Burza w szklance (polskiej) wody
Gdzieś między Pałacem Prezydenckim a Kancelarią Premiera toczy się operetkowy bój wokół sprawy tarczy antyrakietowej. Właściwie jest to spór o przysłowiową pietruszkę, o to, kto ma rację, kto głośniej krzyknie, kto trafniej zripostuje. Nie jestem jedyną osobą, która zauważa niepokojący fakt, iż w ferworze walk i przepychanek zatracono nie tylko umiar, ale przede wszystkim istotę problemu. Kwestia tak priorytetowa jak sojusz z Amerykanami wymaga współpracy i dialogu strony polskiej jako homogenicznej struktury państwowej, prowadzącej klarowną i zdecydowaną politykę wobec Białego Domu. Nie może być mowy o dwugłosie, wzajemnych oskarżeniach i podejrzeniach. Do zadań najważniejszych polityków w państwie należy podejmowanie trafnych decyzji, więc kiedy mają wybór między własną ambicją a interesem państwa powinni wybierać bez mrugnięcia okiem to drugie. Szkoda, że o tym zapomnieli.
Tymczasem negocjacje toczą się dalej, przynajmniej oficjalnie. Po 4 lipca 2008 r., pełnym napięć i domysłów dniu, w którym ujawniona została treść rozmowy w Pałacu Prezydenckim, pozostają niesmak i dezinformacja. Politycy i publicyści chętnie stawiają pytanie o dalszy los polsko-amerykańskich rozmów w sprawie tarczy. Jednak według mnie pytanie to jest źle sformułowane. „Dalszy los rozmów” nie prezentuje sedna problemu. Przecież nie chodzi o to, kiedy rokowania zostaną zakończone, ale o to, jaki będzie ich rezultat. I tu wyraźnie pragnę zaznaczyć, że nie mam na myśli samego faktu wyrażenia zgody na budowę tarczy lub odrzucenia tej propozycji. Chodzi o długofalowe konsekwencje podjętej decyzji. O nich nie mówi się często. Warto zatem poświęcić chwilę, by się nad tym zastanowić.
Sojusz polsko-amerykański
W tym miejscu warto przypomnieć, że planowane przedsięwzięcie w Polsce jest tylko częścią systemu obrony przeciwrakietowej (Missile Defense – MD) Stanów Zjednoczonych. Tarcza antyrakietowa łączy bowiem w całość elementy rozmieszczone na lądzie, w powietrzu i w przestrzeni kosmicznej, które docelowo mają obejmować wszystkie poziomy obrony (strategiczne, operacyjne i taktyczne). MD ma posiadać zdolność przechwytywania rakiet balistycznych, niezależnie od punktu, z którego je wystrzelono, fazy lotu oraz zasięgu (wyróżnia się rakiety bliskiego, średniego i dalekiego zasięgu). Element tarczy, który planowany jest w Polsce, ma ochraniać przed zagrożeniem rakietami dalekiego zasięgu ze strony głównie Iranu. Wiadomo, że państwo to nie posiada tego typu pocisków, może się poszczycić co najwyżej średnim zasięgiem rakiet Sahab-3, ostatnio demonstrowanych jako ostrzeżenie dla Izraela. Jednak wobec ostrej retoryki płynącej z Teheranu i agresywnego dozbrajania się, wyprzedzające działania Amerykanów nie powinny dziwić. To, co dzisiaj jest faktem jutro może być już historią, dlatego nie można zakładać, że Iran nie posiądzie kiedyś bardziej zaawansowanych technologii. Zapewne potrwa to całe lata, ale tak samo długotrwałym procesem jest budowa tarczy antyrakietowej; nie można wstrzymywać się z jej rozwojem tylko dlatego, że Iran jeszcze nie ma niebezpiecznych rakiet. Warto zauważyć również, że Stany Zjednoczone – ze względu na swoje położenie geostrategiczne – są bardzo trudnym celem dla potencjalnych przeciwników. Relatywnie najłatwiejszym sposobem ataku na USA jest właśnie atak z powietrza i dlatego Amerykanie dążą – kosztem miliardów dolarów – do zabezpieczenia się także od tej strony. Nic dziwnego, że zależy im na zbudowaniu całościowego systemu obrony przeciwrakietowej. Mają rację osoby, które zwracają uwagę na fakt, że tarcza będzie chronić jedynie amerykańskie terytorium. Taka jest natura konstrukcji, którą rozważamy przyjąć. Zalety tego systemu dla Polski są inne, stanowią jakby pochodną złożonej propozycji.
Zawarcie sojuszu strategicznego ze Stanami Zjednoczonymi jest podstawową korzyścią, jaką zyskuje Polska. Zgadzam się, że powyższe sformułowanie brzmi raczej jak pokrętne tłumaczenie – jednak warto się nad nim zastanowić. Jednocześnie podkreślam, że nieprawdziwe jest stwierdzenie jakoby sam fakt instalacji na terenie Polski silosów wzmacniał polskie bezpieczeństwo. Tarcza antyrakietowa jest obecnie priorytetowym projektem, mającym osłonić amerykańskie terytorium od ataku z powietrza. Zależy na nim nie tylko obecnej administracji (choć zapewne chciałaby sfinalizować umowę przed zakończeniem kadencji), ale i przyszłej. Wydaje się, że nawet prawdopodobny przyszły prezydent Barack Obama nie odważy się wycofać z tego projektu (choć, jak zaznaczają amerykańskie publikacje, proces ten może być zamrożony na jakiś czas). Chodzi w końcu o bezpieczeństwo kraju, a więc o bezpieczeństwo obywateli. Przyjęcie elementów tarczy antyrakietowej na terenie Polski wzmocni nasz sojusz o tyle, że Amerykanie już zawsze będą mieć interes w tym, by dbać o polskie terytorium. Ponadto dodatkowy sojusz z Waszyngtonem, wychodzący poza wcześniej osiągnięte ramy NATO, podnosi naszą pozycję międzynarodową. Jest to istotne z punktu widzenia prowadzenia dalszej polityki międzynarodowej. Dodatkowym atutem strategicznego partnerstwa jest wzajemna gwarancja ochrony przed niebezpieczeństwami. Jakkolwiek wydaje się mało prawdopodobne, by ktoś zaatakował Polskę, jednak ewentualności takiej nie możemy wykluczyć. A słabo zmodernizowana polska armia nie poradzi sobie z atakiem nieprzyjaciela.
Jednocześnie cieszy fakt, że polskie stanowisko negocjacyjne nie jest bezkrytyczne wobec amerykańskiej oferty. Polska musi dbać o swoje interesy i dokonywać słusznych wyborów. Samo wpisanie strategicznego sojuszu do umowy to za mało, by skłonić tak doświadczone historycznie państwo do zawarcia porozumienia. Konieczne są dodatkowe gwarancje bezpieczeństwa. Stałe bądź czasowe stacjonowanie baterii rakiet Patriot jest sprawą drugorzędną (zwłaszcza, że brakuje polskiej kadry umiejącej ją obsługiwać). Jedna bateria Patriotów jest w stanie ochronić naprawdę niewielki obszar Polski. Do pełnej ochrony przeciwrakietowej potrzebujemy od 12 do 15 takich rakiet (dla samej tylko Warszawy potrzeba aż trzech). Stałe stacjonowanie tych rakiet w Polsce jest sensowne wówczas, jeśli Polska planuje stworzenie własnej obrony przeciwrakietowej. Według słów ministra obrony narodowej, ten pomysł jest faktycznie analizowany i rozważany przez Warszawę. Jednak najistotniejszą sprawą, którą należy uzyskać podczas negocjacji, są wzajemne realne, ściśle sprecyzowane zapisy porozumienia strategicznego. Zwraca na to uwagę sam Zbigniew Brzeziński, były doradca Cartera ds. bezpieczeństwa narodowego i były szef Rady Bezpieczeństwa Narodowego USA; mówi on, że polsko-amerykańskie porozumienie w sprawie tarczy musi zawierać zapewnienia, że jakiekolwiek sankcje ze strony państw trzecich oraz groźby militarne traktowane będą przez USA jako skierowane przeciw Ameryce i Polsce jednocześnie. Oznacza to wzajemne zapewnienie o traktowaniu ewentualnych zagrożeń jako odnoszących się i do Ameryki, i do Polski. Takie zapewnienie stanowiłoby istotny atut wobec ostrych słów i gróźb płynących z Rosji.
Rosyjska ruletka
No właśnie. Rosja jest wielkim przeciwnikiem tarczy antyrakietowej. Zresztą trudno się dziwić. Idea systemu obrony przeciwrakietowej powstała jeszcze w latach 80; był to okres wzmożonej ekspansji militarnej Stanów Zjednoczonych, wymierzonej głównie w ZSSR, której obecna Federacja Rosyjska jest przecież spadkobierczynią. Tarcza może wydaw
ać się dla niej kontynuacją tamtego wyścigu zbrojeń. Zacofana militarnie Rosja nie chciałaby go przegrać ponownie. Solą w oku Kremla jest fakt, że rozlokowanie bazy i radaru zaplanowano w dawnej strefie wpływów ZSRR, co odbierane jest przez Moskwę jako poważna ingerencja w jej interesy. Coraz bardziej agresywny ton rosyjskiego prezydenta powinien niepokoić. Nie można też liczyć, że suche zapewnienia amerykańskiej administracji (coraz bardziej skłóconej z Rosją), przekonają Moskwę o tym, że tarcza nie jest w nią wymierzona, że nie ma charakteru ofensywnego. Jej stanowiska nie zmieni zapewne nawet zgoda na przeprowadzanie inspekcji w bazie na terenie Polski. Rząd nie powinien się zresztą godzić się na taką ewentualność; wydumane obawy Rosjan nie mogą być argumentem do wpuszczania ich inspektorów. Pytanie też, czy Polska może liczyć na wzajemność ze strony Rosji i czy nasi oficerowie będą dopuszczeni do rakiet balistycznych jakie Kreml wyceluje (zgodnie z zapowiedziami) w Polskę po zainstalowaniu tarczy na naszym terytorium.
Zdecydowane „niet” Moskwy dla tarczy powinno zostać jednak poddane poważnej analizie. Wydaje się bowiem, że dotychczas lekceważono stanowisko Rosji, zapominając, że ma ona poważny atut: kurek z ropą. Czesi, którzy podpisali niedawno umowę o budowie radaru, doświadczają już rosyjskich złośliwości, gdyż zmniejszony został przesył ropy. Czescy politycy byli jednak na tyle zapobiegliwi, iż zapewnili sobie dywersyfikację dostaw już kilka lat temu. Rosyjskie postępowanie ma zatem raczej charakter demonstracji. A Polska powinna się tej demonstracji uważniej przyjrzeć. Nawet najlepiej sformułowany sojusz z Amerykanami i wzmożone wysiłki w kierunku zdywersyfikowania dostaw nie zapewnią nam stabilności energetycznej w najbliższym czasie. Ponadto nawet zadeklarowana przez UE solidarność w dziedzinie energetyki nie jest w stanie zastąpić realnych źródeł surowców, jakimi są ropa naftowa i gaz, czerpanych niemal wyłącznie z Rosji. Brak dostaw jest najpoważniejszym niebezpieczeństwem związanym z instalacją tarczy antyrakietowej na terenie Polski. Pozostaje mieć nadzieję, że Moskwa zachowa się rozsądnie i nie będzie demonstracyjnie bojkotować jednego z odbiorców swoich surowców – wszak wpłynie to negatywnie na jej wizerunek, podważając wiarygodność jako eksportera, a ponadto postawi społeczność międzynarodową w stan gotowości i czujności, co może odbić się czkawką rosyjskiej gospodarce. Póki nie powstanie Gazociąg Północny Polska jako kraj tranzytowy może czuć się stosunkowo bezpieczna. Jednak jest to kruche bezpieczeństwo człowieka siedzącego na beczce prochu.
Rosja pozostanie wielką niewiadomą rozgrywki o tarczę; budowa niedaleko jej granic elementów tak potężnego systemu budzić będzie jej obawy i nieprzejednany sprzeciw. Póki co grozi i ostrzega – problem polega na tym, że nie wiadomo jak się zachowa w przypadku podpisania porozumienia.
Zagadka europejska
Zagadką jest również stanowisko partnerów europejskich, zwłaszcza tych z Europy Zachodniej. Nie słychać głosów wyraźnego sprzeciwu wobec amerykańskich planów, ale nie słychać także wyraźnych słów poparcia. Europa skupia się na innych problemach, paraliżują ją kryzys instytucjonalny połączony z impotencją reformatorską. Unia próbuje tworzyć własną armię, ale nie jest w stanie zagwarantować Polsce bezpieczeństwa. Co prawda, według zapowiedzi polskiego ministra spraw zagranicznych, Europejska Polityka Bezpieczeństwa i Obrony ma stanowić drugi filar tegoż narodowego bezpieczeństwa, ale musimy mieć świadomość, że jego budowa będzie długa i żmudna.
Należy sobie również uzmysłowić, że sojusz ze Stanami Zjednoczonymi, bądź jego brak, zdeterminuje długofalową politykę zagraniczną Polski. Przyjęcie oferty amerykańskiej oznaczać będzie skupienie się na rozwoju transatlantyckich relacji i budowaniu swojej międzynarodowej pozycji w oparciu o bliskie kontakty z Waszyngtonem. Odrzucenie propozycji zapewne ochłodzi na jakiś czas stosunki z Białym Domem. Nic dziwnego, że nieco schizofreniczne zachowanie Polski w tych negocjacjach zniechęcić może nawet najbardziej zdeterminowanych partnerów (a takim jest obecna administracja Georga W. Busha). Jednak odrzucenie oferty będzie oznaczać także zwrócenie głównych wysiłków polskiej dyplomacji w stronę Europy rozumianej jako Unia Europejska (bo z pewnością Wschodnie Partnerstwo będzie kontynuowane niezależnie od decyzji Warszawy w sprawie tarczy). I ta opcja byłaby korzystniejsza dla europejskich partnerów, zwłaszcza teraz, gdy trwają wzmożone debaty nad rozwinięciem ESDP. O wybór jednej z tych dróg toczy się właśnie spór między Kancelarią Prezydenta a Kancelarią Premiera: prezydent jest zorientowany bardziej proamerykańsko, premier – proeuropejsko, gdzieś pośrodku stoi szef MSZ, a interes narodowy zaginął w tym skonfliktowanym trójkącie.
Opcja NATO
Na monachijskiej konferencji bezpieczeństwa Radosław Sikorski mówił, że system obrony przeciwrakietowej powinien powstać w ramach NATO. Pomysł bardzo dobry, pozwalający objąć swoim zasięgiem większą liczbę państw. Stałby się on wtedy zabezpieczeniem dla krajów europejskich, a ponadto przestałby być aż tak niewygodny dla Rosji. Jednakże ze względów praktycznych jest to dziś niemożliwe. Zarządzanie tarczą wymaga ścisłej koordynacji partnerów, a Pakt Północnoatlantycki, ze złożonymi strukturami dowodzenia, mnogością przeciwstawnych pomysłów, które utrudniają, a momentami uniemożliwiają współpracę, nie jest w stanie podołać temu zadaniu. Dlatego problem tarczy pozostanie kwestią dwustronnych uzgodnień między USA a jej partnerami. Jeśli nie z Polską, to zapewne z innym państwem, bowiem wyrzutnie, jako jeden z najważniejszych elementów systemu, muszą mieć swoją bazę – w przeciwnym wypadku system nie będzie działać.
Quo vadis?
W obecnej sytuacji wydaje się, że podjęta decyzja – bez różnicy czy pozytywna, czy negatywna – będzie w jakiejś mierze zła. Za tarczą przemawia potęga militarna i gospodarcza Stanów Zjednoczonych; przeciw – rosyjskie groźby. No i jest jeszcze „wojna na górze”, zarówno na nadwiślańskim podwórku, jak i tym nad Potomakiem http://pl.wikipedia.org/wiki/Potomak. Najważniejszym wyznacznikiem postępowania Polski powinien być jednak jej interes narodowy. Problem w tym, że jest on definiowany w nieco odmienny sposób przez każdy kolejny rząd. Obecnie jest nawet inaczej rozumiany przez prezydenta, premiera i szefa MSZ. Najlepszym rozwiązaniem byłoby przeczekać tę burzę, ale i tak decyzję w końcu będzie trzeba podjąć.
Z tego sporu można wyciągnąć pewien wspólny mianownik, który stanowi bezpieczeństwo kraju. Wydaje się, że będzie ono dużo lepiej realizowane w sojuszu z USA niż z rozdrobnioną UE. Choć nie może to oznaczać bezkrytycznej zgody na stawianie instalacji. Podjęcie wiążącej decyzji w sprawie tarczy antyrakietowej ukierunkuje polską politykę zagraniczną na najbliższe kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat. Idealnym wyjściem byłoby równoczesne wzmocnienie więzi transatlantyckich i europejskich, bez konieczności wyboru między którąś opcją polityki. Przypomina to dylemat „zjeść ciastko i mieć ciastko”. Taka ewentualność nie jest niemożliwa – wystarczy przyjrzeć się polityce Wielkiej Brytanii; jednakże wysoki poziom debaty publicznej w tym państwie i jasno wyartykułowane priorytety sprawiają, że cieszy się ono zaufaniem i poważaniem. Polsce brakuje tych przymiotów. Ale warto podjąć naukę. Na efekty przyjdzie czas.