Krótki film, chybocząca się łódka z uchodźcami, gdzieś obok Grecji i straż graniczna, która tym razem wie jak nie dopuścić, by dopłynęli do celu. Tak, Oni płyną lub idą. Oni znowu tu są. Nadchodzą, by zniszczyć naszą europejską cywilizację. A my znowu będziemy chcieli się bronić. Tym razem, nauczeni doświadczeniami roku 2015, zostawimy to fachowcom. Możemy po prostu odwrócić oczy. Mamy przecież swoje problemy: to z kryzysem, to z pandemią koronawirusa. Zbyt wiele tematów, zbyt mało uwagi.
Tak, uchodźcy to zwykle trudny temat w naszym europejskim raju. Emocje, strach, brak rzetelnych informacji i łatwość budowania strategii politycznych. Poprzednim razem, tj. w 2015 r., gdy do Europy przybyło ok. 1 mln. uchodźców – ta zadrżała w posadach pod ciosami populizmu i skrajnie prawicowych ruchów, które sprytnie podsycały te emocje a nas, liberałów czy lewicowców, zastały zupełnie nieprzygotowanych. Do dziś zresztą, jako wspólnota, ponosimy tego koszty.
Tym razem się boję, gdyż po pięciu latach mam ciągle wrażenie braku przygotowania, a być może ponownie stoimy przed „kryzysem uchodźczym”. Ponad 3,5 mln uchodźców jest w Turcji jako rodzaj pistoletu wymierzonego w serce UE. Co więcej, ok. 0,9 mln właśnie rusza z Idlibu – gdzie Turcja i Rosja nie mogą podzielić stref wpływów i przeszły do działań militarnych. Turcja chce wsparcia UE i „straszy” ją otwarciem granic, co zresztą częściowo już robi. Nie ma tu dobrej strategii. Dla nas, jako Europy, niemal ostatniej twierdzy, gdzie wartości demokratyczne, poszanowanie innych, szacunek dla indywidualnych wyborów i wiara w prawa człowieka jeszcze mają znaczenie, oba rozwiązania (tj. wsparcie Turcji bądź odwrócenie się od niej) niosą głównie koszty. Rosja oczywiście zawsze będzie zadowolona z destabilizacji w UE.
Jeszcze.
Nie wiem, czy tym razem znów ruszy ich milion, czy mniej. Za parę lat ruszy ich znacznie, znacznie więcej. Załatwi to klimatyczna katastrofa, a bardzo niewiele wskazuje, byśmy dali radę ją powstrzymać. Strategia dostosowania, o jakiej coraz częściej słychać, niewiele mówi o tym, jak mają dostosować się mieszkańcy stref zalewanych albo tych, gdzie fizycznie nie da się żyć z powodu zbyt wysokiej temperatury. Szacunki mówią o potencjalnych 50 – 100 mln uchodźcach – w bardzo ostrożnych ocenach.
Co robimy jako wspólnota?
Grecja po prostu na miesiąc zawiesiła możliwość zdobycia prawa do azylu. Armatki wodne i gaz łzawiący na granicy grecko-tureckiej – ależ proszę. Tysiące ludzi utknęło w strefie pomiędzy granicami, Turcy nie przyjmują ich z powrotem, Grecy rozpędzają tłum. Ludzie koczują bez pomocy medycznej. Na morzu brutalne powstrzymywanie łodzi z uchodźcami – tak jest (vide film). Na Lesbos zaś i innych wyspach – grupy neofaszystowskie wyłapują tych, którzy próbują pomagać uchodźcom, dochodzi do pobić. My zaś możemy po prostu odwrócić nasz wzrok. Ktoś musi wykonać tę „brudną” robotę. Mamy teraz wybór, czy będziemy w takich momentach kierować się wartościami demokratycznymi – trudnymi i skomplikowanymi, niedającymi łatwych odpowiedzi, a raczej zmuszającymi do kolejnych wysiłków. Do szukania odpowiedzi, jak walczyć ze zmianami klimatu, jak rozwiązywać kolejne polityczne kryzysy (a nie jak ich unikać), jak tworzyć zrównoważone społeczeństwo, jak przebudować gospodarkę, jak sprawić, by wszyscy zyskiwali na rozwoju, a nie tylko niektórzy. Albo odpowiemy sobie na te pytania, albo wybierzemy jakiś rodzaj neofaszyzmu i będziemy tu budować otoczoną murem arkę białego człowieka.
Niestety coraz częściej nie mam już złudzeń, jaką drogę wybierzemy. Drogę, w której ludzkie masy są tylko elementem przetargu pomiędzy wielkimi. Jakich polityków wybierzemy? Co będą mówić w naszym – europejskim i polskim – imieniu?
By zgodzić się na tego typu decyzje wcale nie trzeba dużej większości. Wystarczy 5-10% realnych radykałów – którzy już są np. na Lesbos oraz zwyczajnej milczącej większości, która ma jakieś moralne odruchy, choć nie lubi tych „ostrych” rozwiązań. Dlatego wystarczy, by ta milcząca większość była zajęta czymś innym, by po prostu nie patrzyła, by po prostu nie czuła drżenia głosu zagubionego przestraszonego wędrowca. By po prostu nie zauważała. By była zajęta codziennym przetrwaniem walcząc na śmieciówce o kolejne zlecenie albo zbyt przestraszona przed zachorowaniem na koronawirusa. To zresztą naprawdę realne problemy – to przecież nie panika, tylko zwyczajny lęk, że instytucje państwa mogą nie dać sobie rady.
Tą milczącą większością jestem ja i Ty.
Zawsze staram się kończyć jakąś nadzieją. Mam jej jednak coraz mniej. Siłę czerpię tylko z jednego przekonania – że nawet, jeśli staniesz sam naprzeciw tym niewyobrażalnym zmianom, to uratowanie nawet jednego życia jest jak uratowanie całego świata.
Wspominam w tych momentach doświadczenie Zagłady – gdzie nieliczni decydowali się na ryzykowanie i ratowanie tych, którzy tego potrzebowali i których było znacznie więcej niż możliwości. Płynie z tego lekcja: że możemy tworzyć taki świat, w którym tych, którzy nie będą bali się tym razem zaryzykować, będzie więcej.
To moja nadzieja – drugi człowiek i jego pomocna wyciągnięta dłoń. Od tego wszystko się zaczyna. reszta jest tylko konsekwencją tego gestu. I Oni zawsze się pojawią, znajdują wewnętrzną siłę i działają.
Wierzę, że tym razem będziesz to Ty.
