Tak to się zwykle kończy. Gdy państwo swoją podupadającą pozycję geopolityczną chce ratować sięgając po przemoc środków militarnych. Gdy władze chcą wzmocnić swoje wewnętrzne wpływy rozbudzając złowrogie uczucia triumfalizmu narodowego, gdyż te utrudniają obywatelom odbiór skrzeków rzeczywistości. Gdy oparty na glinianych nogach model jednowymiarowego rozwoju gospodarczego gwałtownie traci impet i pojawia się perspektywa utraty zdolności robienia zagłaskujących prezentów. W rozgardiaszu i dynamice sytuacji wojennej dochodzi do takich zdarzeń jak (przypadkowe?) zestrzelenie malezyjskiego samolotu pasażerskiego przez sponsorowanych przez Kreml terrorystów operujących na wschodzie Ukrainy.
Niemal 300 ofiar ludzkich (w tym dzieci) później widzimy próby ratowania twarzy poprzez – mistrzowsko prowadzoną, ale bezgranicznie perfidną – próbę obarczenia innych odpowiedzialnością. Retorycznym jest więc pytanie o to, czy rosyjskie kierownictwo kiedykolwiek byłoby skłonne przyznać się do popełnienia błędu, przyjąć odpowiedzialność i wyrazić skruchę. O wyciągnięciu racjonalnych wniosków nie wspominając.
Po Rosji bardzo długo nie będzie można się nic dobrego spodziewać. Albo będzie stanowić zagrożenie dla otoczenia, albo – w przypadku załamania – stanie się obszarem typu państwo upadłe ze wszystkimi tego konsekwencjami. Na dzień dzisiejszy jest państwem wspierającym międzynarodowy terror, w gruncie rzeczy bandyckim.