Minister Gowin nie jest moim ulubionym bohaterem – nieporadnie kieruje własnym resortem, chętnie demonstruje swoje tak archaiczne, że aż jaskiniowe poglądy społeczne, jest odpowiedzialny za zakupione, ponoć za ciężkie pieniądze, kuriozum pod nazwą „projekt deregulacji”, która żadną deregulacją nie jest, co najwyżej destandaryzacją, a tak naprawdę kompromitacją słusznej co do zasady idei.
Ale jak mawiają chrześcijanie – w każdym człowieku jest odrobina dobra – w Gowinie jak się okazuje też, za co wg plotek medialnych został zrugany przez samego premiera. Oberwał za to, że ma jeszcze jakikolwiek kontakt z rzeczywistością. Za kwestionowanie pomysłu zwiększenia obciążeń towarzyszących umowom cywilnym.
Premier Tusk wyraźnie traci głowę w obliczu sondażu wskazującego na to, że Polacy nie uważają już PO za najfajniejszych kolegów pod słońcem. Szukając oryginalnego populizmu na kolejne expose (czego premierowi nie zazdroszczę – bo kiedyś taka mowa była raz na kadencję, a teraz co chwila jest expose, a i premierów nam się zrobiło ponad konstytucyjną normę – trudno wymyśleć coś nowego) Tusk zapowiedział „ozusowanie” tzw. umów śmieciowych.
Hasło zwiększenia obciążeń umów cywilnych i pogardliwe nazywanie ich „śmieciowymi” jest domeną związków zawodowych i skrajnej lewicy. Wszyscy ci zawodowi zbawcy ludzkości (za jej zgodą lub bez – przeważnie jest im to obojętne) uważają, że umowy –zlecenia są szczególnie perfidną formą uciemiężenia ludu pracującego miast i wsi, palącego się wprost do płacenia większej składki zusowskiej i korzystania z zalewu luksusów, jakie są udziałem zatrudnionych na umowę o pracę.
Umowy cywilne stały się substytutem pozwalającym na uelastycznienie rynku pracy, co jest niemożliwe przy konserwatywnie socjalistycznym kodeksie pracy. Bierze się to np. z braku praktycznej możliwości wypowiedzenia umowy o pracę niekompetentnemu pracownikowi , którą to możliwość daje kodeks cywilny pojęciami „niewykonanie warunków umowy” i „nienależyte wykonywanie warunków umowy”. To strasznie boli dzielnych związkowców, na czele których stanąć chce Tusk – ale boli ich wszystkich jeszcze fakt, że od tych umów odprowadzane są niższe składki na ZUS.
Jest oczywistą nieprawdą, że na niższej składce od umowy –zlecenia zyskują krwiożerczy kapitaliści. Każdy, kto kiedykolwiek przyjrzał się gospodarce pod kątem wytwarzania, a nie tylko konsumowania, zdaje sobie sprawę, że wynagrodzenie człowieka wykonującego określone czynności na rzecz firmy jest jej kosztem. Ten koszt łącznie z innymi i założoną rentownością przedsięwzięcia składa się na cenę produktu czy usługi. A patrząc od drugiej strony – bo cenę najczęściej wyznaczają realia rynkowe – pracodawca musi dostosować koszty. Jeśli tego nie zrobi, jego produkt wypada z rynku. Koszt pracownika w cenie końcowej produktu jest brutto- czyli ze wszystkimi składkami, zaliczkami na podatek itp. Tu dochodzimy do sedna popularności umów cywilnych. Jeśli pracodawcę stać na wydanie na pracownika 3000 zł brutto – różnica jest w tym, ile z tych 3000 zł otrzyma państwo w formie różnych opłat, a ile pracobiorca/wykonawca. To prosty rachunek – umowa o pracę daje pracownikowi ok. 1800 zł na rękę, umowa zlecenie – ok. 2 500. Zadam pytanie, na które nie znają odpowiedzi związkowcy – która opcja jest korzystniejsza dla młodego człowieka, próbującego kupić pierwszą w życiu pralkę?
Gdyby zwolennicy „ozusowania” każdej złotówki na rynku mieli jeszcze argumenty za płaceniem tej składki w postaci szczególnych dobrodziejstw państwa opiekuńczego – ale nie mają. Czym zachęcą? Wyższą emeryturą? Lepszym socjalem przy bezrobociu? Przecież nie. Problem polega na tym, że to nie umowy, ale państwo jest śmieciowe. Za wyższe składki nie daje nic, co warte by było uszczuplenia naszych domowych budżetów. Młodzi ludzie, pozbawieni starozwiązkowej mentalności , nie mają problemu z wyborem.
Skutki zwiększenia obciążeń są oczywiste – zmniejszenie realnych dochodów osób zatrudnionych na zleceniach, tam gdzie rynek pozwoli – zwiększenie cen związane z wzrostem kosztów wytworzenia produktu, czy w końcu ucieczka do szarej strefy – w największym stopniu przy tych umowach najniższych – czyli uderzenie w najuboższych, wyparcie ich z systemu. Poza szarą strefą, w tej legalnej spadną wpływy z podatku PIT – bo zwiększony ZUS obniży podstawę opodatkowania.
Skąd więc w tej lewacko-związkowej mgle Tusk? Z rozpaczy chyba. Szuka pomysłów na pozyskanie wyborców, szuka przekazów ocieplających wizerunek rządu, wskazujących na to, że rząd troszczy się o obywateli. Pan premier wyraźnie zapomniał, że został wybrany przez tych, którzy ciężko pracują – właśnie na tych umowach, przez głupców określanych „śmieciowymi”, przez przedsiębiorców zlecających prace na podstawie tych umów, a nie przez aparat związków zawodowych, finansowany etatami i składkami państwowych molochów. Zapomina, że państwo utrzymywane jest z podatków tych, którzy pracują i tworzą miejsca pracy, a nie tych co krzyczą najgłośniej przez megafony. Spełnianie nieracjonalnych zachcianek związkowych nie spowoduje marszu „Solidarności” w obronie rządu. Jakie szaleństwo każe premierowi psuć gospodarkę w obliczu kryzysu i odcinać się od jedynego zaplecza społecznego, jakie może mieć?
Marcin Celiński