Nie jesteśmy już jednym społeczeństwem. Być może nigdy nim nie byliśmy i chyba nie zamierzamy nim być w najbliższym czasie. Jeden naród okazuje się być mitem, a każda ze stron sporu chce wykrzyczeć swój i tylko swój gniew – niestety nikt nikogo nie słucha. Jest strach, emocje i poczucie przegranej, nawet zwycięzcy nie są pewni swego.
Słowa wiele znaczą, to truizm ale ma on potwierdzenie w rzeczywistości. Za każdym razem, gdy w przestrzeni publicznej padają słowa o wykluczaniu różnych grup społecznych – zwiększa się ilość przestępstw z nienawiści. Potem, poziom spada, ale nigdy nie wraca do punktu wyjścia, tylko pozostaje nieco wyższy. To taka nowa normalność. Za każdym razem, gdy politycy wykorzystują nowe oskarżenia w swojej kampanii – słowa te zostają w jakiś sposób z nami. Zabójstwo prezydenta Adamowicza w zasadzie niczego nas nie nauczyło, ot po prostu przeszliśmy nad nim do porządku dziennego. I dalej krzyczymy. Albo próbujemy wykrzyczeć swój ból po stracie, albo swój strach.
Czas przedłużonej kampanii trwającej przez cały 2019 i połowę 2020 – ta najdłuższa kampania nowoczesnej Polski, tylko pogłębiła podziały i zmniejszyła przestrzeń rozmowy. Liberałowie stracili kontakt z klasami ludowymi, te ostatnie z kolei machnęły ręką na elity które i tak nie chcą ich rozumieć. Cały spór rozpatruje w dwóch wymiarach.
Gospodarka (to pojęcie bardzo umowne)
Tak, klasy ludowe głosują swoimi interesami – które nader często okazują się inne od klas wyższych. Zdziwienie raczej budzi fakt, że klasy wyższe są tym zaskoczone. W naszym oglądzie – jeśli ktoś nawołuje do niskich podatków i pomocy przedsiębiorcom – to jest to propaństwowe podejście godne pochwały. Gdy klasy ludowe chcą tego samego dla siebie – to są niebezpiecznymi roszczeniowcami. W rzeczywistości jednak i może wbrew pozorom, klasa średnia jest o wiele bliższa właśnie owym klasom ludowym niż sama byłaby gotowa przyznać. Wiadomo, jej własne aspiracje powodują, że patrzy w drugą stronę i to dobrze. Często jednak drogi awansu społecznego są zamknięte, nie ma jeszcze u nas sytuacji jak na zachodzie Europy, ale wbrew pozorom, poza światem metropolii, w Polsce istnieją całe wielkie obszary gdzie zmiana i awans są praktycznie niemożliwe. Ostatnie 5 lat też wbrew pozorom mocno nie zmieniły tej sytuacji.
Jednocześnie klasy ludowe odporne są na retorykę lewicową – z prostego powodu. One po prostu nie wierzą w sprawne silne polskie państwo. Wiedzą, że muszą sobie radzić sami. Stąd niestety lewicowa retoryka, że nam się uda, bo podniesiemy podatki i zbudujemy silne państwo tam nie trafia. Obecne władze z kolei pomimo prób, ograniczają się do redystrybucji gotówki – 500+, 300+, kolejne emerytury. To zrozumiały język dla tych którzy przez lata słyszeli o ulgach dla przedsiębiorców z Warszawy, ale nie widzieli by ktoś myślał o ich interesach. Teraz trochę się to zmieniło, w prosty sposób, ale jednak. Naprawa służby zdrowia przez inwestycje przez kolejne 5-8 lat, to opowieść, w którą w Polce nikt nie wierzy, także dlatego, że klasa ludowa dokładnie wie, że tu nikt niczego nie buduje na lata. Nie jesteśmy mistrzami długoletnich programów realizowanych konsekwentnie. Nawet system emerytalny budujemy od remontu do remontu.
Klasa ludowa wie zatem doskonale, że nie ma co liczyć „na Warszawę”, liczy na to co ma. Lewicy czy odpowiedzialnym liberałom bardzo trudno będzie przez te ekonomiczne interesy się przebić. Krzyczał o tym już Lepperem, ale nie słyszeliśmy.
Światopogląd
Tu dotykamy drugiego wątku. To co padło wyżej jest nader często usprawiedliwieniem, względem wszystkiego co owa „mityczna” klasa ludowa zrobi. Ma swoją niezmierzoną mądrość, a my powinniśmy sypać głowę popiołem i nie mówić o niczym innym jak o gospodarce. Prawa człowieka zaś, liberalne społeczeństwo otwarte, to pieśń przyszłości. Nastąpią zmiany w poziomie zamożności, wszystko się zmieni. Nic bardziej mylnego, nic samo się nie zmieni – społeczeństwo może być zamożne i nader zamknięte i wykluczające. Rozwój gospodarki nie odbywa się w oderwaniu od życia społecznego a jedno nie jest prostą konsekwencją drugiego. Jeśli nie zadbamy o to, samo się nie zrobi. Jednocześnie społeczeństwo, które nie będzie potrafiło szanować swojej inności – będzie w ciągłym napięciu. Takim przykładem ostatniej kampanii były słowa ze strony rządzących, które padają już regularnie w stronę społeczności LGBT – są straszne i nigdy dość mówienia o tym. Wiem, to nudne, ale będziemy to powtarzać i tysiąc razy jeśli taka potrzeba – LGBT to ludzie, nasi sąsiedzi, którzy mieszkają obok nas. Zacznijmy tak do nich podchodzić, a nie wspominać jak to ktoś mieszkał obok pary gejów, a ci byli zupełnie normalni i nie obnosili się. To jest kwintesencja wykluczenia w jednym zdaniu – mają się oczywiście nie obnosić, a do tego uwaga – jednak byli normalni. A jacy mieli być?
Te słowa padają na jakiś grunt, nie jest tak, że „lud” głosuje wyłącznie interesami i nie zauważa tej retoryki. Jeśli zapomnimy o tym, będziemy żyć w coraz gorszym miejscu, gdzie przyzwolenie na terror będzie coraz większe. Mit mądrego społeczeństwa nie może zwalniać nas z wyczulenia na przemoc w każdej postaci. Nigdy tego dialogu nie prowadziliśmy na serio, ograniczając się raczej do pouczeń. Jak to zrobić? Nie mam pojęcia, ale bardzo bym chciał by ktoś mi wreszcie pokazał jak to robi.
Wiem tylko jedno, że każdy człowiek potrzebuje nadziei na zmianę, na możliwości, które dobry system społeczno-ekonomiczny pozwoli uwolnić. Oczywiście, na końcu każdy sam musi przebiec tą drogę, ale fajnie byłoby mieć w miarę równe szanse, równy tor i tej samej jakości buty do tego biegu. Jeśli ludzie będą widzieć, że system, w którym istnieją nie daje im szans tylko ich wypycha na margines, będą się radykalizować – to jedyne narzędzie jakie mają. Atak na różne mniejszości zaś to tylko przyzwolenie na uwolnienie napięć społecznych – który obecny system także nie potrafi rozładować. Oczywiście dla mnie to tylko obserwacja, dla ludzi LGBT to codzienny dramat.
Innym takim przypadkiem, o którym nigdy dość mówienia jest z kolei zmiana klimatyczna – rozumieją to głównie młodzi ludzie, ale ich krzyku także nikt nie chce usłyszeć. Rządzący ograniczają się do łagodzenia negatywnych skutków nadmiernych emisji przez dopłaty do prądu. Można się z tego śmiać, ale przynajmniej rozumieją, że nie powinno być tak, że za transformację w zieloną gospodarkę będą ponownie płacić najsłabsi. Szkoda, że poza mrożeniem cen niewiele więcej idzie za tą bądź co bądź cenną obserwacją. Choć nawet tu dokonują się bardzo powolne zmiany. To nie rozwiązuje zatem problemu tylko odkłada go w czasie. Liberałowie i lewica z kolei problem zaczynają dostrzegać, ale zamiast spójnej opowieści na ten temat mamy odkładanie tej zmiany na później, na czas po politycznej „normalizacji”. Młodzi ludzie zaś wiedzą, że potem będzie za późno – ich gniewu jednak także nie potrafimy usłyszeć.
Właśnie trwają negocjacje w sprawie nowego „Zielonego ładu”, czyli programu energetycznej transformacji na poziomie Unii Europejskiej, która wiąże poziom dofinansowania ze skalą odchodzenia od węgla. Niestety Polska strona, pomimo olbrzymich pieniędzy do uzyskania, nie jest bardzo aktywna na tym polu. Rozumiem zatem doskonale dlaczego młodzi ludzie są tak zagniewani – spotykali się sami z atakami w czasie kampanii wyborczej, gdy próbowali całą tą naszą publiczną debatę, skierować choć odrobinę w stronę tego co istotne. Nie udało im się.
Wiem, że to ponownie truizm. Liberałowie, czy lewica – ponownie przegrali. Nie zwalnia nas to z konieczności rozmowy, nawet jeśli nie z politykami z którymi się nie zgadzamy, to z ich wyborcami. Może oni przekonają nas do siebie, może my ich, ale bez rozmowy nie odbędzie się żadna zmiana. Oni nie czytają Wyborczej czy nie oglądają TVN, my nie oglądamy TVP – to nasza i ich jedyna merytoryczna odpowiedź. Tymczasem potrzebujemy empatii, nawet jeśli buzują w nas najsilniejsze emocje. Potrzebujemy też rozmowy, cierpliwości i wytrwałości, bo żadna zmiana społeczna nie odbywa się ot tak.