolera, czy anioła-stróża, który za rękę prowadzi swe formalnie tylko dorosłe, ale przecież niezdolne do samodzielności dzieci-obywateli przez meandry niebezpiecznego świata, chroni przed pokusą, pomaga uciszyć wewnętrzne demony.
Prohibicja wyrosła ponadto na żyznym gruncie religijnych, kulturowych i etnicznych resentymentów. Przekucie w powszechne prawo przekonań niektórych kościołów o niemoralności picia alkoholu było oczywistym narzuceniem zasad jednej religii wyznawcom innych wierzeń. Dodatkowo było ono pomyślane jako cios w społeczności nieanglosaskich imigrantów i ich kulturę. Na przełomie XIX i XX wieku trwała kolosalna fala imigracji do USA, w skutek której rosły społeczności imigrantów niemieckich, skandynawskich, włoskich, irlandzkich, żydowskich oraz środkowoeuropejskich (w tym także polskich). Ludzie ci osiedlali się przede wszystkim w wielkich miastach i przekształcali wiejski, rolniczy kraj w archipelag wielkich metropolii. Ta kulturowa rewolucja, multikulturalizm i urbanizacja, wprawiły w panikę anglosaskich protestantów. Zakaz konsumpcji alkoholu był więc narzędziem, aby katolikom i luteranom pokazać, że muszą się dostosować, że nie są w USA u siebie. Szczytem tych animozji były kluczowe dla losów 18. poprawki lata I wojny światowej. Nienawiść wobec cesarskich Niemiec została przekuta nie tylko w niechęć wobec Amerykanów niemieckiego pochodzenia, ale także stała się zachętą aby wyprowadzić ostateczny cios w zdominowaną przez Pabstów, Schlitzów, Blatzów i Millerów branżę browarnictwa, która do czasu włączenia się USA decyzją Wilsona do wojny otwarcie sympatyzowała z państwami centralnymi.
Co ciekawe, także odchodzenie od gospodarczego liberalizmu okazało się impulsem na rzecz prohibicji. Nie chodzi tylko o to, że w imię moralności uznano likwidację piątej co do wielkości branży w kraju i niezliczonych miejsc pracy za niewygórowaną cenę. Otóż, wprowadzenie prohibicji stało się finansowo możliwe dopiero dzięki wprowadzeniu podatku od dochodów osobistych. W epoce przed PIT podatki od sprzedaży i licencjonowania producentów oraz sprzedawców alkoholu stanowiły lwią część budżetu rokufederalnego (od 1/3 u końca wojny secesyjnej po aż niesamowite 70% około 1905). „Odkrycie” w postaci PIT nowego źródła dochodów uniezależniło rząd federalny od dochodów branży i uczyniło prohibicję potencjalnie, a następnie realnie wykonalną.
W końcu filarem prohibicji była także typowa dla przeciwników liberalizmu, naiwna wiara w to, że złożone problemy społeczne, takie jak plaga pijaństwa, można rozwiązać prostymi metodami, takimi jak jedna ustawa. Ludzie nie zmieniają swojej natury, postaw i potrzeb tylko dlatego, że tak zadekretowano. Nie pomaga nawet kłamliwa propaganda. Sugerowanie, iż już jeden drink może śmiertelnie uszkodzić przewód pokarmowy człowieka (co Amerykanom wpajał ruch na rzecz prohibicji) naraża na śmieszność. Próba urzeczywistnienia prohibicji w latach 1920-33 pokazała dobitnie nieskuteczność projektowania na siłę ludziom „nowego, lepszego świata”.
Kto „suchy”, kto „mokry”
Pozytywne skutki prohibicji w postaci zmniejszenia konsumpcji alkoholu ograniczyły się do kilku pierwszych lat obowiązywania. Następnie stała się ona teatrem niemocy państwa, kombinatorstwa, obywatelskiego nieposłuszeństwa, dywersji, bolesnych finansowych reperkusji, a także oczywiście rozkwitu świata przestępczości.
Zaczęło się od wyjątków. Jeden powinien współczesnym czytelnikom wydać się znajomy – sprzedaż „whisky do celów medycznych” w aptekach. Najszybciej wyjątki jednak zapewnili sobie duchowni: legalne było wino mszalne (zamówienia parafii poszybowały), alkohol konsumować mogli także rabini (ich liczba przebiła niejeden sufit, niewielu było wśród nowych rabinów etnicznych Żydów), wolno było przez pewien czas robić domowe wino i cydr, specjalnym klubom pozwolono zachować trunki zakupione przed 16.01.1920, a niektórym z nich zapasy wystarczyły do roku 1933. W efekcie, już na starcie, prohibicja naraziła się na niejedną śmieszność (zakaz noszenia piersiówek – nawet pustych – uchwalono już w końcowej fazie prohibicji).
Największą przeszkodą egzekwowania nowego prawa okazał się jednak rozmiar popytu. Był on kolosalny wśród tzw. zwyczajnych obywateli. Owszem, prohibicja miała poparcie wśród wielu ludzi politycznie i społecznie wpływowych. Popierali ją liczni przemysłowcy (np. Henry Ford), bo chcieli mniej pijaństwa i przypadków kaca przy taśmach produkcyjnych. Popierali aktywiści afroamerykańscy i południowi rasiści spod znaku Ku-Klux-Klanu oraz ustaw Jima Crowa (z zaskakująco podobnych przyczyn). Popierała większość Republikanów, których wyborczą bazą byli prowincjonalni biali protestanci (w tym wszyscy trzej prezydenci czasu prohibicji: Harding, Coolidge i Hoover – choć żaden z nich prywatnie nie wierzył w powodzenie przedsięwzięcia) i dla których istotna była religia; przeciw była liberalna mniejszość wielkomiejskich republikanów o nieanglosaskim backgroundzie. Wśród Demokratów blisko połowa partii była za prohibicją, do czego doliczyć trzeba wielu polityków oportunistycznie ukrywających swój sprzeciw. Za prohibicją było progresywne skrzydło partii z byłym trzykrotnym kandydatem na prezydenta Williamem Jenningsem Bryanem na czele. Ich pierwotne stanowisko było raczej na rzecz dobrowolnej abstynencji, ale w toku debaty poparli stronę prohibicyjną w trosce o poprawę położenia klasy robotniczej. Po stronie prohibicji opowiedziało się także południe Demokratów, czyli skrzydło rasistowskie (Dixiekraci), które w eliminacji alkoholu dostrzegało nadziei na torpedowanie rewolty afroamerykańskiej przeciwko ustawodawstwu segregacyjnemu. Większość Demokratów – skrzydło liberalne – była jednak „mokra”, byli to z jednej strony liberałowie gospodarczy, którzy liczyli straty dla gospodarki, politycy katoliccy, nieanglosascy lub wielkomiejscy, oraz obyczajowi liberałowie o antyreligijnym zacięciu. W toku trwania prohibicji zdobyli oni w końcu przewagę w partii – w 1924 r. udało im się tylko zablokować w prawyborach kandydata „suchych” i sympatyka Konfederacji Williama G. McAdoo, ale już w roku 1928 przeforsowali kandydaturę ultraliberała i katolika Ala Smitha na prezydenta.
Podczas gdy wśród elit do końca lat 30-tych większość miała strona „sucha”, tak społeczne doły były zbyt „mokre”, aby prohibicja miała szanse. Zwłaszcza, że wraz z upływem lat 20-tych wielkie miasta USA dodatkowo „wilgotniały”, gdy ogarnęła je pierwsza w historii rewolucja obyczajowa i seksualna. Łamanie ustawy Volsteada stało się powszechne, modne i w dobrym guście. Był to naturalny odruch nieposłuszeństwa, napędzany jego wszechobecnością. W miastach z Nowym Jorkiem na czele powstały setki tysięcy tzw. speakeasies, czyli nielegalnych barów. Stanowiły one wesołą i rozśpiewaną hydrę – każdy zamknięty generował powstanie dwóch nowych, czasem za drzwiami obok. Rozbijanie speakeasy przez agentów biura prohibicji było dla klientów dodatkową atrakcją, konsekwencje prawne dla nich samych były do roku 1928 znikome. Zwłaszcza, że społeczne doły, które bojkotowały prohibicję, składały się nie tylko z klientów barów. W ich skład wliczyć należy większość funkcjonariuszy policji miejskiej w wielkich miastach. Niekiedy wręcz aktywnie torpedowali oni wysiłki „federalnych” z prohibicyjnych specsłużb. Burmistrzowie i gubernatorzy niektórych stanów celowo wybijali zęby prawu. Ustawa Volsteada dla swojego sukcesu potrzebowała także udostępnienia przez nich funduszy lokalnych. Stany New Jersey, Washington i Maryland odmówiły jakiejkolwiek partycypacji w kosztach. Podobnie zachowywali się niektórzy sędziowie, grupowo skazując np. setkę złapanych na piciu na minimalne mandaty w kilkuminutowych postępowaniach. Zarówno oni, jak i prokuratorzy, jak i policjanci byli oburzeni koniecznością marnowania czasu na walkę ze sprzedażą alkoholu, gdy sprawy o poważniejsze przestępstwa leżały odłogiem.
Rząd puchnie, społeczeństwo się sypie
Instytucje państwa przygniotła liczba obowiązków i zadań związanych z egzekwowaniem prohibicji. Republikanie, nominalnie najczęściej zwolennicy prohibicji, byli równocześnie za małym rządem, który ograniczał swoje funkcje, wydatki i zadania. Ta filozofia była całkowicie niekompatybilna z 18. poprawką. W efekcie, w pierwszych latach w wielu miejscach zakaz alkoholu był fikcją, gdyż nie było po prostu na miejscu dosyć sił, aby za jego złamanie kogoś ścigać. Potem zaś, gdy już przestępcze organizacje wykorzystały stworzoną przez prohibicję wielką szansę i stały się finansowymi potęgami, zaś zbrodnia rozlała się na ulice Ameryki w bezprecedensowym stopniu (rozwój przestępczości jest najbardziej znaną konsekwencją wprowadzenia prohibicji, więc w tym tekście tylko to dla porządku odnotujmy), niemoc państwa objawiła się z całą mocą. Wydatki państwa musiały eksplodować. Tak oto, i to pod rządami Republikanów, prohibicja stała się zarzewiem nowej filozofii big government. Gdy w 1928 roku do obrazu rzeczywistości dołączył wielki kryzys, opinia publiczna odnotowała, że dla Hoovera walka z alkoholem jest ważniejsza od pomocy pogrążającym się w nędzy ludziom. To właśnie ten moment zdecydował o przejęciu niedługo potem władzy przez Demokratów na 20 lat.
Prohibicja była nie tylko pierwszym impulsem dla koncepcji państwa o rozbudowanych funkcjach i wielkim budżecie, ale także dla państwa inwigilującego obywatela. Walcząc z alkoholem, rząd USA po raz pierwszy użył w sposób nielegalny podsłuchów. Naruszenia prywatności, przeszukania w domach i rewizje osobiste stały na porządku dziennym. Gdy w roku 1929 frustracja ludzi Hoovera sięgnęła zenitu, wprowadzono wręcz obowiązek konfidenctwa, pod sankcją karną każdy był zobowiązany denuncjować sąsiadów pędzących bimber lub parających się bootleggingiem. Rozpaliło to nienawiść międzyludzką w wielu społecznościach, gdzie dotąd w dobrym tonie było pilnowanie własnego nosa.
Oczywiście wszechobecna była korupcja. Nie tylko wielkie mafie alkoholowe miały w kieszeni polityków i stróżów prawa na masową skalę. Także drobni handlarze z łatwością budowali sieci zaufania na swoich lokalnych obszarach działalności. Powstanie służb ds. prohibicji umożliwiało lokalnym politykom obsadzenie dodatkowych stanowisk swoimi przyjaciółmi czy członkami rodziny, którzy nie mieli pojęcia o tych zadaniach, ale zwykle nikomu to nie przeszkadzało, gdyż w zasadzie nikomu nie zależało, aby byli w jakimkolwiek stopniu skuteczni. Jednak każdy taki przypadek pogłębiał śmieszność państwa, narażał na szwank jego wizerunek, odzierał je z szacunku obywateli i pogłębiał demoralizujące procesy zobojętnienia wobec prawa.
Druga strona, ideowych zwolenników prohibicji, popadała we frustrację i reagowała. Naruszenia praw obywatelskich przez brygady biura prohibicyjnego były powszechne. Jednak posuwano się nawet do celowego wprowadzania do obiegu alkoholu zatrutego metanolem. Można to było czynić bezkarnie, gdyż oczywiście pędzony nielegalnie bimber nieraz okazywał się trucizną i o przypadkowych zgonach wskutek konsumpcji nielegalnego alkoholu media informowały od pierwszych lat prohibicji. Jej zwolennicy, z Waynem Wheelerem, liderem Anti-Saloon League na czele, nie ukrywali satysfakcji z powodu tych przypadków śmierci, nazywając ofiary „dobrowolnymi samobójcami”. Strategia celowego trucia pijących świadomie zatruwanym przez służby federalne alkoholem stanowiła jednak już nową jakość, dobitnie pokazując do jakiego punktu jest w stanie posunąć się rzekomo moralna krucjata.
Prohibicja ma przyszłość?
Winston Churchill (oczywiście pytanie brzmi, czy jego głos można uznać za obiektywny) nazwał prohibicję „zniewagą dla całej historii ludzkości”. Niewątpliwie miał on na myśli to, że wprowadzenie tego rodzaju zakazu jest równoznaczne z oświadczeniem ludzkości, człowiekowi jako takiemu, że nie jest zdolny do samodzielności, że nie potrafi zachować umiaru i rozumnie żyć korzystając niekiedy z używek. W tym sensie prohibicja była afrontem wobec człowieczeństwa i wyrazem pogardy dla jego kondycji. Można oczywiście dywagować, czy mogłaby się udać w innym społeczeństwie. Gdyby ruch na jej rzecz odniósł sukces szybciej, krótko po jego inicjacji około 1840 r., gdy USA były krajem wiejskim i niemal całkowicie anglosaskim. W realiach XX w., rosnącej przewagi wielkich metropolii, ekspansji mody na wielkomiejski styl życia, przemian społecznych, zróżnicowania religijnego i Wielkiego Kryzysu nie miała się już szans ukorzenić. Gdy krótko po odzyskaniu przez Demokratów Białego Domu Roosevelt podpisał najpierw ustawę dopuszczającą piwo, a następnie pilotował cofnięcie 18. poprawki, Ameryka stała się zupełnie innych krajem. Nawet ten swoisty apartheid kieliszkowy się zakończył. Inaczej niż przed prohibicją, kobiety stały się pełnoprawnymi klientkami pubów i barów. Dawno też przestały stać w pierwszym szeregu zwolenniczek prohibicji. W latach 30-tych wiele aktywistek walczyło o jej zniesienie. Mężczyźni zaś przestali chodzić do knajp po to, aby odpocząć od żeńskiego towarzystwa, a raczej po to, aby go poszukiwać.
Można powiedzieć – stare dzieje, dziś to wszystko nie do pomyślenia w zachodnim świecie. Czy aby jednak na pewno? Słowo „prohibicja” kojarzymy z alkoholem i w istocie zakaz jego konsumpcji jest już niewyobrażalny. Wayne Wheeler nie miałby teraz żadnych szans. „Wychowanie w trzeźwości” ogranicza się do takich celów, jak usuwanie reklam, podwyższanie akcyzy, ograniczanie czasu i punktów sprzedaży, czy jednodniowe rekonstrukcje historyczne z okazji przyjazdu papieża. Ale przecież żyjemy nadal w świecie prohibicji.
W roku 1937, 4 lata po powrocie legalnego alkoholu, w USA wprowadzono federalny zakaz palenia marihuany, chociaż opublikowany rok wcześniej raport o jej szkodliwości pokazał, że jest niższa od zalegalizowanych właśnie trunków. Znów u podstaw prohibicji znalazł się strach o rodzinę, tym razem o młode dziewczęta uwodzone w klubach z jazzem. Ta prohibicja w USA przetrwała o wiele dłużej – właśnie teraz domyka się dopiero proces jej upadku, a mamy rok 2020! Czyżby dlatego, że przez dużą część tego czasu konsumpcją marihuany zainteresowane były głównie mniejszości, ale tym razem rasowe? Na pewno ta prohibicja była dużo łatwiejsza do wprowadzenia, gdyż popyt na zakazane dobro był i nadal jest nieporównywalnie mniejszy niż w przypadku alkoholu, dużo mniejsze są straty finansowe dla gospodarki, dużo mniej wiarygodni i wpływowi się w tym przypadku przeciwnicy prohibicji. Wielu krytyków zakazu marihuany twierdzi, że alkohol zalegalizowano dlatego, że chcieli tego ludzie biali. I z tego samego powodu w latach 20-tych XXI wieku wszystko wskazuje na legalizację marihuany w USA. Od subkulturowego zjawiska przeszła do pozycji mainstreamowej i od 20 lat nie kojarzy się już wyłącznie z mniejszościami etnicznymi i żyjącą na marginesie społeczeństwa młodzieżą. Blisko 80% skazanych w USA za nielegalny handel konopiami to Afroamerykanie lub Latynosi. Ponad 90% właścicieli licencji na legalny handel w tych stanach, które już dopuściły „rekreacyjną” marihuanę, to biali. Interesujące, prawda?
Prohibicja zaczyna się od niewielkiej grupy „zaniepokojonych” obywateli, którzy uważają coś za niemoralne. Następnie tworzą zestaw argumentów na rzecz potępienia zjawiska i obrzydzenia go. Często niektóre z nich są zupełnie trafne. Trudno przecież zaprzeczyć, że nadużywanie alkoholu ma negatywne skutki zdrowotne i społeczne. A tymczasem ktoś na tym nieszczęściu przecież zarabia! Dlatego następnie identyfikuje się lobby producentów/handlarzy i obsadza w roli czarnych charakterów. To mogą być niemieccy browarnicy popierający Kaisera, katoliccy papiści, niebezpieczni czarni gangsterzy. Potem mnoży się nachalną propagandę, która zwiększa oddziaływanie na opinię publiczną. Następnie przychodzi aktywizm, pracuje się nad poglądami młodego pokolenia – przyszłych wyborców, uzyskuje się polityczny wpływ, uchwala „pilotażowe” ustawy lokalne. Potem jest czas na zakaz ogólnokrajowy. Czy można wykluczyć, że XXI wieku nie będzie prób wprowadzenia nowych form prohibicji? Papierosy? Mięso i produkty zwierzęce? Nie wykluczałbym.
