Poprzeczkę podniósł PiS – bo to partia Kaczyńskiego wyznacza standardy i kierunki polityczne w Polsce . Aż premier zamilkł. A potem jak się odezwał, to się okazało, że poprzeczka nie wisi wysoko, wystarczy mówić (żeby nie powiedzieć, że wystarczy być). Radość PO i mediów jej przychylnych nie znała granic – premier umie mówić!
Jestem wdzięczny Jarosławowi Kaczyńskiemu (piszę to absolutnie poważnie, bez cienia ironii), że swoimi działaniami zmusił premiera Tuska do mówienia. Bo naprawdę nieswojo można czuć się w kraju, w którym premierów narobiło się nagle ponad wszelką, konstytucyjną normę, codziennie przemawia któryś z nich – za wyjątkiem tego, który dostał nominację od prezydenta. I to tyle radości. Bo dużo smutniej się robi, kiedy posłuchać tego, co premier powiedział.
Donald Tusk w swoim tzw. II expose przedstawił nam wizję omnipotentnego państwa, które właśnie zabiera się za rozwiązywanie najróżniejszych problemów obywateli. Gdybym był złośliwy zapytałbym dlaczego dopiero teraz, po pięciu latach rządzenia – ale złośliwy nie jestem.
Premier na przykład chce powołać megaspółkę państwową, która będzie realizować wielkie budowy socjalizmu… ups… przepraszam – inwestycje polskie. Minister Rostowski (któremu coraz mniej należy zazdrościć fuchy) dzień później tłumaczył mechanizm zasilenia kapitałowego spółki – akcje państwowe przedsiębiorstw i aktywa Banku Gospodarstwa Krajowego. Czyli – zastawimy wszystko co mamy, tworząc jednocześnie monopol państwowy w określonych sektorach gospodarki. Jest rzeczą oczywistą, że państwowy potentat np. w energetyce wypchnie z rynku inwestycyjnego kapitał prywatny. Bo kto o zdrowych zmysłach odważy się konkurować z państwem?
Pomysł megaspółki to nie tylko odpływ kapitału – to także utrata szansy na dostęp do technologii, do know how. Nie łudźmy się – technologicznie nadal jesteśmy zaściankiem i wykurzenie zagranicznych inwestorów właśnie pod tym względem jest groźniejsze od samego aspektu finansowego. Technologie przychodzą razem z firmami, które je posiadają.
Nie dotykając dyskusji o keynesowskiej czy hayekowskiej metodzie walki z kryzysem – bo to temat na zupełnie inne rozważania – to jestem bardzo ciekaw jak pan premier wykona ambitny plan wydania setek miliardów nie posiadając aparatu zdolnego do działania?
Nasza administracja publiczna jest wielka, coraz większa – w zamian za to kompletnie nieskuteczna. Budujemy autostrady najdrożej w naszej części Europy –a ich wykonawcy bankrutują. Od 10 z górą lat integrujemy informatyczne systemy ewidencji ludności – co przy fuzji banków, często posiadających więcej klientów niż ludność Polski zajmuje miesiąc-dwa. Mógłbym godzinami wymieniać problemy nierozwiązywalne dla naszej biurokracji, a dziecinnie proste, bo przećwiczone wiele razy, w kulturze korporacyjnej.
Nie ma żadnych przesłanek, żeby podejrzewać że megaspółka „Inwestycje polskie” będzie się czymkolwiek w kulturze organizacyjnej różnić od pozostałych państwowych tworów, że nie znajdą się tam „przytuliska” dla krewnych i znajomych królików rządzącej koalicji. Że nie stworzy spółek-córek na których można się będzie uwłaszczyć np. w Mołdawii… I jedno co jest pewne – że wyda wszelkie pieniądze, jakie będzie miała w dyspozycji – choć nie bardzo wierzę, byśmy dużo za to otrzymali.
Plan premiera jest skazany na porażkę – nie tylko dlatego, że napędzanie gospodarki rosnącym zadłużeniem (nawet niewykazywanym, dzięki sposobom księgowania) jest ryzykowne – ale przede wszystkim dlatego, że nie posiadamy administracji wydolnej do realizacji takich działań.