Byłem studentem profesora Ryszarda Legutki. Choć – mówiąc oględnie – nie należałem nigdy do jego ulubieńców. Nie zgadzam się z wieloma poglądami krakowskiego filozofa, czemu publicznie dałem choćby wyraz publikując tekst, w którym polemizowałem z poglądami Legutki na temat twórczość Milana Kundery. Autor „Eseju o duszy polskiej” nie jest bohaterem mojej bajki. Jednak jestem pewien, że trzeba bronić profesora. Decyzja sądu jest dla mnie nie tylko zaskoczeniem, co zagrożeniem wartości, które stoją też u zasad zarówno demokracji, jak i społeczeństwa obywatelskiego.
Poglądy profesora Ryszarda Legutki to inspirujący temat dla różnej maści liberalnych i lewicowych publicystów. Pamiętam, kiedy na łamach tygodnika „Solidarność” pisał o „duchowej nędzy wegetarian”. W jednym z odcinków historycznego już telewizyjnego programu „Pegaz” przekonywał, że „studenci filozofii nie powinni słuchać muzyki rockowej, bo ta odciąga ich od czytania klasyków”. Zwykł też mawiać (o czym pisałem w jednym z tekstów opublikowanym na „Liberte”) iż „Hannah Arendt jest jedyną filozofką, która nie napisała żadnego prawdziwego zdania” oraz „czytanie Heideggera jest jak jazda pociągiem, bilety drogie a widoki za oknem niesatysfakcjonujące”.
Zresztą filozof, o którym media lubią pisać, że „nie lubi tolerancji” jest świetnym i dla wielu niedoścignionym eseistą – niech zaświadczy o tym choćby tom „Bez gniewu i uprzedzenia: szkice o książkach, ludziach i ideach” – który w publicystycznym starciu, jeśli mogę pozwolić sobie na futbolowe określenie, nie cofa nogi. Jest też świetnym wykładowców, który podczas zajęć uczciwie mówił zarówno o Trockim, jak i o Allanie Bloomie. Z zajęć z profesorem Ryszardem Legutko pamiętam opowieść o Alexandrze Kojeve. Ten rosyjski filozofów w latach 60-tych wykładał w Paryżu, gdzie był ważnym głosem dla buntujących się studentów. W 1968 roku protestujący ponoć przyszli do Kojeve’a i zapytali: „Mistrzu, co mamy robić”. Kojeve miał odpowiedzieć: „Czytajcie klasyków i uczcie się greki”.
W listopadzie 2009 roku trzech uczniów klasy maturalnej XIV LO we Wrocławiu złożyło dyrektorce szkoły petycję, w której żądali usunięcia symboli religijnych z terenu szkoły. Prof. Ryszard Legutko w publicznych wypowiedziach nazwał uczniów „rozpuszczonymi smarkaczami”, a ich działania „typową szczeniacką zadymą”. Mówił też o „rozwydrzonych i rozpuszczonych przez rodziców smarkaczach”. Uczniowie poczuli się dotknięci i złożyli pozew cywilny. Krakowski sąd okręgowy uznał, że europoseł i były minister edukacji Ryszard Legutko powinien przeprosić dwójkę wrocławskich licealistów – autorów petycji o usunięcie symboli religijnych ze szkoły – za nazwanie ich „rozwydrzonymi smarkaczami”.
Jasne, że profesor Ryszad Legutko w swoim publicystycznym zapędzie powinien raczej przytoczyć cytowaną wyżej opowieść o Kojeve. Nie zrobił tego. Jednak świat, w którym buntujących się 18-latkach, którzy chcą ściągać krzyże ze szkoły, nie można nazwać „smarkaczami” jest dla mnie niepokojący (żadnego znaczenia nie ma fakt, że osobiście jestem przeciw symbolom religijnym w szkole i urzędach państwowych). Chciałbym mieć prawo do nazwania 18 latków, którzy na szyi noszą krzyże celtyckie i stadnie podążają na mecze eskortowani przez oddziały policji, wykrzykując skinheadowskie hasła: „rozwydrzonymi i rozpuszczonymi przez rodziców smarkaczami”, którzy robią „typową szczeniacką zadymę”. Już śpieszę z wyjaśnieniami oburzonym – jedni i drudzy nie łamią prawa, ale w mojej ocenie ich zachowanie jest infantylne.
Dziwi mnie entuzjazm po wyroku w sprawie Legutki. Troje maturzystów – w mojej ocenie zupełnie świadomie – wzięło udział w debacie publicznej. Zbuntowali się nie przeciw polityce kulturalnej miasta czy nieobecności Hannah Arendt na liście lektur szkolnych. Uderzyli w krzyże w szkole. Dobrze to pamiętamy, my też buntowaliśmy się przeciw krzyżom i konieczności noszenia do szkoły obuwia zmiennego. Dziś przestaliśmy być „smarkaczami” i z tego wyrośliśmy. Paru z nas działa w jakiś partiach, niektórzy w takich, które chcą zlikwidować symbole religijne w szkołach. Niektórzy oddając swój wyborczy głos analizują, czy popierana przez nich partia ten postulat spełni. Konsensus to fundament demokracji. Krzyży nie ściąga się pisząc petycje do przewodniczącego klasy. Można to zrobić inaczej. 18-latki powinny to wiedzieć. Inaczej można nazwać ich „smarkaczami”.