Po każdych wyborach – czy to parlamentarnych, czy prezydenckich – zwycięzcy ogłaszają wszem wobec, że dokonała się wola narodu i że suweren ocenił poprzedników oraz wskazał lepszych, bardziej wiarygodnych, wreszcie – godnych zaufania. Naród, społeczeństwo, Polki i Polacy… Ba! Miliony Polaków! Akt wyborczy się dokonał i stała się wola narodu. Takim sposobem kolejni polityczni zwycięzcy przenoszą legitymizację polityczno-prawną na pole retoryczno-dyskursywne. Czy zwycięzcy polityczni słusznie nadają sobie miano realizujących wolę narodu? A może należałoby interpretować uzyskaną przez nich legitymację z ukonstytuowaniem się woli powszechnej? Przyjrzyjmy się tym pojęciom i naświetlmy ich granice.
Rousseau i idea woli powszechnej
Jean-Jacques Rousseau w „Umowie społecznej” stworzył definicyjne i teoretyczne fundamenty idei woli powszechnej, która kształtuje się jako efekt zawartej przez ludzi umowy społecznej (zawarcie umowy ma tu charakter raczej hipotetyczny i domyślny aniżeli historyczny). To poprzez umowę społeczną właśnie „każdy z nas z oddzielna oddaje swą osobę i całą swą moc (puissance) pod naczelne kierownictwo woli powszechnej i wszyscy my pospołu, jako ciało polityczne, przyjmujemy każdego członka jako część niepodzielną całości”[1]. Umowa społeczna skutkuje tym, że „wytwarza sztuczną osobę, mianowicie państwo, które ma taką samą wolę jak osoba naturalna”[2]. Wolę tę – w przeciwieństwie do woli partykularnej – określa Rousseau mianem woli powszechnej. Jej efektem są wszystkie decyzje wspólnoty politycznej podejmowane w celu realizacji dobra wspólnego. Każdy obywatel posiada zatem zarówno wolę prywatną (partykularną), jak i wolę powszechną, albowiem każdy członek wspólnoty politycznej jako obywatel „może pragnąć, by wszyscy płacili podatki, a jako jednostka prywatna może chcieć przyznania ulg wyjątkowych”[3].
Wola powszechna znajduje swoje ucieleśnienie w decyzjach suwerena, w szczególności zaś w tych, które uzyskują odzwierciedlenie w tworzonym prawie, a wszyscy obywatele są zobowiązani woli powszechnej się podporządkować. „Każdy z nas wspólnie oddaje (w społeczności) swoją osobę i całą swą potęgę pod naczelne kierownictwo woli powszechnej”[4]. Jednakże nie należy utożsamiać woli powszechnej z decyzjami podejmowanymi przez parlamentarną większość, będącymi realizacją interesów przez tę większość reprezentowanych.
Rousseau był przeciwnikiem partii politycznych i stowarzyszeń reprezentujących interesy pomniejszych społeczności – suweren i wola powszechna mają bowiem charakter niepodzielny. Nie należy więc mylić woli powszechnej z wolą całego społeczeństwa, bo to „indywidualni obywatele posiadają wolę powszechną”[5]. Można zatem określić wolę powszechną jako „formę deliberującego rozumu, który każdy członek podziela ze wszystkimi innymi obywatelami na podstawie wspólnej koncepcji dobra wspólnego”[6]. Wola powszechna byłaby więc specyficzną zdolnością każdego członka wspólnoty politycznej do wskazywania – w oderwaniu od własnych, egoistycznych interesów – rozwiązań najkorzystniejszych dla wspólnoty politycznej w całości.
Wykazywanie woli powszechnej przez ludzi jest – według Rousseau – warunkiem koniecznym istnienia społeczeństwa. Natomiast by ludzie wolę powszechną mogli wyrażać, muszą się zachowywać rozumnie. Człowiek powinien umieć wyraźnie oddzielić wolę prywatną od woli powszechnej, zdawać sobie sprawę, jakie decyzje suwerena przyniosą pożytek społeczeństwu jako wspólnocie politycznej. Wreszcie – dokonać swoistego epoché, którego skutkiem byłaby umiejętność czasowego „wyłączenia” myślenia w kategoriach interesu prywatnego czy też grupowego, jeśli ten stałby w kolizji z interesem całej wspólnoty politycznej. Dlatego właśnie Rousseau był przeciwnikiem idei reprezentacji, gdyż „nikt nie może nikomu powierzyć zadania formowania w swoim imieniu woli powszechnej”[7]. Tym samym autor „Umowy społecznej” uchodzi raczej za zwolennika tworzenia państw niewielkich terytorialnie, w których możliwe byłoby bezpośrednie uczestnictwo każdego obywatela w formowaniu woli powszechnej. Nie można również nie dostrzegać tego, że tak rozumianą ideę woli powszechnej zbudowano na optymizmie antropologicznym – możliwe, że aż nazbyt niepoprawnym (żeby nie powiedzieć: naiwnym) – i wierze w racjonalność istoty ludzkiej.
Konstytucja i wola narodu
Koncepcji woli powszechnej Rousseau – trudnej do realizacji w praktyce – nie należy utożsamiać z ideą woli narodu czy też woli ludu, jaką można zdefiniować, opierając się na konstytucyjnej koncepcji wspólnoty politycznej. W art. 4 ust. 1 Konstytucji RP z 1997 r. przyjęto formułę, że „Władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej należy do Narodu”, w ust. 2 doprecyzowano jednakowoż, że „Naród sprawuje władzę przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio”. Mamy co prawda do czynienia – jak wskazują konstytucjonaliści – z „pewnym rodzajem fikcji personifikacyjnej, gdyż naród posiada władzę, której nie jest w stanie permanentnie wykonywać, a co najwyżej – panować”, choć w świetle konstytucji naród „jest jednak podmiotem zdolnym do działania – poprzez tworzenie i wyrażanie swojej woli”[8]. Współczesne państwa demokratyczne realizację woli narodu ujmują de facto poprzez proceduralne i instytucjonalne umocowanie zasady przedstawicielstwa. Reprezentację jednak postrzega się przede wszystkim w kategoriach symulacji, czyli przyjmuje się, że „reprezentacja to jedynie symulacja tego, co reprezentowani mogliby uczynić w podobnych okolicznościach, gdyby sami mieli możliwość podejmowania pewnych działań”[9].
W przeciwieństwie więc do idei woli powszechnej u Rousseau, której wyrazicielem musi być niepodzielny suweren, czyli de facto każdy członek wspólnoty politycznej, idea woli narodu przyjmowana we współczesnym konstytucjonalizmie pozwala na swoiste delegowanie uprawnień decyzyjnych przez suwerena na jego przedstawicieli. Oczywiście w tym kontekście pojawia się pytanie dotyczące statusu owego zbiorowego podmiotu, jakim jest naród. Zdaniem konstytucjonalistów „formułowanie precyzyjnej definicji Narodu nie jest ani możliwe, ani potrzebne, bo […] z punktu widzenia procesu wykonywania władzy decydującym kryterium jest posiadanie praw wyborczych”[10]. W polskiej konstytucji – jak zresztą w większości demokratycznych państw współczesnego świata – implicite przyjęto polityczną koncepcję narodu. W preambule pojawia się podmiot zbiorowy scharakteryzowany jako „my, Naród Polski – wszyscy obywatele Rzeczypospolitej”, mający zatem charakter dość inkluzywny. Polski system prawny – z Konstytucją RP na czele – nie sankcjonuje etniczno-kulturowej definicji narodu. Nie ma żadnych odniesień, jakoby wspólnota narodowa – zgodnie z ideami Johanna Herdera – stanowiła wąsko rozumianą wspólnotę języka i kultury, tworzących swoistą «duszę narodową»”[11].
Wolą narodu staje się więc faktycznie wola większości posiadających prawa wyborcze, którzy wzięli udział w procedurze wyborczej. Jednak tak rozumiana wola większości nabiera szczególnego znaczenia w realiach proporcjonalnej ordynacji wyborczej, jak to się dzieje w wypadku polskiego Sejmu czy też części samorządów terytorialnych. Proporcjonalność – zdaniem Hanny Pitkin i Maurice’a Duvergera – zapewnia reprezentację rozumianą mimetycznie. Zakładają oni, że „reprezentacja ma przede wszystkim odwzorowywać społeczeństwo, ma być jego przysłowiową miniaturą, przekrojem socjo-ekonomiczno-politycznym suwerena w pigułce”12. Oczywiście taka interpretacja opiera się na klasycznym rozumieniu partii politycznej jako reprezentacji pewnej części społeczeństwa, którą jesteśmy w stanie scharakteryzować nie tylko poprzez kryteria polityczne, ekonomiczne, społeczne czy kulturowe, lecz także za pomocą kryterium interesu. Wola narodu byłaby więc wolą większości, jednakże tej większości, która ukształtowała się w ramach sformowanej w procedurze wyborczej legislatywy. Wola większości byłaby więc nie tylko wynikiem zwycięstwa wyborczego, ale zarazem gier koalicyjnych i uzgodnień programowych. Taka formuła nie ma oczywiście nic wspólnego z koncepcją woli powszechnej u Rousseau.
Wola wyborców i wyborcze obietnice
Polscy premierzy w swoich przemówieniach programowych zawsze odwołują się do woli wyborców, która tychże premierów doprowadziła do przejmowanej przez nich funkcji. Po ostatnich wyborach parlamentarnych Beata Szydło w exposé udowadniała, że „25 października 2015 r. Polacy opowiedzieli się za zmianą dotychczasowej polityki i formy sprawowania władzy. Ta ogromna potrzeba jest wynikiem ostatnich lat, kiedy to nastąpiło kompletne rozminięcie się oczekiwań obywateli z działaniem rządzących”. Niewiele różnią się te słowa od początku exposé Donalda Tuska, który w 2007 r. przekonywał: „Ja dzisiaj jestem w tym miejscu i mówię do państwa dlatego, że ponad 16 mln Polaków 21 października zdecydowało się zagłosować i dało Polsce, dało naszej ojczyźnie szansę na dobrą zmianę”. Jak widać idea dobrej zmiany pojawiła się jeszcze przed rokiem 2015… Kazimierz Marcinkiewicz w 2005 r. przypominał, że „Naród, najwyższy suweren, udzielił w wolnych wyborach największego poparcia Prawu i Sprawiedliwości”. Każdorazowo w owych wypowiedziach jest mowa o woli wyborców, czyli o konkretnym wyborczym wyniku, dzięki któremu możliwe było ukształtowanie się określonej większości parlamentarnej.
Pojawia się jednak pytanie, czy wola wyborców tak sformułowana jest jednocześnie wolą narodu? Czy wolę wyborców można interpretować jako przejaw woli powszechnej? Pewnie na pierwsze pytanie należałoby odpowiedzieć: „Właściwie tak”, na drugie zaś: „Zdecydowanie nie”. Wola wyborców w systemach współczesnej demokracji reprezentacyjnej nie ma nic wspólnego z tym, co Rousseau rozumiał jako wolę powszechną. Nie tylko dlatego, że zupełnie obca mu była sama idea reprezentacji i delegowania uprawnienia do współdefiniowania woli powszechnej, lecz także z tego względu, że we współczesnych państwach demokratycznych trudno mówić o takiej skali wolności i równości, jaką wyobrażał sobie autor „Umowy społecznej”. Obywatel współtworzący wolę powszechną miał być i racjonalny, i niezależny. We współczesnych systemach demokratycznych górę biorą interesy grupowe, które zwykle są sumą interesów partykularnych – działalność partii politycznych jest kwintesencją tego zjawiska. Rousseau wskazuje również, że „niezbędny jest taki poziom równości, który uniemożliwiłby uzależnienie człowieka od człowieka. Uzależnienie wyklucza bowiem możliwość swobodnego, suwerennego współtworzenia woli powszechnej”[13]. Wcielenie rozwiązań proponowanych przez Rousseau wymagałoby kompletnego przebudowania ustrojów demokratycznych, w rzeczywistości zaś zbudowania zupełnie inaczej funkcjonującego społeczeństwa, a pewnie nawet socjalizacji „nowego człowieka”. A to dziś wydaje się po prostu utopią.
Jeśli postrzegać wolę wyborców jako wolę narodu, wówczas konieczne będzie przede wszystkim odwołanie się do rozwiązań prawnych. Przekazanie legitymacji do reprezentowania społeczeństwa, a tym samym do rządzenia państwem, ma charakter jednorazowy i bezwzględny, choć temporalny. W warunkach polskich legitymacja, jaką uzyskują poprzez wybory posłowie czy senatorowie, ma charakter mandatu wolnego, z którego wynikają trzy przymioty. Są to: uniwersalność – przedstawiciel reprezentuje cały naród; niezależność – ani wyborcy, ani organizacje, ani żadne instytucje nie mogą przedstawicielowi narzucić swojej woli; nieodwołalność – ani wyborcy, ani organizacje nie mogą doprowadzić do przedterminowego wygaśnięcia mandatu[14]. Inaczej sformułowane zostały podstawy prawne mandatu przedstawicielskiego radnych oraz wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. We wszystkich przypadkach możliwe jest przedterminowe doprowadzenie przez społeczność lokalną do wygaszenia mandatu w drodze postępowania referendalnego. Jak więc widać, wola narodu – czy konkretniej wola wspólnoty terytorialnej – może zostać przywołana przed upływem przewidzianej przepisami prawnymi kadencji. Okazuje się więc, że obywatele dysponują skuteczniejszymi narzędziami wymuszenia na swoich lokalnych reprezentantach realizacji woli narodu, a konkretniej: woli większości społeczności lokalnej. Jedyną natomiast formą – pośrednią i odroczoną w czasie – wymuszenia na posłach i senatorach realizacji woli narodu jest groźba nieudzielenia im legitymacji w następnej elekcji.
Jak widać, struktura prawno-instytucjonalna mandatu posła czy senatora jest tak skonstruowana, aby de facto uniezależnić przedstawiciela od rzeczywistej woli narodu, aby pozwolić mu podejmować decyzje w zgodzie z jego aktualną wiedzą (w założeniu jest ona większa i bardziej profesjonalna od wiedzy przeciętnego obywatela) na temat stanu państwa i zarazem w zgodzie z własnym sumieniem, a także w duchu odpowiedzialności za państwo i troski o dobro publiczne. Paradoksalnie taka konstrukcja mandatu przedstawicielskiego bardziej przypomina założenia przyświecające Rousseau w jego koncepcji woli powszechnej, niżby się prima facie wydawało. Jeśli zaś mamy do czynienia z przedstawicielem, który w sposób transparentny i zgodny z uprzednio przedstawionymi obietnicami wyborczymi realizuje program polityczny będący źródłem jego wyborczego sukcesu, wówczas można by mówić również – w pewnym stopniu – o realizacji woli narodu czy też, ujmując precyzyjniej, o realizacji sumarycznej i partykularnej woli większości narodu – niekoniecznie tożsamej z wolą powszechną wedle koncepcji Rousseau.
[1] J.J. Rousseau, Umowa społeczna, Wydawnictwo Antyk, Kęty 2002, s. 23.
[2] A. Bloom, Jean-Jacques Rousseau, przeł. P. Nowak, [w:] L. Strauss, J. Cropsey, Historia filozofii politycznej, Fundacja Augusta hr. Cieszkowskiego, Warszawa 2010, s. 577.
[3] J. Bacławski, Wola powszechna i jej stabilność według koncepcji J.J. Rousseau, „Przegląd Filozoficzny – Nowa Seria” 2012, R. 21, nr 4 (84), s. 186.
[4] J.J. Rousseau, Dz. cyt., s. 19.
[5] Tamże, s. 187.
[6] Tamże, s. 187.
[7] Cz. Porębski, Umowa społeczna według Jana Jakuba Rousseau, „Etyka” 1986, nr 22, s. 219.
[8] G. Kryszeń, Konstytucyjne formy aktywności narodu w procesie sprawowania władzy publicznej, „Przegląd Prawa Konstytucyjnego” 2014, nr 2 (18), s. 157.
[9] J. Szymanek, „Zasada reprezentacji w nowej i ponowoczesnej polityce”, „Wrocławskie Studia Politologiczne” 2014, nr 17, s. 14.
[10] L. Garlicki, Polskie prawo konstytucyjne: zarys wykładu, Liber, Warszawa 1998, s. 53.
[11] R. Wisbert, Historia i edukacja w koncepcjach Johanna Gottfrieda Herdera, [w:] M. Heinz, M. Potępa i Z. Zwoliński (red.), Rozum i świat: Herder i filozofia XVIII, XIX i XX wieku, Wydawnictwo Genessis, Warszawa 2004, s. 162.
[12] J. Szymanek, Nowe interpretacje zasady reprezentacji politycznej, „Przegląd Sejmowy” 2014, R. XXII, nr 6 (125), s. 17.
[13] Cz. Porębski, Dz. cyt., s. 219.
[14] L. Garlicki, Dz. cyt., s. 183.
Sławomir Drelich – politolog i etyk, wykładowca akademicki (UMK w Toruniu) i nauczyciel licealny (I LO w Inowrocławiu), publicysta „Liberté!”
Od redakcji: tekst ukazał się pierwotnie w XXVII numerze Liberté!. Cały numer do kupienia w e-sklepie.
Foto: freeimages.com