(…) w poczuciu odpowiedzialności przed Bogiem lub przed własnym sumieniem, ustanawiamy Konstytucję Rzeczypospolitej Polskiej jako prawa podstawowe dla państwa oparte na poszanowaniu wolności i sprawiedliwości, współdziałaniu władz, dialogu społecznym oraz na zasadzie pomocniczości umacniającej uprawnienia obywateli i ich wspólnot (…)
z preambuły Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej
Od momentu objęcia teki premiera przez Donalda Tuska przynajmniej raz w miesiącu pojawia się kryzys na linii rząd – prezydent, a raz na pół roku ocieplenie przy 4 butelkach wina. Kolejne spory, owocujące brakiem bodaj 18 ambasadorów, jakiejś liczby sędziów, szopka z nominacjami generalskimi; można dorzucić jeszcze pustą okładkę, którą wręczył prezydent Kaczyński nadając obywatelstwo Rogerowi Pereiro – i zacząć wyśmiewać prezydenta i z jego totumfackich z kancelarii, ku uciesze większości Polaków.
Można wzorem części polityków rozpaczać nad kryzysem konstytucyjnym, szukać rozwiązań w uchwalaniu ustawy kompetencyjnej czy wręcz zmianie konstytucji. Problem polega jednak na tym, że te ewentualne wady w konstytucji nie zostały zdefiniowane, a pomysł ustawy kompetencyjnej ogranicza się do jej hasła zawartego w nazwie.
Nie sądzę, by konstytucja zawierała wady uniemożliwiające czy utrudniające współpracę. Pod rządami tej samej konstytucji rząd AWS-UW przeprowadził cztery reformy, mimo tego, że lokatorem pałacu przy Krakowskim Przedmieściu był Aleksander Kwaśniewski, podejrzewany o bardzo wiele rzeczy, ale nie o sympatię do ówczesnego rządu.
W gorącym finiszu sejmowego lipca obserwowaliśmy żenującą awanturę związaną z wnioskiem o uchylenie immunitetu posłowi Ziobrze, która wskazuje, kryzys nie wynika z obowiązującego prawa. Najbliżej prawdy zdaje się być paradoksalnie Andrzej Lepper – krzyczący, że salony pokazały jak zakończyć „wersal”.
Wstrząsające światkiem politycznym kryzysy biorą się raczej z osłabienia hipokryzji, będącej na całym świecie poważnym składnikiem polityki. Składnikiem obrzydliwym w naturze człowieka – ale w zbiorowości per saldo pozytywnym, bo udawanie lepszego niż się jest w rzeczywistości cywilizuje życie polityczne i utrudnia psucie dobrych obyczajów.
Od lat poziom dyskursu politycznego, zachowań politycznych, umiejętności rozwiązywania problemów, spada w dramatycznym tempie; nie raz wydawało się, że sięgnął już dna, ale zaraz po tym spadał jeszcze niżej. Obecna polska klasa polityczna funkcjonuje jak najgorsza klasa w marnej szkole – poziom wyrównywany jest do najgłupszego ucznia w klasie.
Nie mam wątpliwości, że większa odpowiedzialność za napięcia i spory kompetencyjne leży po stronie prezydenta i PiS. Prezydent realizuje jednoznacznie partyjną politykę, dorzucając do niej swoje osobiste fobie – jak w przypadku ministra Sikorskiego. Momentami można odnieść wrażenie, że niektóre działania są prostym „na złość”. Nie widać w nich cienia troski o nasze interesy – jak choćby w przypadku tarczy antyrakietowej, gdzie negocjacje z USA stały się marginalne w stosunku do super-ważnych rozmów w szklanym antypodsłuchowym pomieszczeniu pomiędzy polskim ministrem i polskim prezydentem, których ściśle tajna treść i tak kilka dni później znalazła się na pierwszej stronie jednego z największych polskich dzienników.
Z rozczarowaniem jednak obserwuję, jak druga strona sporu dostosowuje do tego samego poziomu. Sejmowa awantura o immunitet Ziobry i termin posiedzenia komisji był chyba tylko demonstracją PO, że też umie dokopać – bo nikt normalny nie zrozumie, dlaczego to posiedzenie nie mogło być przesunięte o dzień czy tydzień. Jeśli sprawa jest tak ważna, to i sejmowe wakacje nie powinny przeszkodzić w jej realizacji. A tak – zafundowano nam żenujący spektakl w wykonaniu obu stron – gdzie ustalanie godziny wysłania faksu przeplatane było wyzywaniem się od zdrajców narodu, demokracji etc..
Powszechna narodowa niechęć Polaków do interesowania się sprawami publicznymi powoduje, że marketing dawno przerósł treści polityczne – nie tylko w kampaniach wyborczych, ale także w działalności bieżącej. Po epoce Leppera trudno zaszokować opinię publiczną by zwrócić na siebie uwagę – stąd pewnie wymachiwanie sztucznymi penisami, nazywanie głowy państwa chamem czy grożenie jakimś absurdalnym pomysłem wydawania dekretów… ups… rozporządzeń zastępujących ustawy.
Żaden zapis konstytucyjny nie uchroni nas przed sporami pomiędzy organami władzy – chyba, że zlikwidujemy wszystkie te organy, zastępując je jednym dyktatorem wydającym dekrety. Demokracja jest ustrojem polegającym na ciągłej dyskusji wszystkich ze wszystkimi, na ciągłych kompromisach, na założeniu, że interes wspólny jest nadrzędny wobec osobistych niechęci. Obowiązująca konstytucja na pewno nie jest idealna, ale umożliwia i wręcz stwarza konieczność współpracy. I zamiast straszyć się nawzajem jej zmianami, ustawą (a może rozporządzeniem) kompetencyjnym – należałoby ją stosować i zacząć sumiennie wykonywać wynikające z niej obowiązki.