Dziś obchodzimy Międzynarodowy Dzień Walki z Faszyzmem i Antysemityzmem. My obchodzimy załamując ręce.
Marsz Niepodległości urósł do rangi państwowej, choć z doświadczeń lat poprzednich i z licznych okoliczności wynika, że będzie to marsz faszystowski, organizowany przez ONR, organizację faszystowską. Nie ma żadnego antagonizmu pomiędzy partią rządzącą a organizatorami marszu, wręcz przeciwnie – zmierzają dumnie do zmiany społecznej mentalności, a także ustroju państwowego, z demokracji na faszyzm.
W sukurs podąża Kościół. Dowiadujemy się przykładowo, że prof. KUL, ksiądz Tadeusz Guz, publicznie bredzi, jakoby Hitler miał dostać kredyt od Żydów na budowę Auschwitz. Bredzi też, że mord rytualny to fakt, a nie antysemicki mit. Oczywiście, „nieoceniony” ksiądz Tadeusz Rydzyk opowiada się gorliwie po stronie faszystów, nazywając ich „prawdziwymi patriotami”.
Działają wspólnie i w porozumieniu: zarówno kościół, rząd z partią władzy i środowiska skrajne, z tą różnicą, że te ostatnie werbalizują swoje racje otwarcie, w przeciwieństwie do pana Kaczyńskiego, który tylko im przyklaskuje i chce iść na czele ich marszu, ale bez kalania swoich złotych ust żydożerczymi hasłami. O tej zmowie prawicowych środowisk najczytelniej wypowiada się prof. Andrzej Leder, który przewidział tzw. „rewolucję konserwatywną”.
Postawiłem społeczną diagnozę, że cierpimy na sztokholmski syndrom, kiedy domagamy się uprawnień dla maszerujących nazioli. Cierpimy wszyscy jako społeczeństwo Nie była to moja wycieczka osobista pod niczyim adresem, tylko stwierdzenie, że jako potencjalne ofiary – wbrew sobie niejako – próbujemy respektować pryncypialnie porządek prawny, którego już de facto nie ma, gdyż został zdewastowany, a jednak bronimy tego prawa wobec przyszłych swoich oprawców.
Jeśli ktokolwiek z moich znajomych poczuł się dotknięty tym rozpoznaniem, przepraszam. Nie było moją intencją obrażanie kogokolwiek.
Różnimy się widocznie perspektywą: dla mnie największym zagrożeniem jest kwitnący w Polsce faszyzm i nie widzę powodu na torowanie mu drogi. Ktoś, kto uważa, że żyjemy w państwie prawa, zaprotestuje uznając, że trzeba przestrzegać norm prawnych, które stanowią nadal gwarancję społecznego ładu.
Nie ma mojej zgody na respektowanie praw faszystów do głoszenia poglądów. Od niespełna dwóch dekad domagam się delegalizacji organizacji skrajnych. To nie jest problem ostatnich trzech lat, choć faktem jest, że od trzech są hołubione przez władzę centralną, a wcześniej były ignorowane. „Marsz środowisk skrajnie narodowych organizowany dorocznie w Warszawie będzie hańbą dla Polski. I raną zadaną wspólnocie”.
W Konstytucji są dwa zapisy w tym kontekście istotne: jeden z nich daje każdemu obywatelowi swobodę wyrażania poglądów i demonstrowania, drugi – zakazuje szerzenia mowy nienawiści i faszyzmu. Pozostają obie te regulacje ze sobą w konflikcie, gdy faszysta chce głosić swoje poglądy. W zależności od tego, który przepis weźmiemy na wokandę, albo będziemy sprzyjać „narodowcom”, albo będziemy za tym, żeby ich poskromić. Żaden z tych przepisów nie jest ważniejszy, może czas wypracować łączne ich czytanie i interpretację?
Rozumiem argumenty moich kolegów, że należy trzymać się litery prawa, ale domagam się wzajemności: tą literą jest również zwalczanie faszyzmu, a nie tylko uznawanie swobodnego głoszenia każdego poglądu.
Na puentę i do dyskusji polecam: Dylematy na stulecie.
Zdjęcie pochodzi z Czarnej procesji organizowanej przez ODnowę.