Tańczący Miłosz
Demoralizujący wpływ dotacji, obiecany ciąg dalszy w sprawie o której pisałem tydzień temu
Należy w ogóle zastanowić się nad sensem dotowania czasopism o wyraźnej linii politycznej z tej samej puli co pisma o poezji czy teatrze. Te drugie zwykle nie mają szans przetrwać bez takiej dotacji. Np. bardzo ciekawe łódzkie pismo „Arterie” musi opóźnić o kilka miesięcy publikację najbliższego numeru, mam nadzieję, że to tylko przejściowe kłopoty. Warto wspierać niszowe pisma społeczno-polityczne z osobnej puli, poprawiają wartość debaty, wychowują ludzi do pewnych wartości, kto wie, może uczynią nawet przyszłe elity polityczne lepszymi, jednak naprawdę nie warto udawać, że to ta sama działalność co pisanie wierszy.
Urzędnicy ministerialni i eksperci mają oczywiście swoje poglądy, które nie mogą pozostawać bez wpływu na ostateczny werdykt. Minister dodatkowo dysponuje narzędziem w postaci tzw. Oceny ministra (strona 3, punkt IV). Może przyznać maksymalną liczbę punktów w kluczowych kategoriach tym samym de facto decydując o tym jaki projekt otrzyma, a jaki nie dotację (ten sam mechanizm dotyczy wspierania literatury, muzyki i wielu innych programów ministerialnych). Byłoby słuszne ujawnienie przez ministra Zdrojewskiego swojej listy preferencyjnej, a także – skoro nie będzie drugiego naboru w programie czasopisma – listy nazwisk ekspertów, którzy oceniali wnioski.
Wydaje się, że nawet większym zagrożeniem takich uznaniowych dotacji jest nawet nie na wpływanie na linię redakcyjną poszczególnych pism (choć oczywiście nie będziemy wiedzieć czy gdybyśmy byli pismem liberałów przyjaznych, a nie krytycznych wobec rządu nie moglibyśmy liczyć na wsparcie), ile wpływ na poziomie „meta” – wyboru tematów „pod ministerstwo”, konieczność dokładnego biurokratycznego określania działań redakcyjnych, nijak mających się do rzeczywistości, dostosowanie się do urzędniczych wymogów często wbrew intencjom i interesom redakcji. Takie myślenie zawsze rodzą dotacje, które przyznawane są „na coś”. Uczciwsze byłoby ocenianie dorobku i pozwolenie na swobodę twórczą, oczywiście z obowiązkowym rozliczeniem finansowym. Polecam tu b. ciekawy wywiad w „Polityce” z Wojciechem Bąkowskim znanym jako WuEsBe. Bąkowski mówi tak:
„Mechanizm jest następujący: ludzie odpowiedzialni za kulturę i dzielący na nią pieniądze, zasiadający we władzach różnych szczebli i w różnych instytucjach, wymyślają sobie jakieś tematy, Rok Chopinowski, Rok Polsko-Izraelski, cokolwiek. Państwo na siłę próbuje wymyślać kulturę, zamiast wspierać tę, która jest i powstaje naturalnie. Artyści na siłę próbują się w to wpisać, żeby pozyskać fundusze. I powstają jakieś koszmary, których nikt nie chce oglądać, a krytycy mają problem, jak o nich pisać. To nie sztuka, to pierdoły. Niedługo jakiś rzeźbiarz zrobi pierwszy konny pomnik papieża, a raperzy zarapują „Żywoty świętych”.
To jak inaczej można wspierać finansowo twórców?
Dotować to, co powstaje samoistnie, bez podpowiedzi i zamówień. Zwłaszcza to, co jest kompatybilne ze światową kulturą. Władze powinny być wrażliwe, obserwować i wyławiać tych najciekawszych. Wspierać ich bez żadnych zadań specjalnych.”
WuEsBe ma rację. Oczywiście nikomu nie każe się schylać po państwowy pieniądz, ale działalność kulturalna, a także ideowa czy społeczna bardzo rzadko przynosi profity, w każdym razie motyw zysku nie powinien być tu kluczową motywacją i trudno nie schylać się po środki, które teoretycznie skierowane są na wspieranie dokładnie takiej działalności jak ta, którą dany twórca czy redakcja się zajmują. Przyjęcie propozycji oceny na podstawie „dorobku” rodzi z kolei pytanie kto i na podstawie jakich kryteriów będzie decydował kto jest wystarczająco zasłużony i dobry, żeby potem „w ciemno” taką dotację otrzymać. Wydaje mi się jednak, że lepiej jest oceniać – wybitną etiudę, debiut poetycki, świetny numer pisma niż kazać artystom i redaktorom na siłę zakładać na oczy urzędnicze okulary. Jeśli już decydujemy się wspierać ich działalność nie zmuszajmy ich do tego, żeby rozumowali w ten sam sposób co biurokraci dla których priorytetem jest porządek w papierach.
Jednak utrzymywanie dotychczasowych mechanizmów oznacza, że w Bydgoszczy w tym roku królować będzie balet „Zniewolony umysł” Miłosza (czy na pewno wciąż Miłosza?), zaś w przyszłym zapewne Jezioro Łabędzie połączone z żonglowaniem piłkami futbolowymi. Nie mam gotowego rozwiązania. Nie uważam, że żadna działalność kulturalna nie powinna być finansowana z budżetu (tak tak, rozszarpcie mnie teraz „liberałowie” od Korwina), jednak przykład licznych szmir powstałych z okazji Roku Chopinowskiego przekonuje mnie, że system wymaga daleko idącej korekty jeśli nie kopernikańskiej rewolucji.