Frankowiczom wydawało się, że wzrost wartości kredytu do spłaty stanowi zysk banku, że byli zmuszani do wzięcia takiego kredytu, że żadnych franków tam nie było, bo dostali złotówki. To przekonanie zwykle brało się z niezrozumienia dość zawiłej materii i próby zanalizowania jej na podstawie „zdrowego rozsądku”.
Postaci:
Frankowicze: zdecydowali się na kredyt walutowy, aby kupić mieszkanie. Potem żałowali swojej decyzji i przekonują wszystkich, że wina za nią spada na wszystkich innych, tylko nie na nich samych;
Banki: zarabiają na udzielaniu kredytów, więc działają tak, aby udzielić ich jak najwięcej, a przy okazji cwaniakują, aby ugrać jak najwięcej – co odbija im się czkawką;
Regulatorzy: odpowiedzialni za cały ambaras, ale na tyle sprytnie, że mało kto to dostrzega;
Politycy: widząc szansę na zbicie politycznego kapitału najpierw blokują regulatorów, a potem obiecują pomoc frankowiczom. Zderzeni z konsekwencjami takiej pomocy, wycofują się z zapewnień ;
Złotówkowicze: frajerzy;
Sądy: konflikt toczy się tak długo, że to one zaczynają decydować o rozwiązaniu, bo one w przeciwieństwie do polityków nie mogą uciec od podjęcia decyzji. Konflikt dotyka najwyższych trybunałów polskich i europejskich. Materia jest jednak trudna, a konsekwencje decyzji daleko idące. Robią więc co się da, aby ją możliwie odwlec.
AKT I – miłe złego początki
Głód mieszkań w Polsce jest olbrzymi, a niewielu stać na zakup za gotówkę – pozostaje kredyt. Ale kredytu – nawet pod zastaw mieszkania – nie dostanie każdy. Liczy się zdolność kredytowa, zaś jej ważnym wyznacznikiem jest stosunek wielkości raty do zarobków. Regulator ustala wymogi, zaś banki, które chcą udzielić kredytów oraz klienci chcący je wziąć szukają sposobu na ich obejście. Jednym z pomysłów jest udzielenie kredytu denominowanego w walucie obcej, której oprocentowanie jest niskie. O, choćby we franku szwajcarskim. Niskie oprocentowanie to niższa rata – więc więcej osób kwalifikuje się do kredytu. A nawet te, które kwalifikowały się do kredytu złotowego, często wybierają frankowy – bo tańszy. Różnica w kosztach jest tak duża, że banki znajdują możliwości dodatkowego zarobku na kwestiach kursowych. Czasem zupełnie kuriozalne, np. wymuszając zakup waluty w banku po nierynkowym kursie. Ale korzyści dla klientów przeważają i albo tego nie dostrzegają, albo stwierdzają, że to i tak koszt wart poniesienia. Zresztą w gąszczu zapisów i finansowego lingo sami często się gubią.
Regulatorom nie wydaje się dziwne, że osoby, które były zbyt ryzykowne dla relatywnie bezpieczniejszego kredytu złotowego, nagle okazują się wystarczająco dobrzy dla dużo bardziej ryzykownego produktu. Z czasem pojawiają się wątpliwości i pewne dodatkowe obostrzenia, jednak naprawa sytuacji jest blokowana przez naciski polityczne. Ograniczanie dostępu do kredytu, a co za tym idzie do mieszkań, jest bardzo niepopularne. Tymczasem kredytowo-deweloperska bonanza trwa ku uciesze wszystkich zainteresowanych.
Akt II – gniew ludu
Zwirowania na międzynarodowych rynkach i kolejne kryzysy doprowadziły z jednej strony do umocnienia się franka, z drugiej – do osłabienia złotego. Raty kredytów poszybowały do góry. Ale nawet nie to było najgorsze – w przytłaczającej większości przypadków frankowicze dalej wychodzili na swoich kredytach lepiej niż ci, którzy wzięli kredyty w złotym. Jednak wartość kredytu do spłacenia gwałtownie rosła, często przewyższając wartość nieruchomości. Frankowicze stali się więźniami swoich mieszkaniań. Nie mogli ich sprzedać – bo pieniędzy nie wystarczyłoby na spłatę. Zaś wcześniejsza spłata przy takim kursie nie wydawała się sensowna.
Wśród frankowiczów narastała frustracja, poczucie krzywdy. W wielu przypadkach te krzywdy były urojone. Frankowiczom wydawało się, że wzrost wartości kredytu do spłaty stanowi zysk banku, że byli zmuszani do wzięcia takiego kredytu, że żadnych franków tam nie było, bo dostali złotówki. To przekonanie zwykle brało się z niezrozumienia dość zawiłej materii i próby zanalizowania jej na podstawie „zdrowego rozsądku”. W dużej mierze był to także psychologiczny mechanizm przeniesienia odpowiedzialności z siebie na chciwych i manipulujących banksterów. Banki zaś twardo stały na pozycji, że w umowach nie zmienią ani litery, chyba że byłyby do tego zmuszone prawem (jak na przykład w kwestii obowiązku przyjmowania wpłat w walucie obcej)
Emocji społecznej zaczęła towarzyszyć akcja polityczna. Politycy PiS, którzy wcześniej oponowali przeciwko ograniczaniu frankowej akcji kredytowej, zaczęli deklarować pomoc i wsparcie. Jednak po dojściu do władzy okazywało się, że kosztami nie uda się obciążyć „banksterów”, bo realizacja postulatów frankowiczów powodowałaby upadek kilku dużych banków – a tym samym zagrożenie dla oszczędności milionów Polaków. W efekcie niemałe koszty musiałby przejąć budżet, co skutecznie ostudziło zapał polityków. Tymczasem wydawało się, że z każdą kolejną spłaconą ratą problem sam się rozwiązuje.
Akt III – Sąd Ostateczny
Brak rozwiązania na poziomie systemowym spowodował parcie na rozstrzygnięcia sądowe. Procesy trwały długo i przynosiły bardzo rozmaite wyroki. Z czasem okazało się, że w tej litanii żalów były uzasadnione obiekcje. Okazywało się, że banki często stosowały tzw. klauzule abuzywne, czyli zapisy na niekorzyść klienta, które są prawnie niedozwolone. Były to najczęściej próby wyciśnięcia dodatkowego zysku z takiej umowy w postaci spreadów walutowych, poprzez zmuszenie do zakupu waluty w banku po kursie przez bank arbitralnie wyznaczonym. W sumie przy całej kwocie kredytu były to kwestie stosunkowo nieduże, ale w ostatecznym rozrachunku miały znaczenie kluczowe.
Okazało się bowiem, że wyeliminowanie takiego zapisu powodowało poważne konsekwencje dla samej umowy. Nadzieje banków, że tylko wyrównają straty klientom przeliczając raty do kursu rynkowego (lub NBP) spełzły na niczym. Niektóre sądy posuwały się do unieważniania całych umów. W zasadzie oznaczało to, że strony powinny sobie oddać wzajemnie wypłacone kwoty, a roszczenia obu stron są niezależne od siebie (teoria dwóch kondykcji). Tu kancelarie adwokackie doszły do wniosku, że w grę wchodzi też przedawnienie (które sąd może, ale nie musi uznać). Czyli jeśli kredyt jest starszy niż 3 lata, bank może nie odzyskać niczego, a sam musi zwrócić wszelkie raty z ostatnich 3 lat. To zasadniczo oznacza natychmiastowe bankructwo banku przy większej liczbie takich orzeczeń, bo po prostu traci aktywa. To wersja skrajna, która kosztować mogła banki nawet 250 mld złotych (kiedy ich całkowite kapitały to raptem 160 mld, zaś suma zysków za zeszły rok to 7,5 mld). W efekcie mielibyśmy masowe bankructwa banków (więc frankowicze i tak by pieniędzy nie zobaczyli), upadek Bankowego Funduszu Gwarancyjnego i (prawdopodobnie) przejęcie jego zobowiązań przez budżet.
Czasem sądy traktowały roszczenia per saldo z całej historii kredytu i orzekały o zwrocie jednej lub drugiej stronie tylko wpłaconej nadwyżki. Jeszcze inne wyroki traktowały kredyty jak złotowe z oprocentowaniem frankowym. Wszystko przez bankierską chciwość, aby zarobić te dodatkowe kilka procent na kursie walutowym. Chaos orzeczniczy narastał. Banki i frankowicze zaczęły grać w rosyjską ruletkę – nikt nie wiedział co przyniesie kolejny wyrok, zaś umowy z abuzywnymi zapisami były raczej regułą niż wyjątkiem. Część banków rozpoczęła niechętnie renegocjacje umów. Zaś rosnąca skłonność do renegocjacji po stronie banków spotykała się z rosnącą niechęcią do renegocjacji po stronie frankowiczów. Role odwróciły się.
Aby ograniczyć niepewność konieczne okazało się jednak ustalenie systemowe, ale skoro politycy okazali się w tym zakresie impotentami, zadanie spadło na wysokie sądy. Pierwszy, jeszcze w kwietniu, głos zabrał TSUE. I nie powiedział zbyt wiele. Zasadniczo stwierdził, że to, jak potraktujemy umowy frankowe, zależy od naszych lokalnych decyzji i zarówno ich unieważnienie, jak i przeformatowanie nie jest sprzeczne z regulacjami unijnymi. Z czego niewiele wynika. TSUE stwierdził przy tym, że unieważnianie umów powinno być ostatecznością i umowy powinny obowiązywać przy wyłączeniu klauzul abuzywnych.
7 maja Sąd Najwyższy w siedmioosobowym składzie uznał, że jeśli już do unieważnienia dojdzie, to należy stosować teorię dwóch kondykcji – czyli tej korzystniejszej dla frankowiczów. Jednak jedocześnie uznał, że przedawnienie liczy się nie od daty udzielenia kredytu, tylko od unieważnienia umowy, zażegnując największe zagrożenie dla systemu bankowego. Nie wykluczył także możliwości dochodzenia innych roszczeń przez bank – na przykład wynagrodzenia za udostępnienie kapitału. To nowy straszak banków, które często wyliczają ten koszt na poziomie przekraczającym korzyści z unieważnienia umowy dla frankowiczów – co ma ich skłonić do renegocjacji. Frankowicze twierdzą, że to nieuczciwe, aby banki stosujące niedozwolone zapisy jeszcze na tym korzystały.
Głównym efektem tej uchwały SN jest wykluczenie katastrofy – umorzenia kredytów nie będzie, przynajmniej na razie. Ale to dotyczy przypadku unieważnienia całej umowy – co wedle TSUE powinno być ostatecznością. Otwartym pozostaje pytanie, co powinno być normą. W tym celu I Prezes SN zadała pytania pełnemu składowi Izby Cywilnej SN mające dawać wiążące wskazówki wszystkim sądom, tak aby uporządkować ten chaos. Dwa pytania są tożsame z tym, co znajduje się w opisywanej uchwale SN (czyli dotyczą tego, czy powinna następować kompensata roszczeń czy należy traktować je oddzielnie i od kiedy liczone powinno być przedawnienie). Jedno dotyczy tego, czy banki mogą żądać opłat za udostępnienie kapitału. Kolejne pytanie dotyczy tego, czy można zastępować zapisy abuzywne dotyczące ustalania kursu innymi ustaleniami (czyli np. kurs ustalany przez bank zastąpić kursem NBP, czy dokonywać przewalutowania etc.). Jest ono o tyle dziwne, że TSUE już na nie odpowiedział (i odpowiedź brzmi: „zasadniczo nie”), więc jego zadanie jest nieco nietypowe. Dwa kolejne pytania dotyczą tego, czy da się umowę zamienić na złotówkową czy konieczne jest jej unieważnienie.
Odpowiedzi porządkujące ten chaos miały pojawić się 11 maja. Ale się nie pojawiły i pewnie nie pojawią się przez dłuższą chwilę, bo posiedzenie zostało odroczone bezterminowo. SN poprosił o opinię szereg instytucji – głównie finansowych (ale z jakiegoś powodu także Rzecznika Praw Dziecka). Teraz zacznie się ich pisanie, apotem analiza. Słowem, gorący kartofel został przerzucony dalej. Niewykluczone, że częściowo wyręczy nas jednak TSUE, bo i tam toczy się szereg rozpraw frankowiczów. Tymczasem, jak zwykle, nic nie wiemy.
Fundacja Liberté! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi w dniach 10 – 12.09.2021.
Dowiedz się więcej na stronie: https://igrzyskawolnosci.pl/
Partnerami strategicznymi wydarzenia są: Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń.