„Guardian” jak wiadomo, jest jednym z bardziej znanych w świecie dzienników o profilu lewicowym. Nie dziwi więc krytyczna postawa wobec cywilizacji zachodniej, a szczególnie amerykańskiego imperializmu. Dziwi natomiast poparcie dla dużo gorszej, jeśli chodzi o lewicowe ideały postawy Rosji. Przyzwyczaiłem się już, że poglądy, które zaraz przytoczę są często prezentowane w komentarzach pod artykułem, z których część jest pisana na zamówienie Kremla. Jednak John Pilger, w artykule: „Na Ukrainie USA chcą nas wciągnąć w wojnę z Rosją”, przebił nawet najlepszych, opłacanych przez ambasadę rosyjską PR-owców. To już kolejny artykuł na łamach tego pisma, którego autora można nazwać (tak jak to zrobił, też bez wątpienia lewicowy Sławomir Sierakowski) „pożytecznym idiotą Putina”.
Poparcie dla autorytaryzmu nie jest w europejskiej lewicy niczym nowym. Pisał o tym, już sam będący lewicowcem, George Orwell, nazywając intelektualistów popierających zbrodnie Stalina, bardziej dosadnie niż idiotami (pisząc, że się „sk..ili”), notabene John Pilger się na niego powołuje. Jednak wtedy, było to bardziej zrozumiałe, ponieważ Stalin kreował się na komunistę, więc nic dziwnego, że komuniści europejscy stali po jego stronie. Teraz Rosją rządzi Putin, który chociaż odwołuje się do tradycji ZSRR, to bardzo ciężko nazwać go lewicowcem, w końcu jak już pisałem, jest na bakier z prawie wszystkimi lewicowymi ideałami. Wygląda więc na to, że publicyści pokroju Pilgera, popierają Rosję niejako „z automatu” czy przyzwyczajenia albo dlatego, że kiedyś popierali ZSRR albo po prostu lubią każdego kto działa na niekorzyść zachodu, którego jak widać szczerze nienawidzą, nie zauważając, że tak hołubiony przez nich Putin, wsadziłby ich do więzienia, mniej więcej po drugim artykule, choćby za wspomnienie o prawach osób homoseksualnych, które przecież zapewne gorąco popierają. Gdyby do tego, zaczęli krytykować rosyjskie władze w sposób w jaki krytykują np. prezydenta USA, mogliby skończyć jak Anna Politkowska. Jak widać kierują się bardzo autorytarną zasadą, że „wróg naszego wroga jest naszym przyjacielem” i nie ważne czy jest to dyktator czy islamski terrorysta, ważne, że chce zniszczyć naszą cywilizację. Jeszcze raz powtórzę, że rozumiem jej krytykę, ale nie rozumiem dlaczego, jeśli mają wybór, to wolą Putina niż Obamę czy Camerona. Jest to przejaw myślenia tej części lewicy, która wolność ma za nic.
Już sam tytuł artykułu zawierający tezę, że to Amerykanie dążą do wojny, świadczy o bardzo daleko posuniętej nieuczciwości intelektualnej autora. Przecież oczywistym jest, że gdyby nie Rosja to żadnej wojny by nie było, co najwyżej demonstranci, z którymi Kijów musiałby rozmawiać, jeśli naprawdę chciałby być w Europie. Bo przecież to nie Obama tylko Putin wysyła na Ukrainę bojowników, a pod granicą ustawia regularne wojska. Pilger jako dowód, na aktywność USA pokazuje zdjęcie opakowania z posiłkiem, który zostawił po sobie ukraiński żołnierz, po przegranej potyczce z separatystami. Uważa nawet, że „najczęściej nie są to ani „separatyści”, ani „buntownicy”, jak zachodnie media ich nazywają, ale obywatele, którzy chcą bezpiecznie żyć w ich ojczyźnie.”, nie zważając na to, że ich ojczyzną ciągle jest Ukraina. Oczywiście próżno szukać w artykule informacji, a już szczególnie wyjaśnienia, skąd ci „obywatele” mieli profesjonalne działka pancerne, karabiny, będące tylko na stanie armii rosyjskiej, ani generalnie jak udaje im się tak spontanicznie i fachowo, a przede wszystkim skutecznie prowadzić dywersję , zdobywać kolejne strategiczne punkty na wschodzie i wygrywać potyczki z regularnymi siłami Ukrainy. Nasuwa się pytanie: kto tu chce wojny? A właściwie kto już ją rozpoczął? USA, które (co nie dziwi) prowadzi na Ukrainie działalność wywiadowczą, czy Putin, który wysyła tam swoje oddziały specjalne, a pod granicą ustawia regularną armię? Mamy tu do czynienia z odwróceniem pojęć, bo oto odgórnie sterowane zamieszki na Wschodzie, nazywane są buntem sfrustrowanych obywateli. Bunt sfrustrowanych obywateli na Majdanie nazywany jest zainicjowanym przez USA (na co nie ma żadnych dowodów), neonazistowskim zamachem stanu. Autor nie zważa przy tym, na fakt, że na Majdanie oprócz nacjonalistów, byli obecni także, wszelkiej maści Ukraińscy lewacy, którzy na czas protestu zawiesili konflikt ze skrajną prawicą, a oficjalne, choć niebezkrytyczne poparcie wyrazili na swojej stronie internetowej (nasza lewica, również była za Majdanem). Poza tym o faszystach, którzy chcą demokracji i wstąpienia ich kraju do Unii Europejskiej świat jeszcze nie słyszał, no chyba, że Rosjanie za pośrednictwem ich oficjalnych mediów, ale jak się okazuje (o zgrozo), nie tylko oni są narażeni na tego typu merytorykę. Kolejnym przykładem wskazującym na to, że Pilger wiedzę czerpię chyba tylko z rosyjskiej telewizji, jest dość kuriozalny opis początku inwazji rosyjskiej. Pisze on, że „po zaplanowanym w lutym zamachu wobec demokratycznie wybranego rządu w Kijowie, Waszyngton planował przejęcie historycznej, legalnej bazy marynarki wojennej Rosji na Krymie i to się nie powiodło. Rosjanie bronili się, jak to miało miejsce w przypadku każdego zagrożenia i inwazji z zachodu w ciągu prawie wieku.” Po pierwsze, to Rosja planowała inwazję atomową na Zachód a nie na odwrót, o czym świadczą dokumenty wykradzione przez Ryszarda Kuklińskiego, ale to już pomińmy, bo mamy do czynienia z tezą dużo ciekawszą. To wcale nie było tak, że Rosja nielegalnie powiększyła swoją flotę (wbrew umowie) i zaczęła atakować jednostki ukraińskie, a w końcu przejęła cały Krym, lecz to USA zaatakowało Rosję, o czym zachodnie media jednak konsekwentnie milczą. Może autorowi chodzi o ten jeden statek, który po rozpoczęciu agresji (a nie przed nią), wyruszył w stronę Krymu, ale nic z tego nie wynikło? Naprawdę nie wiem, ale ktoś tu albo w swoim ideologicznym zacietrzewieniu manipuluje, albo jest manipulowany. W artykule o winie zachodu i słusznej obronie zagrożonej Rosji (co z tego, że rzecz się dzieje nie na jej terytorium, więc o jakim zagrożeniu mówimy) nie znajdziemy oczywiście wzmianki o umowie, którą ten kraj podpisał na początku istnienia niepodległej Ukrainy, a która w zamian za zrzeczenie się arsenału nuklearnego miała mieć zagwarantowaną nienaruszalność terytorialną, ale kto by brał na poważnie umowy z Rosją. Można natomiast dowiedzieć się, że to Putin jest prowokowany przez Zachód, a nie na odwrót. Jeżeli kogoś prowokuje obywatelska rewolucja, nawet jeśli wspierana przez UE (bo Ameryka konsekwentnie zajmowała wtedy umiarkowane stanowisko), to już naprawdę nie o nas źle świadczy i generalnie nie jest naszą winą.
W tym artykule, Putin po raz kolejny jawi się jako wspaniałomyślny demokrata, wręcz pacyfista, który jest w stanie nawet wycofać wojska spod granicy z Ukrainą, nie to co ten agresywny Zachód. Zadziwiające jest, że autor wierzy bardziej rosyjskiemu prezydentowi niż zdjęciom satelitarnym, ale to już jego oraz jego czytelników sprawa. Na tym jednak jego wiara się nie kończy. Twierdzi on, że zbuntowani obywatele na wschodzie chcą demokratycznego i niezależnego od Rosji państwa. Może niektórzy z nich rzeczywiście tak by chcieli, ale raczej nie panowie z karabinami, którzy nazywają już wschodnią Ukrainę Noworosiją i ustanawiają samozwańcze władze oraz planują referenda, wręcz prosząc Putina o interwencję. Jeśli ktoś uważa takie działania za zapowiedź wprowadzenia demokracji i niezależności, to raczej powinien zmienić zawód na taki, który wymaga mniej rozeznania w sprawach zagranicznych.
Kolejnym dowodem na stronniczość artykułu, jest mające na celu wywołanie odrazy do ukraińskich obywateli, którzy postawili się separatystom, dodanie mrożącej krew w żyłach historii, jakoby lekarz, który chciał pomóc rannym w pożarze, w którym zginęło kilkudziesięciu separatystów został nazwany Żydem i nie pozwolono mu na wykonanie swojego obowiązku pozostawiając konających na pastwę losu. Można by pomyśleć, że świat nie jest czarno-biały, a Ukraińcy w ferworze walki posunęli się o krok za daleko, jednak w chwili pisania tego tekstu artykuł zmieniono po tym jak okazało się, że ten bardzo poważny swoją drogą zarzut został wysnuty na podstawie wpisu na Facebooku, a profil usunięto. Podając jakąś informację dziesiątkom, jeśli nie setkom tysięcy czytelników, powinno się rozsądniej wydawać wyroki, a nie kierować jakimś tak naprawdę anonimowym wpisem w Internecie, wiedząc (?) do tego o metodach propagandowych Rosji, tylko dlatego, że coś nam podpasowało do hipotezy. Szczególnie jeśli się pisze do tak wpływowego pisma jak „Guardian”.
Jednak główne pytanie zawarte w artykule, brzmi: dlaczego mamy tolerować dążenie do III wojny światowej? Otóż, nie powinniśmy. Należy jednak sprzeciwiać się polityce Putina a nie zachodu, któremu co jak co, ale prędzej można zarzucić bierność, niż dążenie do jakiejkolwiek konfrontacji, o wojnie nie wspominając. Naprawdę nikt nie chce wojny, ale aby jej zapobiec trzeba najpierw odpowiednio zdiagnozować problem, czyli stwierdzić, że chce ją wywołać Putin, a nie Obama. Oczywiście, Putin z pewnością wolałby zająć jak największe obszary bez walki (więc w tym sensie rzeczywiście dąży do pokojowego rozwiązania kryzysu), ale chęci bronienia się, nawet jeśli w przeszłości robiło się źle, nie można nazywać dążeniem do wojny, bo inaczej może okazać się, że za jakiś czas autor swoje teksty będzie musiał wysyłać przed publikacją do lokalnego urzędu cenzorskiego. Chociaż nie wiem, czy by mu to przeszkadzało bo znanych z dławienia wolności słowa Fidela Castro, czy w mniejszym stopniu Hugo Chaveza nazywa ofiarami szkalującej kampanii zachodnich mediów. Teraz rzekomo tą ofiarą jest Putin.
Cały tekst można podsumować krótko. Autor być może słusznie (jednak w szerszym kontekście wybiórczo używa faktów na poparcie wątpliwych hipotez), widzi drzazgę w oku zachodu, a nie dostrzega belki w oku Rosji, o czym świadczy chociażby wymienianie imperialnych przewinień USA, a całkowite pomijanie ogromu zbrodni ZSRR, przy których zorganizowanie zamachu stanu w jakimś południowoamerykańskim kraju jawi się jako misja humanitarna.
