Mamy nowe rozdanie, w którym budowanie systemu, jakim jest demokratyczna Polska, wymaga nie tylko przyspieszenia reform, ale przede wszystkim głębszego zrozumienia i uszanowania zmiany samych wyborców, a co za tym idzie, przemyślenia kształtu naszej umowy społecznej. Potrzeba nam strategii pozwalającej by system Polska mógł działać.
„Galia est omnis divisa in partes tres…”
Juliusz Cezar, De Bello Gallico
W chwilach sportowych porażek, by dodać otuchy swojej drużynie, polscy kibice zwykli śpiewać: „Polacy, nic się nie stało”. Jednak dziś, po stronie zwolenników aktualnej koalicji, ze świecą szukać kogoś, kto podobnym refrenem wspierałby wyborczą przegraną Rafała Trzaskowskiego. Stało się bowiem coś bardzo poważnego, zmuszającego rząd Donalda Tuska do zmiany dotychczasowych planów, stawiającego pod znakiem zapytania jakość, nawet możliwość skutecznego rządzenia. Potrzeba planu B czy nowego otwarcia zapukała do drzwi KPRM-u i – gdyby pozostać w świecie piłkarskich metafor – zmusiła do zmiany strategii gry, przegrupowań, podmieniania niektórych graczy na politycznym boisku. Pierwsza, nadmiernie optymistyczna reakcja na wyniki exit poll, dające prezydentowi Warszawy 0,6% przewagi nad wspieranym przez PiS rywalem, już po dwóch godzinach została zgaszona wynikami late poll, a następnie całonocnym obserwowaniem wyników napływających z kolejnych komisji wyborczych. Wygrał Karol Nawrocki. Mamy nowe rozdanie, w którym budowanie systemu, jakim jest demokratyczna Polska, wymaga nie tylko przyspieszenia reform, ale przede wszystkim głębszego zrozumienia i uszanowania zmiany samych wyborców, a co za tym idzie, przemyślenia kształtu naszej umowy społecznej. Potrzeba nam strategii pozwalającej by system Polska mógł działać.
Poranek, czyli zimny prysznic
Ponad 10 milionów Polaków w poniedziałkowy poranek 2 czerwca obudziło się zmartwionych zaskoczonych, poirytowanych, rozżalonych, sfrustrowanych, zszokowanych, w jakimś stopniu obrażonych na „świat” i swoich współobywateli. W mediach padły pytania o jakość demokracji, o realizację obietnic złożonych obywatelom podczas wyborów parlamentarnych 2023, o przywracanie praworządności, rozliczenie rządów Prawa i Sprawiedliwości, o skalę ochrony praw człowieka, czy wreszcie o możliwe ograniczenia naszej wolności, na którą wpływ będzie miała nowa prezydentura. Kolejne głosy pytały o samą jakość przywództwa oraz wpływ nowej rzeczywistości (choć w zasadzie replikującej dotychczasową sytuację z prezydentem Andrzejem Dudą) na rolę Polski w Unii Europejskiej. Lista tematów i pytań zdawała się nie mieć końca.
Jednak te same ponad 10 milionów – jakkolwiek wkurzonych, rozczarowanych, zmęczonych, niedoinformowanych – mimo wszystko, przy frekwencji nieco niższej niż w ostatnich wyborach parlamentarnych, potwierdziło, że Koalicja 15 października wciąż ma mandat do rządzenia. Podkreślał to Donald Tusk w swoim drugim exposé, gdy dla potwierdzenia mocy tego mandatu, scementowania koalicji czy wreszcie rozwiania medialnych plotek o rozpadzie, podziale, nowych koalicjach czy nawet przedterminowych wyborach, prosił sejm o ponowne wotum zaufania dla swojego rządu. I choć sama mowa nie była porywająca, to mandat od ludzi, a także ten gwarantowany przez Konstytucję i zasady ustroju RP, trwa. Nie jest tak, że wynik wyborów prezydenckich cokolwiek unieważnia, że zwalnia demokratycznie przecież wybranych posłów i senatorów z odpowiedzialności. Gdy jednak Tusk powtarza „nie znam takiego słowa jak kapitulacja”, to z jednej strony mocno mu kibicuję, ale z drugiej chcę, aby przypomniał sobie inne słowo, „pokora”. Bo jakkolwiek mocne i zdecydowane muszą być działania w prowadzeniu Polski w powyborczej sytuacji, to bez pokory rząd nie odrobi lekcji z przegranej, nie zbuduje też solidnej strategii, uwzględniającej głos i znaczenie tych, którzy poczuli się pominięci czy wręcz niewidzialni.
Ilu Polaków, tyle części?
Kolejne ponad 10 milionów przywitało te sam poniedziałkowy poranek radością z wygranej swojego kandydata. Różnica, przy niemal rekordowej frekwencji, była naprawdę niewielka. To właśnie ta różnica dobitnie pokazuje, jak bardzo podzielona jest dziś Polska, jak podzieleni i obrażeni na siebie nawzajem są Polacy, jakiego poziomu sięgnęła polaryzacja de facto dzieląca kraj na pół. Właśnie, na pół czy jednak na więcej części, w których duopol PiS – PO ma już inne znaczenie niż przed wyborami 15 października 2023. Ten podział przyjmuje formę dramatycznego rozdarcia, nie tylko na poziomie politycznym czy społecznym, ale także rodzinnym. Wyborcza obietnica wielkiego pojednania nie tylko nie została spełniona, ale w efekcie ostatniej kampanii wymagać będzie jeszcze większej pracy. Hasło „zszywamy Polskę” czy „zgoda, jesteśmy różni” będzie jeszcze trudniejsze do realizacji. Nie idzie w nim bowiem o „narodową zgodę” czy „zakopywanie topora wojennego”, ale o zrozumienie przez sprawujących władzę i kandydujących na najwyższe stanowiska, przez koalicję i opozycję, zupełnie nowych potrzeb i mechanizmów, wykraczających poza fatalny schemat „My” – „Oni”. Ruch młodych głosujących na kandydatów lewicowych, na Sławomira Mentzena czy Grzegorza Brauna to nie margines, ale głos decydujący. Głos czasem zorientowany na konkretne potrzeby i poglądy, ale częstokroć albo nie znajdujący innej drogi do wyrażenia protestu, albo szukający choćby skrawka reprezentacji cząstki swoich interesów czy przekonań. Części, składających się na Polskę jest dziś znacznie więcej, i to je trzeba poskładać do kupy i przekonać ludzi, że to nasz wspólny kraj, a nie poletko eksperymentalne któregoś z politycznych liderów. Zawłaszczanie elektoratów już się nie sprawdza, bo zmienia się sam system.
Ostatecznie to mniej niż 2% głosów zdecydowało, że Rafał Trzaskowski nie pokonał Karola Nawrockiego. Doświadczony politycznie prezydent Warszawy przegrał „wyścig o pałac” z konserwatywnym, nacjonalizującym, pozbawionym własnego politycznego zaplecza oraz doświadczenia dyrektorem Instytutu Pamięci Narodowej, który sam siebie określa mianem „decyzji Prezesa”. Nie pomogło naświetlenie przeszłości, historie o nieuczciwym przejęciu mieszkania starszego mężczyzny, przeszłości nie tyle kibicowskiej co kibolskiej, informacje o udziale w tzw. ustawkach, związkach kandydata wspieranego przez PiS ze światem przestępczym czy relacjonowane przez portal onet.pl oskarżenia o sutenerstwo. Nie pomogły informacje, po których usłyszeniu nie tylko etykowi, ale każdemu człowiekowi z jakim takim kręgosłupem moralnym włos na głowie się jeży (a przynajmniej powinien). I może w tym „powinien” też tkwi problem. Bo zbytnio umościliśmy się w przekonaniu, że jakaś postać wolności – ta nasza – „musi zwyciężyć”. Tymczasem w post-świecie takie myślenie nie ma racji bytu, bo tu do wolności, do konkretnej jej postaci, naprawdę nie można nikogo zmusić.
Gdyby chodziło tylko o jasne starcie idei/światopoglądów czy pojedynek na wartości, być może reakcje byłyby inne. Kampania Trzaskowskiego faktycznie miała poważne mankamenty, a także błędy trudne do wybaczenia – jak pierwsza debata w Końskich, do której początkowo Trzaskowski zaprosił tylko rywala uznanego za głównego, pomijając przy tym pozostałych kandydatów (a wyborcy nie lubią wykluczeń). Zabrakło przekazu kierowanego jasno do młodych, których polityczne oczekiwania (mimo lat organizowania przez Trzaskowskiego Campus Polska, a zatem gromadzenia potencjalnego elektoratu czy energii młodych) nie zostały zaspokojone. Pominięte zostały również problemy wsi, której struktura zmienia się, tworząc nową przestrzeń dla demokratycznych idei. Nie wzięto pod uwagę grup wyborców zwracających uwagę na zmęczenie wieloletnią dominacją politycznego duopolu PO i PiS, ani tych, którzy rozglądając się po rynku idei, sami szukają, komu mogą/powinni dać szansę. Także skręt Trzaskowskiego w prawo i próby pozyskania elektoratu umiarkowanie prawicowego nie były dobrym pomysłem. Trzaskowskiego obciążyły także niedociągnięcia rządu Tuska, którego działania spotykają się z niezadowoleniem elektoratów. Ale… to nie wszystko.
Poszło także o wartości. Nie o prosty spór pomiędzy liberałami, czy nawet centrystami, a obozem konserwatywnym czy nacjonalistycznym. O zapomnienie, że liberalna demokracja wspiera się na konkretnych filarach i prawach człowieka, które są nienegocjowalne. Niezrozumienie, to swoiste odrętwienie, które towarzyszy dziś niemal połowie Polaków, dotyczy tego, jakim cudem nasi współobywatele mogli zdecydować o powierzeniu kraju w ręce człowieka z taką przeszłością. Jak w kilka miesięcy, szerzej nieznanemu człowiekowi, udało się zawładnąć wyobraźnią i głosami znaczącej części narodu. Pytanie „jak to możliwe” będziemy stawiać jeszcze wiele razy i to ono stoi u początku kolejnej kampanii wyborczej (bo kampania zawsze zaczyna się dzień po wygranych lub przegranych wyborach).
Reset
Nie ma czasu na załamywanie rąk. Pobiadoliliśmy dzień czy dwa, a teraz trzeba brać się do pracy. W słynnym przemówieniu na trudne czasy Winston Churchill mówił: „Obiecuję wam krew, pot i łzy”, ale na końcu owej mowy była pewność, że „zwyciężymy”. Czy ta pewność brzmi dziś w głosie Donalda Tuska, gdy przekonuje, iż koalicja „musi na nowo zrozumieć, co to znaczy gra zespołowa”, albo że „zwycięstwo należy do najwytrwalszych”? Na pewno stoi przed nami mocno poobijana, może trochę zdziwiona niedawną porażką, ale wciąż wspólna koalicja wielkich nadziei. Do tworzenia z nich planów powinno być im bliżej niż dalej, nawet jeśli z niepewnością patrzą na przyszłego lokatora Pałacu. Bo ludziom, wyborcom, suwerenowi, który powierzył w ich ręce swoje wolności, ale i tym, co ufają im znaczenie mniej, mają coś do udowodnienia. Kolejnej szansy może nie być.
Jednak to, co usłyszeliśmy w nowym exposé, nie jest niczym nowym. Korekta kursu to nie reset. Obietnica, że rząd zechce w końcu komunikować się ze społeczeństwem to nie reset. Wotum zaufania w jakimś sensie umacnia koalicję – przynajmniej w wymiarze symbolicznym – ale nie daje ani nadziei, ani nawet otuchy. O ile bowiem rację ma Donald Tusk, że mandat koalicji – mimo wszystko – został potwierdzony, to jednak nie może oczekiwać, że mglistość obietnic i enigmatyczność zapewnień przywitamy z radością. To wszystko już było i odbija nam się czkawką. Rzecz jasna exposé premiera w przypadku koalicyjnego rządu to zawsze próba pogodzenia oczekiwań wielu opcji i ustalanie zgody interesów obywateli opowiadających się za często odległymi ideami. Co do pewnych kwestii panuje jednak zgoda i zapewne od nich wypadałoby zacząć. Tymczasem w wystąpieniu Donalda Tuska zabrakło wyjścia naprzeciw oczekiwaniom ludzi. Nie roszczeniom czy szalonym pomysłom, ale realistycznym pragnieniom, które powinny były zmienić się w solidne plany. Zabrakło dokładnie tego, czego z takim utęsknieniem wypatrywaliśmy podczas kampanii prezydenckiej, czyli strategii, jasno zarysowanego planu (który w przypadku exposé jest co najmniej oczekiwany, jeśli nie wprost oczywisty). Zabrakło tego rozumienia na ile kawałków/plemion podzielona jest dziś Polska, rozumienia i strategii które niegdyś pozwoliły Juliuszowi Cezarowi podbić Galię. W obecnej sytuacji zapowiedź rekonstrukcji rządu czy powołanie rzecznika to trochę mało.
Nawet samo wyjście Premiera tuż po wygłoszeniu exposé i niewysłuchanie pytań posłów – z każdej strony sali – nie jest dobrym sygnałem. Moi studenci, ci najmłodsi wyborcy, powiedzieliby, że”to było słabe”. Bo to nie są pytania od wrogów czy przyjaciół, ale od reprezentantów narodu, który dał Koalicji 15 października mandat do rządzenia. To pytania, za którymi stoją ludzie, którzy wynajęli polityków do tej pracy. Którzy dali im ten sam mandat, o którym tak pięknie mówił chwilę wcześniej Tusk. Głos i pytanie każdej i każdego spośród posłanek i posłów to element umowy społecznej, której każdy demokratycznie wybrany rząd jest nie tylko stroną, ale wręcz gwarantem. A to odnowy tej umowy, pewności tej umowy oraz wyraźnej strategii jej realizacji potrzebujemy dziś najbardziej.
***
Politykom dzisiejszej koalicji nie śpiewamy – niczym narodowej drużynie piłkarskiej – „Polacy, nic się nie stało”. Społeczeństwo, które 15 października 2023 dało władzę ówczesnej demokratycznej opozycji, podczas wyborów prezydenckich pokazało rządowi Donalda Tuska żółtą kartkę. Na wyjaśnienia przyjdzie jeszcze czas. Dziś mnożą się inne pytania: o rolę i siłę Polski w UE, o możliwości faktycznego rządzenia, a nie tylko administrowania krajem przez najbliższe 2,5 roku; o skalę pracy „do wykonania” przez polityków, organizacje pozarządowe, media i społeczeństwo. O znalezienie sposobu na obronienie liberalnej demokracji, byśmy pewnego dnia nie obudzili się w nacjonalistycznej niewoli.
