W ostatnią sobotę miałem zaszczyt uczestniczyć w konferencji „Unia dla Polski” – kilkusetosobowym spotkaniu członków nieistniejącej Unii Demokratycznej.
Ta partia pozostaje we mnie i pozostanie jasnym i ciepłym wspomnieniem – nie tylko dlatego, jak śpiewał Linda ze Świetlikami, że już „nigdy papieros nie będzie tak smaczny, a wódka taka zimna i pożywna”, chociaż jakbym się nie oglądał, jakoś lepiej mi wtedy wszystko smakowało. Myślę o niej ciepło, bo nigdy nie musiałem się wstydzić podejmowanych wówczas wyborów, zabrałem z niej bagaż na całe życie, który bardzo sobie cenię.
Unia Demokratyczna to projekt niedokończony, z woli jej liderów nie skonsumowany. Wchodziłem do niej jako członek ROAD – organizacji dosyć określonej w swoim socjal-liberalnym profilu. Unia stawiała inne priorytety, inaczej określała problemy, definiując je – jak się potem okazało – na cały okres III RP.
Unia Demokratyczna skupiała wobec sposobu uprawiania polityki – koncyliacyjnego, debatowego i nieustannie poszukującego porozumienia. Frakcyjność, ustanowiona w pierwszym statucie UD, sankcjonowała obecność ludzi o różnych poglądach w tej samej formacji politycznej, wyznaczała ramy różnorodności i wprowadzała domyślny imperatyw kompromisu. Wyznaczając jako oś dyskusji modernizację kraju.
UD była, przy całej różnorodności, wyśmiewanym przez media rozdyskutowaniu, nośnikiem modernizacji do bólu, bez oglądania się na osobiste czy formacyjne korzyści – wyznaczając tym granicę podziału sceny politycznej do dziś. Unia pierwsza też przeciwstawiła się populizmowi, na fali którego budował swoją potęgę Jarosław Kaczyński i protoplasta PiS – Porozumienie Centrum.
UD wprowadzała umiar i rozsądek, wprowadzała wartości służby państwu i obywatelom jako nadrzędne wobec partyjnych interesów czy grupowo- klasowych potrzeb.
Słuchając debat na konferencji poczułem się, jak te dwadzieścia kilka lat temu – w gronie zatroskanych ludzi, którzy cały czas widzą dobro państwa, a nie własnych koterii, którzy potrafią porozumiewać się, szukać wspólnych pomysłów pomimo wielkich różnic ideowych. Ludzi rozmawiających ze sobą, pomimo posiadania poglądów politycznych – rzecz niespotykana dziś zupełnie.
Unii Demokratycznej już nie ma i nie będzie – diagnoza jej zaniku jako formacji niech pozostanie domeną „hejtujących” mądrali z lewej i prawej strony sceny politycznej. Przekształcenia formacyjne są historycznym faktem, podlegają ocenom i one i postawy ówczesnych decydentów – ale ja nie mam poczucia porażki. Wartości jakie UD wnosiła i promowała pozostały – może wyspowo, może w samorządach, może w NGO-sach – ale są. I nie wątpię, że wrócą także z czasem do polskiej polityki.
Na konferencji Władysław Frasyniuk mówił o tym, że formacje takie jak ROAD czy UD to „radykalna mniejszość” – czyli nie fala większości, która coś lubi, a mniejszości, która coś rozumie i chce kreować rzeczywistość.
Unii Demokratycznej nie ma. Nie żyją Tadeusz Mazowiecki, Jacek Kuroń, Bronisław Geremek, Zofia Kuratowska. Wartości Unii są nadal w nas – i tych wielkich, i tych takich jak ja, ówczesnych dwudziestolatkach, którzy chcieli budować nowoczesną, sprawiedliwą i bogatą Polskę. I nawet, jeżeli większość z nas jest poza polityką – to niesiemy te wartości, bo nasz cel nadal przed nami.
Twitter @Marcin_Celiński