Powody są znane. Sytuacja na rynku międzynarodowym i spadające ceny węgla doprowadziły do sytuacji, w której cena jest niższa od kosztu wydobycia. I tak na Śląsku tona węgla z Rosji może kosztować 200 złotych, za to tona z hałdy kosztuje już 280 złotych. A i to po dotacjach budżetowych dla kopalń – jawnych i ukrytych. Szacuje się, ze średnio każdy z nas dopłaca do polskiego górnictwa średnio około 1800 złotych rocznie, co należałoby dodać do ceny węgla. Przekłada się to na jej wzrost o następnych 80 złotych za tonę.
Nawet ukryta pomoc PKP windującego ceny za transport nie wyrówna takiej różnicy. Górnicy próbują blokować import twierdząc, że rosyjski węgiel ma niższą jakość. W tym celu nawet politycy solidaryzując się z górnikami zapowiedzieli wprowadzenie norm środowiskowych, których celem miało być właśnie chronienie krajowego wydobycia pod przykrywką ochrony środowiska. Jakaś cisza zaległa potem nad tym tematem. Okazało się, że węglowe instytuty nie były wstanie opracować tak skonstruowanych norm, które dopuszczałyby polski węgiel, a nie dopuszczały rosyjskiego, bo ten ostatni we wszystkich istotnych parametrach środowiskowych jest od naszego lepszy. Jak żyć Pani Premier?
W tej sytuacji rozwiązania są dwa: albo zaprzestać wydobycia, albo obniżyć koszty. Problem polega na tym, że obniżenie kosztów częściowo jest niewykonalne. Złoża na Śląsku znajdują się na głębokości kilometra, zaś dominujące kopalnie na świecie wydobywają metodą odkrywkową z płytkich złóż – dużo tańszą i efektywniejszą. Z geologią, jak matematyką, wygrać trudno. Póki nie pojawią się inne metody wydobycia mamy utrudnioną sytuację.
Jest tez problem trudniejszy niż geologia – górnicze przywileje. Jak każdy relikt epoki minionej są nam kulą u nogi. Koszty osobowe to 50% całości kosztów kopalni i żeby nie było wątpliwości to one dziś stanowią o być albo nie być górnictwa. Kopalnie prywatne nieobciążone tym bagażem nawet w naszych, trudnych warunkach potrafią być rentowne. Bogdanka jest solą w oku związkowców, bo od lat pokazuje, że można bez państwowych dotacji. Jednak dziś wydaje się, że bardziej prawdopodobna jest kopalnia odkrywkowa na Śląsku niż naruszenie górniczych przywilejów.
Grupą odpowiedzialną za ta sytuację są niewątpliwe politycy. Jedynie rząd Jerzego Buzka, pochodzącego nota bene ze Śląska, zrobił coś konstruktywnego w temacie górnictwa. Kosztem horrendalnych odpraw obniżył zatrudnienie i pozamykał najgorsze kopalnie. Mogło się to wtedy wydawać niesprawiedliwe, ale pieniędzmi rozbroił przynajmniej część bomby. Wszyscy inni ograniczyli się do konserwowania patologicznego układu dosypując pieniądze. W 2003 roku było to ponad 2% PKB, czyli więcej niż na obronę narodową (o takich „drobnych” wydatkach jak nauka czy kultura nie ma nawet przy tym co wspominać). W sumie dopłaciliśmy już do kopania w ziemi jakieś 170 miliardów.
Najbardziej idiotycznym pomysłem było połączenie kopalń w holdingi. Idea była taka, że kopalnie lepsze będą finansować te gorsze i będzie możliwe doprowadzenie do łagodnej restrukturyzacji. Faktycznie jednak najsłabsze kopalnie wciągnęły te lepsze pod wodę i całość tonie. Są wątpliwości czy KHW utrzyma płynność. Kopalnie podzielone zaś mogłyby upadać pojedynczo w możliwych do zamortyzowania wstrząsach. Upadek KHW jest niewyobrażalny i tak politycy stali się zakładnikami molocha, którego sami stworzyli. Okup za zakładnika zaś jest opłacany naszymi pieniędzmi.
Zaś postawa związkowców jest jasna: nie oddadzą ani guzika. Zostali nauczeni, ze karna ekspedycja do Warszawy załatwia wszelkie problemy – czemu dziś miałoby być inaczej? Z argumentacji widać wyraźnie, ze chodzi wyłącznie o zachowanie miejsc pracy. No cóż takie wilcze prawo związków zawodowych i taka ich rola. Jednak w normalnej sytuacji te apetyty są ograniczane przez wydolność przedsiębiorstwa – jeśli upadnie miejsc pracy i tak nie będzie dla nikogo, więc ze związkowcami daje się dogadać. Tutaj kopalnie są zbyt duże by upaść – podobnie jak amerykańskie banki. Jak wielkie kryzysy wywołuje taka sytuacja odczuwamy do dzisiaj.
Ale powoli wychodzi na to, że jeśli najważniejsze są etaty, to lepiej wysłać tych górników do sprzątania miast i innych prac publicznych. Skończą się tragiczne wypadki, skończy się dewastowanie środowiska i skończy się dopłacanie do tego by pozbywać się narodowego bogactwa (czyli złóż węgla) – za to będzie znacznie czyściej. Jako obywatel-właściciel kopalni dopłacający do interesu 1800 złotych rocznie, jako klient przepłacający za węgiel wprost i w formie ukrytej i jako mieszkaniec rejonu górniczego uważam, ze to świetny pomysł.