1. Mateusz Kijowski: lider za 90 tysi
Podobno leżącego nie powinno się kopać, jednakże casus Kijowskiego (sprawa ujawnionych przedwczoraj przez „Rzeczpospolitą” przelewów z kont KOD-u na rzecz firmy Mateusza Kijowskiego i jego żony) pokazuje jednoznacznie, co politycy w Polsce myślą o Polakach. A myślą, że Polaków można na każdym kroku okłamywać, wciskać im ciemnotę o tym, że działalność polityczną podejmuje się bezpłatnie, że jest się utrzymywanym przez rodzinę etc. Nie chcę rozwijać wątku alimentów, bo w dojrzałej demokracji (Polski rzecz jasna za taką uznawać nie można) człowiek, który uchyla się od ich płacenia i zasłania bezrobociem (prawdziwym czy wyimaginowanym) byłby skończony.
Kijowski przede wszystkim skompromitował ruch społeczny, który tworzył (lub współtworzył), a który to ruch powstał jako reakcja na naruszanie zasady państwa prawa przez ekipę „dobrej zmiany”. Brak transparentności finansowej, a także brak poczucia, że zatrudnianie samego siebie przez organizację, której jest się szefem, to działanie nie tylko naganne moralnie, lecz wręcz dyskwalifikujące Kijowskiego jako krytyka „dobrej zmiany” i jako polityka jednocześnie. Bo nie można mieć już teraz żadnych wątpliwości: Kijowski to polityk i ponadto polityk, który politykę potraktował jako sposób na zarobienie kasy (czyli niestety polityk, jakich w polskiej polityce zbyt wielu).
Zupełnie inna sprawa to kwestia płacenia politykom za ich działalność społeczną, polityczną czy organizacyjną. Polacy żyją w wirtualnym świecie, w którym swoistym tabu jest rozmowa o płaceniu politykom (każda próba podwyżek dla skandalicznie mało zarabiających polskich parlamentarzystów kończy się „jazgotem” opozycji, niezależnie od tego, kto akurat w Polsce rządzi). Casus Kijowskiego najbardziej to obnaża. Zamiast oficjalnie i transparentnie płacić swojemu liderowi za jego pracę ktoś w KODzie zadecydował o „zatrudnieniu” firmy Kijowskiego przy wykonywaniu usług informatycznych. Czy to czymś się różni od kilometrówek Sikorskiego i czy lotów Hoffmana? Czy płacenie służbową kartą kredytową za towarzyskie ośmiorniczki to nie to samo?
2. Grzegorz Schetyna: rezurekcja chadeka
Grzegorz Schetyna zaczął być śmieszny, kiedy w jednym z wywiadów dla ogólnopolskiego medium zadeklarował, iż uczyni z Platformy Obywatelskiej formację chadecką i skieruje ją na nieco bardziej konserwatywne tory. Okazało się wówczas, że Schetyna przejął partię, której de facto nie zna: nie orientuje się w kadrach, nie zna poglądów elektoratu PO, nie ma pojęcia o przekonaniach partyjnych dołów, a przede wszystkim nie ma pomysłu na odbudowę partii po przegranych wyborach parlamentarnych i prezydenckich. Uwierzył, że kiedy stworzy partię przypominającą PiS, ale trochę bardziej „strawną estetycznie”, wówczas przywróci Platformę na salony władzy.
Nieumiejętność poradzenia sobie ze zbudowaniem wizji alternatywnej wobec projektu PiS w pełni wyszła na jaw w trakcie tzw. okupacji sejmu (notabene chyba jeszcze trwającej). Jak widać, Schetyna nie potrafił poradzić sobie ze zdyscyplinowaniem części parlamentarnego zaplecza PO, która totalnie niezdolna do refleksji i konstruktywnego działania uległa emocjonalnemu oślepieniu i zdecydowała się na akcję, która nie przyniesie żadnych politycznych skutków. Schetyna uległ lub okazał się zbyt słaby, więc zapewnił partyjną legitymizację blokadzie mównicy.
W tym samym momencie Joanna Mucha i Sławomir Nitras kompromitowali swój protest, nadawali mu wymiaru groteski, przez co dziś niewielu traktuje poważnie to, co wyprawia się na sali sejmowej. Schetyna nie umiał albo bał się skorzystać ze swojej władzy partyjnej, zapewne nie cieszy się w partii jakimś szczególnym autorytetem, przez co pozwolił, aby Platforma została zapędzona do narożnika, w którym kiedyś znaleźli się już tacy „mocarze” strategii, jak Andrzej Lepper czy Gabriel Janowski. Proponuję, aby przewodniczący Schetyna przed najbliższym posiedzeniem sejmu wyposażył swoich posłów we własne nagłośnienie – wtedy dopiero będziemy mieli pucz (pącz czy też płacz)!
3. Ryszard Petru: „miszcz” słowa i zręczności
Wiele napisano już paszkwili na temat Ryszarda Petru. Wiele memów obiegło internet. Aż trudno uwierzyć, że człowiek, który w polityce jest niespełna od dwóch lat, dał radę tak bardzo roztrwonić kapitał polityczny, który udało mu się zbudować. „Wtopy” Ryszarda to jednak nie pomyłki niedokształconego „chłopaka z awansu społecznego” (bo takim on przecież nie jest!). Obnażają one stan intelektualno-mentalny faceta, który za sprawą doskonałego wyniku wyborczego i świetnych sondaży uwierzył, że jest przyszłym przywódcą narodu, który wyzwoli Polskę spod jarzma kaczyzmu.
Petru jest namacalnym dowodem tego, że szybki sukces polityczny niektórych przerasta. Szczerze mówiąc obawiałbym się Ryszarda Petru na jakimś bardziej eksponowanym stanowisku państwowym, bo nie dość, że najwidoczniej nie za bardzo się orientuje w realiach politycznych, to oprócz tego brak mu pokory i umiaru. Pycha, buta i arogancja pozwoliły mu uwierzyć, że jest dzieckiem szczęścia. Tymczasem większość jego współpracowników (pomijam jedną posłankę, która niby pojawia się w mediach, ale nieustannie wykazuje się skrajną niekompetencją) to ludzie bardzo merytoryczni i przede wszystkim uczący się nieustannie swojego bycia w polityce. Im współczuję najbardziej.
Niestety postawa ta przenosi się również na zarządzanie masą partyjną. Nowoczesna bowiem nie zaproponowała jeszcze nic Polakom: nie pokazała wizji, nie dała ciekawej propozycji przebudowy Polski. Choć obiecywała, że będzie częścią obozu zmian, okazała się przybudówką Platformy, która ślepo broni status quo. Program Nowoczesnej okazał się niemalże dubletem wcześniejszych programów PO. Niech Petru i jego ludzie poczytają raporty Najwyższej Izby Kontroli albo porozmawiają z samorządowcami, którzy nie są członkami lokalnych oligarchii, a wówczas Petru i „nowocześni” dowiedzą się, co trzeba w Polsce zmienić.
4. Władysław Kosiniak-Kamysz: ludowa charyzma
Trudno podejrzewać Władysława Kosiniaka-Kamysza o bycie charyzmatyczną jednostką. Kiedy przejmował Polskie Stronnictwo Ludowe, wówczas raczej można się było spodziewać, że będzie likwidatorem masy spadkowej, którą powoli pożerać będzie Prawo i Sprawiedliwość. Wyniki PiS-u na wsi są bowiem z wyborów na wybory coraz lepsze, a w 2015 r. partia Kaczyńskiego stała się na tych obszarach liderem.
Tymczasem ostatnie miesiące pokazują, że jeśli mówić o jakimś rozsądku, umiarze czy przynajmniej elementach politycznej mądrości, to chyba wyłącznie tutaj. To Kosiniak-Kamysz jako jedyny od początku tzw. okupacji mównicy sejmowej podejmuje działania mające na celu wykucie jakiejś formy kompromisu i porozumienia (abstrahuję w tym momencie, na ile działania te są czy w ogóle mogą być efektywne). PSL nie stał się jedną z twarzy grudniowych „wydarzeń sejmowych”, choć przecież już wcześniej pojawiał się w otoczeniu całej opozycji na marszach KOD-u.
Trudno wieszczyć jakieś wielkie sukcesy Kosiniakowi-Kamyszowi i jego ugrupowaniu. Wydaje się, że partia ta za kilka lub kilkanaście lat przestanie istnieć w sposób naturalny, jeśli nie zdefiniuje na nowo swojej struktury i wizji. Jak długo działać będą lokalne ogniwa PSL-u, a ludzie tej partii zasiadać na stanowiskach z politycznego nadania, jak długo partia ta będzie „języczkiem u wagi” powiatowych i gminnych koalicji, tak długo PSL będzie „zaskakiwał” przekroczeniem 5-procentowego progu wyborczego. Jednakże młodzi ludowcy muszą mieć świadomość, że ich baza i nadbudowa starzeją się w tempie zastraszającym, co rześka i młoda powierzchowność lidera tymczasowo zakrywają.
5. Paweł Kukiz: mówię, więc jestem
Pawłowi Kukizowi udało się zbudować ruch wyborczy, jednak już po wyborach nie udało mu się swojego środowiska skonsolidować. Tzw. kukizowcy to ludzie – kolokwialnie mówiąc – z różnych bajek: narodowcy, wolnorynkowcy, libertarianie, społecznicy, bojownicy JOW. Połączył ich protest i kwestionowanie polskich porządków z ostatniego dwudziestopięciolecia. Słowem: typowy ruch protestu. Kukizowi jednak całkowicie brakuje zmysłu politycznego i politycznej wyobraźni. Przede wszystkim nie ma on najprawdopodobniej pomysłu na to, czym jego ruch miałby się stać.
Budowania pozytywnego wizerunku klubu Kukiz’15 bynajmniej nie ułatwia sam jego przywódca, który słynie z kontrowersyjnych wystąpień w programach publicystycznych czy wpisów w mediach społecznościowych. Jednak coś, co mogło działać w trakcie kampanii wyborczej, niekoniecznie będzie skuteczne w okresie między wyborami. Jeśli środowisko to nie spróbuje jakoś zdefiniować swojej tożsamości, wówczas skończy, tak jak typowe ruchy protestu, czyli po 1 lub 2 kadencjach w parlamencie zwyczajnie się rozpadnie.
Potencjał jednak istnieje dla takiego środowiska ogromny. Różnorodność zagrożeń, wobec których stają Europa i Polska, pozwoliła stworzyć cieszące się stabilnym poparciem partie antysystemowe w wielu krajach europejskich. W takich krajach, jak Austria czy Holandia, środowiska kontestujące polityczne status quo były w stanie zbudować swoją tożsamość na szerszym spektrum zagadnień niż tylko ksenofobia, nacjonalizm czy eurosceptycyzm (wystarczy się przyjrzeć wielu wolnorynkowym projektom wspieranym przez te ugrupowania).
6. Jarosław Kaczyński: naczelnik od puczu
Opozycyjnym królem nad królami jest jednak chyba – o, paradoksie! – sam Jarosław Kaczyński. „Ten Jedyny, by rządzić wszystkimi, ten Jedyny, by wszystkie odnaleźć, ten Jedyny, by zebrać je wszystkie i w ciemności zespolić więziami”, jak pisał J. R. R. Tolkien w „Drużynie Pierścienia”. To Kaczyński przecież definiuje całkowicie retorykę polskiej opozycji, to Kaczyński zapędził ją do narożnika, to Kaczyński odpowiednio wykorzystuje jej słabości. Nędza opozycji polega zaś na tym, że wszystkie niepisowskie ugrupowania przyjmują postawę skrajnie reakcyjną – zdolne są wyłącznie do reagowania na działania PiS-u. A przecież wiele jest modeli bycia opozycją!
Kaczyński zdaje sobie sprawę, że dzisiejsza opozycja jednoznacznie zdeklarowała się jako antyPiS i zrezygnowała z prób budowania odmiennej retoryki. Obawiam się, że ta świadomość umacnia w Kaczyńskim przekonanie, iż może on robić, co tylko chce, łamać wszystkie zasady, które złamać zapragnie, przekraczać kolejne granice, które dotychczas wydawały się nieprzekraczalne. Kaczyński wie również, że opozycja nadal nie rozumie przyczyn sukcesu PiS-u i Dudy w 2015 r. (czego dowodem są chociażby kolejne wpisy Radka Sikorskiego na Twitterze).
Czy można jakoś pocieszyć opozycję, jej liderów i elektoraty? Pocieszeniem niech będą inne kraje europejskie, w których sytuacja opozycji wyglądała podobnie po odniesieniu zwycięstwa przez dominującą partię prowadzoną przez charyzmatycznego lidera. Gdzie bowiem dziś liderzy w niemieckiej SPD? Ilu liderów partii „nieorbanowskich” ma dziś szansę na zwycięstwo na Węgrzech? Jak wyglądała opozycja podczas rządów Berlusconiego we Włoszech, Blaira w Wielkiej Brytanii czy Mitteranda we Francji? Również miernie, choć to chyba marne pocieszenie.
