Liberalizm to tylko nazwa. Słowo (nad)używane przez kilka stuleci w wielu kontekstach, nieustannie wieloznaczne, podatne na złośliwie błędną interpretację, politycznie wyeksploatowane, aby nie powiedzieć już zużyte. Dlatego spoglądając na ów liberalizm warto odejść od suchej analizy jego filozoficznych założeń, a tym bardziej od zgubnej wiwisekcji przez pryzmat bieżącej polityki i jej głównych wyzwań.
Warto zrozumieć liberalizm jako w gruncie rzeczy odwieczną i uniwersalną misję, głęboko humanistyczną „krucjatę”, zorientowaną na dobro i ochronę człowieka. Jako próbę osłonięcia go przed przeważającymi siłami światów polityki, religii, kultury, biznesu czy hierarchii społecznych, które pragną uczynić zeń mało znaczący trybik jakiejś większej całości. Jako taki jest liberalizm wyjątkowym, jedynym w swoim rodzaju sposobem myślenia o człowieku i rzuca tu wyzwanie wszystkim konkurencyjnym ideologiom. One traktują pojedynczego człowieka (i jego mnogość) jako materiał do realizacji wizji globalnych. Liberalizm łady globalne, polityczne, ekonomiczne czy makrospołeczne, traktuje jako pochodne, jako li tylko środek do zabezpieczenia prymatu i godności pojedynczych ludzi. Taki jest sens pojawienia się w nim tej najpierwszej z idei – idei wolności.
Umowa za zasłoną
Skąd i po co wolność, skoro w każdej epoce znaczna część ludzi jej nie chce lub chce, ale się boi? Podpowiada ją poczucie sprawiedliwość i rozsądek. To do tych dwóch przesłanek nawiązują John Locke i John Rawls, którzy w odstępie dobrych 300 lat podali dwa najmocniejsze uzasadnienia wolności na fundamencie zwyczajnej logiki: koncepcje umowy społecznej i zasłony niewiedzy. Locke był jednym z kilku myślicieli, którzy zauważyli, że w „stanie dzikim”, czyli przy braku jakichkolwiek struktur socjo-politycznych, ludzie byli(by) całkowicie wolni. Wobec tego wolność jest naturalnym stanem egzystencji na Ziemi. Niesie ona (do dziś zresztą) błogosławieństwa i ryzyka. Te drugie okazały się przeważać nad pierwszymi w stanie natury, ponieważ w każdej chwili mogło dojść do napaści na człowieka ze strony innych, którzy mogli go przemocą pozbawić życia, zdrowia lub dobytku. Niewielki sens miało w takich warunkach korzystanie z wolności, skoro całość tak zbudowanego, szczęśliwego życia mogła prysnąć w okamgnieniu.
Locke wskazywał więc, że ludzie hipotetycznie „umówili się” na stworzenie społeczno-politycznych struktur i instytucji, których zadaniem było chronić ich przed przemocą. Z nich wyewoluowało w efekcie państwo, jakie znamy do dziś. Przedmiotem umowy było jednak wyłącznie ograniczenie ryzyk związanych z wolnością, w żadnym razie nie jej błogosławieństw, a więc możliwości samodzielnego kształtowania swojego osobistego szczęścia. Elementarny rozsądek nie pozwala twierdzić, że ludzie umówili się, że dobrowolnie poddadzą się w niewolę politycznej władzy. Przecież oznaczałoby to, że za zasadne uznali zastąpić przemoc ze strony przygodnych rozbójników systematyczną i nacelowaną przemocą aparatu państwa. Byłby to nonsens.
Skoro zaś państwo powołano po to, aby wolność chroniło, to za każdym razem, gdy jego władze ją ograniczają, naruszają one umowę społeczną i wykraczają poza ustanowiony dla ich działania mandat. Władza państwa nie ma żadnego tytułu, aby w jakikolwiek sposób ograniczać ludziom wachlarz możliwości wyboru drogi życiowej, cokolwiek dyktować, formatować czy modyfikować. Jest to niesprawiedliwe, jak każde naruszenie umowy. Aby to obejść, przez wiele wieków rządzące kliki utrzymywały, że ich władza naczelna (monarchy) pochodzi od Boga, więc nie jest ograniczona doczesną umową z ludźmi. I w gruncie rzeczy jest to jedyna logicznie spójna alternatywa dla koncepcji umowy społecznej. Skoro we współczesnym świecie jednak odeszliśmy od konstrukcji sprawowania władzy poprzez „pomazańca Bożego”, to władza polityczna nie może ograniczać wolności jednostki. Kropka.
Także do sprawiedliwości wolnościowego ładu społecznego, ale przede wszystkim do tzw. zdrowego rozsądku odwoływał się natomiast Rawls, prezentując światu „zasłonę niewiedzy”. Kazał swoim czytelnikom wyobrazić sobie, że nie wiedzą, w jakim społeczeństwie przyjdzie im żyć. Znaliby oni tylko samych siebie, a co za tym idzie swoje poglądy, wierzenia, obyczaje, postawy, aspiracje, wartości i marzenia. Za zasłoną niewiedzy jednak musieliby się obawiać, że los rzuci ich w zbiorowość ludzką, w której przytłaczająca większość będzie miała inne poglądy, wierzenia, obyczaje, postawy, aspiracje, wartości i marzenia, co gorsza – może nawet będą one przeciwstawne ich własnym. Skonfrontowani z taką potencjalną możliwością, gdyby otrzymaliby wybór politycznego ładu konstytucyjnego dla zbiorowości, do której po podniesieniu zasłony trafią, to jaki byłby to wybór? Czy nawet fanatyczni wyznawcy prozelitycznie nastawionych religii nie wybraliby ładu liberalnego, po prostu ze strachu, że jeśli wybiorą państwo wyznaniowe, to trafią – owszem – do takiego państwa, ale zdominowanego przez wyznawców innej religii, gdzie czeka ich konwersja lub męczeńska śmierć?
Według Rawlsa każdy rozsądnie myślący człowiek, niezależnie od własnych poglądów, za zasłoną wybrałby liberalny ład polityczny, zamiast grać o tzw. pełną stawkę, czyli o trafienie do dyktatury takich samych jak on. To wybór rozsądny, bo najbezpieczniejszy. Niezależnie od układu sił różnych ludzkich namiętności, liberalizm zapewni im pokojową koegzystencję obok siebie, ewentualnie w pewnej społecznej izolacji, ale dzięki tolerancji także mniejszościowe i marginalne liczebnie grupy będą mogły trwać i żyć według własnych, osobistych wyborów.
Przemoc, pranie mózgu, przymus, prześladowanie, dyskryminacja, bezzasadne uwięzienie – to tylko niektóre z zagrożeń dla człowieka, które niosą ze sobą najróżniejsze antywolnościowe ustroje, w które obfituje historia ludzkości (człowiek okazał się niestety wyjątkowo kreatywny, jeśli chodzi o wymyślanie kryteriów, reguł i technik zniewalania). Mijają lata i epoki, świat się zmienia, postęp materialny i technologiczny nie ustaje, ale dziwna potrzeba podporządkowania sobie innych i unieszczęśliwienia ich autorską koncepcją „uniwersalnego szczęścia” trwa w umysłach wielu wpływowych ludzi.
Misja moralna
Współczesny model demokracji liberalnej to – jak na razie – najdoskonalsze narzędzie maksymalizowania błogosławieństw wolności i minimalizowania jej ryzyk. Demokracja ta nie jest wyłącznym dziełem myśli liberalnej, acz niewątpliwie jest ona jej czołową współautorką. Pewien zakres wolności człowiekowi przyznają także dwie inne, wielkie tradycje ideowe świata zachodniego, konserwatyzm i socjaldemokratyzm. Jednak pełne upodmiotowienie człowieka i jego godności dostrzegalne jest tylko w liberalizmie. Konserwatyzm to misja budowy realiów bezpiecznego przeżywania wolności, ochrony „naszego stylu życia” przez obcymi wpływami i naciskami, ale także dbałości o społeczną spoistość, która skłania do zakwestionowania wielu możliwych sposobów i pomysłów ludzi na wolne życie, do opiłowania wachlarza wyboru z części opcji, które budzą uniesienie brwi u statecznych panów w zaawansowanym wieku. Jest przeto konserwatyzm misją głównie instytucjonalno-prawną, z troską pochylającą się nad trwaniem „sprawdzonych mądrością pokoleń” tradycyjnych instytucji i struktur. Wolność owszem, człowiek owszem, o ile mieści się w tym szablonie.
Socjaldemokratyzm uznaje pieniądze za zasadnicze źródło wolności. Pozostaje przeto skoncentrowany na modyfikacji obiegu pieniądza tak, aby między wolnością a posiadaniem materialnym każdy mógł postawić znak równości i to rychło. Socjaldemokratyzm unika ograniczania wachlarza możliwości wyboru projektu życia, ale jednak pragnienie dostarczenia wszystkim takich samych wachlarzy siłą rzeczy je zawęża lub raczej standaryzuje. Jest przeto socjaldemokratyzm misją głównie społeczną, gdzie sprawiedliwość wyraża się cyframi. Wolność owszem, człowiek owszem, o ile nie wyrasta za bardzo jeden ponad drugich.
Liberalizm jest natomiast misją w pełnym tego słowa znaczeniu moralną, może aż po doktrynerstwo? Gdy umową społeczną usunęliśmy straszliwe ryzyka wolności, jej pomniejsze wady są akceptowalne, zwłaszcza gdy ich usuwanie nie jest możliwe bez ograniczenia błogosławieństw. Ryzyko zawsze będzie, tylko w zamordyzmie można je wyłączyć całkowicie. Liberalizm jest misją moralną, ponieważ przez etykę uznania człowieka i jego godności za wartość najwyższą, niepodważalną, niekwestionowalną i niedebatowalną, odrzuca wszelkie argumenty za pozbawieniem go wolności i praw. W tym zarówno troskę o instytucje i tradycje, jak i o równość materialną. Liberalizm jest misją moralną, ponieważ w zderzeniu z aparatem instytucjonalnym państwa czy z finansowymi interesami wielkich grup społecznych jednostka ludzka zawsze jest stroną słabszą. Tylko liberalizm staje po jej stronie i czyni to w imię wartości.
Choć większość współczesnych liberałów o religii woli nie mówić, a czasem deklaruje swoją niewiarę, to jednak nie tylko chrześcijaństwo jest najbardziej liberalną z religii, ale także liberalizm jest najbardziej chrześcijańską ideą polityczną. Liberalizm z chrześcijaństwa wyrasta i ujęcie go jako misji moralnej czyni to bardzo widocznym. Cały konflikt liberalizmu z religią jest w zasadzie konfliktem z politycznym zaangażowaniem Kościołów, przymusem konkretnej religii oraz przepisywaniem katechizmu do kodeksu karnego, przez co religijne zasady postępowania stają się objętymi sankcją nakazami prawnymi, czyli przymusem.
Tymczasem chrześcijaństwo jest doktryną wolności wyboru drogi życiowej przez każdego pojedynczego człowieka z osobna. W swoim sumieniu człowiek jest wolny i ma nieograniczone prawo wyboru między dobrem i złem, które definiuje katechizm. Za swoje wybory ponosi odpowiedzialność, dokładnie tak samo jak w liberalnym ujęciu, przy czym element wiary religijnej wprowadza instancję sądu ostatecznego oraz zbawienia lub potępienia, co wykracza poza kompetencje liberalizmu jako idei odnoszącej się wyłącznie do życia doczesnego. Jest więc liberalizm misją moralną także dlatego, że stanowi w gruncie rzeczy przełożenie zasadniczych zrębów moralności chrześcijańskiej na język dostępny ateistom, agnostykom i niektórym innowiercom. Czyni dużo więcej dla niesienia Dobrej Nowiny aniżeli niektóre zastępy kaznodziejów.
Dobry i silny człowiek
Inaczej niż kilkaset lat temu, dzisiaj nie wypada już mówić w sposób uogólniający o naturze ludzkiej. Nie pozwalają na to ani historyczne doświadczenia XX w., ani rozwój psychologii i nauk społecznych. Ludzie są po prostu różni, najróżniejsi. (To zresztą kolejny silny argument liberałów na rzecz indywidualnej wolności wyboru drogi życiowej i pluralistycznego modelu tolerancyjnego społeczeństwa). Tym nie mniej, w czasach gdy trzy największe tradycje myślenia o człowieku i jego relacjach ze społeczeństwem i państwem się kształtowały, chętniej psychologizowano, oddawano się intuicjom i indukcyjnej metodzie epistemologicznej. Odmienne poglądy na temat tzw. natury człowieka z wtedy, nadal kształtują propozycje co do traktowania ludzi przez władzę.
U konserwatystów pokutuje przekonanie, że człowiek z natury jest zły i słaby. Jest zły, bo podatny na występek. Wymaga więc kontroli, nadzoru, surowego prawa i kodeksu karnego, ujęcia w wychowawcze ramy zhierarchizowanej struktury społecznej i/lub Kościoła, gdzie autorytety, symbole, mity i kult przodków zmuszą go do „przyzwoitości”. Na szczęście zły człowiek jest też słaby i (w swojej masie) dość głupi, zatem dobrze zorganizowana struktura dość łatwo go zdominuje, pokaże mu palcem, co ma robić, jak, gdzie i kiedy, poprowadzi za rękę, ochroni przed niebezpieczeństwami, wcześniej zaszczepiwszy w nim lęk przed nimi, nawet jeśli są wyimaginowane.
U socjaldemokratów dominuje wizja człowieka z natury dobrego, ale też słabego. Człowiek ma serce dla bliźnich, jest w nim wielki potencjał troski i solidarności, nie potrzebuje kija, a raczej marchewki, aby potencjał zamienić na rzeczywiste zachowania. Niestety człowiek jest też słaby, niewiele umie, zazwyczaj nie radzi sobie w życiu, pozostawiony bez opieki i pomocy zginie, zatraci się, zmarnuje życie. Potrzebuje systemu globalnego wsparcia i konkretnej pomocy materialnej. Ona jest także kluczowa, aby podtrzymać jego poczucie bezpieczeństwa i pewien optymizm.
W opozycji do obu tych poglądów wcześni liberałowie wykazywali się wielkim optymizmem co do zasadniczej natury ludzkiej. Nie łudząc się, co prawda, co do tego, że ludzie są tacy uniwersalnie (w końcu realia stanu natury i przemocy tam panującej pokazały, że postawa ludzka jest bardzo zależna od ram i otoczenia), liberalizm wstępnie zakłada, że człowiek jest zarówno dobry, jak i silny i zdolny. Generalna skłonność wyboru dobra jest argumentem za minimalizowaniem kontrolnych funkcji państwa i społeczeństwa, a ograniczenia wolności w życiu osobistym człowieka wyklucza jako bezcelowe. Człowiek może popełnić błąd dokonując wolnego wyboru, ale nie będzie z premedytacją wybierać źle. Błędy koryguje powiązanie wolności z odpowiedzialnością własną za swoje wybory. Ona bywa surowa i skłania niektórych ludzi do rozwagi i do samoograniczenia (podkreślmy: SAMOograniczenia) swojej palety wyboru drogi życiowej. Natomiast w innych przypadkach zły wybór może nam się jawić jako taki przez wzgląd na subiektywną ocenę: co dla jednych jest wyborem złym, może niekiedy być wyborem dobrym dla bezpośrednio zainteresowanego autora wyboru.
Zwłaszcza że człowiek jest także silny i zdolny. Człowiek potrafi, dysponuje rozumem, ma duży potencjał, kreatywność, zaradczość, sprawczość i odwagę. Nie tylko nie więc wymaga kontroli (poza skrajnymi przypadkami), ale także niańczenia i ustawicznego wspierania materialnego (poza dość nielicznymi przypadkami). Zaradczym ludziom dajemy słynną wędkę, bo rybę łowią samodzielnie.
Ale natura ludzka to miraż. Nie tylko z powodu różnic niejako wrodzonych, różnych predyspozycji, którymi dysponujemy lub nie dysponujemy. Można zaryzykować twierdzenie, że gdyby pogląd wczesnych liberałów na dobrą i silną naturę ludzką był całkowicie trafny (a nie tylko np. kierunkowo najbliższy realiom), to liberalizm dzisiaj byłby niekwestionowanie najlepszym i powszechnie przyjętym modelem myślenia o człowieku i zbiorowości, co najmniej w świecie zachodnim. Tymczasem jest coraz bardziej w defensywie. Wynika to albo z tego, że dywagacje o naturze ludzkiej to zupełny miazmat w rozważaniach o potrzebach człowieka, albo z tego że jakaś natura może i w nas jest, ale czynniki zewnętrzne ze stosunkową łatwością ją zniekształcają.
Lęk i złość
Współcześnie, w dobie naporu ekstremizmów politycznych i populizmu na fundamenty liberalnej demokracji, mawia się, że najpoważniejszym zagrożeniem i wrogiem liberalizmu nie jest żadna z innych tradycji ideowych, tylko są nimi lęk i złość. Ekstremiści odebrali lekcję z historii i pogodzili się z tym, że ich ideologie nie wzbudzą wielkiego entuzjazmu w starciu z liberalizmem, który jednak przyniósł wolność i materialny dobrobyt masom krytycznym w poszczególnych społeczeństwach zachodnich. Postawili więc nie na starcie ideowe, a na erodowanie liberalizmu, zaszczepiając ludziom lęk (czasem zasadny, ale przez nich spotęgowany, a czasem zupełnie irracjonalny) oraz złość (na wszystkich poza nimi, „zbawcami świata”). To niestety działa. Może w takim nasileniu lęk i złość zaburzają, deformują naturę ludzką? Może po prostu człowiek wystraszony staje się mniej silny, a człowiek wściekły – mniej dobry, wobec czego liberalizm rozmija się z potrzebami takiego zmienionego człowieka?
Około 15 lat temu się zatrzymał, ale w poprzednich kilku dekadach trwał triumfalny pochód liberalizmu przez liberalno-demokratyczne instytucje. Miarą jego sukcesu była „dyfuzja” jego idei. Niczym cząsteczki ciepłego gazu, idee liberalne przenikały światy konserwatywny i socjaldemokratyczny, sprowadzając je oba bliżej, upodobniając do siebie, tworząc więcej wspólnych pól działania i zgody, w końcu czyniąc z dawnych konkurentów (i jeszcze dawniejszych wrogów) sojuszników i niemalże ideowych przyjaciół. Gdy wskutek tego zamarła demokratyczna konkurencja ideowa, w rolę przeciwwagi dla centrowego, liberalnego mainstreamu weszły prawicowe ekstremizmy o częściowo lewicowych rysach. Dzisiaj liberalizm staje wobec realnego ryzyka odwróconej „dyfuzji”. Czy następna dekada przyniesie proces odwrotny, po którym słowo „liberalizm” znów zmieni znaczenie, bo niczym gąbka wchłonie radykalnie konserwatywne idee ksenofobii i zamykania zachodniej twierdzy przed ludźmi z innych kultur oraz ulegnie radykalnie lewicowym wyzwaniom o wyrzucenie poza nawias liberalizmu idei wolnego rynku?
Wielu chcących widzieć się jako liberałowie ulega jednej, drugiej lub obu pokusom. To się wydaje łatwiejsze w trudnym, współczesnym środowisku politycznym. Jednak misja moralna nie może ulegać intelektualnym modom, presji nastrojów społecznych czy pokoleniowym perturbacjom i zmieniać swój kierunek. Idea człowieka wolnego od przymusu, arbitralnych ograniczeń i z prawem do indywidualnego wyboru nie może nagle dać się napełnić zupełnie przeciwstawną treścią, gdyż zmienił się społeczny klimat. Przez trudne czasy idzie się stojąc na posterunku wartości w ich bastionach, a nie zgłasza akces na czoło szturmujących. Potępiany dzisiaj najczęściej liberalizm gospodarczy jest najmniej popularny w realiach zmiany pokoleniowej, lęków i złości oraz uzależnienia od programów pomocowych państwa socjalnego dlatego, że nie jest – jak reszta liberalizmu – domeną przynależnych jednostce z racji samego jej istnienia wolnościowych uprawnień, tylko raczej domeną pracy i wysiłku, które otwierają potencjalnie (gwarancji nie ma) drogę do dobrobytu. Praca jest mniej fajna niż uprawnienia – to pogląd który nabiera ciężaru z każdym kolejnym pokoleniem od czasu, gdy owe nowe pokolenia rodzą się od razu w dobrobycie.
Ale gospodarczego liberalizmu nie uda się logicznie usunąć poza ramy liberalizmu bez przymiotnika. Stanowi on bowiem proste przedłużenie tych samych wartości wolności, swobody, szerokiego wyboru drogi działania na istotną sferę życia człowieka, jaką jest praca, naturalny środek do realizowania takich potrzeb ludzkich jak aspiracje, ambicje, poczucie sukcesu i obserwowania mierzalnych lub widomych owoców własnego wysiłku. Nie wszyscy ludzie mają takie potrzeby, ale nadal wielu ma i podstawianie im nogi jest formą oczywistego ograniczenia wolności niezgodnego z umową społeczną Locke’a. Rynkowa konkurencja nie przynosi tylko porażek i frustracji, ale także postęp, za którym stoicie w kolejkach wraz z premierą piętnastego ajfona. Własność prywatna zebrana własnym pomysłem, wysiłkiem i pracą jest natomiast nie tylko jednym (nie najważniejszym oczywiście!) z filarów godności człowieka, ale także – pod warunkiem uczciwości jej uzyskania – ważnym aspektem moralnego wymiaru liberalnej misji.
Ufać i kontrolować
Szczególnie szkodliwym aspektem wypychania wolnorynkowej refleksji poza ramy liberalizmu jest fałszywe przeciwstawienie jednostki wspólnocie oraz dóbr prywatnych dobrom publicznym, czyli wspólnym. Jednostka w tej narracji to modelowy egoista, a prywatna własność jest napędzana wyłącznie chciwością. Tymczasem wspólnota i dobro dzielone, publiczne to ostoja solidarności, współpracy, harmonii i ludzkiego ciepła.
Prawda jest jednak taka, że to nie jest dwubiegunowa rzeczywistość. Podejście dwubiegunowe oznacza gotowość oddania pojęcia wspólnoty i wspólnego dobra w domenę państwową, a więc pod polityczną kontrolę rządu. A rząd, nawet w liberalnej demokracji, nie zawsze jest miły i uśmiechnięty, a niemal nigdy nie składa się z aniołów. To nie jest rzeczywistość dwubiegunowa, ponieważ istnieje nadal jeszcze instancja społeczeństwa obywatelskiego – jednostek ludzkich działających razem całkowicie dobrowolnie. Tak wytworzone dobra nie są ani prywatne, ani publiczne/rządowe, są przynależne obywatelom. Pole aktywności społecznej jest nieskończone, nadal nie do końca wykorzystane. Każdy, kto odczuwa „dług” wobec społeczności z powodu odniesionego prywatnie sukcesu, może go „spłacić” angażując czas lub środki w przestrzeni obywatelskiej. Uiszczanie podatków nie jest tutaj jedyną drogą. Podobnie wsparcie, zwłaszcza rozdawanie wędki, może skutecznie, lokalnie i precyzyjnie być udzielone przez tą warstwę współpracy międzyludzkiej.
Mawia się, że zaufanie wobec władzy politycznej jest w głębokim kryzysie. To byłaby nawet dobra wiadomość, bo ludzie władzy nie powinni zanadto ufać. Powinni jej raczej bacznie patrzeć na ręce i to niezależnie od tego, kto ją sprawuje. Problem w tym, że nieufność jest raczej tępą pochodną zaszczepionej ludziom złości, aniżeli konstruktywną postawą obywatelską. Szczególnie że ci sami ludzie tak bardzo nieufający władzy i krytykujący ją za np. rozkradanie państwa dzisiaj zazwyczaj bezgranicznie ufają swoim populistycznym idolom politycznym i wydają się gotowi pójść za nimi w każdy ogień, niczym za guru rządzącym sektą. Nawet rozkradanie państwa przestaje być problemem dla tych rzekomo nieufnych obywateli, gdy złodziejami u władzy są ich milusińscy.
Liberalizm nie jest ideą ufności władzy. Klasyk mawiał, że władza korumpuje, a władza absolutna (niekontrolowana) korumpuje absolutnie (w niekontrolowany sposób). W Polsce za dużo było wokół tego alarmów i temat się „przejadł” nawet wielu dobrym liberałom, ale trzeba nadal niestrudzenie stać na straży państwa prawnego i ograniczonego rządu. Czy słabego rządu? Niekoniecznie. Rząd z liberalnych marzeń powinien być silny tam, gdzie to potrzebne: w relacjach międzynarodowych, w polityce bezpieczeństwa narodowego, w implementacji przepisów prawa, w zapewnieniu dobrej szkoły, skutecznego leczenia i transportu zbiorowego, w ułatwianiu innowacjom drogi na rynek. Ale, owszem, powinien być słaby za każdym razem, gdy jego siła mogłaby uderzyć w wolność obywateli i naruszyć tą naszą umowę z zarania dziejów. Rząd musi być podzielony między wzajemnie się kontrolujące i ograniczające instytucje, musi być pozbawiony narzędzi arbitralnego sprawowania władzy, musi bezwzględnie przestrzegać prawa, musi być transparentny, nie może inwigilować obywatela „na wszelki wypadek”, musi poszerzać zakres wolności kosztem swoich prerogatyw i chronić ją przed zakusami społecznych aktorów.
Musi utrzymać model liberalno-demokratyczny, aby jego władza i prawa popierającej go większości nie wyrosły ponad prawa mniejszości politycznej czy społecznej. Prawa mniejszości, jako tych słabszych, muszą być objęte szczególną troską. Tolerancja musi dotyczyć wszystkich, tak jako dobro którym się zostało objętym, jak i jako powinność obejmowania nią innych. Wszystkich innych. Tam, gdzie logika wyboru demokratycznego koliduje z wymogiem merytorycznym do realizacji misji publicznej, demokracja liberalna może i powinna być uzupełniana logiką merytokratyczną.
W rękach obywateli
Liberalizm jest w kryzysie, a wraz z nim cały zachodni świat (gdyż jest on liberalizmem, a liberalizm nim). Nie udało się na czas dowieść wyników na tyle dobrych, aby wyprzedzić narodziny i eksplozję frustracji. Pojawiła się seria kryzysów, a ekstremiści zrobili resztę swoimi narzędziami lęku i złości. Nasz największy problem to powolność, to antyrewolucyjny charakter liberalizmu. Szukając reform trwałych stawiamy od zawsze na „metodę kuchennego stołu”. Nie konfrontujemy ludzi z nagłymi przemianami moralnymi, społecznymi, kulturowymi czy ekonomicznymi metodą legislacji (w końcu polityczna większość musi szanować prawa mniejszości). Zamiast tego pracujemy u podstaw i czekamy, czekamy, czekamy. Czekamy aż dana reforma zostanie przegadana przy kuchennych stołach w milionach gospodarstw domowych, gdy zostanie oswojona, przestanie budzić – uwaga – lęk i wejdzie w spektrum rzeczy wyobrażalnych, potem możliwych, w końcu wskazanych i nieuniknionych. Czasem trwa to tak długo, że opinia publiczna w swojej gotowości do reformy wyprzedzi polityków. Takie reformy są najskuteczniejsze, najtrwalsze i niepodważalne.
Ale ryzyko frustracji powolnym trybem liberalnego reformowania jest duże. Zawsze było, lecz w połączeniu z szybkimi zmianami społecznymi w Europie ostatnich 30 lat, następującymi samorzutnie, bez oglądania się na legislację, wygenerowało powszechne niezadowolenie z utraty obywatelskiej kontroli nad tokiem zdarzeń. Najprostsza odpowiedź na ten dylemat brzmi „potężniejsza władza rządu i więcej ograniczeń wolności” i głoszą ją populiści. Zadaniem liberałów jest dużo trudniejsze znalezienie drogi ku zwiększeniu władzy obywateli, ich poczucia sprawczości, pewności siebie i roli w państwach. Ku redukcji lęku i złości poprzez przyjęcie na barki dużo większej współodpowiedzialności politycznej. Ku przeżywaniu wolności nie tylko w sferze prywatnej i w trzecim sektorze, ale także głęboko w procesie decydowania politycznego. I ku wzięciu bezpośredniej odpowiedzialności za rezultaty. Tak dopełni się wolność skrojona pod naprawdę dorosłych i odpowiedzialnych ludzi.