Czy z polityką jednak nie jest trochę tak jak z krytyką literacką? Zajmują się nią ludzie, którzy bardzo by chcieli umieć żyć, ale im się to nie udaje, więc wolą innym narzucać teoretyczne rozwiązania rodem z różnych, mniej lub bardziej przeterminowanych, podręczników, biblii i innych kodeksów braku zmian? Podróż w czasie zamiast podróży w przestrzeni? Masturbacja zamiast seksu? Do upadku seksu jeszcze wrócimy, teraz tylko sygnalizuję jego instrumentalne pomijanie.
Ale jaki jest w ogóle sens tak częstego pisania o polityce, kiedy i tak nic się nie zmienia: dla jednych czarne jest czarne, dla drugich białe, trzeci poruszają się w nudzie różnych odcieni szarości, posądzani o lawiranctwo przez najbardziej ortodoksyjnych przedstawicieli dwóch wcześniej wymienionych grup. W sprawach kontrowersyjnych nie zabierając głosu, gdyż przecież obecnie najbardziej piętnowane jest udowadnianie, jeszcze niedawno oczywistej, symetrii między czarnym a białym. Zestawianie skrajności i totalitaryzmów z lewa i prawa. Zestawianie katów i ofiar w obozach i poza nimi. Szukanie dziury w całym, rzekomo spójnym światopoglądzie. Retorycznie i intelektualnie powoli cofamy się do czasów przednowoczesnych, do wytrychów-gotowców, świadczących rzekomo o prawdziwości, a więc słuszności intencji i idących za nimi (jeśli na teoretyzowaniu się nie kończy) czynów. Szarości więc to nie wypadkowa między merytoryką i retoryką czerni i bieli w danym kontekście, tylko marazm braku środka ciężkości. Już o braku pomysłu na kolory nie wspominając nawet wstydliwym szeptem.
A może to prosta kwestia wynikająca z nie do końca udanej transformacji? Może polska rzeczywistość, również medialna, nigdy nie stała się kolorowa, gdyż mentalnie zostaliśmy w czerni, bieli i szarościach? Już w języku mamy rzekomo neutralnego „szarego człowieka”, kiedy „niebieski ptak” czy „paw” pobrzmiewają pejoratywnie, nie pasując do przyjętej polskiej konwencji. I nawet jeśli ktoś się spali – a przecież znamy kolory ognia, podczas gdy telewizory i domowe ogniska potrafią nieźle oszukiwać – to zostaje zwykłym „szarym człowiekiem”, a nad jego mogiłą najbardziej widoczny jest szary lub co najwyżej bezbarwny dym.
A jeżeli już jakiś kolor zawładnie naszą wyobraźnią, musi to być opacznie rozumiana czerwień: od ogólnonarodowej barwy, na swój sposób wykluczającej dyskusję, po symbol totalitarnej rewolucji (jak wyżej). Często w zestawieniu z bielą-czystością, ale i bielą-poddaństwem, zresztą to określenia do bólu bliskoznaczne w chrześcijańsko-patriarchalnym porządku. Moje, erogenne rozumienie bieli w walce ze wspomnianym porządkiem i w jego ramach leży i kwiczy, bynajmniej nie z rozkoszy (jak wyżej).
I możemy sobie tutaj ironizować do woli, ajronizować już sprasowane kolory, przyporządkowane do konkretnych i wciąż tych samych stereotypów. Problem pozostaje ostatecznie nierozwiązywalny, jak samobójstwo w imię jakiejkolwiek idei. Zresztą podchodząc do tematu humanistycznie i humanitarnie, z punktu widzenia winy i należnej kary to śmierć jednej osoby jest tak samo dotkliwa jak śmierć milionów, nie ma tutaj prostych przełożeń ilościowych, a zwłaszcza jakościowych. W ten sposób pojedynczy samobójca dokonuje zamachu na życie ludzkie, dopuszcza się więc ludobójstwa. Korekty nie zapewnia tutaj list skarg i zażaleń do ludożerców, czyli barbarzyńców, którzy przecież inspirują każde zło i pełne empatii przemowy na pogrzebach demokracji. Do odpowiedzialności zbiorowej i empatii jeszcze wrócimy, teraz tylko sygnalizuję ich obosiecznie wypaczający charakter.
Tylko co do tego wszystkiego ma literatura? Przecież nawet wspomniany „szary człowiek” funkcjonował w ramach bardzo tendencyjnej fabuły i dokonał jednej, wtórnej akcji, którą niejako kompromituje słabo uargumentowany kontekst ucisku i braku wyjścia. Zawsze jest jakieś wyjście, po stronie żywych, tutaj czerń i biel może wybrzmieć wiarygodnie, w jedynym pewnym kontekście nieuchronnej, ale naturalnej śmierci, niezaprzeczalnym nawet w świetle tylu zmartwychwstań demonów przeszłości. Wiarygodność to złożoność, powtarzalność w drodze do jakiejś formy braku doskonałości, ze świadomością banału i oczywistości, ości stających w gardle o bezwzględnie zbyt wysoko lub nisko ustawionym głosie, obecnych w kiczu początku i kiczu końca. Może jest to nawet tęcza, jako symbol przymierza z jedynym istniejącym bogiem – zdrowym rozsądkiem.
Ale Polacy już tak lubią odjaniepawlać, panteon bohaterów budując z trupów, bo przecież tylko w wątpliwym, nieudokumentowanym życiu po życiu można zostać świętym. Za późno z pieca wyjętym. Taka literatura jak obowiązkowa lektura. A z drugiej strony duma pomieszana ze wstydem. Bo przecież polskość. Bo jakaś przaśność, kiczowata kolorowość. Bo jakaś pierdolona husaria i ciągłe cytowanie klasyków. Bo jakiś chocholi taniec i pełne ludzi stodoły – piękne wioski, które pięknie płoną. Bezpłciowość, szarość – trzecia połowa, która nam się należy w każdym zremisowanym meczu. I stąd ta mantrowo powtarzana sekwencja modlitwy o wysuszenie korzeni i przerobienie ich na przyprawy do godniejszych światopoglądowo i wielkomiejsko kultur: moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. Popioły, wiecznie sypiące się na głowy w czarno-białym krajobrazie. Biało-czerwonym? Bez różnicy. Niczym deszcz meteorytów, mający zaorać nasze polskie dinozaury, nawet jeśli chodziło o te najbardziej waleczne i pokojowe. Taka polityka historyczna, takie przegrane powstania równoległych światów, wygrywane w głowach przy wykorzystaniu patetycznych nut. Brutalny patriotyzm i łagodny kosmopolityzm. Polityka i literatura? Znowu skrajności. I tak bezustannie, wzdłuż coraz wyższych i szerszych barykad. Jak żyć? Jak w tym wszystkim pisać?
***
Ten tekst miał powstać wcześniej, żeby się rozprawić z bezsensem stygmatyzowania i uogólniania zarazem. Po drodze pojawiło się jednak kilka szczytów absurdu, które zmusiły mnie do rozbijania polskich obozów możliwie najbliżej celu uświęcającego środki. Znowu biel, znowu mgła – katastrofa! Szczyty absurdu wyrosły nie tylko w Warszawie, ale i w Tel Awiwie (proszę czytać ze zrozumieniem długości i długotrwałości różnych interesów). Polityka zaczęła się mylić z empatią. Antysemityzm z niezgodą na jedynie słuszne, bo dotyczące odwiecznych ofiar działania w sferze pamięci i post-pamięci. W społeczeństwie rzekomo coraz bardziej wyzwolonym, w setną rocznicę odzyskania niepodległości, odpowiedzialność zbiorowa zastąpiła seks zbiorowy. Ten ostatni – wciąż i niestety – temat chętnie rozwinę w jednym z następnych tekstów, gdyż każdemu i każdej z nas, w świetle nadwerężonej wytrzymałości organizmów ludzkich i nieludzkich, zdecydowanie przydałoby się więcej bezpretensjonalnej przyjemności.
