__
Nikt nie zmusi mnie abym pięknie brzmiące słowo dwusylabowe: „tryumf“, drukował „triumf“. Zamienia się ono w ten sposób na jednosylabowe, niezgodne zupełnie z duchem polskiego języka. Niemożna dla jakichś wymagań pisowni zmieniać przyjętego od wieków brzmienia słów, tembardziej, jeśli objektywnie w poprzedniej pisowni brzmią one lepiej.
Witkacy, Pożegnanie jesieni
Uśmiechnięci, mili, uprzejmi, radośni, optymistyczni. Któż nie lubi takich osób. Zwłaszcza, gdy spędza się z nimi wiele czasu w swoim życiu. Albo chociaż są w nim obecni epizodycznie – podczas jakiegoś przypadkowego spotkania, przy załatwianiu spraw w urzędzie, gdy robimy zakupy. A jednocześnie wiemy, że nie jest to wcale takie łatwe. Powodów do niezadowolenia jest wiele i zawsze można jakiś znaleźć. Kiepski dzień każdemu może się zdarzyć. Gorszy okres – są ku temu zrozumiałe powody. Śmierć najbliższej osoby, informacja o przewlekłej chorobie, rozpad dotychczasowego życia prywatnego, załamanie się zdrowia psychicznego – w tych przypadkach, wydawać by się mogło, trudno wymagać urzędowego optymizmu, ale czy etykieta profesjonalizmu, narzucana przez innych lub samego siebie, przewiduje to?
Jednak za narzekaczami, smutasami, krytykantami i czarnowidzami się nie przepada. Z tymi, którzy widzą szklankę do połowy pustą, niechętnie pije się czy to kawę, piwo czy wino. Wydawać by się mogło, że trudno odnaleźć w spędzaniu z nimi czasu przyjemność. Odpowiadanie odburknięciem i skwaszoną miną zamiast uśmiechem i entuzjazmem jest jakby nie na miejscu. Tłumi, a może nawet uśmierca dynamikę. Niski poziom energii nie pasuje do wysokoenergetycznego świata, w którym jest przecież tyle fajnych rzeczy do zrobienia. Odbiera chęci do działania, drenuje, wysysa z nas witalność.
Polskie narzekanie
Jakiś czas temu Kacper Pobłocki w OKO.press opisał doświadczenie z pobytu w drugiej połowie lat 90. w Wielkiej Brytanii i kontrastującą z nim polską rzeczywistość życia codziennego. Na Wyspach ludzie byli serdeczni, uprzejmi, nawet jeśli było to sztuczne i tę sztuczność się wyczuwało. W Polsce z kolei nieuprzejmość kłuła w oczy, z nieuprzejmością można było spotkać się na każdym kroku, ale przynajmniej była w tym jakaś szczerość. W pierwszym przypadku dostrzegł, że za tą fasadą może również kryć się agresja i przemoc. Za pochmurną miną Polaków stoi natomiast niezdolność do wyrażania innych emocji niż złość i niezadowolenie, bo zostało to w nas stłumione przez model wychowania. Przez te 25 lat trochę się to zmieniło. Powodów do narzekania nieco ubyło. Zbliżyliśmy się do mieszczańskich społeczeństw Zachodu – szarość lat 90. nabrała nieco kolorów.
Jednak polskie narzekanie owiane jest legendą. Nie tylko Polak wracający z zagranicy jest nim oszołomiony, ale również dostrzegają je zagraniczni goście. Nie można zbyć tego łatwo zbyt małą ilością słońca, czy produkowanej z jego udziałem serotoniny, hormonu szczęścia. W końcu pochmurna i deszczowa Anglia, o której wspomina Pobłocki, temu przeczy. Wzrastająca popularność jogi, biegania, jazdy na rowerze, już nie tylko jako rekreacji, ale też pełnoprawnego środka transportu, wypadów za miasto na łono natury czy pływania wspiera produkcję tego hormonu. Może w tym tkwi też źródło pojawiającego się kolorytu? To protezy naturalnego słońca, wymagające nauki i podjęcia pewnego wysiłku i działania, tak samo sztucznego jak brytyjska kurtuazja.
Zakładanie maski optymizmu ma jednak swoją cenę. Doskonale rozumieją to osoby w kryzysie psychicznym czy o naturalnie niskim poziomie dopaminy i serotoniny, jak w przypadku adehadowców czy ludzi w spektrum autyzmu. Chcąc spełnić zadość wymaganiom, podejmują często tę grę. Przy innych przybierają pozę osób zadowolonych, radosnych. Mogą odczuwać w tym przymus, niemal tyranię. Wracając do siebie, zrzucając maskę, często jeszcze bardziej odczuwają spotęgowany smutek, przygnębienie, zdołowanie. To, co miało być ułatwieniem w relacjach międzyludzkich, zasadami gry towarzyskiej, nie w każdym przypadku działa korzystnie. O ile wypracowaliśmy skrypty optymistyczne, to w przypadku smutku nie do końca wiemy, jak się zachować. Pogrążone w nim osoby często wcale nie oczekują współczucia, nawet autentycznego. I to wcale nie wynika z kurtuazji z ich strony.
Cyklicznie powracająca jesienna chandra z powodu krótkich dni, szarugi, deszczu, sterczących nagich topól – tego dobrodziejstwa inwentarza przyjmowanego z patriotyzmem krajobrazu – beznadzieja wyjścia z zaklętego kręgu, niewiara w pozytywne rozwiązanie spraw predysponowałaby polską kulturę do znalezienia pesymistycznego skryptu kulturowego. Swobodnej rozmowy, niezbyt głębokiej i niezobowiązującej przy byle okazji, która nie przytłaczałaby, a może nawet wywoływała jakąś przyjemność, zastrzyk dopaminy z obcowania z drugą osobą, nawet niewidocznej na twarzy. Jeśli tego nie zrobiła, to wielkie zaniedbanie.
A może to właśnie dzielenie się narzekaniem – przecież nie jakimś wielkim problemem egzystencjalnym, bez oskarżania nikogo, bez oczekiwania znalezienia rozwiązania – jest odpowiednikiem pogawędki o ładnej pogodzie, spędzonych wakacjach, planach na nie czy o ostatnich sukcesach? Jak nie każdy potrafi w small talk, tak może nie każdy odnajduje się w narzekaniu? Jedni biorą je zbyt poważnie i chcieliby pomóc, lub czują na sobie presję, przez którą mogą doświadczać dyskomfortu. Przez innych z kolei przemawia złość, niechęć czy żal, co również jest złamaniem nieformalnych zasad tej sytuacji. Czyż absurd narzekania nie jest niekiedy porównywalny z absurdem optymistycznej kurtuazji? Wydaje się więc, że by unikać nieprzyjemności narzekania i nieuprzejmości, nie jesteśmy skazani na tyranię optymizmu, co dla wielu osób może być nawet wyzwalające, przynosić ulgę i stanowić uzupełnienie talii gry towarzyskiej.
Jednak nie o taką przemoc skrytą za kurtyną kurtuazji chodziło Kacprowi Pobłockiemu. Piękne czy miłe słowa nie tylko mogą nic nie znaczyć. To nie stanowiłoby problemu, patrząc na to, ile nieznaczących słów wypowiadamy w życiu. Co jednak gorsza, mogą one mamić, wykorzystywać nasze zaufanie, być narzędziem „pańskości”, przed którym inny niż dotychczas model wychowania w Polsce miałby chronić. Choć jest to niedopowiedziane, „pańskości” nie rodem z systemu pańszczyźnianego, lecz kapitalistycznego. W niesmak Autorowi Chamstwa i Kapitalizmu. Historii krótkiego trwania może być właśnie to, że ten mieszczański optymizm, zarówno przybierający formę kurtuazji w życiu codziennym, jak i dotyczący spojrzenia na przemiany społeczne, leży u podstaw kapitalizmu, bez którego trudno było sobie w ogóle go wyobrazić. Nawet jeśli ten optymizm wpłynął również na tak często opisywany smutek Detroit. Dziś do tego osnuwa go coraz większy pesymizm w związku z kolejnymi większymi lub mniejszymi kryzysami gospodarczymi, wydarzeniami na świecie, a zwłaszcza perspektywą szkód wyrządzanych przez człowieka środowisku naturalnemu.
Powody do zadowolenia
Czy możemy wyobrazić sobie w ogóle świat Zachodu bez praktykowania optymizmu? Odkąd w Europie i Stanach Zjednoczonych w dużej mierze poradziliśmy sobie z dręczącymi ludzkość niedogodnościami życia, takimi jak zatrważający poziom śmiertelności dzieci, głód i niedożywienie, trudne do zniesienia warunki sanitarne – brak dostępu do bieżącej wody, możliwości przechowywania żywności w odpowiednich warunkach – oraz z wieloma chorobami czy nawet pogarszającym się stanem naszych ciał czy psychiki, wydawało się, że nic nas nie powstrzyma. Mogliśmy mieć wrażenie, że czeka nas już świetlana przyszłość. A mocy takiej wizji trudno nie ulec, tym bardziej, że otaczający coraz więcej osób świat rozświetlał się, a jednostki i ich otoczenie wychodziły z mroku. W większości przypadków nie był to oślepiający blask, ale pozwalało to jednak myśleć inaczej, dostrzegać więcej możliwości.
Mroczny stan zachodnich społeczeństw to wcale nie tak odległa przeszłość. Pewnie gdyby nie pierwsza i druga wojna światowa oraz kryzysy gospodarcze XX wieku, wywołane czy to cyklami koniunkturalnymi, spekulacjami, cenami ropy czy nieodpowiednio dobraną w danym momencie polityką ekonomiczną państwa, Zachód wcześniej uporałby się przynajmniej z niektórymi z wymienionych oburzających zjawisk.
Wyjście z niego zbiegło się z nową polityką gospodarczą, których symbolami stali się Margaret Thatcher, Ronald Reagan, ale przecież poprzedzonych chwilę wcześniej przez duet francuskiej prawicy liberalnej Valéry Giscard d′Estaing-Raymond Barre, której charakter był możliwy dzięki przemianom Międzynarodowego Funduszu Walutowego pod przewodnictwem Johanessa Witteveena w latach 70., gdy świat i gospodarka trzęsły się w posadach. Ten Holenderski polityk i ekonomista przekształcił Fundusz w wielkiego pożyczkodawcę przekazującego pieniądze w zamian za politykę zaciskania pasa i wprowadził go także w świat swobodnego przemieszczania się kapitału. Słowem, stworzył podwaliny pod świat, który znamy.
Więcej! Szybciej! Nawet jeśli oznacza to cięższą pracę. Nie tylko obietnica spełnienia swoich marzeń, ale również branie udziału w tym pochodzie postępu ułatwiało z pewnością znoszenie wielu trudów. Nadawało im ponadjednostkowy sens. Zaryzykowałbym tezę, że podobny do tego, jaki w XIX w. i na początku XX w. zaprzęgniecie ludzi – przedsiębiorców, robotników, chłopów – do budowy gospodarki narodowej. I choć dziś trąci to nacjonalizmem gospodarczym, to trzeba pamiętać, że gospodarka wówczas była w bardzo małym stopniu umiędzynarodowiona i na to nastawiona. Przecież także dziś wiele MŚP wcale nie planuje wyjść poza skalę lokalną czy regionalną. Z kolei duże przedsiębiorstwa wiedzą, jakie trudności wiążą się z wejściem na rynki innych krajów i jak pomocne może być w tym państwo. Nawet europejski wspólny rynek nie zawsze jest spokojnym morzem dla prywatnych statków, na które łatwo wpłynąć.
W okowach optymizmu
Jednak optymizm nie opiera się tylko na sukcesach świata materialnego, co może jest dla nas najłatwiejsze do zobaczenia. Optymizm tkwi znacznie głębiej w zachodnim DNA. W zasadzie myślenie o świecie od starożytnych Greków jest nim przeniknięte. Optymizm społeczny – podpieram się tu pracami Isaiaha Berlina – opiera się na przeświadczeniu, że ludzka natura jest zawsze taka sama, problemy dręczące ludzi są zasadniczo do rozwiązania, a poradzenie sobie w jednej dziedzinie – polityce, moralności, nauce, gospodarce, przezwyciężeniu natury przy pomocy technologii – łączy się, wspiera inne i harmonijnie pozwala im zmierzać do stanu całkowitej pomyślności. Choć diametralnie można różnić się co do zdania na temat źródeł problemów, możliwości ich poznania i recept na ich przezwyciężenie, to wspólne jest przeświadczenie, że istnieje metoda pozwalająca poznać prawa rządzące światem i dzięki temu rozwiązać dotychczasową nędzę ludzkiej egzystencji. Na przeszkodzie wyjścia z niej zawsze natomiast stała ignorancja, lenistwo, zabobony, uprzedzenia, dogmaty i fantazje, intencjonalne działania złych ludzi, zwłaszcza rządzących.
W sposób skrajny i jednoznaczny zostało to wyrażone w epoce Oświecenia, zwłaszcza we Francji. Najbardziej optymistyczną wizję przedstawił markiz Condorcet, pisząc swój Szkic obrazu postępu ducha ludzkiego poprzez dzieje w więzieniu, czekając na egzekucję. Francuscy filozofowie, pisarze i myśliciele podjęli się karkołomnego zadania. Spróbowali sformułować wzorzec Sevres w dziedzinie życia społecznego, według którego powinno je się mierzyć i oceniać życie polityczne i moralne. Nic więc dziwnego, że pojawił się wobec tego opór. Najsilniejsza reakcja, a z pewnością taka, która odbiła się najgłośniejszym echem i miała największe reperkusje, pojawiła się w Niemczech. To tam tacy myśliciele jak Hamannem, a zwłaszcza Herder, pisarze okresu Sturm und Drang czy nieco później Fichte wzniecili bunt kulturowy. To oni położyli fundamenty pod najsilniejszy nurt kontroświecenia jakim był romantyzm. Drugim, już nie tak ciekawym, choć również mającym głośne nazwiska, z którymi po dziś dzień się polemizuje lub na nich powołuje, był katolicyzm z de Maistrem, Chateaubriandem czy Donoso Cortesem. Trzecim – konserwatyzm z Burke’iem czy Metternichem. W dwóch ostatnich przypadkach optymizm nie jest porzucony, nawet jeśli sprzeciwiają się racjonalistom o nastawieniu naukowym. Podobnie jak oni uznawali, że „konflikt i tragedia biorą się jedynie z nieznajomości faktów, nieodpowiednich metod, niekompetencji bądź złej woli władców oraz ciemnoty ich poddanych”, ciemnoty oznaczającej tyle, co uleganie iluzji oświeceniowych ideałów. I żywili podobną nadzieję, że „wszystko można naprawić, stworzyć harmonijne, racjonalnie zorganizowane społeczeństwo, sprawić, że ciemne strony życia znikną”, z tym że przez racjonalność przemawia w jednym przypadku wiara chrześcijańska, w drugim tradycja.
Przeciw optymizmowi
Wspomniani preromantycy i romantycy fundamentalnie podważali zasady optymizmu – „uniwersalizmu, obiektywizmu, racjonalizmu, możliwości znalezienia trwałych rozwiązań wszystkich autentycznych problemów społecznych oraz intelektualnych, a także, co nie mniej istotne, idei, że racjonalne metody są dostępne każdemu człowiekowi, który posiada dar obserwacji i logicznego myślenia”. To właśnie oni uznawali, że „wartości się nie znajduje, lecz stwarza, nie odkrywa, lecz wypracowuje” i właśnie dlatego, że w ten sposób są własne, czy to danej osoby czy wspólnoty, należy je realizować. Czasami może to się odbywać przeciwko naturze i harmonijnego z nią współistnienia, zwłaszcza, gdy mowa była o kwestiach moralnych. Przemawia przez to apoteoza woli. Dziś doskonale już wiemy, jak dwuznaczne jest tego dziedzictwo. Z jednej strony tkwi w tym siła emancypująca, z drugiej, może popychać do nagiej przemocy czy to narody, czy też jednostki. Z tego powodu jest to bardzo niejednoznaczne dziedzictwo, które jednak jest z nami cały czas obecne.
Przeciw racjonalizmowi w polityce opowiadali się nieliczni w XX w. Zaliczyć do nich można tak różnych myślicieli, jak lewicowy pisarz Stanisław Brzozowski, konserwatywny filozof Michael Oakeshott oraz liberał Isaiah Berlin. Ten pierwszy uważał, że racjonalizm zabija prawdziwe życie, ogranicza możliwości twórcze, czy to w życiu prywatnym czy politycznym, oraz jest narzędziem tych, którzy w sposób niekoniecznie zgodny z nim zdobyli władzę, a teraz z jego pomocą uzasadniają staus quo. W tym był niezbyt odległy właśnie od tradycji romantycznej. Z innego powodu oświeceniowemu ideałowi zaprzeczał Oakehott. Uznawał on, że choć racjonalizm może być przydatny w rozwiązywaniu problemów technicznych, to kompletnie nie nadaje się do polityki będącej domeną wiedzy praktycznej. Związana jest ona z pewnym wyczuciem, poczuciem smaku, zmysłem estetycznym, zdolnością przewidywania konsekwencji i intuicyjnym wyborem środków do osiągnięcia zamierzonego celu. Jest trudna do przekazania, efemeryczna, a co ważniejsze, w odróżnieniu od wiedzy racjonalnej jest niepewna. Brytyjski filozof rozbijał w ten sposób liczne optymistyczne nadzieje, na czele z tym, że istnieje uniwersalna metoda rozwiązywania problemów ludzi, czy też, że każdy może mieć do niej dostęp.
W jeszcze inny sposób przeciw optymizmowi opowiadał się Berlin. Z jednej strony uznawał on wielość kultur ostatecznie wyznaczających swoje własne oceny i niemogące być ocenione podług jednej, uniwersalnej miary. Zaczerpnął to od XVIII-wiecznego, wtedy mało znanego myśliciela Giambattisty Vico. Ale rozprawił się też z tą kwestią na początku XX w. hiszpański filozof Ortega y Gasset. Buntował się przeciwko temu, by oceniać zachodzące i nadchodzące zmiany według standardów XIX w., który sam ochrzcił się wiekiem postępu i nowoczesności. I nie dlatego, że są one bardzo odległe, ale właśnie z tego powodu, że są bardzo bliskie. Nie chciał więc być określany mianem „nowoczesnego”, ale za to „bardzo dwudziestowiecznego”. Z drugiej strony – i to bardziej zasadnicze w myśli Berlina – wartości w obrębie jednej kultury wchodzą ze sobą w konflikt, którego nie sposób się pozbyć, a rozwiązaniem może być tylko poświęcenie jednej w imię drugiej. To sprawia, że nie ma szans, by społeczeństwo rozwiązało wszystkie swoje problemy w sposób harmonijny. Zachodzące sprzeczności w obrębie wartości opisał wcześniej np. polski pesymista, a wręcz katastrofista, Stanisław Ignacy Witkiewicz. Witkacy w swoim najbardziej filozoficznym traktacie z 1919 r. Nowe formy w malarstwie i wynikające stąd nieporozumienia zauważa, że wraz z pożądanym rozwojem społecznym przynoszącym szczęście zanikają uczucia metafizyczne, co przekłada się chociażby na sztukę oraz inne aktywności człowieka związane z życiem duchowym.
Już de Tocqueville w XIX w. dostrzegał, że demokracja, będąca dla niego przede wszystkim formą uspołecznienia, a nie ustrojem politycznym, sprawia, że literatura będzie niższych lotów niż dotychczas. Będzie raczej skupiona na zadziwianiu, niż podobaniu się, rozbudzaniu namiętności, a nie oczarowywaniu poczuciem smaku. Jeśli to miałby być największy konflikt wartości w demokracji, to aż tak bardzo nie trzeba by było się martwić. Gorzej, jeśli demokracja wchodzi w konflikt z liberalizmem, czyli dwóch równie wysoko postawionych dziś wartości w świecie Zachodu. Są tacy, którzy uważają, że tak się może zdarzać, ale są momenty, w których obie wartości mogą ze sobą współistnieć, a być może łączyć się w chwiejnym balansie i tworzyć demokrację liberalną. Inni natomiast zasadniczo uważają, że demokracja i liberalizm muszą się wykluczać, jako że w tej pierwszej w centrum jest wspólnota, w drugim jednostka.
Na innym poziomie ważne dziś wartości związane z ochroną klimatu również znajdują się wielokrotnie w konflikcie z innymi wartościami, jak potrzeba wypoczynku, często związane z nim podróżowanie czy gospodarka regionów turystycznych. Tak więc pesymizm związany z klimatem wynika nie tylko z nadciągającej katastrofy. Być może zresztą tony alarmistyczne, przecież wynikające z troski o życie na planecie, były jednak zbyt silne, skoro w sześciu europejskich rozwiniętych krajach wśród młodzieży dwie osoby na pięć są gotowe z lęku wynikającego ze zmian klimatycznych zrezygnować z rodzicielstwa. I z takim nastawieniem, oddającym pesymistyczne nastroje, wyrażające niewiarę w rozwiązanie ludzkich problemów, będą wchodzić w dorosłość. Także o to mogą mieć pretensję do dorosłych, nie tylko o to, że nie zareagowali odpowiednio wcześnie.
Polskie zmagania z formą
Wróćmy do Polski. A dokładniej do roku 1937. Piętnastoletniego Konstantego ciotki proszą o przeczytanie niezrozumiałej przez nie powieści napisanej przez jedną z osób z ich towarzystwa, Witolda Gombrowicza. Ten zachwyca się nią. Odnajduje w niej bowiem sekrety swojego szlacheckiego środowiska, nie tylko do znudzenia przywoływane szkolne doświadczenia, ale także tej jego staroświeckiej części oraz tych, którzy jak Młodziacy starają się z całej swojej mocy spełnić wymagania nowoczesności, postępowości, optymizmu. To właśnie „Kot” Jeleński po latach stanie się tym, który wypromuje na świecie twórczość sandomierskiego szlagona. Był to bowiem jeden z dwóch – obok założyciela Instytutu Nauk o Człowieku w Wiedniu, Krzysztofa Michalskiego – managerów kultury na światowym poziomie, również za sprawą Kongresu Wolności Kultury. Niewątpliwie wpłynęła na to również tak podkreślana przez jego znajomych optymistyczna postawa, zupełnie obca polskiej pochmurności, zrzędzenia czy nawet nadętości. Być może też z tego powodu zasłużył na miano kosmopolaka. Zupełnie inni w obcowaniu z ludźmi byli chociażby tyrański i nietowarzyski Giedroyc czy kłótliwy i trudny w obyciu Gombrowicz.
To również oblicza walki ludzi z formą, którą na przykładzie sobie znanych Polaków tak chętnie odsłaniał autor Ferdydurke i Dzienników. Jak ciężkie to próby pokazuje właśnie recepcja dzieł Gombrowicza. Jak zauważa w jednym z listów do Józefa Czapskiego Jeleński, po wielu latach starszy brat Witolda, Jerzy wciąż nie zrozumiał krytyki i pozostał jednym z tych wyśmiewanych w dziełach szlagonów. Z drugiej strony, ci, którzy chętnie podłapują ten właśnie wątek krytyki szlachetczyzny, ojcowizny, a także mickiewiczowskiej wizji polskości pomijają młodziakowskie wątki, chęci budowy siły polskiej kultury na tym co jest w niej słabe czy dystansu do jemu współczesnej kultury Zachodu. Tym samym również oni zasługują na miano szlagonów. Irytował Gombrowicza zachodni racjonalizm, ta chęć jednoznacznego i całościowego opisu świata. To właśnie na takie próby ukuł powiedzenie: „Im mądrzej tym głupiej”. Za namawianie Polaków do poważnego traktowania właśnie takich dyskusji krytykował Miłosza, Brzozowskiego. Jego zdaniem właśnie „letniość” Polska potrzebna jest Zachodowi. Hreczkosiej przechadzając się po swoim sadzie powinien „sceptycznie próbować gruszek zachodniej myśli i sztuki”. Te z drzewa optymizm zdecydowanie mu nie smakują.
Polska letniość przeciw surowości Zachodu. Kurtuazja kontra narzekanie. Niemożliwe do pogodzenia wartości romantyzmu i racjonalizmu, pesymizmu i optymizmu. Nie da się na tym zbudować nic spójnego. Jednak umiejętne żonglowanie tymi opozycjami, zamiast okopywania się w poszczególnych kościołach jest jakąś iskierką nadziei w beznadziejnej sytuacji. Ale może to tylko życzenie pozytywnie myślącego pesymisty.