Władysław Frasyniuk na łamach poniedziałkowej (24.01.2023) „Wyborczej” słusznie wytyka opozycji, że nie trzyma się pryncypiów („po naszej stronie nie widać wartości, nie widać zasad”), czy gani za koniunkturalizm. Prognozuje zwycięstwo PiS w nadchodzących wyborach parlamentarnych, a winą za to, że nie powstanie jedna lista obarcza wszystkie partie demokratycznej opozycji, choć zapewne w różnym stopniu.
Władysław (pozwalam sobie, bo jesteśmy po imieniu) jest słusznie zawiedziony, że opozycyjne ugrupowania nie wzniosą się ponad własny, partykularny interes i nie zrezygnują z części własnych ambicji, aby na jednej liście wspólnie odsunąć PiS od władzy. To ze wszech miar słuszne oczekiwanie, ale takoż też romantyczne i naiwne.
U źródła problemu, nazywanego ogólnikowo „dlaczego nie powstanie jedna lista” leży powszechne niestety podejście partii politycznych, a szczególnie ich liderów, do tego czym te nadchodzące wybory będą. Partie opozycyjne, nie traktują tych wyborów jako sprawę życia lub śmierci. Co więcej – nie traktowały tak poprzednich parlamentarnych ani nie potraktowały tak ostatnich prezydenckich. W jednym i drugim plebiscycie górę nad interesem wspólnym wziął interes partyjny. Najlepszym na to dowodem jest z jednej strony kłótnia o to, czy w ogóle brać w udział w wyborach, zdaniem wielu – nielegalnych (prezydenckie), a z drugiej roszada PO i zamiana Małgorzaty Kidawy – Błońskiej na Rafała Trzaskowskiego, podczas gdy przynajmniej kilka sondaży dawało konserwatywnemu Hołowni zwycięstwo w II turze nad konserwatywnym Dudą.
Platforma nawet nie rozważała poparcia Hołowni zamiast wystawiania Trzaskowskiego i szczerze mówiąc kompletnie mnie to nie dziwi.
Bo polityka tak nie wygląda. Nie wystawienie własnego kandydata w wyborach prezydenckich niemal zawsze kończy się tragedią. Gdyby PO poparła więc Hołownię, działałaby wbrew własnemu interesowi.
Partie nie patrzą na te wybory tak jak my, ludzie, którzy wychodzili na ulicę. Dla nas, współorganizujących w miastach Polski spotkania w ramach Tour de Konstytucja, czy maszerujących ze Strajkiem Kobiet, będzie katastrofą, jeśli nie wygramy. Dla nich – będzie szkodą, ale nie dramatem.
Tusk przecież wejdzie do sejmu, Hołownia wejdzie do sejmu, Zandberg wejdzie, Czarzasty wejdzie, Kosiniak – Kamysz pewnie wejdzie.
Ok – nie odbiorą PiS-owi władzy, ale będą mieli pensje, immunitet, spokój na 4 lata. Oni i ich posłowie. A potem się zobaczy.
Władysław na to patrzy romantycznie i ja ten romantyzm rozumiem. Patrzy z perspektywy człowieka, dla którego interes nas, ludzi praworządnych, jest w sposób nie do zakwestionowania najważniejszy. Ten pryncypializm Frasyniuk przejawia od zawsze, kosztował go kilka lat więzienia.
Podoba mi się i podziwiam taką postawę, zastanawiając się, czy byłbym do podobnego romantyzmu zdolny.
Też bym chciał, aby partie w sytuacji, w której jesteśmy, mając u władzy drani, złodziei, oszustów, swoje polityczne ambicje złożyły na ołtarzu ważniejszej sprawy. Ale nawet dzisiaj, partie opozycyjne, również PO, patrzą głównie na czubek swojego nosa.
Nie udawajmy, że jakaś partia na opozycji kieruje się tylko interesem naszym, wyborców, bo nie kieruje się. Tak po prostu działa polityka. Polityka to nie zadośćuczynienie społecznym oczekiwaniom, to, zdaniem Maksa Webera, „wszystkie działania, które wiążą się z dążeniem do władzy i wywierania wpływu na podział władzy w obrębie państwa lub poza państwami”.
Tylko tyle. Polityk to nie działacz organizacji charytatywnej (a szkoda), raczej sprzedawca lodówek, który ma plan do zrealizowania, bo inaczej nie dostanie premii.
To, co robią partie w kwestii „jednej listy” nie zaskakuje mnie. Hołownia, zakładam, faktycznie szczerze chce zmienić Polskę, ale na dziś jego cel nr 1 to wprowadzenie możliwie dużej liczby posłów do sejmu. Nie dlatego, że ma złe intencje – dlatego, że to mu pomoże, tak sądzi, zmienić Polskę.
On się boi, zresztą słusznie, że jeśli zadeklaruje wejście na jedną listę z PO, jego poparcie zacznie spadać i na jesieni będzie wynosiło 7% albo mniej.
Nietrudno sobie wyobrazić Tuska, który powie wtedy – „czemu ja ci mam, chłopie, odstąpić dwójki na listach we Wrocławiu, Gdańsku, Poznaniu, skoro masz takie mizerne poparcie? Bierz trzecie miejsca i się ciesz”.
Jeśli Hołownia weźmie te „trójki” to wprowadzi do sejmu 15 posłów, a nie 40 i za dwa lata Polski 2050 nie będzie w polityce, tak jak dziś nie ma praktycznie Nowoczesnej.
W tym właśnie upatruję częściową odpowiedzialność Platformy za to, że tej jednej listy nie będzie – Tusk nie był, niestety, w stanie przekonać Hołowni i innych mniejszych partii, że ich nie zje, albo nie zmarginalizuje po wyborach.
Zje ich, zmarginalizuje, tak jak zmarginalizował Olechowskiego, Płażyńskiego, Piskorskiego, Rokitę, Nowoczesną i niedawno Trzaskowskiego, który swoją drogą mocno to Tuskowi ułatwił nie dyskontując w porę dobrego wyniku w wyborach prezydenckich.
Okazuje się, że dla Tuska połknąć rywali na opozycji jest tak samo ważne, a może i ważniejsze, jak odebrać władzę PiS-owi. Dla mniejszych zaś partii najważniejsze to wejść dziś do sejmu i pozyskać możliwie duży stan posiadania (ilość posłów). Przy takiej rozbieżności interesów nie mogło być inaczej – jednej listy nie będzie. I tyle.
Nie dzieląc winy procentowo – kto w jakim stopniu zawalił, że tej listy nie będzie – uważam, że zawalili wszyscy.
Autor zdjęcia: Old Youth
