Jeśli ktoś się opowiada za pokojem, a nie za wojną, to z miejsca zyskuje poklask. Rozumieli to już nawet komuniści, więc toczyli różne wojny i prześladowali miliony ludzi, skrzętnie ukrywając to za pierwszomajowymi chorągiewkami, zadrukowanymi we wzór „gołąbek pokoju”. Także i dzisiaj – gdy zagrożenie geopolityczne zaczyna w Europie przybierać wymiar egzystencjalny, a wewnętrzne konflikty polityczne rozłupują społeczeństwa na pół i pod znakiem zapytania stawiają przyszłość demokracji – wzywanie do pokoju zaczyna wielu wyglądać niczym intratny interes.
Uniwersytet Viadrina to wspólny, polsko-niemiecki skarb i ważny ośrodek w dwustronnych relacjach. Para moich najlepszych przyjaciół ukończyła tam studia w podniosłej atmosferze tych lat tuż przed wejściem Polski do Europy. Ale jest to także uczelnia zlokalizowana w dawnej NRD, a więc jej dzisiejsi studenci i jej kadra rekrutują się w znacznej mierze ze społeczeństwa niemieckiego wschodu i do ich zapatrywań musi się ona jakoś umieć ustosunkować. A jak to społeczeństwo dziś wygląda?
Około co trzeci Niemiec ze wschodu popiera skrajnie prawicową AfD, która w trzech z pięciu krajów związkowych dawnej NRD jest zaklasyfikowana jako ekstremistyczna i stanowiąca zagrożenie dla ładu konstytucyjnego kraju. Do tego jakieś 15% opowiada się za nową partią niejakiej Sahry Wagenknecht, która kreatywnie łączy różne wątki i swojej ksenofobii oraz szowinizmowi nadaje komunizujący posmak. Do tego dochodzi kilka procent zwolenników Partii Lewicy, czyli oficjalnej spadkobierczyni reżimu SED i Stasi, no i mamy większość…
Dawna NRD pozostaje więc obszarem, na którym naiwny pacyfizm, postkomunistyczna melancholia oraz prorosyjska mięta mają się nader dobrze. To dlatego podejrzliwość po naszej stronie Odry budzi inicjatywa Viadriny, aby jesienią, tegoroczną konferencję poświęconą pamięci Władysława Bartoszewskiego zorientować na temat „osiągania pokoju drogą dyplomacji”.
Temat i idea są oczywiście piękne, ale – jak nauczyły nas w Polsce te gołąbki na czerwonych chorągiewkach 1 maja – cholernie ważny jest kontekst. A jesienią tego roku szykuje się taki oto kontekst, że europejskim czempionem wzywania o dyplomatyczne osiągnięcie pokoju będzie najpewniej Wowa Putin, pragnący tą drogą przypieczętować pożarcie trzeciej części ziem Ukrainy. Wśród jego klakierów znajdzie się Donald Trump w gorącej fazie kampanii wyborczej i – obawiam się – ze dwie trzecie mieszkańców ziem dawnej NRD. Czy nadal hasła pokojowe będą wyglądać ładnie? Czy może po prostu zapachnie Monachium 1938?
W Polsce uważamy się za cwańszych i naszą pozycję w UE w tym nowym rozdaniu budujemy na nader słusznym „a nie mówiliśmy?” co do planów Wowy. To dobrze, ale i u nas naiwność niekiedy wyłazi na wierzch. Polaryzacja społeczna w kraju straszna i niejeden ma dość polityki, przez którą nie może się już spokojnie ze szwagrem wódki napić po rezurekcji czy też oczepinach. Hasło pokoju (albo „depolaryzacji”) może politykom je głoszącym przynieść przychylność u całkiem sporych mas społecznych, więc są i chętni, aby je głosić.
Czy jednak aby na pewno moment, w którym w końcu (po tak wielu latach przemilczania, ignorowania i traktowania z przymrużeniem oka tego, co pisali Piątek z Rzeczkowskim) ujawniają się konkretne fakty co do powiązań części polskiej prawicy z wrogim Polsce krajem, jest momentem właściwym na szarżowanie „grubą kreską” i hasłem „kochajmy się!”? Czym w gruncie rzeczy chce być ta narracja? Że to, co prawda, byli jednak rzeczywiście ruscy agenci, ale tacy milusi, swojscy, takie w zasadzie nieboraki? Że nie ma po co tego nadmiernie badać i rozliczać, bo się pogniewają? Jaki miałby być końcowy rezultat zamiecenia pod dywan czegoś, co było całą epoką w dziejach polskiej państwowości i to epoką, która nieomal strąciła Polskę w inną, straszliwą rzeczywistość geopolityczną?
Pokój warto przede wszystkim uzyskać samemu ze sobą. Taki pokój mamy, gdy z czystym sumieniem możemy powiedzieć, że dopełniliśmy obowiązków wobec kraju i wspólnoty i że zostawiamy je zabezpieczone. Droga do takiego pokoju rzadko usłana jest rożami, a gołąbkami na chorągiewkach to dosłownie nigdy.