Dzisiejsza inauguracja Baracka Obamy przypomina Amerykanom i światu, że kraj ten to miejsce w którym wciąż wszystko jest możliwe. Przemówienie 44 prezydenta USA było bardzo mocną i stanowczą próbą przywrócenia Amerykanom wiary w ich własny kraj, oraz w możliwość przezwyciężenia kryzysu wewnętrznego i zewnętrznego w którym znajduje się ten kraj po ośmiu latach rządów Republikanów.
Niemal dokładnie w 2 lata po oficjalnym rozpoczęciu swojej kampanii wyborczej Barack Obama został zaprzysiężony jako prezydent Stanów Zjednoczonych. Spodziewano się, że jego przemówienie będzie kolejnym popisem oratorskim, pełnym wielkich i wzniosłych słów. Do takiego stylu przyzwyczailiśmy się w czasie walki Baracka Obama o prezydenturę.
Tymczasem mowa nowego prezydenta nie była pełnym patosu stwierdzeniem o doskonałości i nadrzędności Ameryki. Obama przypomniał o trudnej sytuacji ekonomicznej, o zapaści systemu edukacyjnego, o toczonych przez Amerykę wojnach i o wrogach którzy chcą ten kraj zniszczyć. Stwierdził że wszystkie te zagrożenia są prawdziwe a ich rozwiązanie nie będzie ani łatwe ani proste.
Ale jednocześnie zauważył, że w historii jego kraju wiele było takich momentów, i w każdej sytuacji mieszkańcy Stanów Zjednoczonych stawiali czoła wyzwaniom, nie tylko jako jednostki ale także jako zbiorowość. Obama zapewnił swoich rodaków – gdyż sytuacja jego zdaniem tego wymaga – że wciąż USA są najpotężniejszym mocarstwem świata, jednak by stawić czoła wyzwaniom „musimy się podnieść i zabrać się do pracy”.
Jednak mimo wszystko jego przemówienie nie było pesymistyczne. Było raczej afirmacją przekonania że chociaż sytuacja jest tak trudna, to właśnie teraz siła Ameryki ma szanse pokazać się w najpełniejszy w sposób – nie w czasie pokoju i rozkwitu ale w chwili kryzysu, wojen i zwątpienia. I to dotyczy zarówno sfery wewnętrznej jak i zewnętrznej. A optymizm Obamy bierze się z tego że – jak on sam wspomniał – jeszcze kilkadziesiąt lat temu jego ojciec nie zostałby wpuszczony do żadnej z restauracji znajdujących się w pobliżu miejsca gdzie on sam został zaprzysiężony jako prezydent.
Wątek rasowy pojawił się tylko w tym jednym momencie przemówienia. Ale kaliber momentu w którym znalazła się Ameryka, i faktu że oto pierwszy Afro-Amerykanin stał się prezydentem nie wymagał większej ilości podkreśleń ani wspomnień. Niektóre wydarzenia komentują się same.
Mowa Obamy nie obfitowała w zgrabne jednolinkowce takie jak słynne „nie mamy się czego bać poza samym strachem” Roosevelta Była pragmatycznym wyrazem czasów i okazji w której została wygłoszona. Obama wezwał do obywatelskiej służby na rzecz kraju, mówiąc o żołnierzach patrolujących dalekie pustynie i góry, ostrzegał tych którzy spiskują przeciwko Ameryce i potwierdził, że jego kraj dalej chce przewodzić światu. Ale przede wszystkim była ostrzeżeniem i silnym przypomnieniem że czas Ameryki jeszcze się nie skończył, chociaż nowe czasy wymagają zmienionego, nowego podejścia. Częścią tego podejścia jest odrzucenie podziału na czysto lewicowe i czysto prawicowe pomysłu, próba załagodzenia ideologicznego i kulturowego konfliktu który w Ameryce trwa od lat sześćdziesiątych. Obama podsumował na przykład wieloletnią debatę między Republikanami i Demokratamia na temat rozmiarów rządu federalnego i jego udziału w życiu obywateli słowami iż Amerykanie nie oczekują dużego ani małego państwa, ale takiego które działa.
Teraz nowy prezydent i jego administracja mają cztery lata, by udowodnić, że wielokrotnie zapowiadana zmiana nie była tylko wyborczym sloganem.