Felieton nie dotyczy naszych, polskich kurdupli (fizycznych i moralnych), a w każdym razie nie tylko. Przeczytałem niedawno w Wall Street Journal o pracach w rządzie amerykańskim nad projektem regulacji ograniczających zarobki prezesów banków (i to nie tylko tych, które skorzystały z pomocy państwa). Na pewno jest to zajęcie popularne, politykom udało się odwrócić uwagę od siebie, jako twórców kryzysu i skierować niechęć szarego człowieka w stronę „chciwych” bankierów.
Nie jest to zadanie trudne, gdyż w każdym społeczeństwie znajdzie się dostateczna grupa zawistników, którzy będą basować politykom ograniczającym zarobki. A nawet i nie-zawistnikom, nie rozumiejącym mechanizmów gospodarki, nie mieści się w głowie, dlaczego dochody prezesa wielkiej firmy produkcyjnej czy finansowej miałyby być sto, czy nawet tysiąc razy wyższe niż przeciętna płaca.
Pamiętam, kilka, a może kilkanaście lat temu znalazłem w jednym z niemieckich czasopism listę porównującą roczne zarobki głów państw i prezesów banków (także banków centralnych). We wszystkich, ponad 20., krajach wyższe były zarobki tych ostatnich. I tak być powinno!
Prezes dużego, często międzynarodowego banku, czy prezes wielkiej międzynarodowej korporacji, szefuje organizacji zatrudniającej dziesiątki tysięcy ludzi, a oddziałującej – pośrednio na pracę i dochody – następnych dziesiątków, a może i setek tysięcy. Dobre zarządzanie bieżące, właściwy wybór strategii rozwoju firmy w dobrych czasach, czy wybór strategii antykryzysowej w złych czasach decydują o ich losie. Skala ważności i odpowiedzialności jest tutaj ogromna. I powinna znaleźć swoje odbicie także w wynagrodzeniach.
To nie znaczy, że sposoby nagradzania są zawsze i wszędzie doskonałe. Np. byłoby dobrze, gdyby bonusy, nagrody, czy premie były wypłacane z paroletnim opóźnieniem, gdy widać będzie nie tylko krótkookresowe, ale także długookresowe następstwa działań zarządu danej firmy. Ale o tym decydować powinni właściciele, a nie politycy! I nie tylko ze względu na chronione w naszej cywilizacji prawa własności, ale także dlatego, iż są bliżej danej firmy oraz mają silniejsze bodźce do podejmowania właściwych decyzji (w końcu oni tracą najwięcej na spadku wartości czy wręcz upadku firmy). Pracownik inną pracę znajdzie w dobrze funkcjonującej gospodarce stosunkowo szybko, a oni stracą połowę, dwie trzecie, czy prawie całość majątku całego życia (np. prezes i jeden z udziałowców upadłego banku inwestycyjnego Bear Sterns stracił 87% swego majątku).
Z tej perspektywy, działania polityków, którzy oczywiście – i zasłużenie! – zarabiają nieporównanie mniej są nie tylko bezzasadne, ale wręcz szkodliwe dla przyszłego funkcjonowania gospodarki. Dla zagrań pod zawistną czy tylko słabo rozgarniętą publiczkę zmniejsza się prawdopodobieństwo sprawnego zarządzania w gospodarce. To może niepopularne, ale trzeba powiedzieć, iż skala problemów, którymi się zajmują świadczy o wielkości polityków. Zajmowanie się zarobkami k i l k u d z i e s i ę c i u zaledwie ludzi stawia owych amerykańskich polityków wyłącznie w kategorii kurdupli.