W zakamarkach polskiego systemu prawnego znajduje się dziś prawie zupełnie zapomniana Ustawa z 17 maja 1989 roku „O gwarancjach wolności sumienia i wyznania.” Uchwalona jeszcze przed triumfalnym pochodem kościoła katolickiego po sprzyjające mu przepisy prawne, jest ona ostatnim momentem w którym państwo polskie usiłowało oddzielić się od kościoła i związków wyznaniowych.
Jej Artykuł 9 stanowi wyraźnie: „Gwarancjami wolności sumienia i wyznania w stosunkach państwa z kościołami i innymi związkami wyznaniowymi są: 1) oddzielenie kościołów i innych związków wyznaniowych od państwa; [podkreślenie moje]; 2) swoboda wypełniania przez kościoły i inne związki wyznaniowe funkcji religijnych; 3) równouprawnienie wszystkich kościołów i innych związków wyznaniowych,bez względu na formę uregulowania ich sytuacji prawnej.” Kolejny, jeszcze ciekawszy przepis Art. 10 stanowi: “Rzeczpospolita Polska jest państwem świeckim [podkreślenie moje], neutralnym w sprawach religii i przekonań. 2. Państwo i państwowe jednostki organizacyjne nie dotują i nie subwencjonują kościołów i innych związków wyznaniowych. Wyjątki od tej zasady regulują ustawy lub przepisy wydane na ich podstawie.”
A zatem, reasumując w Rzeczpospolitej Polskiej, która jest państwem świeckim, obowiązuje rozdział kościoła od państwa. Ono bez wyraźnych wyjątków wyrażonych w ustawie nie może nie tylko dotować budowy obiektów sakralnych ale w ogóle kościołów dotować publicznymi pieniędzmi. Nic dziwnego, że po uchwaleniu Konstytucji i Konkordatu przepisy te poszły w słodkie zapomnienie.
Przypominam o nich jednak w kontekście niedawnej decyzji ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, by wesprzeć budowę Świątyni Opatrzności Bożej na kwotę 6 milionów złotych. Piszę o Świątyni, gdyż wszyscy wiedzą, iż chodzi tu o Świątynię, a nie mityczne niczym jednorożec „Muzeum Jana Pawła II i kardynała Stefana Wyszyńskiego.” Piszę o Świątyni a nie o “Muzeum”, gdyż sam biskup Nycz przyznał, iż oddzielenie części świeckiej od sakralnej jest praktycznie niemożliwe – wniosek mówi wyraźnie „kontynuacja budowy.” Subwencja idzie wprost do Archidiecezji Warszawskiej i to pomimo raportu NIK, który wskazał iż już zeszłoroczna subwencja dla „muzeum” był niezgodna z prawem. I to nie „Muzeum”, jako osobny podmiot prawny z niezależną od Episkopatu Radą Naukową otrzymuje te pieniądze – a zwyczajnie diecezja warszawska. A zatem w skrócie: 6 milionów pieniędzy podatników pójdzie de facto na budowę obiektu sakralnego jednego z wyznań oraz na „Muzeum”, które jak wskazują wszelkie znaki na niebie, ziemi i Wilanowie będzie lokalnym miejscem kultu religijnego obu, skądinąd wybitnych, Polaków.
Chcę wyraźnie napisać, że nie interesuje mnie populistyczne licytowanie się ile obiadów, jogurtów czy pampersów można by kupić biednym dzieciom za 6 milionów złotych. Nie interesuje mnie także dyskusja o dość kontrowersyjnych walorach artystycznych Świątyni – o gustach się nie dyskutuje. Archidiecezja warszawska miała prawo wybrać taki projekt, na jaki miała ochotę. Nie mam także nic przeciwko Muzeum Jana Pawła II czy kardynała Stefana Wyszyńskiego, choć mam przeczucie graniczące z pewnością, iż kontrowersyjne elementy ich życia i nauczania będą przemilczane – Polacy znają przecież tylko ludzi albo z marmuru albo z błota. Nie mam także nic przeciwko budowie nowych budynków sakralnych jakiegokolwiek wyznania – pod warunkiem, iż powstają zgodnie z prawem i w oparciu o dobrowolne składki wiernych.
Świątynia Opatrzności Bożej, fot. Marcin Celiński
Chodzi mi o coś innego. O dużo ważniejszą zasadę: demokratycznego państwa prawa.
Jeśli Rzeczpospolita Polska deklaruje się jako demokratyczne państwo prawa, to znaczy iż sama przestrzega uchwalonych przez siebie przepisów. Takich jak np. zapis o świeckości państwa, rozdziale od kościoła (jakiegokolwiek) oraz zakazu dotacji dla kościołów i związków wyznaniowych – jakichkolwiek. Choć może to się wydawać momentami ciężkie albo „dziwne” (jak to kiedyś ujął prymas Józef Glemp) świeckie państwo nie może dotować budowy Świątyni Opatrzności Bożej. Naginanie prawa, mruganie okiem i mówienie o „Instytutach Myśli” czy „Muzeum Imienia” jest destrukcyjnym psuciem państwa, prawa, a także kościoła. Wszystkie trzy podmioty uczestniczą bowiem w farsie: prawo – udaje że obowiązuje, państwo – udaje, że istnieje, a kościoł, udaje że nie kłamie.
Bronienie się w tym kontakście przez Ministerstwo stwierdzeniem, że archidiecezja warszawska otrzymała „tylko 1/3 wnioskowanej kwoty” jest jak szyderczy dowcip o dobrym Leninie, który dzieci wulgarnie zrugał, ale był dobry bo przecież „mógł zabić”! Do polskiego obywatela idzie więc komunikat: nagięliśmy prawo, ale tylko na 6 milionów. Cieszcie się, bo mogło to być i na 18! Jeśli prawa nie przestrzega ani państwo, które je stanowi, ani kościół, który winien trzymać się Dekalogu – to dlaczego obywatele mają być uczciwi i np. płacić podatki? Dlaczego obwiniać ludzi za permanentne oszukiwanie państwo, skoro przykład idzie z góry?
W dyskusji pojawia się często argument, że przecież w Polsce katolicy rzymscy stanowią 90% i stąd wsparcie Świątyni nie jest niczym zdrożnym. Pomijając bardzo wątpliwą wartość takiej statystki, odpowiedź jest prosta. Zatem tych 90% wyznawców kościoła nie powinno mieć żadnej większej trudności z uzbieraniem niezbędnej kwoty do wybudowania zarówno Świątyni, jak i Muzeum. Oczywiście problem w uzbieraniu tej kwoty dobrowolnie od wiernych był – i stąd w jej budowę episkopat wprzęgł państwo polskie.
Ale dlaczego państwo ma wyręczać kościół, tam gdzie jego wierni zawodzą? Jeśli minister kultury – a nie kultu religijnego – Zdrojewski czy marszałek Struzik (kolejny hojny mecenas Świątyni) mają wewnętrzną czy religijną potrzebę wsparcia jej budowy winni wyjąć osobiste książeczki czekowe i wpisać odpowiednią kwotę. Z własnych pieniędzy. Robienie z siebie mecanasów za państwowe pieniądze jest wyjątkowo nieeleganckie. A co najważniesze – sprzeczne z prawem.
Jeśli 90% procent katolików w Polsce chce budować kościoły za państwowe pieniądze – powinno mieć do tego prawo: zaraz po tym jak uchyli się wspomnianą wyżej ustawę, a także zmieni Konstytucję i ustanowi kościół państwowy i odpowiednie przepisy prawne.
Do tego czasu jednak zostawmy Bogu co boskie, cesarzowi co cesarskie i przestrzegajmy wszyscy sumiennie i skrupulatnie prawa. Wyjdzie to nam wszystkim – katolikom, niekatolikom, liberałom i konserwatystom, ministrom i biskupom – na zdrowie. Wzmocni państwo, wzmocni społeczeństwo obywatelskie, wzmocni demokrację i państwo prawa – a nawet i same kościoły.
Wówczas Opatrzność będzie nad nami czuwać nie tylko w murach Muzeum, przepraszam, Świątyni.
Kazimierz Bem – jest doktorem prawa, pastorem ewangelicko-reformowanym (UCC) i członkiem Redakcji Pisma ER. Mieszka i pracuje w USA.
