Na wystąpienie ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego w Sejmie czekaliśmy bardzo długo. Liczyliśmy, że dowiemy się jak będzie kształtowana polska polityka zagraniczna w najbliższych latach i dlaczego właśnie tak. Przez sześć miesięcy oczekiwaliśmy na odkrywczy program działań i planowanych przedsięwzięć. Te pół roku wyczekiwania umożliwiło obserwację poczynań polskich dyplomatów.
Byliśmy świadkami zmian, jakie zachodziły w MSZ. Miesiące negocjacji z Amerykanami o tarczy, lekkie ocieplenie kontaktów z Rosją, nadszarpnięcie stosunków z Ukrainą, normalizacja (a przynajmniej podjęcie próby normalizacji) relacji z sąsiadem zza Odry. Wszystkie te dynamiczne działania serwowane były wyborcom w postaci przyjemnie brzmiących prezentacji w mediach, a stosunki zagraniczne Polski stały się wizytówką rządów Donalda Tuska. Gabinet premiera zapomniał jednak o pewnym starym powiedzeniu: „apetyt rośnie w miarę jedzenia”. Wygłodniali konkretnych koncepcji oczekiwaliśmy wystąpienia ministra Sikorskiego.
Niestety, to co zaprezentował, nie było ani zaskakujące ani odkrywcze. W dość skondensowanej formie przedstawiono nam jedynie to, o czym mogliśmy usłyszeć zarówno w expose premiera jak i w przekazach medialnych. Rozczarowanie wystąpieniem jest tym większe, że nie powiedziano niemal nic konkretnego. Ambitne założenia i cele to zbyt mało, by realizować odważną politykę międzynarodową. Słowa, gesty i plany nie wystarczą, by urzeczywistnić ów wspomniany przez Sikorskiego nadrzędny interes narodowy, jakim jest „potrzeba cywilizacyjnego skoku” w sprzyjającym i bezpiecznym „kontekście międzynarodowym”. Odwoływanie się do historii i doświadczeń państwa polskiego również nie jest w stanie wytłumaczyć przyszłych mechanizmów działania naszej dyplomacji, jeśli nie wyciąga się wniosków. W wystąpieniu Sikorskiego brakowało precyzyjnego określenia działań, brakowało wyraźnego wyartykułowania celów i oczekiwań, brakowało zdecydowanego planowania i prognozowania.
Sam minister na początku swojego przemówienia zapowiedział, że będzie to tylko „bardziej panoramiczny obraz” polskiej polityki zagranicznej na najbliższe lata. Ten szkic nie miał podawać szczegółowych rozwiązań (a szkoda), miał jedynie określić podstawę, na której formułowane będą przyszłe, bardziej sprecyzowane cele. Nie znaleźliśmy w przemówieniu ministra odpowiedzi na pytanie jak będzie formowana polska polityka zagraniczna, ale ta odpowiedź będzie kształtować się w toku przedsięwzięć prowadzonych przez MSZ. Celem strategicznym ma być wypromowanie Polski do pozycji czołowych państw europejskich. Warto zatem przyjrzeć się tym priorytetom o których mówił Sikorski i określić kolejne posunięcia polskiej dyplomacji.
Solidarni z Europą
Według słów szefa MSZ, współdziałanie Polski z innymi państwami Unii Europejskiej na zasadzie solidarności będzie wzmacniać jej pozycję międzynarodową. Określenie solidarnej Europy w polskiej retoryce pojawia się zresztą bardzo często, choć ta idea nie zawsze jest właściwie przedstawiana unijnym partnerom. W 2004r. wnosiliśmy ją na sztandarach naszego członkostwa w UE, ale nią również usprawiedliwialiśmy weto wobec rozmów z Rosją w sprawie umowy o partnerstwie, czy debaty (właściwie spory) nad nowym systemem głosowania w Unii Europejskiej. Pojęcie to jest traktowane jako swoiste antidotum na wszelkie problemy, z którymi musi się zmierzyć instytucja jaką jest UE, zwłaszcza w wymiarze Wspólnej Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa. Jest tylko jedna przeszkoda – Unia Europejska nie jest solidarna i wydaje się, że jeszcze długo nie będzie solidarna. Narodowe egoizmy zwyciężają bowiem z dość mglistą ideą dobra wspólnego społeczności państw unijnych. To sprawia, że nie tylko współpraca między członkami UE staje się trudna, ale także kwestia stosunków zewnętrznych, gdzie potrzebne jest wspólne stanowisko, jeden silny i zdecydowany głos całej Unii. Można mieć nadzieję, że Traktat Reformujący zmieni tę sytuację; póki co pozostaje nam nadal zabiegać o poparcie dla naszych pomysłów podczas rozmów bilateralnych.
Adwokat Ukrainy
Doskonale widać to na przykładzie Ukrainy, czy szerzej – Europejskiej Polityki Sąsiedztwa, w którą Polska aktywnie się angażuje. Zresztą kwestia wschodniego wymiaru polityki UE ma stać się – według słów ministra – polską specjalnością. Azymut ten ani nie dziwi ani nie zaskakuje, zwłaszcza, jeśli weźmie się pod uwagę położenie geograficzne, uwarunkowania historyczne, społeczne, kulturowe oraz wydarzenia kilku ostatnich lat, począwszy od „Pomarańczowej Rewolucji”. Zaskakująco zły był jednak początek rządów gabinetu Tuska: brak umowy o małym ruchu granicznym (podpisana dopiero cztery miesiące po wejściu Polski do strefy Schengen) i pojednawcze gesty wobec Rosji nie zapowiadały takiego rozkwitu stosunków z naszym wschodnim sąsiadem. Tymczasem obecnie to właśnie Polska jest adwokatem Ukrainy w UE (i nie tylko). Zdołaliśmy zdobyć poparcie dla proeuropejskich aspiracji rządu z Kijowa wśród innych państw członkowskich. Planujemy rozwinięcie Partnerstwa Wschodniego, czyli współpracy UE nie tylko z Ukrainą, ale także Mołdawią, Gruzją, Azerbejdżanem, Armenią i, w mniejszym zakresie, z Białorusią. Większą otwartość zaprezentowaliśmy również wobec Rosji, wycofując weto wobec rozmów w sprawie nowej umowy o Partnerstwie i Współpracy.
Można powiedzieć, że idzie nam nieźle na Wschodzie. Musimy być jednak czujni, zwłaszcza w kontaktach z Kremlem. To potężne państwo z na nowo rozbudzonymi ambicjami mocarstwowymi. Popieranie Ukrainy i Gruzji, zabiegi o budowę gazociągu z ominięciem Rosji, protesty i głośne domaganie się od Unii prowadzenia polityki bezpieczeństwa energetycznego – jakkolwiek racjonalne z punktu widzenia polskiego interesu narodowego – poważnie nadweręża nasze stosunki z Moskwą. Musimy zabiegać u unijnych partnerów o poparcie dla działań na Wschodzie, abyśmy nie zostali osamotnieni w walce z rosyjskim olbrzymem. Niezbędne będzie również wsparcie amerykańskie, choć bardziej w wymiarze politycznym niż militarnym, o którym ostatnio tak głośno. Tego poparcia będziemy potrzebować tym bardziej, im bliżej będzie przystąpienia Ukrainy do Unii Europejskiej. Dlatego tak ważne jest stworzenie zaplecza na zachodzie i południu Europy oraz za Atlantykiem. Aby zrealizować ambitny cel wprowadzenia Ukrainy do Unii Europejskiej, musimy najpierw zadbać o własną pozycję i autorytet na Zachodzie. Nie możemy opierać się na frazesach i przyjaznych gestach w kontaktach z państwami takimi jak Niemcy czy Francja.
Dialog z Niemcami
Z jednej strony kanclerz Angela Merkel prowadzi twardą politykę, niemal z pogranicza bismarckowskiej realpolitik. Doskonale wie, co jest dobre dla jej kraju i potrafi o to walczyć, nawet jeśli trzeba poświęcić interesy Unii dla interesów narodowych. Widoczne jest to zwłaszcza w polityce gospodarczej UE. Cierpi na tym oczywiście społeczność unijna, w tym głównie Polska (zwłaszcza jeśli chodzi o bezpieczeństwo energetyczne), ale Niemcy są jedną z największych gospodarek na świecie, mają świetną markę i mogą sobie pozwolić na unilateralizm w kluczowych dla nich sprawach. Idea solidarności nie jest dla nich korzystna, bo oznacza dzielenie się z innymi, biedniejszymi krajami owocami swojej pracy i wysiłków.
Z drugiej strony tą silną pozycję państwa zza Odry powinniśmy brać pod uwagę jako pierwszy czynnik kształtujący nasze bilateralne stosunki. Musimy mieć świadomość, że pomimo różnic i zaszłości historycznych ten sojusz Polsce się po prostu opłaci, ponieważ mając poparcie Niem
iec wzmacniamy naszą pozycję zarówno w strukturze Unii Europejskiej, jak transatlantyckiej. Bez wątpienia przeszłość jest początkiem przyszłości, ale nie można historią determinować polityki wobec żadnego państwa, a już z pewnością nie takiego, które może stać się trampoliną dla upragnionego „skoku cywilizacyjnego”. Nie twierdzę, że musimy być ulegli wobec Niemiec, dialog jest ważny, rozwiązanie kwestii spornych również, ale nie można zapomnieć, że to, co stanowi o atrakcyjności tego państwa dla Polski i na odwrót to nie historia, ale gospodarka i polityczne współdziałanie. Dlatego istotna jest normalizacja stosunków z Niemcami i kontakty nie tylko o tematyce pojednawczej i historycznej, ale zwłaszcza stricte politycznej.
Niemcy są coraz bardziej sceptyczni wobec atrakcyjności relacji Berlin-Warszawa; musimy zatem przekonać ich, że oni też mogą na nich zyskać. Plan jest prosty i klarowny – pobudzić pozostające w stagnacji kontakty. Aby to osiągnąć, należy z Niemcami rozmawiać, słuchać ich i samemu mówić. Zapowiedź i faktyczne odejście od ostrego, konfrontacyjnego tonu to tylko początek budowania sojuszu. Potrzeba nam wspólnych przedsięwzięć, w ramach których moglibyśmy harmonizować politykę obu państw. Możliwością dla takiego współdziałania jest wspieranie aspiracji Ukrainy w jej dążeniu do UE, zwłaszcza, że Merkel także podkreśla swoje poparcie dla tego pomysłu. Niemcy mogą stać się naszym partnerem w polityce wschodniej prowadzonej w ramach tworzonego Wschodniego Partnerstwa.
Z francuskim akcentem
Potrzeba kontaktu z niemieckim sąsiadem nie może jednak przesłonić nam faktu, że w momencie potencjalnego kryzysu na linii Warszawa-Moskwa nie będziemy mogli liczyć na silne poparcie i ostre stanowisko pani kanclerz. Nie chodzi tu o konieczność wprowadzania zasady ograniczonego zaufania do zachodniego partnera, ale o czysto realistyczną świadomość, że każde państwo (zwłaszcza tak stanowcze jak Niemcy) w momencie, gdy ryzykuje swoje interesy dla dobra szerszego ogółu, skłonne jest się wycofać do bezpiecznej pozycji. Dlatego niezbędne wydaje się pogłębianie współpracy z Francją dla zrównoważenia tej niepewności.
Sarkozy niejednokrotnie dawał sygnały, że liczy na wzmacnianie stosunków z Polską. Oczywiście jest to przejaw zwykłego pragmatyzmu, zwłaszcza w kontekście francuskiej prezydencji w drugiej połowie 2008 roku, ale tą otwartość należy jak najlepiej spożytkować. Nie możemy oczekiwać na razie tak zaawansowanych kontaktów z Francją, jakie istnieją między Paryżem a Berlinem, ale musimy aktywnie włączać się w ten dialog. Dlatego niezbędne jest zdynamizowanie działań Trójkąta Weimarskiego. O takiej potrzebie mówiło się od dawna, ale dopiero od kilku miesięcy buduje się sprzyjające podłoże dla trójstronnej współpracy. Z pewnością działania na osi Warszawa-Berlin-Paryż mają szansę stać się motorem napędowym całej Unii Europejskiej; pomogą także Polsce wysunąć się na czołowe miejsce wśród europejskich państw.
Francja od dawna czaruje nas słowami o naszej sile i roli, jaką odgrywa państwo polskie w całej wspólnocie. Niestety, dotychczas nie umieliśmy korzystać z tego potencjału. Hasło solidarności wykorzystywane było jako broń do szantażowania innych państw członkowskich, a waśnie pomiędzy MSZ a prezydentem skutecznie zniechęcały do dialogu z Warszawą. Przestaliśmy być wiarygodnym partnerem. Należy teraz zrobić wszystko, aby wymazać ten niekorzystny wizerunek Polski w Europie. Trójkąt Weimarski jest dla nas szansą na zbudowanie pozytywnego obrazu polskiej dyplomacji. Ponadto daje nam komfort bezpieczeństwa, ponieważ trzy tak duże i dynamiczne kraje są bezprecedensową siłą na kontynencie. Być może spełni się także zapowiedź Zbigniewa Brzezińskiego o współpracy Trójkąta z Ukrainą, ponieważ w dłuższej perspektywie czasu takie wspólne działania mogą przerodzić się w bardziej sformalizowaną formę współpracy.
Solidarni wobec Rosji
Budowanie pozycji na Zachodzie musi zostać skorelowane z utrzymywaniem w miarę spokojnych i poprawnych stosunków z Rosją. Powtórzę pewne stwierdzenie, które w ostatnich miesiącach stało się wręcz sloganem: dobrze, że zaczęliśmy z Rosją rozmawiać. Jednocześnie źle, że jednak zbagatelizowaliśmy jej determinację w prowadzeniu mocarstwowej polityki zagranicznej. Uśmiechy i uściski, nawet propozycje składane Moskwie dotyczące inspekcji rosyjskich specjalistów w polskiej części amerykańskiej tarczy antyrakietowej, nie są w stanie złagodzić kremlowskiego tonu. To, co oferujemy Rosji to niewiele, w porównaniu do tego, co może stracić. Nie chodzi tu wyłącznie o wpływ na politykę Ukrainy, Gruzji (rosyjska determinacja jest tam wyjątkowo widoczna w ostatnich tygodniach) oraz innych państw. Moskwa może ponieść fiasko w polityce wobec całej Unii Europejskiej.
Jak wiadomo, dotychczasowa taktyka polegała na prowadzeniu oddzielnych rozmów i utrzymywaniu (bądź nie) indywidualnych stosunków z państwami partnerskimi z Unii Europejskiej. Wspominana już w tym artykule solidarność stanowi zagrożenie dla tak formułowanej polityki rosyjskiej. Rosja stara się temu przeciwdziałać, przede wszystkim polaryzując poglądy w Europie i wykorzystując podziały, zwłaszcza te, które powstały wskutek budowy Gazociągu Północnego i ogłoszenia niepodległości przez Kosowo. Powstrzymywanie pogłębiania się tych różnic leży w polskim interesie. Świetną okazją do konsolidacji stanowiska Unii jest negocjowanie nowej umowy o Współpracy i Partnerstwie z Rosją. Pierwszy krok został poczyniony, kiedy do mandatu negocjacyjnego wpisano solidarność energetyczną.
Zabiegi nasze względem Rosji powinny zacząć się od sformowania koalicji państw, które bez kompleksów staną oko w oko z rosyjskimi dyplomatami. Tylko silna opozycja wobec ustępstw w stosunku do władz na Kremlu może zneutralizować skutki jej mocarstwowej polityki (bo trudno oczekiwać, by ta się zmieniła). Widać wyraźnie, że potrzebujemy solidarności państw unijnych; koncepcja ta potrzebuje odświeżenia i dialogu, a nie tupania nogą. Najbliższe miesiące powinniśmy poświęcić na zbudowanie takiego bloku państw. Chodzi tradycyjnie o współpracę z państwami bałtyckimi, ale także Szwecją, która ostatnio aktywnie włącza się w politykę wschodnią oraz Francją, która przejmie po Słowenii prezydencję w Unii. Umowa z Rosją jest wyzwaniem dla polskich dyplomatów. Jedynie rozsądne rozegranie – oparte na chłodnej kalkulacji, a nie na emocjach – może przynieść wymierne efekty zarówno dla Polski, jak i całej Unii Europejskiej. Tylko taka konsolidacja siły państw europejskich może bowiem stanowić przeciwwagę dla aspiracji mocarstwowych Rosji.
Pat w sprawie tarczy
Mówiąc o budowaniu polskiej pozycji na arenie międzynarodowej, Sikorski wspomniał także o konieczności umacniania roli w NATO i Europejskiej Polityce Bezpieczeństwa i Obrony (ESDP). Co prawda ESDP jest jeszcze w powijakach, ale Eurokorpus, do którego pragniemy dołączyć, stanowi dobry początek dla włączania się Polski w budowę europejskiego bezpieczeństwa. Ponadto warto zauważyć, iż trzon tej jednostki stanowi brygada francusko-niemiecka, co służy polskim interesom. Możemy bowiem upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: zarówno poszerzyć i pogłębić współpracę z Niemcami i Francją, jak i stworzyć drugi filar polskiego bezpieczeństwa. Zaangażowanie w Eurokorpus nie powinno jednak oznaczać osłabienia więzów transatlantyckich. To one nadal są i będą przez najbliższe lata podstawą bezpieczeństwa dla państw uczestniczących w Sojuszu Pólnocnoatlantyckim. Dlatego ważne jest konsekwentne rozwijanie tej współpracy. Równocześnie musimy zadbać o maksymalizację korzyści, jakie oferuje współdziałanie w sojuszu.
Niestety, na stosu
nkach polsko-amerykańskich ciąży wciąż nierozstrzygnięta i przedłużająca się kwestia budowy elementów tarczy antyrakietowej w Polsce. Dyplomaci nie są w stanie dojść do porozumienia w sprawie warunków umowy, a właściwie całego zestawu umów. Wina leży oczywiście po dwóch stronach stołu negocjacyjnego. Choć spotkania są tajne, to trudno nie odnieść wrażenia, że polskiej delegacji brakuje zdecydowania, a Amerykanom woli politycznej, by uwzględnić przedkładane postulaty. Od rzekomego „przełomu” w negocjacjach ogłoszonego przez Sikorskiego po rozmowie z Sekretarz Stanu USA Condoleezzą Rice na początku lutego, minęło sporo czasu, a efektów nie widać. Sytuację można usprawiedliwić niepewną koniunkturą w przedwyborczych Stanach Zjednoczonych, ale to nie zmienia faktu, że atmosfera, która towarzyszy tym negocjacjom, staje się coraz gęstsza. Pertraktacje trwają już tak długo (propozycja została przecież złożona w styczniu 2007 roku), że przerwanie ich lub zerwanie mogłoby poważnie nadwyrężyć nasze stosunki z Amerykanami. Polska w kwestii tarczy antyrakietowej jest zatem w politycznym pacie. Wycofanie się z rozmów z pewnością nadszarpnęłoby zaufanie do polskiej dyplomacji (i to nie tylko wśród Amerykanów), a kontynuowanie rozmów wcale nie oznacza osiągnięcia oczekiwanych rezultatów (zwłaszcza w kontekście ostatniej decyzji Kongresu). Rozmowy o tarczy, tak szeroko opisywane w pierwszych miesiącach rządów Tuska, stanowią teraz naszą piętę achillesową. Może dlatego przestano głośno o nich spekulować. Trudno powiedzieć, jaki będzie finał tych negocjacji, widać jednak, że straciliśmy poważanie sojuszników zza Atlantyku.
Ponadto zmieniły się nasze priorytety w Sojuszu Północnoatlantyckim. Chodzi tu przede wszystkim o promowanie Ukrainy i Gruzji jako państw objętych tzw. planem działania na rzecz członkostwa (MAP). Część państw NATO, w tym także USA, dość ostrożnie podchodzi do tej idei. Polskę czeka żmudne budowanie poparcia dla wschodnich przyjaciół, a trudno będzie tego dokonać, jeśli nie posiada się zaufania partnerów, zwłaszcza głównego gracza, jakim są Stany Zjednoczone. Wspieraniem Ukrainy i Gruzji nie odciągniemy uwagi od problemu braku konsekwencji i przejrzystości w polskiej polityce wobec Sojuszu. To musi się zmienić, jeśli rzeczywiście chcemy pomóc tym państwom wkroczyć na drogę modernizacji i stać się interesującym uczestnikiem wspólnoty transatlantyckiej.
Nie traćmy nadziei
Przed polską dyplomacją stoją nie lada wyzwania. Musimy nadrobić stracony czas dwóch ostatnich lat i dynamicznie rozpocząć kolejny etap podnoszenia prestiżu Polski na arenie międzynarodowej. Słowa i zapowiedzi to za mało, by osiągać cele i realizować zamierzenia. Należy jeszcze wiedzieć jak to zrobić, a w wystąpieniu ministra Sikorskiego zabrakło odpowiedzi na to pytanie. Niestety, tak jak w poprzednich latach bywało, mechanizm naszej aktywności międzynarodowej będziemy wypracowywać niejako ad hoc. Pozostaje mieć nadzieję, że uda się uniknąć błędów popełnianych przez poprzedników. W końcu ministerstwo spraw zagranicznych ma stać się sztabem specjalistów i fachowców, a to nakazuje wierzyć, że będzie działało sprawnie i profesjonalnie. Należy także wierzyć (i oby ten optymizm został wynagrodzony), że jego działania przyniosą oczekiwane rezultaty. Według zapowiedzi Sikorskiego, Polsce „nie zabraknie nowoczesności myślenia, byśmy stali się przodującym krajem Unii Europejskiej”.
Można spekulować o potencjalnych drogach, jakimi pójdzie polska dyplomacja, ale najważniejsze jest wszakże, by podejmowane działania były skuteczne. Odwołując się do jednego z ojców realizmu politycznego należy przypomnieć, że „cel uświęca środki”. Jeśli chcemy wybić się do europejskiej czołówki, musimy rozwinąć współpracę i zacząć prowadzić bardziej klarowną i stabilną politykę, bez odwoływania się do sentymentów narodowych. Brak konkretnych propozycji faktycznie może budzić wątpliwości co do dalszych działań. Czy jest jakaś idea polskiej polityki zagranicznej? Nie znalazłam odpowiedzi na to pytanie słuchając majowego wystąpienia. Pojawił się jednak zarys, „panoramiczny obraz” tego, jak będzie kształtować się nasza aktywność międzynarodowa. Zatem to, z czego będzie można (i trzeba) rozliczyć Sikorskiego, to jego konsekwencja w realizowaniu tych założeń, a także efektywność i determinacja w działaniu.