Tekst o nazwie „Raport o stanie Rzeczypospolitej” czytałem na raty – zaciąłem się najpierw na „Moralnej szarej strefie III RP”- odrzuciło mnie od tekstu radiomaryjne prostactwo w ferowaniu wyroków, ciężkostrawne. Podzieliłem się tym z moimi znajomymi na Facebooku, większość przyjęła to ze zrozumieniem, ale jeden z nich pochwalił się, że jest już po lekturze całości i poleca mi rozdziały, które są pod koniec opracowania – trochę rozbudził moją ciekawość, a trochę wziął pod ambicję. Zasiadłem ponownie do czytania.
W trakcie lektury kolejnych rozdziałów zastanawiałem się, czym jest ten tekst. Po lekturze, twierdzę, że na pewno nie jest żadnym raportem o stanie Rzeczypospolitej. Tytuł sugerowałby diagnozowanie stanu państwa i jego instytucji, a tego tam nie ma. Rozczarowuje forma i jakość – po opracowaniu na ponad 100 stron spodziewałem się raczej analizy na poziomie intelektualnym prof. Staniszkis, a otrzymałem sklejkę medialnych popisów na poziomie Joachima Brudzińskiego – tylko drukiem. O ile rozumiem (do jakiegoś stopnia) specyfikę opozycyjności w minutowych wystąpieniach telewizyjnych – z natury swojej muszą być ostre i upraszczające – o tyle rozczarowany jestem takim stylem w dużym tekście.
Dokument raczej sprawia wrażenie wypracowania szkolnego na temat – „Tusk i PO to wrogowie nasi – uzasadnij na podstawie znanej ci literatury” – ewentualnie zapisu wielogodzinnego przemówienia w stylu Fidela Castro, gdzie przywódca porusza wszelkie możliwe tematy, a w roli imperialistów i wrogów rewolucji występują PO i Tusk.
Ale jeśli odrzucimy tytuł i zaczniemy czytać tekst, którego autorstwo przypisywane jest Jarosławowi Kaczyńskiemu, jako ekspozycję poglądów prezesa PiS, jego sposobu postrzegania świata – jest wart uwagi. Medialne komentarze skupiają się na konkretnych przytykach do rządu PO – co jest wygodne, ale w tej sferze niewiele da się wyczytać, czego byśmy już nie słyszeli. Mnie bardziej zainteresowały podstawy.
Archaizm
Archaizm w kategoriach postrzegania rzeczywistości rzuca się w oczy od wstępu. Odnoszę wrażenie, że kategorie pojęciowe, cały aparat definicyjny i po części nomenklaturowy wzięty jest żywcem z przełomu XIX i XX wieku – z demokratycznej jak na ówczesne czasy III Republiki Francuskiej, z „Myśli nowoczesnego Polaka” Dmowskiego. W przemyśleniach zawartych w tekście nieobecny jest praktycznie obywatel, samodzielna istota ludzka, czy społeczeństwo jako grupa obywatelska – jest jedynie pojęcie narodu, definiowanego jako „ (…)realnej wspólnoty połączonej więzami języka i – szerzej – całego systemu semiotycznego, kultury, historycznego losu, solidarności(…)” – PiS zadanie swoje definiuje, jako pracę i działanie na rzecz tak określonej grupy, pisząc o interesie narodowym – pisze o interesie właśnie takiej grupy. W tej definicji mieszczą się Polacy poza granicami kraju – czy to Polacy wileńscy, czy Polonusi z Chicago, nie zmieszczą się w tej grupie Niemcy z Opolszczyzny, Litwini z Suwalskiego – wg. naszej konstytucji pełnoprawni i równorzędni ze mną obywatele Rzeczypospolitej. O naturalizowanych imigrantach typu posła Johna Godsona nie wspomnę.
W Konstytucji 3 –go Maja naród polski, z woli którego Stanisław August gwarantował jej treść, to grupa zupełnie inna niż zdefiniowana przez autora/autorów „Raportu…” – naród był zbiorem obywateli – kilkudziesięciu narodowości, kilku czy kilkunastu nawet wyznań, co najmniej kilku grup „losu historycznego”. Konstytucja marcowa odwołuje się do tej samej kategorii – narodu, który jest zbiorem obywateli państwa, a nie grupą etniczną kulturową czy językową. Szalejące w dwudziestoleciu nacjonalizmy wymusiły na twórcach konstytucji kwietniowej zmianę nomenklatury – suwerenem nie jest naród (bo narodowcy i nacjonaliści zawężali znaczenie tego słowa do wspólnoty etnicznej) – suwerenem są „wszyscy obywatele”. Preambuła obecnej Konstytucji powraca do tradycji i nomenklatury Konstytucji 3 –go maja i marcowej – używa pojęcia naród, ale od razu go precyzuje – Naród Polski – wszyscy obywatele Rzeczypospolitej.
Zatem naród – grupa na rzecz której działać ma PiS – jest grupą inną, węższą niż zdefiniowana pod tą nazwą w ponad 200 letniej historii polskich rozstrzygnięć konstytucyjnych. Definicja narodu w wydaniu PiS jest niepokojąco bliska rozstrzygnięciom prawnym nacjonalistycznych totalitaryzmów XX w. – które chcemy uznawać za historyczne i przeszłe. Przykład definicji narodu obrazuje całość rozważań – tekst napisany w XXI wieku w swoim sposobie widzenia świata sprawia wrażenie, jakby wiek XX, jego doświadczenia i przemiany nie istniały, że jesteśmy w wieku XIX, a Polska i jej rząd powinna funkcjonować jak wiktoriańska Anglia – narzucając swoim obywatelom normy, wysyłając kanonierki celem karnego ostrzelania państw i miast gdzie ktoś śmiał skrzywdzić słowem lub uczynkiem naszego rodaka. Piękne to były zapewne czasy, ale teraz są bardzo historyczne.
Akceptacja ustroju oligarchicznego
Jeden z rozdziałów autorzy poświęcają „polityce transakcyjnej” gdzie akurat po części z diagnozą i oceną tego zjawiska jako negatywne należy się zgodzić. Ale zaraz potem następuje rozdział „ Centralny ośrodek dyspozycji politycznej” – opisany następująco: „(…)Takiego ośrodka nie należy automatycznie utożsamiać z rządem, prezydentem czy jakimkolwiek organem państwowym. Chodzi bowiem o grupę osób, która w danych warunkach historycznych ostatecznie podejmuje najważniejsze decyzje w państwie. Mowa o grupie, gdyż nawet w sytuacji dyktatury jednostki musi ona blisko współpracować z jakąś grupą, która ma wpływ na jej decyzje. (…)” Ale zdaniem autorów opracowania nie to jest problemem, że Polską rządzi jakaś grupa, której skład niekoniecznie wynika z konstytucji i uprawnień przez nią nadanych poszczególnym organom. Niepokój budzi fakt, że to „oni” a nie „my” stanowią tę grupę! Łatwość zestawienia procesu decyzyjnego w demokratycznym państwie prawnym (jakim wg konstytucji jesteśmy) z dyktaturą świadczy o tym, że autor /autorzy nie widzą większego problemu w tym, czy jesteśmy demokracją, dyktaturą czy oligarchią . Jak się nazywa problem? Tenże ośrodek decyzyjny: „(…)Powinien też chcieć i realizować wskazane wyżej cele narodowe. Nadzieja na to, że taki ośrodek stworzą PiS i PO, okazała się złudna(…). Czyli nie jest zagrożeniem to, że rządzi nami grupa oligarchiczna, nieposiadająca umocowań konstytucyjnych, problemem jest to, że ma inną linię rządów.
Rozdziały, o których piszę powyżej mogą świadczyć o dwóch zjawiskach – głębokim niezrozumieniu ustroju ustalonego Konstytucją Rzeczypospolitej i reguł demokratycznych procedur władzy wykonawczej, lub o odrzuceniu i negowaniu systemu demokratycznego, jako wizji funkcjonowania i rozwoju państwa polskiego. Przebija z tych słów pogarda dla demokracji i jej zasad.
Wizja Polski
Są w raporcie fragmenty, którym komizmu odmówić nie można – sam tytuł rozdziału „IV RP jako wielka naprawa” – w kontekście świeżej pamięci koalicji PiS – Samoobrona – LPR jest rozkoszny. Zdaniem autorów opracowania ich wizja wyróżnia się poza właściwym definiowaniem narodu i jego interesów – moralnością. Nie będę się pastwił – ale udowadnianie wyższości moralnej wicepremiera Andrzeja Leppera nad Lwem Rywinem jest karkołomne – z ciekawością będę się przyglądał dalszym wysiłkom pr-owców PiS w tym zakresie. W wielu sprawach – jak w tej opisanej wyżej sprawie oligarchicznej formy rządów – moralność ta ma wszelkie cechy „moralności Kalego” i jakoś mnie nie przekonuje.
Całość oglądu opiera się konsekwentnie na koncepcji państwa narodowego i nieprzesadnego przywiązania do wartości i procedur demokratycznych, o wolnościach obywatelskich nie wspominając. Remedium na wszelkie bolączki jest przejęcie władzy przez PiS w dowolnym systemie i na podstawie dowolnego mandatu, przywrócenia praktyk duetu Ziobro–Kamiński w tropieniu afer, odrzuceniu idei Unii Europejskiej, jako wspólnoty interesów, na rzecz Unii jako areny walki pomiędzy interesami narodowymi, zaostrzenie kursu wobec Rosji i Niemiec. Recepty proste i przekonujące wyborców o nastawieniu nacjonalistycznym i konserwatywnym, trudne do przyjęcia w kategoriach myślowych dominujących obecnie w europejskim kręgu cywilizacyjnym.
W szponach myślenia endeckiego
Zdefiniowany na wstępie naród przewija się w myślach zawartych w „Raporcie..” wielokrotnie, także w szczegółach. Z mojego punktu widzenia w sposób kompromitujący autora. Piętnowanie reżysera „Soli ziemi czarnej” Kazimierza Kutza, jako jadowicie antypolskiego publicysty, świadczy o śladowym kontakcie z rozumieniem problemu śląskości i polskości, natomiast wskazuje na zatrzymanie się w badaniu problemu na dziełach Romana Dmowskiego. Używanie argumentu, że Donald Tusk jest zwolennikiem regionalizacji, bo podkreśla swoją „kaszubskość” jest nieco infantylne, i od szefa największej partii opozycyjnej oczekiwałbym czegoś lepszego. Można tylko czekać na potępienie Adama Małysza za chodzenie w góralskim kapeluszu (symbolu Goralenvolku jakby nie mówić) i wysnucie z tego faktu tezy o antypolskości jego skoków. Nawet gospodarka musi być „społeczno-narodową gospodarką rynkową” – cokolwiek ten potworek językowy znaczy. Endeckie widzenie świata szalenie zawęża pole widzenia – i ogranicza grono odbiorców przemyśleń prezesa .
PO jednak nie ma z kim przegrać …
Wszystko, co opisałem powyżej powoduje że podniesione w tekście faktyczne błędy rządu Tuska stają się blade i mało zauważalne. Bo nie sposób nie zgodzić się, że w wielu sprawach strategicznych dla Polski rząd ten ponosi porażki, wynikające z zaniechań – brak zabezpieczenia interesu szczecińskiego zespołu portowego czy odszkodowań dla polskich rybaków w kontekście budowy Nordstreamu – to ewidentne. Zaniechanie inwestycji wspomagających dywersyfikację dostaw nośników energii, zaniechania w regulacji statusu Zalewu Wiślanego w sposób umożliwiający rozwój tamtego rejonu Polski – to wszystko sprawy warte debaty publicznej. Podlanie tego nacjonalistycznym sosem i tezą – ze jest to działalność świadomie antypolska, dążenie do ograniczenia suwerenności, podporządkowanie się kondominium – powoduje, że poważne merytoryczne zarzuty słabną i giną w zjadliwym oskarżaniu przeciwnika politycznego o czyny z pogranicza zdrady stanu. To nie jest wstęp, tylko zamykanie dyskusji
Mam wrażenie, że deklaracje osób publicznych z kręgów kultury o wycofaniu poparcia dla PO przestraszyły nie tylko Donalda Tuska, który podjął w odpowiedzi medialną ofensywę ocieplającą wizerunek. Z jakichś powodów przeraził się także Jarosław Kaczyński i zdecydował się opublikować „Raport o stanie Rzeczpospolitej” – jakby chciał powiedzieć – hej panowie „Szarpidruty” (za określeniem Hołdysa), przeczytajcie! Nadal warto się mnie bać!
Oczywiście krytyka spotykająca PO jest spowodowana przede wszystkim upodobnieniem się tej partii do PiSu, więc Jarosław Kaczyński przez „szarpidrutów” i podobnie im myślących nie będzie nigdy traktowany jako alternatywa dla Donalda Tuska. Niemniej prezes dał sygnał ostrzegawczy – jeśli wygram, będziemy żyli tak, jak moglibyśmy żyć, gdyby Roman Dmowski przejął władzę…