Tullock o paradoksach demokracji
Poniżej krótkie i luźne streszczenie wykładu Gordona Tullocka.
Według wszelkich ocen Republika Rzymska była bardzo skutecznym rządem, choć miała dziwaczny sposób podejmowania decyzji: konsultowali się z Auspicjum. Zaglądali do wnętrzności wątroby woła i stąd wnioskowali czy dana polityka podoba się bogom, czy też nie. Wątroba była nośnikiem woli bożej. Sukces Rzymu przez taki długi okres czasu dowodzi, że nawet perwersyjny sposób podejmowania decyzji politycznych wcale nie musi prowadzić do katastrofy. Rzymianie uważali, iż w ten sposób kieruje nimi bóstwo. My w czasach dzisiejszych wiemy, że to były po prostu losowe wyniki.
Sęk w tym, że od dłuższego czasu istnieje matematyczny dowód, że my w czasach dzisiejszych robimy coś bardzo podobnego. Choć wiele decyzji politycznych podlega władzy dyskrecjonalnej biurokratów, znaczna większość jest podejmowana za pomocą głosowania. Istnieje matematyczny dowód, który potwierdza, że wynik głosowania (każdego głosowania!) jest losowy. Tak, jak Rzymianie uważali, iż prowadzi ich wola boska, podczas gdy prowadził ich ślepy los, tak my uważamy, że jesteśmy prowadzeni przez wolę ludu, a w istocie także prowadzi nas ślepy los.
Gdy wgryziemy się w prace matematycznie uzasadniające niemożliwość demokracji, jednocześnie dowiemy się, iż demokracja jest najlepszym sposobem rządów. Orwell by nazwał to zjawisko „dwójmyśleniem”. Nawet wielu pośród badaczy dowodzących zawodność różnych metod głosowania, sami pozostają przy przekonaniu, iż nie ma dla niej alternatywy.
Kenneth Arrow – wybitny ekonomista i laureat Nagrody Nobla – choć nie był pierwszym, który dowodził niemożliwości demokracji, to jednak udało mu się spopularyzować to zagadnienie i wyprowadzić formalny dowód, obecnie znany jako „Twierdzenie Arrowa”. Na czym ono polega? Wyobraź sobie, że mamy malusieńką demokrację z trzema osobami: osoba 1, osoba 2 i osoba 3. Osoby te podejmują w głosowaniu decyzję z trzech różnych alternatyw: alternatywa A, alternatywa B, alternatywa C. Preferencje wyborcze tych trzech osób są następujące:
1 2 3
A B C
B C A
C A B
Jeśli pod głosowanie zostanie poddany wybór „A czy B” to A wygra. Z kolei w głosowaniu „A czy C” to C wygra. Ale – co zadziwiające i zupełnie sprzeczne z intuicją! – jeśli pod głosowanie zostanie poddane „C czy B” to B wygra. To zjawisko nasi nazwę „cyklów większości” („cycles of majority”). Problem polega na tym, że wynik głosowania zawsze zależy od kolejności głosowania. Dodatkowo, jeśli porządek głosowania jest także ustalany przez głosowanie to cykl się powtórzy. Zatem wynik głosowania jest zawsze losowy. QED.
Arrow udowodnił także, że każda z wielu istniejących na świecie metod głosowania, podlega jakieś formie tego paradoksu. Stąd można dojść do wniosku, że głosowanie niewiele się różni od podejmowania decyzji na podstawie wnętrzności wątroby woła.
Praktyczne konsekwencje tego formalnego dowodu są jeszcze bardziej zatrważające. Rządy krajów są wybierane na podstawie różnych losowych metod. Dla przykładu ta sama liczba takich samych głosów, która sprawiła, że Bill Clinton wygrał wybory i został prezydentem USA, przyniosłaby skutek odwrotny – przegrałby – gdyby użyto systemu głosowania, który stosuje się w Izraelu czy w Holandii do wyłonienia premiera. Wygrana bądź przegrana w wyborach zależy od zastosowanego mechanizmu losującego (metody i kolejności głosowania).
Dodatkowo dowiedziono, że przy stałej liczbie uczestników głosowania i przy stałych preferencjach głosowania każdy z wyników może zostać otrzymany przy odpowiednim skonstruowaniu porządku głosowania. A to oznacza z kolei, że większy wpływ na ostateczną decyzję ma ten, kto projektuje i organizuje system wyborczy niż osoby biorące udział w głosowaniu. Jak się można domyślić: głosowanie, aby wybrać metodę głosowania również nie ma sensu.
Powszechne jest wśród historyków przekonanie, że kapłani, którzy organizowali ceremonię wróżenia z wątroby woła, nie mówili tego, co wnętrzności „naprawdę mówią”, ale raczej to, co chcieliby, żeby tam było. Oczywiście, nie oznacza to, że byli niegodziwymi ludźmi. Po prostu kapłani troszczyli się, żeby dobre decyzje – w ich przekonaniu – były podejmowane. Podobnie jest we współczesnych demokracjach – osoby, które kontrolują porządek głosowania same ustalają go w taki sposób, żeby wyszło tak, aby dobra decyzja – w ich przekonaniu – została podjęta.
Nie upraszcza sprawy także fakt, że większość ludzi nie ma w ogóle „funkcji preferencji” (ustalonego porządku preferencji). W niektórych kwestiach w ogóle nie da się mieć „funkcji preferencji”, gdyż niekiedy głosujemy pośród osób czy spraw, których zupełnie nie znamy (i nie możemy poznać, bo nie ma w zasięgu wystarczających pewnych informacji). Fakt, że politycy często w czasie kampanii mówią co innego, a po dojściu do władzy robią co innego, też dodatkowo powoduje jeszcze większą losowość wyniku.
Żeby pojąć jak dziwną mamy metodę podejmowanie decyzji wyobraźmy sobie taką historyjkę:
Człowiek wchodzi do restauracji i pyta o to, co jest w menu. Kelner odpowiada: befsztyk i kurczak. Więc klient odpowiada: poproszę befsztyka. Po chwili kelner podchodzi i mówi: przepraszam, zapomniałem, mamy też homara. Na to klient odpowiada: to zupełnie zmienia postać rzeczy – w takim razie poproszę kurczaka.
Będąc świadkami takiej sytuacji doszlibyśmy do oczywistego wniosku, że ten człowiek jest poważnie zaburzony. Nie używamy jednak tej samej miary do oceny decyzji podjętych w wyniku głosowania, które chronicznie narażone są na takie zaburzenia. Te uważamy zawsze za racjonalne i zawsze wyrażające „wolę ludu”. Sporą taryfę ulgową ma wybór kolektywny w porównaniu do indywidualnego.
Duncan Black w czasach współczesnych odkrył paradoks – nie on jedyny, poza nim m.in. odkrył go Lewis Caroll, znany pisarz, autor „Alicji w Krainie Czarów” – który dzisiaj nazywamy „Twierdzeniem medianowego wyborcy”. Jeśli jest sytuacja, w której polityków można umieścić na jednowymiarowej osi oddającej preferencje wyborców, to wynik głosowania będzie zmierzał do medianowego wyborcy. W rzeczywistości większość demokratycznych wyborów jest bardziej skomplikowana. Jednak wiele badań statystycznych potwierdza, że coś podobnego ma miejsce w rzeczywistych wyborach. Badania te dotyczą głównie USA, w których ta sytuacja jest bardziej prawdopodobna, gdyż jest tam system dwupartyjny. W Izraelu dla przykładu taka sytuacja ma mniejsze prawdopodobieństwo, gdyż obok dwóch dużych partii są także dwie mniejsze religijne partie. Partie duże (świeckie) i mniejsze (religijne) z całą pewnością nie leżą na tej samej osi preferencji – jest tych osi zwyczajnie więcej i czasami się nakładają na siebie, a czasami nie.
Jest jeszcze jeden problem z głosowaniem. Jeśli przyjrzymy się głębiej funkcjonowaniu dowolnej demokracji, z łatwością dostrzeżemy, że odbywa się tam znaczny handel głosami: ja zagłosuje na Twój projekt, pod warunkiem, że Ty zagłosujesz na mój. Znana jest historia senatora z Arizony, który był wielkim zwolennikiem ochrony środowiska na Alasce. A był zwolennikiem ochrony Alaski dlatego, że w ten sposób mógł zdobyć znaczną część głosów (od senatorów z Alaski) na projekty, które bynajmniej nie chroniły środowiska w Arizonie, ale na których mu osobiście zależało. W rezultacie owocem jego handlu jest Central Arizona Project, dzięki któremu woda, którą konsumują Arizończycy jest nie tylko droższa, ale i gorszej jakości. Projekt kosztował rząd federalny $2 mld. Taka jest logika polityki.
Czy demokracja zatem jest generatorem decyzji losowych? Byłoby tak, gdybyśmy wybierali pośród stałych alternatyw. W istocie we współczesnych demokracjach nie możemy z matematyczną precyzją określić wynik wyborów, ale proces głosowania ogranicza spektrum wyboru do pewnej puli potencjalnych wygranych. W istocie losujemy pewien kubełek potencjalnych decyzji – to, co z kubełka zostanie wprowadzone w życie zależy w głównej mierze już od władzy dyskrecjonalnej.