„Ulepimy dziś bałwana, no chodź, zrobimy to. Tak dawno nie widziałam Cię, nie chowaj się, uciekłaś gdzieś czy coś?” – niedawno słuchałam tej piosenki z „Krainy Lodu” w zupełnie nowym, nieznanym mi dotąd kontekście…
Coming out
Jeszcze jedna godzina. No przecież, kto jak nie ty? Jest tyle obowiązków. Nic samo się nie zrobi. Godziny pracy już dawno minęły. Ale jest ciągle tyle do zrobienia… I można pobić kolejny rekord godzin na miesiąc. Rekordowe godziny to rekordowa wypłata. Będzie dobrze. Dobra, czas do domu. Tu kolejne, dorywcze zajęcie. Jeszcze kilka godzin gapienia się w komputer. Oczy łzawią, ale luz, reklamowali ostatnio świetne krople dla zmęczonego wzroku. Jeszcze przez chwilę barter, trzeba przecież budować markę na przyszłość. Halo halo, jeszcze sprzątanie w domu! Przecież u każdego na Instagramie jest błysk w mieszkaniu! Ok, chwila snu i od nowa… Szybkie zerknięcie na telefon przy ustawianiu budzika… Jakieś telefony od rodziny… Jest luka w grafiku za kilka dni, się oddzwoni… Nowy dzień? Który to już z rzędu w takim pędzie? Drugi? Dziesiąty? Czy to ma znaczenie? Znów praca… I nadgodziny, przecież trzeba pomóc… Powrót do domu… Sprzątanie, zakupy i… staje się ciemność.
Imperatyw wzrostu
„Produkt Krajowy Brutto (w skrócie PKB) jest to łączna, wyrażona w pieniądzu wartość wszystkich dóbr i usług wytworzonych w danym kraju zazwyczaj w ciągu roku lub kwartału” – taką definicję PKB podaje Business Insider. Podobną znajdziemy na Wikipedii, w podręcznikach, u instytucji gospodarki rynkowej i w wielu innych źródłach. Jak zauważa Jason Hickel, „PKB musi stale rosnąć, przynajmniej o 2 lub 3 procent w skali roku (…), aby zyski netto dużych firm mogły stale rosnąć”[1]. Patrząc na konieczność rozwoju gospodarczego, którego miernikiem jest przede wszystkim PKB, łatwo przeoczyć cenę tego wzrostu, jaką są zasoby.
Zasoby naturalne – aby więcej produkować, potrzeba więcej surowców. Aby sprzedawać wyprodukowane towary, konieczny jest popyt. To zaś załatwia się brakiem trwałości wytworów oraz doskonałym marketingiem. Wiele sprzętów użytkowanych w zwykły sposób psuje się niedługo po upłynięciu czasu reklamacji. Trzeba wówczas zakupić nowe. To jest jednak wersja dla wytrwałych, bowiem na chwilę po zakupie na przykład najnowszego telefonu pojawia się kolejny, nowy, lepszy, który koniecznie musisz mieć, jeśli chcesz być na bieżąco. Kolejny obiektyw w aparacie, więcej filtrów w aparacie, więcej motywów kolorystycznych do wybrania – tak, to rzeczywiście warte jest niewolniczej pracy ogromnej ilości ludzi. A ziemia tymczasem jest na granicy wydolności, jeśli chodzi o środki do zaspokojenia potrzeb kreowanych przez technologicznych (i nie tylko) gigantów. Pod zasoby naturalne można też podpiąć degradację naszego środowiska – ogromna ilość odpadów zalega w lasach, morzach i oceanach. Odpadów wszelkiego rodzaju – od śmieci po grillu w plenerze, poprzez dzikie wysypiska, aż po morze plastiku, chemikalia wylewane do wód i spaliny wypuszczane w powietrze. Przyczyniając się do degradacji środowiska i uprawiając gospodarkę rabunkową niszczymy ekosystemy i ciężko pracujemy nad utratą bioróżnorodności. W ten oto sposób, kultywując eksploatację przyrody, dosłownie podcinamy gałąź, na której już tak niepewnie siedzimy.
To jednak nie wszystkie zasoby, które są poddawane destrukcji. Są jeszcze ludzie – osoby, jest każdy z nas. Człowiek jako siła robocza jest eksploatowany w podobnym stopniu. Najpierw niewolnictwo, później feudalizm, w końcu kapitalizm – każdy wielki system ewidentnie karmi się krwią istot, które go tworzą. Choć teraz nie ma ludzi, których można kupić (nie chodzi tu o nielegalny handel ludźmi, który jest ścigany) i chłopów, którzy będą odrabiać pańszczyznę, jest ogrom ludzi, którzy za głodowe stawki i nadzieję na godne życie, lepsze jutro lub ciepły posiłek godzą się pracować za głodowe stawki w warunkach zagrażających życiu. Są to szwaczki pracujące dla firm, których ubrania kupimy i wyrzucimy po jednym sezonie, są to dzieci pracujące przy pozyskiwaniu koltanu i niejednokrotnie umierające przy jego wydobyciu (przerażające są myśli typu „ile ludzkich istnień kosztował twój telefon”) i wiele innych osób, którzy za przysłowiową miskę ryżu dla siebie i bliskich zrobią wszystko. Jesteśmy też my, którzy codziennie każdą złotówką wspieramy ten mechanizm, a z racji tego, iż wymaga ciągłego wzrostu, stałego „więcej”, powoli też dajemy się wplątać w wyścig po wzrost dochodów, prestiżu i dobrostanu, który ustaje dopiero z końcem naszego życia. Na tym polega imperatyw wzrostu. Dąży się coraz wyżej, kreuje się coraz więcej potrzeb, pracuje się coraz dłużej, do momentu, gdy… Właśnie. W pewnym momencie, gdy się człowiek zatrzyma (i jeśli się zatrzyma, bo to się rzadko zdarza) nie wiadomo, po co.
Odkrycie profesora Zimbardo
Jak to się dzieje? Przecież, gdyby zrobić sondaż uliczny, ile osób by powiedziało: „tak, chcę być maszyną”? „Tak, dobrze się czuję, biegając jak chomik na bieżni za bliżej nieokreślonym celem”? Zaryzykuję stwierdzenie, że niewiele. Co jednak sprawia, że tak się dzieje? Że człowiek przestaje się zastanawiać nad tym, co robi i po prostu wysila się dla zgromadzenia ogromnej ilości dóbr, która nie dość, że przewyższa jego potrzeby, to jeszcze nie będzie kiedy jej wykorzystać przy takiej ilości pracy? Gdzie przebiega granica pomiędzy human being a kapitalistycznym human doing?
Odpowiedzi częściowo poszukiwałam w podręczniku Efekt Lucyfera. Książka opisująca eksperyment więzienny w podziemiach Stanford szokuje od piętnastu lat. Philip Zimbardo zorganizował słynny więzienny eksperyment w podziemiach Stanford. Polegał on na badaniu zachowania uczestników, z których część odgrywała strażników więziennych, część więźniów. Każdy z badanych studentów był bez kryminalnej przeszłości i w dobrej kondycji psychofizycznej. Eksperyment mający trwać dwa tygodnie przerwano po sześciu dniach ze względu na agresję „strażników”. Już wcześniej jeden z „więźniów” został wypuszczony przez załamanie nerwowe, już w drugim, trzecim dniu żaden ze studentów nie czuł się uczestnikiem eksperymentu. Byli strażnikami i więźniami.
Czy system kapitalistyczny nie wymaga od nas podobnego wchodzenia w role? Czy ludzie nie wchodzą w nie, zapominając o swoich prawach, bo „firma mnie potrzebuje”, bo „jest ktoś młodszy/bardziej doświadczony na moje miejsce”? Czy zakładając koszulę, garsonkę, fartuch, kask, jakiekolwiek inne stroje czy osłony należące do zawodu, który wykonujemy, czy podobnie nie wyrzekamy się części praw obywatelskich bo „tak trzeba”? Odpowiedzi może dostarczyć nam widok spieczonych ciał pracowników fizycznych pracujących w każdych warunkach na cenne godziny, widok zszarzałych twarzy elegancko ubranych pracowników kancelarii, biur, korporacji, urzędów, bo awans sam nie przyjdzie, czy poparzonych i pociętych rąk kucharzy, bo przecież szybko, kilka sal gości czeka. Z jednej strony właśnie zapomina się o zewnętrznym świecie, o własnych potrzebach i zdrowiu, o tym, że mamy prawo do sprzeciwu i rezygnacji z zadań, które są dla nas przesadnie obciążające (jak „więźniowie” w eksperymencie), z drugiej pojawia się pytanie „jak”? Przecież trzeba pracować, spłacać kredyty, jeść, a w wersji premium wakacje raz na jakiś czas by się przydały. Pada to słynne „ideami garnka nie napełnisz”. Ano nie. Ale jedyne, co zapełnia praca ponad siły, to kieszenie garstki najbogatszych ludzi, które nie mają dna, gabinety terapeutów i SOR-y. Konieczne jest więc znalezienie rozwiązania.
Idziemy na wino?
Nie, nie padnie tu złota rada, odpowiedź, która będzie przełomem społeczno-ekonomicznym czy choćby wskazówką. Propozycji jest wiele, jest czterodniowy tydzień pracy, przedłużenie urlopów, zmiany w wysokości wypłat, świadczeniach socjalnych lub po prostu zostanie kapitalistą najwyższego rzędu i nieprzejmowanie się ceną własnych działań. Można się też zatrzymać (zanim zmusi nas do tego stan psychofizyczny) i zacząć od siebie. Wyznaczać sobie cele i pod nie kierować swoje dążenia i energię. Zastanawiać się, co się zrobi po osiągnięciu swoich ambicji. Można przeanalizować swój ślad węglowy i wpływ na środowisko, negocjować własne wynagrodzenie i warunki w pracy. Można (a nawet trzeba) roztropnie wybierać usługi, z których korzystamy, produkty, które kupujemy i ludzi, którym oddajemy swój czas, a nawet los. Takich wyborów dokonujemy zakupami, listami znajomych na Facebooku, obecnością na wyborach, a nawet decyzją, do którego kosza wrzucimy papierek po zjedzonym po cichu batoniku.
Żeby jednak zrobić którąkolwiek z tych rzeczy, trzeba nam się zatrzymać. Odpocząć. Rozejrzeć się. Może gdzieś wokół są jeszcze znajomi lub bliscy, których się zgubiło w pędzie codzienności. Może ktoś jeszcze nam zaproponuje tytułowe ulepienie bałwana (jeszcze nie jest za późno) lub po prostu wyłączenie telefonów i wspólny czas przy kawie lub winie. Ludzie, nawet najmądrzejsi, nie robią wielkich rzeczy wyczerpani. A nasze otępienie, brak sił do rozejrzenia się za alternatywami i postępujące przemęczenie to najlepsze paliwo dla systemu, który nas niszczy.
[1] J. Hickel, Mniej znaczy lepiej, Kraków: Wydawnictwo Karakter 2021.
Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14–16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji już wkrótce na: www.igrzyskawolnosci.pl