Nie lubię pisać o opozycji. Kto lubi? Nie ma w sobie nic z tej pociągającej, acz mrocznej atrakcyjności PiS-u. Bądźmy szczerzy – gdy mówimy, że PiS szkodzi wszystkim i wszystkiemu w naszym kraju, to mamy namyśli „wszystkim i wszystkiemu, poza nami – publicystami politycznymi”. Dla nas PiS jest niczym kryzys na Białorusi dla premiera Morawieckiego. To polityczne złoto.
7 lat temu z okładem PiS zabrał nas na szaloną wycieczkę kolejką górską – i Kochani, ona trwa i się nie kończy. Żadnych sezonów ogórkowych! Żadnej chwili wytchnienia! Czasem chce się krzyczeć ze strachu. Czasem wbrew nam samym rozlega się histeryczny nieco śmiech. Czasem niedowierzanie aż wyciska łzy. Czasem natomiast chce się po prostu rzygać. Ale nie jest nudno i już na pewno jest o czym pisać.
To chyba także tajemnica sukcesu Donalda Trumpa w USA. Owszem, ma on swoich fanatycznych zwolenników, którzy autentycznie chcą, aby miał władzę. Ale nikt mnie nie przekona, że oni mają w Ameryce większość. Po prostu na Trumpa dodatkowo głosują miliony takich, którzy uznali, że nie robi różnicy, kto rządzi, ale pod Trumpem każdy dzień będzie dniem w cyrku, a poszczególni prowadzący programy late night czy komicy w konwencji stand-up będą mieli materiał na niekończący się karnawał niezłej rozrywki.
To chyba też zrozumiał nawet Jarosław Kaczyński i ruszył w trasę po Polsce z dość komedianckim programem. Przecież to kopalnia przezabawnych i niepoprawnych politycznie cytatów! Czego więcej oczekiwać od ostrej jak brzytwa rozrywki?
Opozycja jest zaś tak nudna, że nawet w tekście o niej zdążyłem już połowę napisać o PiS-ie. W zasadzie jedynym ekscytującym obecnie tematem z nią związanym jest kwestia wspólnej listy wyborczej lub jej braku. Publicyści piszą o tym na opozycyjny Berdyczów i argumentują. Od prawie roku. Co za nuda… Ileż można? Tego się czytać nie da.
Zamiast o programie i – LOL – wizji Polski, co rusz słyszymy więc, kto kogo i jak bardzo na opozycji lubi/nie lubi. Tusk na przykład lubi wszystkich i chce jednej listy, ale inni podejrzewają go o niecne zamiary, bo począwszy od Unii Wolności niejedną partię już pożarł i popił kieliszkiem czerwonego wina. Lewica też się pisze na wspólną listę, ale pod warunkiem napisania jej większości programu (tu z kolei czerwony byłby więc atrament). Tusk z Lewicą może, ale tylko o ile Hołownia i Kosiniak też się przyłączą. Oni zaś do Tuska nie chcą, bo za czerwonym winem nie przepadają. Kosiniak chce tylko z Hołownią. Hołownia niekoniecznie chce nawet z samym Kosiniakiem. Lider Polski2050 ma w domu prywatną kaplicę i chyba do samotnego kontemplowania np. klimatycznej katastrofy jest przyzwyczajony. Kosiniak zaś ma tysiące kolegów partyjnych przyzwyczajonych do udziału PSL w koalicji i boi się wyborczych progów.
Te awanse i zranione uczucia kojarzą się randkowaniem. Trochę w stylu „Randki w ciemno” to się toczy, bo ostatecznie ułożenie list może być dość przypadkowe i poczynione pod presją czasu. Kto tam się będzie wtedy szczegółom przyglądał? Tymczasem format „Randki w ciemno” jest bardziej „dziaderski” niż samochód z silnikiem diesla. Żyjemy raczej w epoce „Magii nagości” i publiczność od liderów opozycji domaga się, aby stanęli przed nią rozebrani do rosołu (choć może lepiej w przenośni niż dosłownie) i wyłożyli kawę na ławę. Co, kiedy, jak, po co, z kim, bez kogo. Jako nieszczęsny ich wyborca niniejszym wpisuję to na pierwsze miejsce mojego listu do św. Mikołaja.