Prezydent Komorowski nie dał się wpędzić w zwyczajowe i banalne wychwalanie „sukcesów polskich samorządów” lecz stara się pchnąć je na następny etap rozwoju – ku większemu udziałowi obywateli w zarządzaniu. Tylko czy zawsze w rozsądny sposób?
Zdanie „samorząd lokalny jest jednym z największych sukcesów III RP” to już banał, powtarzany tysiąckrotnie przy najróżniejszych okazjach. Nie chodzi tu o to, że to nieprawda, bo owszem jest to prawda, tyle że już od dawna oczywista i przyszła już pora, aby uczynić następny krok. Właśnie to stara się prezydent tłumaczyć samorządowcom zapraszając ich cyklicznie do Pałacu Prezydenckiego i każąc im słuchać naukowców i działaczy przekonujących do partycypacji oraz – to chyba najskuteczniejsze – pokazując im dobre przykłady z tych polskich gmin, gdzie lokalne władze zaryzykowały partycypację i eksperyment się powiódł.
Takie praktyczne przykłady są najlepszym argumentem przekonującym nieprzekonanych i podczas prezydenckich spotkań najlepiej widać jak wąsate twarze lokalnych bonzów zmieniają wyraz od ironicznego powątpiewania w „wymysły tych z Warszawy” przez chwilę zadumy, aż po powątpiewanie czy aby na pewno pozjadali wszystkie rozumy i czy nie warto jednak spróbować tych nowinek.
Niestety na dobrych przykładach się nie skończyło. Procedowany obecnie prezydencki projekt ustawy o współdziałaniu w samorządzie terytorialnym na rzecz rozwoju lokalnego i regionalnego to gratka dla entuzjastów nauki o prawie. Wprowadza nowe rodzaje stowarzyszeń i nowe formy partycypacji (wysłuchanie publiczne, obywatelska inicjatywa uchwałodawcza), ubiera je w prawnicze formuły i regulacje, jedne przyporządkowuje gminom inne powiatom, wprowadza wątki współpracy pomiędzy różnymi samorządami. Kilkadziesiąt stron zapisanych zawiłym, prawniczym językiem, pełnych odniesień do innych ustaw, skomplikowanych procesów, reguł i wyjątków od reguł. Labirynt prawniczych sformułowań. Ileż doktoratów dzięki niej powstanie! Ileż konferencji naukowych znajdzie nowy obszar badań i prawniczych zagwostek. Tworzy się nowa nauka (partycypacjologia?), bardzo hermetyczna i kierująca się swoimi zasadami i terminologią, które trzeba znać i rozumieć. Tylko co to ma wspólnego z życiem?
Obywatelu najpierw przeczytaj ustawę
Z założenia ustawa miała dawać zwykłym mieszkańcom nowe narzędzia działania. Jednak podstawową cechą partycypacji społecznej powinien być jej oddolny, autentyczny i spontaniczny charakter – ludzie widzą, że na podwórku brakuje placu zabaw i skrzykują się, idą z tym problemem do władz, a władze zapewniają im finansowanie, formalności, jeśli trzeba to i prace budowlane. Tymczasem aby korzystać z zawartych w projekcie ustawy udogodnień trzeba chyba najpierw skończyć studia partycypacjologiczne. Zamiast tworzyć plac zabaw mieszkańcy mają teraz tworzyć „komitet aktywności lokalnej”. W tym kształcie ustawa nie rozrusza ani przedstawicieli lokalnych władz, ani obywateli. Może nawet zniechęci tych, którzy faktycznie chcieliby „podziałać”.
Zresztą jest pytanie czy w ogóle uchwalanie nowej ustawy, w jakimkolwiek brzmieniu, jest lekiem na nieufność wobec partycypacji. Przecież nie brak przepisów stał dotąd na przeszkodzie jej rozwoju. Jeśli samorządowcy chcieli włączać społeczność w procesy zarządzania miastami, to mogli to robić i bez ustawy, problem polegał na tym, że nie chcieli. To teraz zechcą? Mamy tu raczej kolejny przejaw myślenia, które kiedyś nazywano woluntaryzmem prawniczym, a który polega na tym, że kiedy widzimy jakiś problem to zamiast go rozwiązać nawołujemy do zmiany przepisów i uważamy, że wówczas już jest po problemie.
Lepiej by było gdyby prezydent poskromił swój zapał ustawodawczy i skupił się na działaniach zmieniających mentalność tysięcy polskich samorządowców. Ma w tym zakresie doświadczenie, a nawet dorobek i sukcesy. Może sam ich nie docenia?